Encyklopedja Kościelna/Celibat

<<< Dane tekstu >>>
Tytuł Encyklopedja Kościelna (tom III)
Redaktor Michał Nowodworski
Data wyd. 1874
Druk Czerwiński i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Celibat. (Caelibatus. bezżeństwo). 1 Definacja. 2 Historja. 3 Prawo. 4 Zasada. 5 Zarzuty. — 1. Celibat, wyraz łaciński, od przymiotnika coelebs — bezżenny, oznacza w ogólności stan osoby nieżonatej, albo niezamężnej. Przez celibat zaś duchowny, o którym tu mowa, rozumie się dozgonne zobowiązanie się przez człowieka poświęcającego się stanowi duchownemu uroczyście w obliczu Boga i Kościoła zaciągnięte, życia w powściągliwości bezwarunkowej i powstrzymania się od godziwych nawet rozkoszy, a to w celu nabycia większej swobody i czystości ciała i serca, ku służeniu Bogu w posługowuniu kościelném. 2. Według odwiecznej karności Kościoła greckiego, zarówno jak łacińskiego, celibat, o ile oznacza bezwarunkową od chwili przyjęcia święceń powściągliwość, od czasów apostolskich był prawem obowiązującém, przynajmniej dla biskupów i kapłanów. W Nowym Test. nie ma wprawdzie wyraźnego nakazu o bezżeństwie, wypływa ono wszakże ze słów Chrystusa (Mat. 19, 12), a św. Paweł Apostoł (I Cor. 7, 1...) w samych początkach chrześcjaństwa wynosił bezżeństwo jako rzecz doskonalszą, którą nietylko słudzy ołtarza dobrowolnie przyjmowali, ale i wiele osób świeckich szukało w niej swego uświątobliwienia, i dla tego radzi i życzy wszystkim, którzy mogą, aby tak jak on, t. j. bezżennymi zostali. Małżeństwo bowiem, jako wikłające nas w sprawy świata i w jego uciechy, odwodzi od starań i poświęceń w służbie Bożej wymaganych. W tém też znaczeniu rozumieć należy słowa Chrystusa, który niedość przygotowanym jeszcze Apostołom mówił, iż będą tacy, którzy nie zechcą się żenić dla królestwa niebieskiego, a przygotowując ich stopniowo do pojęcia doskonałej czystości i dokładne rozumienie słów swoich zostawiając światłu, jakie miał Apostołom przynieść Duch św., powiedział: Albowiem są rzezańcy, którzy z żywota matki tak się narodzili, i są rzezańcy, którzy od ludzi są uczynieni, i są rzezańcy, którzy się sami otrzebili dla królestwa niebieskiego (Mat. 19, 12). Na tych Chrystusa słowach, objaśnionych nauką św. Pawła (I Cor. 7), rozwijała się praktyka cnoty czystości i kapłańskiego bezżeństwa, której potępianie dla tego, że jej Zbawiciel wyraźnie nie nakazał, tak byłoby niedorzeczném, jak byłoby śmieszném przyganianie lub potępianie sióstr miłosierdzia, z tej przyczyny, iż Ewangelja nic o nich nie wspomina. Chrystus w nauce i przykładzie życia własnego położył zasady, z których we właściwym czasie musiały się rozwinąć i instytucje miłosierdzia i życie powściągliwe a czyste. To też w samych początkach Kościoła ci, co się w kapłaństwie służbie Bożej poświęcali, naśladowali Zbawiciela, pozostając w bezżeństwie, lub, jeśli już żonaci byli, zaprzestając małżeńskiego pożycia z żonami; a św. Paweł przestrzegał powściągliwości w duchownych, gdy wymagał, aby na biskupów poświęcani nie byli ci, którzy już po dwakroć poprzednio w związki małżeńskie wchodzili. Jak inne prawa Kościoła, tak i prawo o bezżeństwie kapłanów praktyką się wyrabiało i wprzód według ducha chrześcjanizmu, przykładów najświętszych i pojęcia wysokiego powołania kapłaństwa Chrystusowego wykonywane było, nim zostało wyraźnie ustanowione i ogłoszone. Ztąd to widzimy, że najpierwsze ślady przepisów Kościoła o bezżeństwie i czystości kapłanów wykazują, że przedtém już oni czystość i bezżeństwo zachowywali i że tylko w takim stanie żyjąc, kapłanami być mogli. Wprawdzie z początku, t. j. w apostolskich czasach więcej potrzeba było kapłanów, aniżeli znajdowało się ludzi bezżennych, a i z tych nie każdy mógł zostać kapłanem, bo jak dzisiaj tak i wówczas bezżeństwo nie było jedynym przymiotem wymaganym do kapłaństwa: dla tego trzeba było brać na kapłanów i ludzi żonatych, lecz z bezżennych żaden po przyjęciu święceń żenić się nie mógł; owszem, sami żonaci, zostawszy kapłanami, nie żyli inaczej z żonami swojemi jak bracia z siostrami. Kanony, apostolskiemi (ob.) zwane, pozwalają mieć żony tylko lektorom i kantorom (Can. ap. 19). Jest to karność II i III w., co dowodzi, że już w końcu I w. ustalił się zwyczaj, iż się nie żeniono w wyższych święceniach. Również, według tych kanonów, odpowiednio do nauki św. Pawła (I Tim. 3), nie mógł być na biskupa wyświęcony, kto po Chrzcie w nowe związki małżeńskie wstąpił. Około półowy III w., jak się pokazuje z Euzebjusza (Hist. Eccl. 1. 7 c. 27), synod zebrany w Antjochji zastał tamtejsze duchowieństwo w stanie bezżeństwa. W samym początku IV w. był w niektórych prowincjach zwyczaj, że ci, co przed wyświęceniem się już mieli żony, od wyświęcenia, za ich zgodą, żywot powściągliwy prowadzili, albowiem synod w Elwirze (305—309) stanowi karę złożenia z urzędu na tych, którzyby inaczej postępowali, a żadnej wzmianki nie czyni o żenieniu się po przyjęciu święceń, co dowodzi, że praktyka bezżeństwa kapłanów już zupełnie była ustalona. Synody w Ancyrze i Neocezarei r. 314 odbyte (Can. 8, 9 d. 28), stanowią karę złożenia z urzędu na kapłana, któryby żonę pojął. Gdy więc obyczaj bezżeństwa kapłanów już się wszędzie prawie wyrobił i ustalił, pierwszy sobór powszechny w Nicei 325 r. odbyty postanowił go w prawo, cały Kościół obowiązujące, zamienić, i zabronił wszystkim wszelkiego stopnia duchownym trzymania w domu swoim kobiety, z wyjątkiem matki, siostry, ciotki, lub innej osoby zgoła niepodejrzanej. Co się tyczy już przed wyświęceniem żonatych, miał sobór mieć zamiar wydania nakazu zachowania czystości nawet takim duchownym wyższych stopni, aż do subdjakonatu, ale na wniosek biskupa Pafnucego, ten ostatni punkt miał być pominięty. Pewność historyczna jednak tego wniosku nie jest stwierdzona. Według jedynych w tym punkcie, a wątpliwych świadków: Sokratesa, Sozomena i Kassjodora, (bo pozostałe nam akta i kanony soboru zupełnie o tém milczą, zaczem Baronjusz, Bellarmin i inni całą tę historję między bajki kładą), gdy ojcowie soboru radzili o wydaniu kanonu, zabraniającego duchownym używania małżeństwa, przed wyświęceniem zawartego, Pafnucy miał wystąpić z mową, w której usilnie odradzał nałożenia tak ciężkiego i nowego jarzma, a wnosił poprzestać i nadal „na dawnej tradycji, zabraniającej zawarcia związków małżeńskich duchownym już wyświęconym.“ Ojcowie, przychylając się do tego wniosku, mieli zaniechać zamierzonej uchwały i duchownym żonatym pozostawić do woli zachowanie powściągliwości. Fakt ten, powtarzamy, jeśli prawdziwy, jawnie przeciw adwersarzom celibatu stwierdza tę prawdę, że wzbronienie małżeństwa duchownym po przyjęciu święceń, już za czasów 1go soboru nicejskiego dawną było w Kościele tradycją. Jeśli zaś Pafnucy istotnie, jak mu to przypisuje Sokrates, wystąpił przed soborem z twierdzeniem, że obowiązek powściągliwości dla duchownych, przed wyświęceniem żonatych, byłby nowém jarzmem i prawem przedtém nie istniejącém, to już nic innego powiedzieć na to nie można, jedno że był w błędzie, o czém łatwo go mógł przekonać sam już na tymże soborze z nim zasiadający Euzebjusz cezarejski, kompetentny bez wątpienia świadek tradycji onych wieków, który w swej Demonstratio evangelica (l. 1 c. 9) mówiąc o opowiadaczach słowa Bożego, oznajmia, iż należało im „dla oddania się swobodnie wyższym zatrudnieniom, obrać życie odłączone od sprawy małżeńskiej, jako tym, którzy z obowiązku swego pracować mieli około wydania Bożego i niecielesnego potomstwa.“ Podobneż oddają świadectwo żyjący w tymże wieku św. Hieronim i św. Epifanjusz. Pierwszy (Apol. pro lib. adv. Jovin.) powiada: „Biskupi, kapłani, djakoni wybierają się albo dziewiczy, albo wdowcy, albo przynajmniej od przyjęcia kapłaństwa wieczyście powściągliwi. I na inném miejscu (adv. Vigilant.), mówiąc o kościołach na wschodzie, w Egipcie i Stolicy Apostolskiej: „Przypuszczają, mówi, na duchownych albo ludzi panieńskich, albo powściągliwych, albo, jeźli którzy mieli żony, tedy mężami być przestają.“ A św. Epifanjusz (Haer. 59 n. 4): „Tego, powiada, który jeszcze żyje w małżeństwie i płodzi potomstwo, chociażby jednej żony mężem był, Kościół do biskupiego, kapłańskiego, djakońskiego, albo subdjakońskiego urzędu zgoła nie przypuszcza; ale tylko takiego, który od pożycia z tą jedną żoną się powściąga, albo ją utracił.“ „To kościelne prawidło kapłaństwa,“ tak twierdzi na inném miejscu (Haer. 48) „od Apostołów podane jest.