Encyklopedja Kościelna/Ferdynand święty książę portugalski

<<< Dane tekstu >>>
Tytuł Encyklopedja Kościelna (tom V)
Redaktor Michał Nowodworski
Data wyd. 1874
Druk Czerwiński i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Indeks stron

Ferdynand, święty (5 Czerw.), książę portugalski, zwany Niezłomnym. Jest on chlubą rycerstwa chrześcjańskiego: pobożny, pokorny, niewinny, waleczny na polu chwały, kończy bohaterski żywot męczeństwem za wiarę świętą. Koleje życia jego opisał jego sekretarz, a zarazem towarzysz niewoli Jan Alwarez. Kalderon opiewał go w swych poematach, a mianowicie w dramacie przełożonym przez Juljusza Słowackiego, p. t. Książe Niezłomny. Ferdynand był synem Jana I, księcia portugalskiego, który odebrał Maurom przedmurze ich państwa, Ceutę, i założył tamże stolicę biskupią. Ur. 9 Września 1402 r. Już w dziecinnych latach dobrze rokowała o nim słodycz, łagodność i bystrość. Wątłych sił i słabego zdrowia, jaśniał pobożnością i szlachetnemi przymiotami duszy, stałością charakteru i surowością życia, jakiej nie zaniedbał wśród życia dworskiego. Był on prawdziwym wizerunkiem chrześcjańskiego książęcia. Modlitwa była jego żywiołem: od czternastego roku nawykł odmawiać pacierze kapłańskie, wstawać na jutrznię o północy, pościć wigilje większych uroczystości, znajdować na całych wielkiego tygodnia ceremonjach i żywić własnym kosztem tylu ubogich, ile liczył lat wieku. Gdy spotkał kapłana, spieszącego do chorego, zawsze mu towarzyszył. W wielkiem miał poszanowaniu osoby i rzeczy poświęcone Bogu, wspomagał kościoły i klasztory, zapisał się do wszystkich bractw, jakie istniały w Portugalji, aby korzystać z modłów swych współbraci. Miał też zwyczaj słuchać i zamawiać codziennie Msze św., za swych wysłużonych żołnierzy i domowników, starców, za chorych, więźniów, podróżnych. Czuwał nad tém, aby cały dwór jego i domownicy, przynajmniej raz w roku, odbywali spowiedź. Na uwiecznienie pamięci swej ukochanej matki Filipiny, z angielskiego książęcego domu Lankastrów, zaprowadził w swej kaplicy ceremonje salisburgskie i sprowadził z Anglji w tym celu kapłanów, śpiewaków i mistrza ceremonji. W życiu domowém każda czynność jego miała właściwą porę, według urządzonego przezeń porządku zatrudnień. Czas uważał za drogi skarb niebios: nie chciał utracić chwili, którejby nie obrócił na czytanie Biblji, modlitwę, lub inne czyny, zasługujące w obec Boga i ludzi. Powierzchownością, swą skromną a razem szlachetną umiał obudzić poszanowanie; ten sam wyraz skromności nosiło jego mieszkanie. Za to hojne rozdawał jałmużny, poczytując sobie za największą przyjemność, gdy mógł obetrzeć łzę niedoli, pospieszyć ze wsparciem, nagrodzić wyrządzone mimowoli szkody. Aby też być więcej pożytecznym dla cierpiących, przyjął 1434 godność wielkiego mistrza zakonu Avis, za dyspensą wszakże papiezką, ponieważ należał do stanu świeckiego; odmówił jednak F. żądaniu Eugenjusza IV, Pap., pragnącego dać mu kapelusz kardynalski, a to z pobudek czysto ascetycznych, nie chcąc obarczać sumienia swego odpowiedzialnością. Kto służył u niego, tém samem najlepsze miał już zalecenie u ludzi. Był bowiem wzorowym panem, czuwał pilnie nad swemi domownikami, zwłaszcza nad młodymi paziami, aby byli czystych obyczajów, zachowali ducha pobożności i obowiązków. Karał zawsze sprawiedliwie, wyrozumiale, roztropnie. W obejściu się z ludźmi uprzejmy, przystępny, każdego łaskawie wysłuchał, każdemu rad był dobrze uczynić; chętnie zmieniał swe zdanie, gdy się przekonał, iż jest w błędzie. Z tylu cnotami, które mu serca wszystkich zjednywały, łączył on jeszcze anielską czystość, którą przechował do śmierci. Słowem, całe życie jego zawarło się w tych słowach, jakie wziął za swoją dewizę: „Dobro upodobaniem mojém.