“ A jeśli gdzie to prawidło się nie zachowuje, „nie dzieje się to powagą kanonów kościelnych, ale przez opuszczenie się ludzi, propter hominum ignaviam." Zresztą, duch chrześcjaństwa już tak wysoko rozwinął przekonanie o potrzebie zupełnej czystości w kapłanach, że w wielu miejscach lud nie chciał się znajdować na Mszy księży żonatych i dla tego synod gangreński postępowanie to, jako nie oparte na prawie Kościoła, a sprzyjające grasującym wtedy błędom przeciw świętości małżeństwa, potępił. Synod kartagiński około 348 i odbyty w Walencji r. 374 zalecają pod karami tym, którzy się do czystości zobowiązali, takową zachowywać, oraz zabraniają duchownemu pojmować drugiej żony, po stracie pierwszej. W IV w. przeto prawo o bezżeństwie kapłanów było ustalone, tak na wschodzie jako i na zachodzie, z małemi różnicami. Wybierano do kapłaństwa najwięcej bezżennych, dopuszczano wdowców, którzy raz tylko byli żonaci, a wyjątkowo i żonatych, których w pewnych okolicach zobowiązywano, aby się od obcowania z żonami wstrzymywali. Lecz nastały czasy herezji, mianowicie na wschodzie: arjanizm, nestorjanizm, a po nim eutychjanizm i inne, podkopywały wiarę, a z nią i moralność. Duch chrześcjański wśród zaburzeń osłabł; nastąpił i upadek moralny duchowieństwa, mianowicie na wschodzie. To nie dozwoliło Kościołowi rozwijać, z taką jak przedtém dzielnością, zasady czystości ewangelicznej, i szerzej jej w życie wprowadzać: poprzestał tylko na upominaniu i wymierzaniu kar na tych, którzy obyczajem wprowadzonego od początku Kościoła bezżeństwa nie zachowywali. Niekiedy powaga biskupów do ukrócenia złego nie wystarczała i musieli się do Papieży odwoływać. Ztąd Papież Syrycjusz (385 r.), w odpowiedzi na list Himerjusza, bpa tarakońskiego, poleca osoby zakonne czystości nie zachowujące z klasztorów wyrzucać i, jeśli pokutować będą, przypuszczać w końcu życia do Kommunji, i mówi, że kapłani od dnia wyświęcenia swego do czystości są obowiązani. R. 386 tenże Papież w liście do biskupów afrykańskich powiada, że nowego nic im nie podaje, ale chce tylko wierności w zachowaniu dawnych tradycji i przepisów, że chce i radzi, aby kapłani i lewici z żonami swemi nie obcowali. W podobnym duchu pisał także do biskupów, na synod w Medjolanie około 388 r. zebranych. Synod afrykański r. 390 stanowi to samo, co się w listach Syrycjusza znajduje, a kanon tego synodu prawie dosłownie powtarzają synody kartagińskie z 418 i 419 r. przepisując wyraźnie, aby biskupi, kapłani i lewici żyli w pościągliwości, a żonaci, aby się od obcowania z żonami powstrzymywali. Papież Innocenty I (402—417) też same przepisy co Syrycjusz podaje, w dekretach do Wiktrycjusza, bpa w Rouen (rotomageńskiego); do biskupów hiszpańskich, do Exuperjusza, bpa toledańskiego, i do biskupów macedońskich, dodając zawsze, że nic nowego nie stanowi, ale powołuje się do podań apostolskich i do praktyki ustalonej w Kościele. Gdy tak Papieże usiłują podtrzymać upadającą karność kościelną, złe szerzy się coraz bardziej; skutkiem sekciarskich zaburzeń i wzrastającego napływu barbarzyńców na państwo Rzymskie, rozwalniają się coraz więcej węzły moralności i potrzeba silnej ręki, któraby je związała na nowo. Dał ją Bóg Kościołowi w osobie Pap. św. Leona W. (440—461). Poleca on nie przypuszczać do święceń tych, co się pożenili z wdowami, rozwódkami, lub sami wstąpili w powtórne związki małżeńskie; pisze listy do biskupów Kampanji, Picenu, Tuscji, Illirji, Maurytanji, Gallji, Grecji i przestrzega zachowania karności pod względem bezżeństwa i czystości kapłańskiej; nie pozwala żenić się subdjakonom, a tém bardziej w wyższych święceniach będącym; biskupom i kapłanom, którzy przed święceniem żony pojęli, zakazuje obcowania z niemi; słowem, utwierdza i wzmacnia karność dawniejszą. W tym czasie żadnej różnicy pod wzglgdem bezżeństwa duchownych nie widzimy między wschodem i zachodem, jedne prawa wszystkich obowiązują, tylko na zachodzie synody prowincjonalne często te przepisy przypominają i karcą nadużycia, jak toledańskie (z r. 531 i 589), orleański (538), turoński (567), agateński (506 i 544). S. Grzegorz W. (590—605) każdego roku papieztwa swojego wydawał dekrety w sprawie czystości i bezżeństwa kapłanów. Z jednej strony szło mu o doskonałość sług ołtarza, z drugiej nie chciał na nich nakładać zbyt wielkich ciężarów, jak się to pokazuje z jego listu o subdjakonach sycylijskich (Can. 1 d. 31), którym, jeśli są żonaci, pozwala żyć po małżeńsku z żonami, ale zaleca, aby na przyszłość tych tylko wyświęcać, którzy ślub czystości wprzód wykonają. — Dotąd, t. j. do VII w., prawo o bezżeństwie kapłanów rozwijało się na jednakowych zasadach i zawsze w tymże samym kierunku. Wzór najwyższego kapłana J. Chrystusa, oraz uczniów jego i Apostołów i ustanowionych przez nich pierwszych biskupów, były Kościołowi normą, iż przedewszystkiém poszukiwał i wzywał do kapłaństwa tych, którzy, jak Apostołowie, gotowi byli dla Chrystusa wszystko opuścić i, przyjąwszy jarzmo jego słodkie a lekkie, nie myśleli już o małżeństwie, a ztąd małżeństwa kapłanów, jako zasady przez Kościół przyjętej i uprawnionej, nigdy nie było, lecz owszem, od początku, to jest od samego J. Chrystusa była zasada przeciwna, że kapłan nie ma się żenić. Następnie przykład św. Piotra, który, chociaż miał żonę, opuścił ją i śmierć męczeńską dla Chrystusa poniósł, wskazywał Kościołowi środek zapełnienia szeregów kapłańskich w braku bezżennych żonatymi, którzyby jak św. Piotr mieli żony jakoby ich nie mieli, albowiem i w tym razie utrzymywała się zasada czystości kapłańskiej. Jeżeli od tej zasady zdarzały się wyjątki, pochodziły one ztąd, że przy coraz większém pomnażaniu się chrześcjan i wzrastającej potrzebie coraz większej liczby kapłanów, Kościół koniecznością był zmuszony dla zapobieżenia brakowi (który prawa rzymskie, zakazujące bezżeństwa jeszcze powiększały) dobierać ludzi żonatych, którzy nie zawsze z żonami swemi zrywali stosunek małżeński, że wielu bezżennych dla innych powodów niekwalifikowało się do kapłaństwa, a i wierni, należący niekiedy wówczas do wyboru biskupów i kapłanów, nie zawsze wzgląd mieli na bezżennych, gdy zaś żonatych dla ich cnót wybierali i gwałtem zmuszali do przyjęcia święceń, nie mogli biskupi dodawać do tego drugiego gwałtu i wymagać po nich oderwania się od żon, które także byłyby bez winy w prawach swych pokrzywdzone. Wreszcie, w części niedbalstwo niektórych biskupów wpłynęło na powiększenie liczby kapłanów żonatych. Nic więc dziwnego, że wśród takich okoliczności Kościół, lubo zawsze pragnął mieć kapłanów bezżennych i o to się starał, jednak zmuszony był cierpieć od tej zasady wyjątki i takowym folgować. Ztąd to widzimy w pierwszych wiekach niejednostajność, narażającą często Kościół na przykre następstwa. Nie rozumiejący bowiem pod tym względem ducha jego niektórzy kapłani, niedość pełni zaparcia siebie, mając przed oczami swemi widok kapłanów żonatych, szli za ich przykładem. Lecz jak przyjmowanie żonatych do kapłaństwa było tylko wyjątkiem od reguły bezżeństwa, tak żenienie się kapłanów po wyświęceniu było tylko mniej lub więcej świadomém przekroczeniem prawa. Ztąd to wypływają owe dekrety papiezkie i postanowienia synodalne, o których wyżej wspominaliśmy, a które, powołując się na tradycję pierwotną i obyczaj Kościoła, zasadę bezżeństwa starały się utrzymać i zabezpieczyć od przekraczania. Słabsze jednak w tym względzie było działanie na wschodzie. Od soboru nicejskiego nic tam albo mało co zrobiono. Ztąd, gdy na zachodzie Papieże i synody podtrzymywali apostolskie podania z całą energją, na wschodzie nie biskupi ale cesarze stanęli na straży czystości kapłańskiej. Justynian I (527—566) w ciągu długiego panowania swego wydał wiele praw w tym przedmiocie. Roku 528 stanowi, że na biskupa nie ma być wybierany, kto ma dzieci i wnuki (L. 42 C. de episc. et cler. 1, 3). R. 530 orzeka kary na żeniących się duchownych, wyjąwszy lektorów i kantorów, a potomstwo ich i żony niesławą okrywa (L. 45 C. eod. tit. 1, 3). Podobne pierwszemu wydaje znowu prawo w r. 531. W r. 535 wydane dotąd prawa obostrza (Novel. 6. c. 1, 3, 4, 5, pars 2 de clericis, quales eligendi). Roku 541 znowu nowe prawa ku czystości obyczajów kapłańskich zmierzające wydaje i rozszerza je aż do końca swojego życia (Novell 123 c. 29. Novel. 22 c. 42. Novel. 123 c. 1, 12, 14. Novel. 137 c. 1). Jednak gdy te rozporządzenia nie z własnego, chrześcjańskiém uczuciem podniesionego ducha kapłanów i biskupów wypływały, ale z zewnątrz im się narzucały, były tylko słabém podpieraniem tego, co już w sobie siły i życia nie miało. Dla tego też cesarz ten, pomimo wysokiej czci swojej dla czystości kapłańskiej, nie zdołał jej obronić i zaledwie mógł ją w całości tylko w biskupach utrzymać. R. 692 za Papieża Sergjusza i za cesarza Justynjana II zebrał się synod biskupów wschodnich w Konstantynopolu, trullańskim zwany (ob. Trullańskie sobory), mający także nazwę pięcioszóstego (quinisexta synodus), jakoby dopełniającego V i VI sobór powszechny. Biskupi na wstępie do kanonów na nim uchwalonych przyznają, iż istniało wówczas zepsucie w kapłaństwie, nieład i przewrotność w Kościele, co wcale nie zdziwi, gdy wspomnimy, że od lat 400 tę piękną część Kościoła herezje i z nich powstałe niesnaski szarpały. Tego złego już synod, tak jak i prawo Justynjana I, nie mógł naprawić, nie miał on tyle siły, aby utrzymał absolutną zasadę czystości, według tradycji obyczaju pierwotnego: i zamiast tedy namiętności ludzkie łamać i pod karby prawa poddać, prawo samo pod ich naciskiem zwolnił, a pozostawiwszy czystość zupełną tylko w biskupach, innym duchownym dozwolił, przed przyjęciem święceń, w małżeństwo wstępować i w takowém po wyświęceniu pozostawać. Ztąd kapłani i inni duchowni Kościoła wschodniego po przyjęciu święceń żenić się nie mogą, lecz żonatym wolno zostać kapłanami i żyć po małżeńsku. Zachodni Kościół nie poszedł za przykładem wschodniego, ale dalej w obronie czystości kapłańskiej walczył przeciwko namiętnościom na nią się rzucającym. Beda (652—735) mówi tak o tej cnocie, (Comment. in Lucae Evang. De remediis peccatorum. De clericorum poenitentia) jak o niej w swym czasie św. Hieronim przemawiał. Św. Bonifacy apostoł Niemiec w liście do Zacharjasza, Papieża, opisuje stan Kościoła i ubolewa nad zepsuciem duchownych, a Zacharjasz podaje mu w liście I przepisy, jakich się ma trzymać, mówiąc wyraźnie, że żonaci kapłani od dnia wyświęcenia swego powinni się od obcowania z żonami wstrzymywać; są tu powtórzone też same zasady, które r. 743 uchwalone były na synodzie w Rzymie odbytym. Toż samo tenże Papież podaje w liście VII do Pepina, biskupów, opatów i panów francuzkich. Synod za Papieża Stefana IV w Rzymie 769 r. zebrany takie same zasady ogłasza. Adrjan I przesłał Karolowi W. zbiór kanonów, w których o bezżeństwie kapłanów też same ustawy są zawarte, a cały ten zbiór, przeszedł potém do kapitularzy królów francuzkich. Monarchowie z Papieżami łączyli się, celem utrwalenia w tym punkcie karności kościelnej. Synod w Forojulium (Frejus) 796 r. i paryzki z r. 829 zalecają biskupom, aby zawsze mieli przy sobie kilku kleryków, świadków czystości swego życia. Dopomogła także wiele do utrzymania w duchowieństwie czystości kapłańskiej reguła Chrodeganga, bpa z Metz (około 760), która wyrywała kapłanów z życia światowego, dawała sposobność do nauki i przestrzegania czystości obyczajów. Po różnych listach Mikołaja I, Papieża (858—867), rozrzucone są dekrety dotyczące bezżeństwa kapłanów, a chociaż Papież ten pozwolił Bulgarom na pozostawienie księży żonatych, jednak obyczaju tego nie pochwalił, ale go tylko tolerował. Późniejsze synody, jak londyński (944) i inne zajmowały się także bezżeństwem kapłańskiém. Widoczném jest ztąd: 1) że Kościół na zachodzie nieprzerwanie usiłował utrzymać się przy dawnej, od apostolskich czasów pochodzącej tradycji bezżeństwa kapłańskiego, i 2) że złe pomimo to nie ustawało, skoro było potrzeba tak często prawa przeciwko niemu stanowić, ponawiać i przypominać. Rzeczywiście złe owo nietylko nie ustępowało, ale się jeszcze wzmagało. Od Bonifacego VI (896) do Sylwestra II (999) zepsucie poczęło się od góry zlewać na Kościół, gdy stronnictwa możnych wynosiły w Rzymie na papieztwo kogo chciały, i częstokroć ludzi, którzy nietylko nic nie uczynili dla utrzymania w duchowieństwie czystości obyczajów, ale jeszcze rujnowali ją własną słabością i przykładem. To też nastało straszliwe zepsucie i tylko pojedyńczy, odosobnieni pojawiali się ludzie, chcący tamę złemu położyć, jak Atton II, biskup wercelleński (945—960), który miał szczęście doczekać się skutku prac swoich i dożył poprawy duchowieństwa swej djecezji; lub jak Raterjusz, bp weroneński, który w jedném z pism swoich tłumacząc się duchowieństwu, dla czego synodu jeszcze nie odbył, chociaż dwa razy w roku zwoływać go należało, daje przerażający obraz zepsucia, mówiąc, że nie mógłby żadnego kanonu przypomnieć na synodzie, boby musiał wszystkich karać za jego przekroczenie; że gdyby kapłanów, którzy się pożenili, lub cudzołóztwa dopuścili, chciał według prawa z urzędu składać, niktby na urzędzie nie został; że gdyby chciał powypędzać z Kościoła tych, co więcej niż w jedném żyli małżeństwie, musiałby tylko chłopców w Kościele zostawić; a gdyby z chłopców odpędzał nieprawych, toby mu nikt nie pozostał w chórze. Lecz zepsucie takie, dla którego musiał Raterjusz opuścić djecezję weroneńską, nie w jednej tej tylko było djecezji. Przeniósł się on na biskupstwo leodyjskie, ale dla tej samej przyczyny z niego, jako też i z innego potém biskupstwa we Francji ustąpić musiał, bo z zepsutém duchowieństwem do niczego dojść nie mógł. Jak głos Raterjusza, do czystości kapłanów powołujący, był próżnym, tak samo bezskutecznie i jak na puszczy rozlegały się tu i owdzie rzadkie bardzo w tych nieszczęśliwych czasach głosy pojedyńczych mężów kościelnych. Złe tak się zagnieździło, iż reforma Kościoła, koniecznie potrzebna, zdawała się po ludzku już niemożebną. Nadużycia, jakie się wkradły przez ciemnotę [1]), niedbalstwo, niedołęztwo i długo trwały upadek moralny, nabrały pewnego pozoru prawnego. Ztąd wszelkie domaganie się zachowania odwiecznych ustaw Kościoła wydawało się krzywdzącą nowością i ciężką tyranją. W pośród takiego zepsucia, gdy jeszcze r. 1046 świat z największém swojém zgorszeniem patrzeć musiał na trzech razem Papieży: Benedykta IX, Grzegorza VI i Sylwestra III, podniósł się karcący obyczaje duchowieństwa głos św. Piotra Damiana. Pisał on do Grzegorza VI, wzywając go o wytępienie świętokupstwa, i gdy obrano Klemensa II, Damiani także się do niego odezwał, zachęcając, aby z całą energją wziął się do dźwignięcia karności kościelnej. Jakoż Papież (1047) zwołał synod i na świętokupców kary postanowił, lecz umarł tegoż r., a następca jego Damazy II tylko 23 dni panował. Po nim Leon IX zaczął rządzić Kościołem (1049), a udając się do Rzymu, zabrał z sobą z klasztoru w Cluny zakonnika benedyktyńskiego Hildebranda, zrobił go kardynałem i pod wpływem jego sam i następcy rozpoczęli reformę Kościoła. Piotr Damiani nie przestawał w tém dziele według sił swoich pomagać. Zaraz po wyniesieniu na papieztwo Leona IX, napisał i przesłał mu książkę pod tytułem Księga Gomorjańska, w której śród łez i boleści przedstawia straszny obraz niemoralności, jakiej wówczas duchowni i świeccy ulegali, chcąc przez to Papieża skłonić do zaradzenia złemu. Lecz ten nie potrzebował zachęty, bo sam zwołał synod do Rzymu, chcąc wspólnie z biskupami środki przeciwko złemu obmyśleć. Jednak było ono już tak wielkie, że, pomimo wezwania, ani jeden z Francji biskup nie przybył, a z Niemiec dwóch tylko. Synod przecież odbyty został, a przedmiotem jego uchwał było świętokupstwo, nieprawe małżeństwa i nierządne życie duchownych. Chciał Leon wszystkie święcenia od biskupów świętokupców udzielone za nieważne ogłosić, gdyż wiedział, ile to nadużycie przyczynia się do osłabienia Kościoła i że przy niém niepodobną będzie do przeprowadzenia reforma obyczajów; ale krzyk samego duchowieństwa rzymskiego i uwaga biskupów, że gdyby takie wyszło prawo, znalazłyby się djecezje, któreby bez żadnego kapłana zostały, powstrzymały Papieża. Odnowiono więc tylko tak przeciwko symonji jako i nierządowi duchownych dawne ustawy kościelne. Niepoprzestając jednak Papież na tém, objeżdżał Włochy, Francję, jako najwięcej złem zarażone, i Niemcy, aby swą obecnością naprawę przyspieszył, i odbył w tym celu synody w Pawji, w Reims i Moguncji. R. 1050 zebrał w Rzymie synod i surowszą przeciw nierządowi kapłanów ustawę ogłosił, zakazując wszystkim kościelnego uczestnictwa z kapłanami i djakonami, którzy się grzechem nieczystym skalali. Wydał także prawo, w którém określił karę na kobiety, z duchownemi nierządne życie prowadzące. Temi środkami poczęło się przeciw