“ Przy tylu pięknych przymiotach miał on ducha rycerskiego, pragnął odznaczyć się w wojnie, prowadzonej z Maurami w Afryce, aby i na tem polu zasłużyć się chrześcjaństwu. Gdy tedy król Edward zezwolił na wyprawę do Tangeru, Ferdynand, wraz z starszym bratem swoim Henrykiem, wyruszył na czele armji 22 Sierpnia 1437 r. Armja portugalska, prowadzona przez swoich bohaterskich infantów, walecznie się potykała w bitwach przeciw dziesięćkroć liczniejszym hordom maurytańskim. Ferdynand, jakkolwiek wątłego zdrowia, zawsze na czele swych żołnierzy brał udział we wszystkich trudach wojennych, w największych niebezpieczeństwach, i walczył odważnie; próżne jednak były wysiłki rycerstwa chrześcjańskiego: dzielność uledz musiała przed liczbą i Portugalczycy zmuszeni zostali wejść w układy, wydać Ceutę, a jako zakładnika zostawić im infanta Ferdynanda. Oddał się on sam w ręce nieprzyjaciela, jakkolwiek przewidywał, co go czeka, i odtąd rozpoczyna się krwawa karta jego męczeństwa. Zala ben Zala, emir Tangeru i Arzilli, rozkazał go zrazu zaprowadzić do Arzilli, w towarzystwie 12 innych Portugalczyków, w liczbie których znajdował się właśnie Jan Alwarez, jego sekretarz. W długiej podróży witały go wszędzie upokarzające szyderstwa Maurów. Wprawdzie podczas pierwszych siedmiu miesięcy niewoli obchodzono się z nim dosyć łagodnie. Tymczasem Henryk zwlekał wydanie Ceuty i kortezy utwierdziły go w tém postanowieniu, témbardziej, iż Maurowie złamali pierwej traktaty. Ferdynand wyznał śmiało w obec Zali ben Zali, iż to zerwanie umowy unieważniało ją i że chce za siebie złożyć okup. Gdy emir okupu nie przyjął, próbowano go porwać, lub orężem wydobyć: wszystkie jednak tego rodzaju wysiłki spełzły na niczém i tylko pogorszały z dniem każdym przykre i tak położenie infanta. Wreszcie 25 Maja 1438 r. emir odstąpił go królowi Fezu, albo raczej oddał w ręce okrutnego wezyra Lazuraka. F. poleciwszy się pobożnym modłom Portugalczyków, płaczących przy jego odjeździe, siadł na nędznego konia i puścił się w długą, uciążliwą podróż. Wszędzie po drodze maurowie ciskali na niego obelgi, śpiewali szydercze śpiewki, obrzucali błotem i kamieniami. F. był spokojny, jak gdyby to nie o niego chodziło. Po sześciu dniach wędrówki przybyli do Fezu. Co dotąd wycierpiał, było tylko przygotowaniem do prześladowań, jakie go tutaj czekały. Co dzień grożono mu śmiercią, przerzucano z więzienia do więzienia, podawano na pastwę głodu, robactwa, zaduchu, bezsenności, po ciężkiej, poniżającej i wyczerpującej siły pracy. Ulemowie, których codziennie pytano, jak traktować portugalskiego jeńca, co dzień zbierali się w meczecie, aby obmyśleć nowe okrucieństwa. Sami maurowie dziwili się, jak może wytrzymać tyle nędzy i ucisku książe tak delikatnie wychowany. Stałość jednak jego była niezłomna. Gdy towarzysze niewoli ujrzeli po raz pierwszy swojego księcia okutego w łańcuchy, popychanego i bitego, obrzuconego błotem przez zgraje, gdy widzieli, jak ledwo mógł trzymać się na nogach, tak kajdany jego były ciężkie i bolesne, głośnym wybuchli płaczem i jękami. Lecz F. mówił im wówczas ze spokojem w duszy: „Widzicie, jak obchodzą się ze mną, módlcie się za mną do Boga.“ — „Bądźcie pewni, mówił inną razą, iż mało mnie to obchodzi, czy mnie nazywają psem, panem, albo królem: obojętny jestem na ich obelgi, proszę tylko Boga, aby mi dał zachować wśród nich wolność ducha.