występkowi sumienie publiczne obudzać, i powstała walka pomiędzy zastarzałym grzechem a reformą. Po stronie prawa stanęli zakonnicy i lud ubogi, złe miało za sobą biskupów, duchownych i świeckich, ich rodziny nieraz wysoko położone i rodziny niewiast, spólniczek grzechów duchowieństwa. Mordy, rabunki i gwałty towarzyszyły walce. W samym Medjolanie arcybiskup prawom synodu rzymskiego, odsuwającym księży pożenionych, lub w nałożnictwie żyjących, od ołtarza, a tych, którzyby Mszy przez takich księży odprawianej słuchali, skazującym na klątwę, przez lat kilkanaście opierał się i wywołał najokropniejsze gwałty, a nawet męczeńską śmierć Arjalda (z rodu de Alzates, Alciatus) djakona i Herlembalda (Arembaldus) wojskowego, w obronie czystości występujących. Toż samo działo się i w innych miejscach. Mimo to Leon IX sprawę karności kościelnej o tyle posunął, że drogę następcom swym przetorował, a umierając, powierzył Kościół rzymski Hildebrandowi, który, gdy go Papieżem wówczas obrać chciano, wymówił się i ułatwił wybór Wiktora II. Ten postępował dalej torem Leona IX i r. 1055 na synodzie we Florencji ustawy przeciwko świętokupstwu i niepowściągliwości duchownych powtórzył i obostrzył, a kilku biskupów za te występki z urzędu złożył. Za niego odbyło się wiele synodów, mianowicie we Francji, na których reforma obyczajów duchowieństwa była przeprowadzana. Po śmierci Wiktora II r. 1057, obrany Papieżem Szczepan IV mianował Hildebranda archidjakonem kościoła rzymskiego, i w ciągu dziesięcio-miesięcznego swego papieztwa ponowił i obostrzył prawa przeciw niepowściągliwości duchownych; na wypadek zaś swej śmierci zabronił wybierać Papieża dopóty, dopóki Hildebrand do Rzymu, gdyby obecnym nie był, nie wróci. Lecz skoro umarł, stronnictwo tuskulańskie narzuciło Rzymowi Papieża Benedykta X. Gdy się o tém Hildebrand dowiedział, przybył, kardynałów zebrał, i wybrano Papieża Mikołaja II r. 1059, a Benedykt X ustąpić musiał. Mikołaj II poszedł śladami poprzedników swoich, gdy jednak złe trwało jeszcze, synod r. 1059 w Rzymie zebrany, zakazał słuchać Mszy św. odprawianej przez kapłanów, nieczystym grzechem splamionych. Can. 5 d. 32. Każdy, kto po ustawach Leona IX życia niepowściągliwego nie porzucił, miał być z urzędu złożony i ekskomunikowany, oraz od dochodów kościelnych odsądzony. Przepisy te zakomunikowano biskupom, aby je ogłosili i wykonania dopilnowali, ale napróżno. Jedni przez bojaźń, inni dla własnych przekroczeń nie śmieli ich głosić, a ci, co je ogłosili swoim duchownym, ledwo z życiem uszli. To nieposłuszeństwo Kościołowi tak św. Piotra Damiana bolało, że pisał do Papieża (Epist. de coelib. sacerdotum ad Nicolaum II R. P.), wyrzucając mu, iż za słabo walczy przeciwko złemu. Jakoż Mikołaj II wydał jeszcze surowsze rozporządzenia, a do Francji wysłał legata, który w celu reformy synody zwoływał. Um. Mikołaj II r. 1061 i obrano po nim Aleksandra II, a chociaż biskupi reformie przeciwni, połączywszy się z dworem cesarskim, obrali najgorszego z siebie, Cadolausa (ob.), który imię Honorjusza II przybrał, przecież roztropność, stałość i odwaga Hildebranda ocaliły reformę, bo Aleksander II utrzymał się na Stolicy papiezkiej. Papież ten szedł dalej drogą reformy i znowu ją o jakiś krok posunął. R. 1063 ogłosił na synodzie w Rzymie ustawy z r. 1059, mocą których nie wolno było słuchać Mszy kapłana niepowściągliwego (Can. 6 d. 32. Can. 16, 17, d. 81). Papież synodami i dekretami, a św. Piotr Damian listami, coraz więcej obudzali ducha gorliwości kapłańskiej. Po śmierci Aleksandra II r. 1073, lud domagał się, aby Hildebrand był Papieżem, a gdy i kardynałowie mieli takież samo życzenie, więc obwołany Papieżem, wstąpił na Stolicę św. pod imieniem Grzegorza VII. Dotąd był najsilniejszą dźwignią reformy, jął się więc jej teraz z całą energją. Chcąc wykorzenić dwa haniebne występki, świętokupstwo i niepowściągliwość, zaczął od drugiego, bo wiedział, że do zwalczenia pierwszego potrzebna mu będzie pomoc duchowieństwa, które tylko wtedy siłę mieć będzie, gdy wejdzie na drogę kapłańskiej czystości. To też ku jej utrwaleniu wszystkie swe siły obrócił i zaraz, po objęciu rządów Kościoła, rozpisał listy do dobrych biskupów i innych osób, oświadczając, że postanowił reformę stanowczo przeprowadzić w całym Kościele, i prosząc, aby go w tém dziele wszelkiemi siłami wspierano. Przygotowawszy tak zacniejsze umysły, r. 1074 zwołał synod, a ponieważ wszystkie starania poprzednich Papieży nie zdołały więcej dokonać nad obudzenie tu i owdzie lepszego przekonania, które się ze złem ścierać poczęło, wydał na tém zebraniu dekrety, zabraniające duchownym niepowściągliwym wszelkiego wykonywania obowiązków duchownych: zakazywały one wszystkim, w wyższych święceniach będącym, pojmować żony, a kto ją pojął, winien albo ją opuścić, albo z urzędu zostać złożonym; każdy zaś przed przypuszczeniem do urzędu powinien najuroczyściej ślubować bezżeństwo; nierządne prowadzącym życie Mszy św. odprawiać nie wolno, a wiernym żadnych posług religijnych od takich kapłanów przyjmować (Can. 15 d. 81. Can. 6 § 2 d. 32). Ustawami temi Grzegorz VII nic nowego do Kościoła nie wprowadzał, ponowił tylko dawne przepisy, apostolski i pierwotny obyczaj utrwalające, i ściślejsze ich zachowanie poparł surowszemi karami. Oprócz stanowczości i energji nic tu nie było nowego. Zaledwie ustawy te na synodzie zapadły, zaraz Grzegorz ogłosił je we Włoszech i rozpisał listy do biskupów wszystkich krajów, aby je ogłosili i wykonania dopilnowali. To wywołało zażartą walkę nietylko we Włoszech, ale w całym katolickim świecie. Na synodzie paryzkim 1074 r. ledwo ustawy te przeczytano, księża żonaci wielką podnieśli wrzawę i bunt przeciw Papieżowi, przetrząsali te dekrety, lżyli je, heretyckiemi zwali. Arcybiskup z Rouen, gdy je ogłosił duchowieństwu, rzuciło się ono na niego, i kamieniami poraniony zaledwo uciekł z kościoła. Biskupi niemieccy nie dopuścili legatom papiezkim zwołania synodu prowincjonalnego, w celu ogłoszenia dekretów i wprowadzenia ich w wykonanie. Arcybiskup moguncki Sygfryd, sam niechętny tym dekretom, nie głosił ich zaraz, ale zostawił duchowieństwu 6 miesięcy do namysłu; lecz napierany przez Papieża, który mu groził karami za niewykonanie dekretów, zwołał synod do Erfurtu 1074 roku, gdzie duchowni, odłączywszy się od niego, postanowili go zabić, aby, jak mówili, pozostał przykład na zawsze, któryby biskupów powstrzymywał od narażania duchowieństwa na taką zniewagę, jaką było oddalenie żon od siebie. Arcybiskup uchylił się od niebezpieczeństwa tém tylko, że oświadczył duchowieństwu, jakoby wynalazł sposób odwrócenia złego, a mianowicie, że napisze do Papieża przedstawienie, a tymczasem żony przy księżach zostać mogą. To uspokoiło księży, ale na biskupa spadły wnet gromy papiezkie za bojaźliwość i opieszałość. Bpa pasawskiego Altmana, głoszącego z ambony dekrety papiezkie, byliby duchowni rozszarpali, gdyby go nie obronili świeccy panowie. Lecz znaleźli się i biskupi Papieżowi nieposłuszni i jawnie stronę pożenionego duchowieństwa trzymający. Niezmordowany i nieustraszony Papież chwytał się wtedy ostateczności i o takich biskupach pisał listy do ludu im podwładnego, że zwalnia ich od posłuszeństwa biskupowi, który sam nie chce Stolicy Apostolskiej być posłusznym. Wzywał panów świeckich, aby według sił swoich przeciwko nierządowi duchownych występowali. Na wszystkie strony legatów i listy wysyłał, i wszystko co tylko można było poruszyć, poruszał. Żadne krzyki przeciwko niemu podnoszone, żadne burze powstrzymać go nie mogły; nawet choroba, jaką go Bóg nawiedził, nie zdołała hartu duszy jego zmiękczyć. Zapowiedział sobór powszechny na r. 1075 i odbył go w Rzymie. Poskładał na nim z urzędu wielu biskupów, a podwładnych im wiernych zawiadomił o tém i zaklinał, aby starali się o starcie z Kościoła plamy wszeteczeństwa kapłańskiego i usuwali się od społeczeństwa z księżmi żonatymi. Dekrety soboru natychmiast wszędzie ogłosił, a karząc jednych upominając drugich, prosząc i zachęcając, starał się przy ich pomocy złe przełamać. Wreszcie, dla dopilnowania skutku rozporządzeń soborowych powyprawiał do wszystkich krajów poselstwa, a legaci jego biskupom dobrej woli ducha i odwagi dodawali, wahających się i słabych dla reformy zyskiwali, złych i upornych z urzędów składali. — Że ogólnemu zepsuciu uległo wówczas i duchowieństwo polskie, żadnej co do tego wątpliwości nie ma; jak zaś daleko to złe się rozprzestrzeniło, niewiadomo; zdaje się jednak, że mniej go było w Polsce niż w innych krajach, gdyż z czasów Grzegorza VII żadnych o tém śladów nie mamy. Dopiero później, za Paschalisa II (1104), legat papiezki dwóch biskupów prowincji gnieznieńskiej z urzędu złożył, a legat Klemensa III (1189) Jan Malebranchi miał polecenie naprawienia złych obyczajów duchowieństwa w Polsce. Co do Grzegorza VII, choć mimo swej gorliwości i energji nie wytępił on do szczętu nadużycia, ale następcom swoim już dostatecznie przygotował drogę do przeprowadzenia ustawy bezżeństwa z całą ścisłością. Trzymali się też tej drogi: Urban II, Paschalis II i Kalikst II, który zwołał do Rzymu sobór laterański I (1123) i na nim ustawę soboru nicejskiego ponowił, zakazał duchownym wyższych święceń, licząc w to i subdjakonów, zawierać małżeństwa, co już przedtém zakazanem było, i dodając nowe prawo, że małżeństwo po święceniu zawarte jest nieważném i nic nie znaczącém (Can. 10, 12, d. 32. Can. 8 d. 27). Synody w Clairmont (1130) i w Rheims (1131), pod przewodnictwem Innocentego II odbyte, powtórzyły ustawy Grzegorza VII, a sobór powszechny laterański II (1139) zakazuje słuchania Mszy przez kapłana żonatego odprawianej, i małżeństwa po przyjęciu wyższych święceń zawarte za nieważne ogłasza (Can. 8 d. 28. Can. 40 cs. 27 q. 1). Zasada bezżeństwa kapłańskiego oczyszczała się więc coraz bardziej z brudów, jakiemi okryła ją ciemnota i namiętności ludzkie. Dusze pobożne i gorliwe, jak św. Anzelm, Dunstan, Lanfrank, św. Bernard, z zapałem uwielbiały w pismach swych cnotę czystości, gromiąc z całą siłą ducha wszeteczeństwa. Aleksander III na soborze laterańskim III (1179) także ponowił ustawy o czystości i bezżeństwie kapłanów (Cap. 1, 2. de Cler. conjug. III 3. Cap. 5 de Convers. conjug. III 32). Innocenty III (1198—1216) listami swemi (jak do Henryka Kietlicza, arcybpa gnieźnieńskiego) gorliwie bezżeństwa kapłanów przestrzegał. Za tego Papieża odbyty sobór laterański IV (r. 1215) jeszcze się zajmuje czystością kapłańską, ale znać, że sprawa ta w owej epoce znacznie postąpiła, skoro następne sobory: lyoński I (1245) i II (1274) oraz wieneński (1311), już nic o tym przedmiocie nie mówią. Ale od przeniesienia się Papieży do Awenionu, zepsucie znowu wzmagać się poczyna i rośnie bez przerwy, aż do tak zwanej reformacji Lutra. Słabła karność, swawola pokazała się nietylko między świeckimi ale i duchownymi. Korzystali z tego ludzie niespokojnego a ambitnego ducha i heretyckich przekonań. Występowali na scenę tacy reformatorowie, jak Jan Wikleff (1324—1384) i Jan Hus (1373), a mieli obfity materjał do jednania sobie wziętości, powstając przeciwko zbytkom i rozpuście, wtedy właśnie, gdy wszyscy dopominali się o reformę. Potrzeba jej jednak nietylko ułatwiała powodzenie głosicielom błędu, ale wywołała ona i pisma niektórych pobożnych i uczonych mężów, jak Gersona i Piotra de Alliacco, oraz synody prowincjonalne, które, jak nasz gnieznieński pod Mikołajem Trąbą r. 1420 w Wieluniu odbyty, surowe ustawy, dotyczące karności kościelnej i czystości kapłańskiej, ogłosiły. Sobory, mające na celu uchronienie Kościoła od klęski odszczepieństwa, również troskliwie się zajmowały obyczajami duchownych. Sobór konstancjeński (1414) wyznaczył oddzielną komissję, która pracowała wyłącznie około tego przedmiotu, lecz nie nadążyła prac swoich przed zamknięciem soboru poddać pod decyzję ojców. Sobór bazylejski (1431—1448), chociaż Papieżowi przeciwny, wydał ważną ustawę przeciw nałożnictwu duchownych. Złe jednak już bardzo się zakorzeniło i nie mogło być tak łatwo usunięte; owszem, znać krzewiło się coraz więcej i dalej zepsucie duchownych, skoro tyle materjałów palnych przygotowało Lutrowi. Wiadomo, iż postawieniem zasady, jakoby sama wiara uświątobliwiała człowieka, a uczynki dobre wcale nie były potrzebne do zbawienia, odmówił on wszelkiej wartości cnocie i tém sobie zwolenników, chcących niebo bez cnoty otrzymać, zjednał; otoż musiał być w duszach takich wielki wstręt do cnoty, gdy podobna nauka tak łatwo do ich przekonania trafiała. Wstręt ten, z zepsucia obyczajów wynikły, jeszcze bardziej Luter pobudzał i rozdrażniał w duchownych i zakonnikach, występując z niesłychaną gwałtownością, a nawet sprosnością mowy, przeciwko ślubowi czystości i bezżeństwu kapłanów i podburzając w nich namiętności. Chciał sobie tém zyskiwać zwolenników i krzewicieli swojej nauki, gdyż każdy duchowny przyjmujący takową we własnym interesie, dla usprawiedliwienia się przed ludem, zmuszony był przeciw Kościołowi, a za nauką Lutra przemawiać i tem gorliwszym być apostołem, czém mniej znajdował takich, którzyby swojém odstępstwem od Kościoła, jego odstępstwo usprawiedliwić chcieli. Dla tém większego wpływu na księży i zakonników, Luter przykładem poparł swoją przeciw czystości i bezżeństwu naukę i ożenił się z zakonnicą. Były to wszystko środki, któremi w najsłabszą stronę duchowieństwa zepsutego uderzył. Wstręt do cnoty mniej lub więcej w nich utajony, wywołał on na jaw: zakonnicy opuszczali klasztory i żenili się, tak samo czynili i księża świeccy. Lecz gdy duchowni ci przerzucali się zaraz do herezji luterskiej i opuszczali Kościół, zmniejszyli przez to liczbę jego członków, odrywając od jedności wiary lud chrześcjański, ale ani bezżeństwa kapłanów, ani czystości nie znieśli. Pozostali Kościołowi wiernymi, tak kapłani jak świeccy, cnotę równie jak i przed tém we czci zachowali. W tym czasie w Polsce, pod względem czystości kapłańskiej, duchowieństwo wyżej stało; znać zepsucie nie dosięgło go tak głęboko, jak w Niemczech, albowiem w początkach szerzącego się luteranizmu biskupi nie widzieli nawet potrzeby stanowić na synodach praw, tego punktu karności kościelnej dotyczących, i nie było też wiele wypadków pożenienia się księży, chociaż wpływ od zachodu i od Prus, po zlutrzeniu się krzyżaków, był nie mały. Niemieccy książęta katoliccy, wraz z cesarzem, starali się wymódz na soborze trydenckim (1545—1563) zniesienie prawa o bezżeństwie kapłanów, czego także od Pawła IV, Papieża, domagał się i król polski Zygmunt August (1556): wszyscy oni sądzili, że przez to oderwą od nauki Lutra księży pożenionych i utrzymają przy posłuszeństwie Kościołowi tych, którzy się do luteranizmu skłaniają. Ale sobór znał dobrze naturę nowej herezji i wiedział, że to ustępstwo wcaleby jej nie usunęło, a znacznie pozbawiłoby Kościół siły, i dla tego był nieugięty i nic z dawnej karności nie zwolnił. W sesji 23 roz. 13 De reform., oraz w ses. 24 can. 9 i 10 wyrzekł, że do wyższych święceń ci tylko przypuszczani być mogą, którzy dają nadzieję, że przy Bożej pomocy w powściągliwości żyć będą mogli, oraz że duchowni wyższych święceń i zakonnicy, po złożeniu wieczystego ślubu czystości, nie mogą zawierać małżeństwa, a gdyby go zawarli, będzie ono nieważne; że lepszą i zbawienniejszą jest rzeczą zostawać w dziewictwie, aniżeli wstępować w małżeństwo; wreszcie w sesji 25 cap. 14 i 15 de refor. sobór przepisuje tryb postępowania w karaniu księży, oddających się nałożnictwu, a ich synom zabrania posiadać beneficja po ojcach. Nie uwzględnił także sobór przedstawienia monarchów, aby księża pożenieni uzyskali dyspensę, a przez to od protestantyzmu odciągnięci zostali, bo miał przekonanie, że nie układami ze złem, ale jego wykorzenieniem należy prawu poszanowanie zapewnić. Tym sposobem sobór obronił zasadę bezżeństwa i utrwalił ją w Kościele: nie ustąpił z niej nic na korzyść wrogiej jej namiętności i nie pozwolił kapłaństwa Chrystusowego strącić z wyżyn, na które podniosło je zaparcie się i naśladowanie Chrystusa. Kapłani pożenieni odpadli do protestantyzmu, a ci, co prawa bezżeństwa zrzucić z siebie nie chcieli, pozostali w Kościele, i odtąd już prawo to powszechne w Kościele znajduje poszanowanie, gdyż pojedyńcze tu i owdzie odstępstwa nie pociągnęły za sobą takiej liczby, któraby coś więcej nad pojedyńczy upadek, lub bezskuteczne usiłowanie zachwiania prawem bezżeństwa znaczyła. Są wprawdzie głosy nieprzyjazne temu prawu, ale je wywołuje brak wiary i ciemnota, po większej też części odzywają się one nie z szeregów kapłańskich, ale po za niemi. Jedyny tylko wyjątek może tu stanowić stowarzyszenie, zawiązane przeciwko bezżeństwu w Wirtembergskiém i w Badeńskiem, które Grzegorz XVI, Papież, encykliką z d. 15 Sierp. 