“ Nikt nigdy nie słyszał, aby z ust jego wyszło obelżywe słowo na maurów; bezustannie modlił się o ich nawrócenie i prosił o to swych rodaków, przedstawiając im, iż cierpiąc za wiarę chrześcjańską, powinni się wyrzec wszelkiego uczucia zemsty. W rozmowach z Lazurakiem zachował zawsze należną godność słowa: nigdy żaden wyraz ubliżającego pochlebstwa nie poniżył ust jego. Kilkakrotnie zachęcany, aby ratował się ucieczką, nie chciał nigdy korzystać z tak niskiego środka ocalenia. Nie chciał bowiem odłączać się od towarzyszów niewoli, z którymi pracę za najprzyjemniejszą uważał, owszem, starał się łagodzić los ich, przyjmując wszystko złe na siebie. Nic nie mogło zachwiać jego ufności w Boga, wytrwania i stałości: nie upadł na duchu nawet wówczas, gdy ostatni promyk nadziei ocalenia zagasł dla niego z chwilą, gdy wszelkie wysiłki portugalskie spełzły na niczém, Pragnienie żywota wiecznego zatarło w nim wszelką tęsknotę za radościami ziemskiemi i ziemską miłością; trzy wszakże żywił jeszcze pragnienia w życiu: chęć nagrodzenia wedle możności wierne swe sługi; zdobycia na rzecz chrystjanizmu monarchji maurytańskiej; nakoniec, nadzieja zniewolenia króla i braci do wykupienia chrześcjan, będących w niewoli maurytańskiej. W ostatnich 15 miesiącach przechodził najstraszniejsze próby: porwany gwałtownie z grona swych współjeńców, rzucony został do brudnego więzienia, gdzie promień słońca nie dochodził, a wyziewy, wychodzące z przyległego prewetu eunuchów, śmiertelnym jadem zatruwały powietrze, tak przytem ciasnego, iż zaledwie mógł się w niém obrócić; prosty pień służył mu za poduszkę, a ziemia była posłaniem. Duch jego zniósł i te męczarnie, lecz ciało poczęło niknąć powoli; pociechą jego było rozpamiętywanie o Bogu, o wieczności i sposobienie się na śmierć. Czasami tylko wierni słudzy zdołali przesłać mu jakie słowo pociechy, aby w zamian odebrać słowo zachęty do wytrwałości; zdołali nawet zaopatrywać go codziennie światłem, aby mógł modlić się z książki. Modlił się zawsze klęcząc i często sypiał w tej postawie. Co tydzień, lub co dni piętnaście, odbywał spowiedź św. przed księdzem, który do niego przychodził; codziennie naznaczał sam sobie dobrowolne umartwienie i zawsze, skoro tylko mógł, prosił swych dworzan, aby przebaczyli mu wszystko, co z przyczyny jego ponoszą. Tak przecierpiał sześć lat w niewoli. Wreszcie, z początkiem roku 1443 śmierć, jako anioł pocieszyciel, poczęła zbliżać się powoli. Pod koniec szóstego roku zaczęła go trawić śmiertelna dysenterja. Nie pozwolono wszakże na zmianę więzienia, tylko jego spowiednik, lekarze i kilku dworzan czuwali przy nim po kolei. Ostatniego przed śmiercią poranku, przybywający spowiednik ujrzał oblicze jego opromienione, uśmiechnięte, z oczyma zwróconemi ku niebu. „Zdawało mu się, opowiadał kapłan, iż widział niebo otwarte i Najświętszą Pannę, otoczoną poważném gronem świętych, zbliżającą się ku niemu i zwiastującą mu, iż dzień ten, będzie ostatnim dniem jego męczarni na ziemi, że tego jeszcze dnia pójdzie do nieba.“ W istocie wieczorem, uczyniwszy raz jeszcze spowiedź i publiczne wyznanie wiary, zasnął w Panu. Na wieść o zgonie jego Lazurak nie mógł powstrzymać się od wyznania, iż jeśli co jest dobrego w chrześcjaństwie, wszystko to było w Ferdynandzie, i gdyby tylko był on maurem, byłby bezwątpienia świętym: nigdy bowiem nie skłamał, we dnie i w nocy ciągle klęczał i modlił się, i wszyscy o nim mówili, iż był tak niewinnym i czystym, jak dziecię żyć poczynające. Nie przeszkadzało to wszakże, aby rozkazał zwłoki jego rozciąć, wyjąć wnętrzności i serce, ciało nabalsamować i obnażone zawiesić u bram miasta, z głową spuszczoną ku ziemi. W przeciągu kilku tygodni towarzysze niedoli Ferdynanda prawie wszyscy poszli za nim do grobu, inni dopiero po śmierci dzikiego Lazuraka otrzymali wolność. W liczbie tych ostatnich znalazł się właśnie sekretarz jego Jan Alvarez, który r. 1451 serce swojego pana przyniósł do Portugalji. W 22 lata później sprowadzono także i zwłoki Ferdynanda i z wielką uroczystością pochowano w grobach królewskich, w klasztorze Batalha, w djecezji Leira. O kanonizacji jego jednak nic nie wiadomo. Cf. Żywot przez Alwareza u Bolland. pod d. 5 Czerwca. (Schrödl).A. B.