1832 r. potępił i nazwał spiskiem obrzydliwym, foedissima conspiratio. — 3. Z powyższego historycznego wywodu pokazuje się, że Kościół zawsze jako zasadę utrzymywał prawo celibatu, a nie usuwając go nigdy, dopuszczał w nim cząstkowych zwolnień o tyle, o ile okoliczności właściwych epok tego wymagały. Dzisiaj także, równie jak od początku Kościoła, bezżeństwo duchownych jest prawem, które jednak ma swoje różnice, ze względu na niższe i wyższe stopnie święceń kapłańskich. I kiedy prawo to w całej ścisłości obowiązuje duchownych wyższych święceń, aż do subdjakonatu włącznie, dla pozostających w mniejszych święceniach od tej ścisłości odstępuje. Duchowni w wyższych święceniach będący, już przez to samo, że je rozmyślnie i dobrowolnie w wieku męzkiej dojrzałości przyjęli, zobowiązali się do dozgonnego zachowania czystości i bezżeństwa, dla tego też żenić się nie mogą, a gdyby się o to pokusili, małżeństwo ich w obec Kościoła i sumienia jest żadne i nic nie znaczące (Conc. trid. ses. 24, can. 9 de Sacr. matr.). Nadto, duchowny wyższych święceń przez ożenienie się popełnia występek przeciw prawu czystości i bezżeństwa, za który wpada w ekskomunikę i suspensę, oraz karany być powinien przez odjęcie mu wyrokiem sądowym wszelkich beneficjów kościelnych. Co do tych, którzy ożeniwszy się pierwej, chcieliby przyjąć potém święcenia kapłańskie, prawo kościelne dopuszcza im tego w pewnych tylko razach i pod pewnemi warunkami, mającemi na celu utrzymanie zasady czystości kapłańskiej. Jeżeli ożenieni zostali już wdowcami, mogą jako tacy przyjąć święcenia kapłańskie, nawet wyższe, wtedy, jeżeli raz tylko wchodzili w związki małżeńskie i to z dziewicą; wdowcy po drugiej żonie i ci po pierwszej, którzy nie pannę pojęli, do święceń nie mogą być przypuszczeni. Jeżeli ożenieni nie są wdowcami, ale tylko za zezwoleniem żyjącej małżonki chcą wejść w stan duchowny i przyjąć kapłańskie święcenia, mogą to uczynić w takim tylko razie, jeżeli pojęli za żonę dziewicę i jeżeli ona złoży ślub czystości, a gdyby była jeszcze młodą, wstąpi do zakonu; bez tych warunków żonaci do święceń wyższych nie mogą być przypuszczeni. Co się tyczy mniejszych święceń, do tych przypuszczani być powinni ci, o których jest nadzieja, że będą mogli później przyjąć i święcenia większe i w nich godnie Bogu służyć (Cap. ult. de temp. ordin. in 6 I 9). Ztąd wynika, że i duchowni mniejszych święceń powinni być bezżenni. Jednakże zasada ta obowiązuje ich o tyle, o ile zamierzają przyjąć i większe święcenia; jeżeli zaś od tego zamiaru odstępują i do życia na świecie wracają, mogą się żenić, ale tracą przez to wszystkie przywileje duchownym służące. Sobór trydencki wyjątkowo do obsługi kościoła, w braku duchownych mniejszych święceń bezżennych, pozwolił udzielać żonatym też święcenia, pod warunkiem, żeby do nich przypuszczani byli ludzie życia cnotliwego, którzy raz tylko małżeństwo zawierali, żeby nosili tonsurę, a w kościele szatę duchowną (Con. trid. ses. 23 c. 6 de refor.). Co się zakonników tyczy, o ile nie są w święceniach wyższych, ale uczynili ślub uroczysty czystości, obowiązani są do jej zachowania, tak jak i ci, którzy wyższe święcenia przyjęli: jak oni żenić się także nie mogą, a gdyby zawarli małżeństwo, jest ono nieważne i za nic nie znaczące ogłoszone być winno. Zakonnicy, którzy tylko ślub prosty (votum simplex) czystości wykonali i święceń większych nie mają, żenić się także nie mogą; gdyby się zaś ożenili, popełniają niegodziwość, ale małżeństwo ich jest ważne. Wyjmują się tylko od tej reguły jezuici, którzy, jeśli mają święcenia mniejsze i ślub prosty czystości wykonali, żenić się tak dalece nie mogą, że małżeństwo ich na równi z zostającymi w święceniach wyższych i z tymi, co uroczysty ślub (votum solemne) czystości wykonali, jest żadne i nieważne. Według dzisiejszej karności w Kościele łacińskim, na tych rozporządzeniach spoczywa zasada bezżeństwa kapłanów, które chociaż jest prawem Kościoła, nie ulega jednak dyspensie, chyba w nader rzadkich wypadkach i w niezmiernie wyjątkowych okolicznościach. — 4. Zasada, na której opiera się Kościół, wymagając po kapłanach bezżeństwa i broniąc go z całą gorliwością przeciw czychającej na nie namiętności, nie leży w pożytkach, jakie ono Kościołowi i zbawieniu dusz przynosi, ani też w godności i przyzwoitości, jakiemi okrywa kapłaństwo, ale z wyższych jeszcze sfer wypływa, bo z idei dziewictwa Kościoła. Kościół Chrystusów jest dziewiczym Kościołem. Nie powstał on, ani się rozszerzył, ani utrzymuje drogą cielesnego rodzenia, ale zawsze dziewiczo czysty, w czystości rodzi swe dziatki z wody i Ducha św. Dziewiczy i czysty Kościół winien mieć także dziewicze i czyste kapłaństwo. Kapłaństwa takiego nie mogli mieć żydzi, gdyż kapłaństwo ich przywiązane było do jednego rodu. Kapłan u nich powstał przez rodzenie cielesne i drogą tegoż rodzenia przekazywał następcom i potomkom swoim kapłaństwo. Chrystus, najwyższy kapłan, założywszy swój Kościół czysty i niepokalany, ukochawszy go jako czyste swe ciało, dał mu kapłaństwo nowe, nie ze krwi i ciała, ale z łaski i sakramentu; czyli cielesne rodzenie kapłanów zastąpił czysto duchowém, przez poświęcenie w sakramencie Kapłaństwa. Na tej to właśnie idei kapłaństwa duchowego, z czystości i dziewiczości Kościoła wypływającego, opiera się prawo bezżeństwa, i tutaj a nie gdzieindziej szukać trzeba jego podstawy. Kapłaństwu Chrystusowemu jest więc w szczególniejszy sposób właściwém dziewictwo i czystość. A lubo małżeństwo jest świętém, zwłaszcza w Kościele, jednakże jest różnica w stopniu świętości dziewictwa i małżeństwa. X. A. S.
5. Nie może tu być naszém zadaniem wchodzić w szczegółowe i obszerne roztrząsanie różnych i tak niezbyt głęboko sięgających zarzutów, jakiemi, zwłaszcza od czasów tak zwanej reformacji, dwie przynajmniej ze trzech wymienionych u Jana św. pożądliwości, ubrane w płaszczyk nowoczesnego liberalizmu, w celibat kościelny biją i szkodliwości jego dowieść usiłują. Powstają przeciw niemu ze stanowiska spółeczno-ekonomicznego, jako przeciw ustawie tamującej rozwój społeczeństwa i wzrost ludności krajowej. Na to dość odpowiedzieć, że liczba wszystkich do celibatu zobowiązanych sług Kościoła, księży i zakonników, nawet w krajach wyłącznie katolickich, jak Włochy lub Hiszpanja, nie przewyższała nigdy i dziś nie przewyższa 1 ½ do 2 procentów wszystkiej ludności; snać tedy jest tam jeszcze komu myśleć o mnożeniu ludności i nie ma jeszcze potrzeby żenić księży, aby zapobiedz wyludnieniu. Ekonomistom, z tego punktu tak troskliwym o dobro społeczeństwa, należałoby może zwrócić raczej uwagę na daleko większe mnóstwo ludzi świeckich, w bezżeństwie żyjących, choć nie mają do tego tak wysokich i świętych jak ksiądz katolicki pobudek. Więcej jest w miastach takich, jak Paryż, Londyn i Berlin nierządnic, niż na całym świecie poświęconych na wieczną czystość zakonnic; a mnóstwo położeniem i niepewną egzystencją swoją skazanych na bezżeństwo sług, rzemieślników, urzędników i t. d., i mnóstwo tych, którzy dla rozpusty uchylają się od świętych związków i obowiązków małżeńskich, niewątpliwie o wiele przewyższa cyfrę wszystkich, ilu ich jest i być może księży i zakonników. Z tej strony istotnie, oprócz niebezpieczeństwa wyludnienia, które się, jak tego dowodzą dane statystyczne, w groźnym już stosunku sprawdziło na Francji, szczególnie w ostatnich 20 latach pozornie tak świetnych rządów napoleońskich, grozi jeszcze inne a większe niebezpieczeństwo, t. j. upadek moralności publicznej, bo wiadomo do jakich zbytków zepsucia i rozpusty prowadzi niemal koniecznie poniewolny, dla ziemskich względów, celibat. Stwierdza się to widocznie następnym faktem. W XVIII w. we Francji ludność stosunkowo była większą niż obecnie; liczono wówczas corocznie na 110 mieszkańców 1 małżeństwo, gdy obecnie przypada 1 małż. na 123 mieszk., a nawet na 127, jeżeli za podstawę weźmiemy 1867 i 1868 r. (Rubichon, De l’action du clergé dans les sociétés modernes, I, 322). Tymczasem liczba duchowieństwa i zgromadzeń duchownych była przed 1789 nierównie większa niż teraz. Nadto, od r. 1700—1774 liczono w przecięciu 5 dzieci na małżeństwo (4,79); od tej epoki stosunek ten ciągle się zmniejsza i obecnie liczy się 3,07. Oprócz więc zmniejszenia liczby małżeństw, jest i zmniejszenie bardzo wielkie płodności. Fakta te są wymowne. Nie celibatowi to duchownemu stawiać należy zarzut, ale ubolewać nad poniewierką praw moralnych. W społeczeństwie wyzwalającém się z prawa Bożego, rzecz to jest tak oczywista, że nawet Proudon (De la justice, I, 349) zmniejszanie się przyrostu ludności przypisuje wzmagającej się niemoralności obu płci. — Powstają na celibat i ze stanowiska wyżej duchowego, z najczystszej rzekłbyś troskliwości o godność i świętość stanu kapłańskiego. Celibat, powiadają, winien tym sromotnym występkom i zgorszeniom, które się, według nich, tak często na łonie duchowieństwa katolickiego wyradzają, a które, jakby ręką odjął, ustałyby, skoroby księżom wolno było się żenić. Wiemyć, że i kapłan jest człowiekiem i że w powołaniu najświętszém mogą się zdarzyć mniej lub więcej gorszące, choć dzięki Bogu nie tak częste, jakby nieprzyjaciele Kościoła sobie życzyli, przykłady życia nieświętego. Ale kto z tych smutnych upadków bierze sobie zgorszenie, nie wchodzimy w to, czy faryzejskie czy inne, temu odpowiemy, jak już ś. Hieronim na podobny zarzut odpowiadał Helwidjuszowi: „Wina to ludzi, a nie stanu; są i chrześcjanie nie żyjący po chrześcjańsku; czy dla tego już wzgardzić religją chrześcjańską?“ Nietrudno byłoby dowieść i historycznie i psychologicznie, że zepsucie obyczajów, gdziekolwiek się bąć w pojedyńczych duchownych, bąć w całém jakiego kraju duchowieństwie objawiło, nie z celibatu wynikło, ale z przyczyn głębszych, z upadku duchowego, z zaniedbania ducha kapłaństwa i zapomnienia powinności kapłańskich; a przeciwnie, gdziekolwiek jest duchowieństwo sumiennie powołaniu swemu oddane, tam i prawo powściągliwości łatwo i wiernie się zachowuje. Komu jest ciężki obowiązek bezżeństwa? bez wątpienia nie temu kapłanowi, który bez podziału oddany powołaniu swemu, ochotnie dla zbawienia tych, którym służy, ponosi ciężar i upalenie dzienne; ale jeśli jest który, co niepowołany wdarł się do przybytku, co w posługowaniu kapłańskiém nie Chrystusa i dusz ludzkich szuka, ale własnego pożytku i wczasów, co z sercem światu i ziemskim żądzom oddaném idzie do ołtarza i nie ma woli użyć środków, za pomocą których lepiejby się usposobił do pełnienia powinności swoich, temu nie sam tylko obowiązek powściągliwości w tém pełném wysokich i najwyższych obowiązków powołaniu, do którego niefortunnie i niebacznie się wcisnął, nieznośném staje się brzemieniem, i nie dziw; ale co temu winien celibat? — Powstają jeszcze na bezżeństwo kapłańskie ze stanowiska ludzkości i obwiniają Kościół o okrucieństwo, iż z taką bezwzględną srogością zmusza sługi swoje do wyzucia się na zawsze z tych najsłodszych uczuć i pociech, jakiemi życie rodzinne rozwesela i pokrzepia serce człowieka; że nadto jeszcze skazuje go na walkę niemożliwą z niepokonanym popędem natury. Wiadomo jednak, że Kościół do przyjęcia święceń nikogo nie zmusza; owszem, nim kogo do nich przypuści, długiej i ścisłej poddaje go próbie i wszelkich, jakie są w mocy człowieka, używa sposobów, aby się o powołaniu i moralnej wartości jego upewnić; kto tedy przyjmuje święcenia i wraz z niemi obowiązek dozgonnej czystości, przyjmuje je z własnej nieprzymuszonej woli swojej i w wieku, w którym człowiek może już i powinien znać temperament swój i usposobienie i siły, po trzech lub czterech i więcej latach nieustannej w ukryciu od świata pracy i próby, dostatecznej człowiekowi dobrej woli na to, aby mógł siebie doświadczyć, czy podoła tej walce i tym obowiązkom, których się podejmuje. A jeśli z dojrzałym namysłem i w obliczu Boga, jak tego żąda Kościół, uczyniwszy wybór, staje przed ołtarzem, aby w zamian za pociechy i uciechy doczesne Boga obrać sobie za cząstkę dziedzictwa swego, tedy zaprawdę nie będzie miał powodu się skarżyć, że się na zamianie oszukał; tedy za przyjemności ogniska domowego, których się wyrzekł, w samychże powinnościach powołania swego niewypowiedzianie wyższe znajdzie dla siebie rozkosze: uczucie codziennego z Panem obcowania, i poważne pociechy płynące z zupełnego poświęcenia siebie dla dobra bliźnich, i same boje i walki wewnętrzne, które w powołaniu swojém toczyć musi, a w których dusza się podnosi i uzacnia, sowitą będą mu zapłatą za ofiarę, którę Bogu uczynił, i dozna na samym sobie prawdy tych słów Zbawiciela: Wszelki któryby opuścił dom, albo bracią, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo żonę, albo syny, albo rolę, dla imienia mego, tyle stokroć weźmie: Centuplum accipiet (Mat. XIX 29). Co się zaś tyczy drugiej części przywiedzionego wyżej zarzutu, t. j. niepokonanego jakoby popędu i potrzeby natury, próżno o tém długo rozprawiać. Kto tego nie czuje, że takie zdanie nosi na sobie piętno najgrubszego materializmu, i na prawdziwie zwierzęcém stoi stanowisku, i ohydnemu a brutalnemu fatalizmowi poddaną czyni moralną wolność człowieka, z takim daremnie byłoby jeszcze się spierać, takiemu niezrozumiałém jest i musi być stanowisko Kościoła: Człowiek cielesny, — animalis homo, — nie pojmuje tego co jest Ducha Bożego... i nie może zrozumieć (I Kor. II 14). Nie rozumie, że jeżeli z tego stanowiska będzie się na rzecz tę zapatrywał, jeżeli za zasadę położy, iż naturalne skłonności człowieka nie powinny być tamowane i ścieśniane, to wtedy i małżeństwo będzie równie jak i bezżeństwo tyranją, bo i ono jest jarzmem na dowolność skłonności naturalnych, a tém samém jest przeciwne naturze. Jeżeli zaś małżeństwo uważać będziemy z wyższego stanowiska, jako moralną i boską instytucję, jako jedyny godziwy i przez Boga uświęcony związek między mężczyzną a kobietą, to wtedy prawo powściągliwości i czystości obowiązywać musi wszystkich tych częściowo, którzy w małżeństwie zostają, a całkowicie i zupełnie tych, którzy w nie jeszcze nie weszli, lub już z niego wyszli przez śmierć współmałżonka. Otóż wiele jest takich osób, którym okoliczności w stan małżeński wstępować nie pozwalają, mianowicie zmuszają ich do bezżeństwa, narzucając im stan i obowiązek, którego sobie sami nie wybrali. Tak zmuszeni do bezżeństwa powinni także ściśle zachować czystość i wstrzemięźliwość. Dodajmy do tego, że obowiązek ten najczęściej spada na nich w tej epoce życia, w której go najtrudniej zachować. Porównajmy ich położenie z kapłanami, dobrowolnie, po namyśle i rozwadze dojrzałej, w miłości i ofierze dla Boga przyjmującymi prawo bezżeństwa, a przekonamy się, że położenie ostatnich lepsze jest niż pierwszych. Wprawdzie jest tu obowiązek sprzeciwiania się naturze, ale ten obowiązek na każdym ciąży człowieku; tylko kapłan, jako wyłącznie Bogu poświęcony, jest nim ściślej związany, ale za to, jeśli go tylko chce spełnić, nie pozostawia go nigdy Bóg bez łaski do tego potrzebnej. Niemoralność duchownych, gwałcących ten obowiązek, tyle tylko dowodzi przeciw bezżeństwu, ile cudzołóztwo przeciwko małżeństwu. Wierność małżeńska wymaga nie mniejszej cnoty jak i bezżeństwo, a gdybyśmy dla obalenia prawa i obowiązku wierności małżeńskiej opierali się na cudzołóztwie, to wnet należałoby z dekalogu wykreślić szóste przykazanie. — Jeszcze przeciwko celibatowi przytaczano, że byłoby więcej księży, gdyby się żenić mogli; bezżeństwo zaś sprawia, że Kościół nie ma potrzebnej ich liczby. Ale Kościół o to się nie troszczy; czeka cierpliwie aż Pan ześle robotników do winnicy swojej, i zawsze się doczeka takich, którzy się wyłącznie, z całkowitém zaparciem siebie Bogu poświęcą. Ci, co się tylko warunkowo chcą oddać na służbę Bożą i nieopuszczają wszystkiego dla jego miłości, nie są przydatni Kościołowi i takimi też nie chce on się posługiwać. — Zarzuty bezżeństwu czynione z tekstów Pisma ś. Starego Testamentu są za stare pod prawem Ewangelji, która wszystkie stosunki człowieka, a tém samém i kapłaństwo podniosła, i dla tego nie dowodzą niczego. Czerpane zaś ze słów Pawła ś. (I Tim. 3, 2), że biskup ma być mężem jednej żony, nie znaczą nakazu, jakoby powinien mieć koniecznie żonę, ale obejmują zakaz, żeby nie czyniono biskupem tego, który miał kiedyś więcej niż jedną żonę. Człowiek wierzący, owszem każdy, kto jedno zechce bez uprzedzenia zastanowić się nad powołaniem i obowiązkami kapłana, łatwo zrozumie, dla czego Kościół, choć bezżeństwo kapłańskie nie jest artykułem wiary, choć z natury swojej należy do dziedziny karności kościelnej, która wedle potrzeb czasu zmieniać się może, niezmiennie jednak i niewzruszenie od początku utrzymywał je i utrzymywać będzie, jako warunek wzrostu swego i siły wewnętrznej, jako ustawę na Ewangelji i nauce apostolskiej, na nieprzerwaném od nąjwcześniejszych wieków chrześcjańskich podaniu, na świętości kapłaństwa chrześcjańskiego opartą. Sama już pożyteczność tej ustawy dostatecznie jawną czyni nadziemską w ustanowieniu jej mądrość Kościoła. Zbyteczną byłoby wykazywać, jak zbawienny wpływ na skuteczność kapłańskiego posługowania wywrzeć musi to wyswobodzenie kapłana z pod tylu różnych ciężarów i trudności, które uwikłanemu w troski światowe i kłopoty życia małżeńskiego stanęłyby na zawadzie do niepodzielnej pracy w powołaniu duchowném. Nie potrzeba być prorokiem na to, aby przewidzieć i odgadnąć, w ilu różnych zdarzeniach żona i dzieci księdzu żonatemu stanęłyby na poprzek między nim a duszami pieczy jego powierzonemi, i powstrzymałyby go od tego dla nich poświęcenia się, które z urzędu i powołania im jest winien. Wprzód będzie się troszczyć i słusznie, bo taka jest powinność męża i ojca, o chleb powszedni dla rodziny swojej i zapobieżenie nędzy, grożącej mu przy szczupłych, na własne nawet utrzymanie nie zawsze dostatecznych intratach, niż o zaradzenie duchownym potrzebom swej trzody; bliżej go i żywiej obchodzić będzie wychowanie i umieszczenie swych dzieci, niż wyprowadzenie z grzechu i utwierdzenie w cnocie tych, którym powinien być wodzem do zbawienia. A święta i niezłomna tajemnica spowiedzi, czy nie będzie narażona na niebezpieczeństwo od tych niewczesnych ciekawości i pytań, do których poufałość pożycia małżeńskiego drzwi i wrota otwiera? I sama nawet możliwość takiego przypuszczenia, czy nie będzie dla wielu przeszkodą do tej szczerości wyznania, która jest nieodzownym warunkiem ważnej spowiedzi? A w klęskach publicznych, w prześladowaniu, w chorobach zaraźliwych, czy zdoła, czy może, jako przystało na dobrego pasterza, duszę swą położyć za owce ten, któremu powinność węzła małżeńskiego pierwszy każe mieć wzgląd na żonę i dzieci? Czy od poświęcenia nie powstrzymałyby go silne węzły rodzinne? A w oczach ludu, który pasterz znajdzie większe poszanowanie i ufność, czy ten, który czyni zupełną z siebie ofiarę, aby mu bez podziału mógł służyć, i zrzekł się pociech rodzinnych, aby tém szersze i swobodniejsze mieć serce dla swej rodziny duchownej, czy też ten, który używa wczasów i spokoju między swoimi i im oddaje znaczną część tego czasu i serca, które całe się trzodzie należą? Kościół nie może opierać kapłaństwa i pasterstwa na stosunkach naturalnego pokrewieństwa i na rodzinnych związkach, bo to nietylko przeciwi się jego wysokiej naturze, ale nadto jest zgubne. Powołanie, zasługi i cnoty dają prawo do obowiązków i urzędów kapłańskich, a to wszystko przy braku bezżeństwa miejsca miećby nie mogło. Przeważałaby miłość rodzinna, zwłaszcza ojców ku dzieciom. Któryż biskup pominąłby swych synów, a urzędy kościelne rozdawał obcym, w miarę ich zasług i zdolności? któryż kapłan nie chciałby po sobie urzędu duchownego synowi przekazać? Jak godzićby się tu dawała wymagająca zaparcia się miłość Kościoła i dusz ludzkich, z miłością dla dzieci własnych i potrzebą zaopatrzenia im losu? Nepotyzm, który nieraz już szkodę wyrządzał przy bezżeństwie, zalałby wtedy Kościół, wydałby kapłanów bez powołania, bez miłości dla swego stanu, bez gorliwości o dusz zbawienie. Dość spojrzeć na anglikański kościół, aby się o tém przekonać. Śmiemy twierdzić, i kto zważy powyższe, choć zewnętrzne tylko powody, nie zada nam kłamstwa, że chociażby celibat nie był tym ścisłym i nieodzownym obowiązkiem, którym go dla sług swoich uczyniła mądrość Kościoła, i tak jeszcze nie znalazłby się żaden duchem Bożym przejęty kapłan katolicki, któryby z pozostawionej mu wolności chciał skorzystać, i powodowany samą już moralną potrzebą i użytecznością bezżeństwa duchownego, dobrowolnie go sobie nie obrał. Ale głębiej jeszcze, niż w tych zewnętrznych, tylko utylitarnych względach, leży główne źródło celibatu kościelnego: leży, jak wyżej wskazano, w samém pojęciu kapłaństwa, jakiém je od początku przedstawia nauka Kościoła. Kapłan jest czemś więcej niż urzędnikiem stanu cywilnego, czemś więcej niż predykantem, czemś więcej niż narzędziem do sprawowania, z większą lub mniejszą samowiedzą, obrzędów kościelnych. Kapłanowi zlecona piecza nad duszami, aby je sakramentami karmił, przykładem budował i słowem nauczał, aby grzeszników w imieniu Boga rozwiązywał, aby umierających sposobił na drogę do wieczności; kapłan jest ojcem wszystkich ubogich i opuszczonych, rodziną jego są dusze staraniu jego powierzone; kapłan jest jałmużnikiem swej trzody i ucieczką wszystkich nieszczęśliwych; jest sługą Kościoła, jest szafarzem tajemnic Bożych; przeto wszystek się bez podziału oddać ma Mistrzowi swemu, i na wzór jego nie znać innego celu swych pragnień i prac, prócz chwały Bożej i zbawienia swej trzody; postawiony jest na to, aby ludziom stawiał przed oczy wieczne ich przeznaczenie i przypominał im, że inne jest jeszcze po nad tém zmysłowém, wyższe i nadzmysłowe życie, do którego powinnością jest człowieka wszystką usilnością ducha swego się podnosić; postawiony jest na to, aby w ustawiczném na każdy dzień z Bogiem obcowaniu, był przed nim ofiarą i modlitwą zastępcą trzody swojej, aby na każdy dzień u ołtarza Pana zastępów na ręku swych piastował i do serca swego przyjmował, i na każdy dzień ofiarę Chrystusa dla zbawienia świata, ten punkt ciężkości i jądro kultu katolickiego i wszystkiego życia katolickiego, w którym i jego życie całe, jako promienie w ognisku skupiać się winno, odnawiał, a zatém i na samym sobie tę ofiarę i sercem i czynem wyobrażał; aby sprawdził na sobie słowa Zbawiciela: Jeźli kto chce za mną iść, niech zaprze sam siebie, i aby tym, których jest pasterzem i przewodnikiem, mógł powiedzieć z Apostołem: Naśladowcami moimi bądźcie, jakom i ja Chrystusów. Tak pojęte kapłaństwo najwyższym bez wątpienia jest celem i godnością, do jakich człowiek śmiertelny dążyć i podnieść się może. A jeśli i w rzeczach ziemskich nikt nie zgani, owszem, każdy podziwia i uwielbia ofiarność i męztwo, dla celów daleko niższych zrzekające się się godziwych przyjemności i uciech, jakoż tedy dziwić się Kościołowi, że kapłanowi swemu cel niezrównanie wyższy wystawiając, podobnego przynajmniej żąda od niego poświęcenia i męztwa, i temu, który ma być ojcem dusz, cielesnego każe się wyrzec ojcowstwa, i sprawującemu Ofiarę niepokalaną, obowiązek uczynienia ofiary z siebie samego i zachowania czystości niepokalanej, jako w samém pojęciu kapłaństwa zawartej, przepisuje? Bez takich sług i kapłanów Kościół nie mógłby być tém, czém z woli Boskiego Założyciela swego być powinien, t. j. matką duchowną, ku rodzeniu na żywot nadprzyrodzony, nauczaniu, oświeceniu i poświęceniu dusz ludzkich. Boć to każdy widzi, że żaden nauczyciel nie nauczy, czego sam nie umie, ani żaden przewodnik dalej nie zaprowadzi, niż sam zaszedł; nie podźwignie do wyższych dziedzin życia duchowego kapłan, stojący na tymże samym z trzodą swoją, lub niższym jeszcze poziomie powszednich i cielesnych i zmysłowych uciech, i trosk i zabiegów, ani zdoła duszom mu zleconym wytłumaczyć słowa krzyża, jak Apostoł zowie wszystką naukę Ewangelji, jeśli sam tego słowa nie pełni i nie daje z siebie przykładu bezwarunkowej ofiary. Ztąd Kościół w sługach swoich nasamprzód i głównie nie zdolności nadzwyczajnych szuka i żąda, nie głębokiej nauki: nasamprzód i głównie żąda od nich wysokiej cnoty, a cnota, virtus, to męztwo, to zwycięztwo nad samym sobą, to zaprzanie się siebie samego. Komu brak tego warunku, ten nie jest sposobny do królestwa Bożego, do świętej służby ołtarza; i dla tego każdy, do tej służby się garnący, znajduje u stóp ołtarza i na progu przybytku położony, jako kamień próbierczy, warunek celibatu; cofnąć się przed nim, jeśli się boi, jeśli nie chce, wolno mu; ominąć go, jeśli chce próg przestąpić, nie może. Ob. Thomassin, Vetus et nova Eccl. discip. p. 1 l. 2 c. 60—67. Christ. Lupus, Dissert. de latin. episc. et cleri. contin. Zaccaria, Storia polemica de celibato sacro, Foligno 1785. Der Cölibat, Regensb. 1841. Ks. Jana Chryzost. Janiszewskiego, Bezżeństwo kapłańskie w Kościele katolickim, część I Gniezno 1860 r.H. K.




  1. Jaka była ciemnota, dowodzi tego okólnik Raterjusza do duchowieństwa weroneńskiej djecezji, któremu nakazuje umieć na pamięć trzy składy wiary: apostolski, nicejski i atanazyjski, wykłada znaczenie niedzieli, w sposób jakiegoby dziś w elementarnej szkółce zaledwie użyć można, oraz przesyła piśmienny wykład składu apostolskiego i modlitwy pańskiej, aby go miał każdy duchowny i z niego lud nauczał,