Encyklopedja Kościelna/Franciszek z Assyżu święty
<<< Dane tekstu >>> | |
Tytuł | Encyklopedja Kościelna (tom V) |
Redaktor | Michał Nowodworski |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Czerwiński i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Franciszek z Assyżu, zwany Serafickim (Seraphicus), święty (4 Paźdź.), i zakon franciszkański. W zastępie mężów świętych, których Opatrzność boska w kolei wieków wzbudzała, aby Kościołowi jego w chwilach najcięższych prób i walk byli podporą i obroną, jedno z pierwszych miejsc, jeśli nie najpierwsze, należy się wielkiemu ubóstwa i pokory Chrystusowej miłośnikowi i krzewicielowi, ś. Franciszkowi z Assyżu. Wpływ, jaki nietylko za życia słowem i przykładem swoim wywarł na współczesnych, ale i na wszystkie potomne pokolenia aż po dziś dzień duchem swoim, żyjącym w założonym przez niego zakonie, wywierać nie przestał, prawdziwie nazwać można nieobliczonym. Franciszek, syn bogatego kupca Piotra Bernardone, urodził się w Assyżu (Assisi), mieście Umbrji włoskiej, r. 1182. Na chrzcie otrzymał imię Jan, ale dla łatwości, z jaką od lat dziecinnych nauczył się i mówił po francuzku, przezwano go Franciszkiem. Pierwszą młodość miał burzliwą i oddaną światu, na którym, przy zamożności domu rodzicielskiego, łatwo mu było odgrywać rolę wielkiego pana, i rychło zasłynął w mieście rodzinnem, jako „kwiat młodzieży;“ ale za to niejednokrotnie doznał gniewu ojca, któremu nie podobała się rozrzutna jego hojność. W wybuchłych między Assyżem a sąsiedniem miastem Perudżią (Perugia) zatargach czynny biorąc udział, dostał się do niewoli, z której dopiero w rok potém został wypuszczony, i odtąd zupełnie innym stał się człowiekiem. Wrócił do domu zmieniony do niepoznania: dawne nałogi i lekkie obyczaje znikły bez śladu, i tylko ta sama co przedtém i większa jeszcze hojność ku ubogim w nim pozostała, zwłaszcza od czasu, gdy pewnego dnia przez nieuwagę z niczém puściwszy żebraka proszącego o jałmużnę, tejże chwili, najgłębszym żalem przenikniony, pobiegł za onym nędzarzem, i oddawszy mu wszystko, co miał przy sobie, i ze łzami za nieuczynność swoją go przeprosiwszy, uczynił ślub, iż nigdy nikomu, w imię Zbawiciela proszącemu, wsparcia nie odmówi. Wkrótce potém, modląc się w pobliskim, na wpół rozwalonym kościółku św. Damiana, usłyszał głos, mówiący mu: „Wstań, Franciszku i napraw Kościół mój,“ i rozumiejąc te słowa w znaczeniu literalném, jakoby rozkaz naprawienia materjalnej ruiny onego kościółka, wyniósł pokryjomu z domu ojca kilka pokładów sukna, które sprzedawszy, dochód z nich na on cel obrócił. Wielki ztąd na niego powstał gniew ojca, który, odszukawszy kryjącego się przed nim i przetrzymawszy go przez kilka dni w twardém zamknięciu, w końcu zaprowadził go do biskupa (r. 1207, prawdopodobnie 16 Kwietnia), przed którym Franciszek oddawszy ojcu wszystko, co miał od niego, i samo nawet odzienie, które nosił, zrzekł się uroczyście wszelkiego prawa do dziedzictwa ojcowskiego i rzekł spokojnie: „Teraz, kiedy już nie mam ojca na ziemi, bezpieczniej będę mógł mówić: Ojcze nasz, któryś jest w niebie.“ Odtąd, nie zważając na urągania i szyderstwa, które go zewsząd spotykały, chodził w ubogiém odzieniu pielgrzyma (składającém się z grubej, krótkiej opończy, skórzanego pasa i kija), pielęgnując chorych i trędowatych, i własną ręką pracując około naprawy kościołka N. P. Anielskiej, ustąpionego mu przez opata benedyktów na Monte Subasio, który nazywał jedyną cząstką swoją (portiuncala). Tak przygotowując się do wielkiego, choć sam go jeszcze nie znał, powołania swego, pewnego razu (było to w r. 1208) usłyszał na kazaniu te słowa Zbawiciela: „Nie miejcie złota, ani srebra, ani pieniędzy w trzosach waszych, ani dwu sukien, ani butów, ani laski“ (Mat. 10, 9), które przyjąwszy, jakoby do niego samego były powiedziane, uczynił ślub bezwarunkowego ubóstwa: ubiór pustelniczy zamienił na nędzniejszy jeszcze, używany przez pastuchów i ubogich chłopów tamtejszych, i, postronkiem przepasany, począł chodzić z miejsca na miejsce, przepowiadając pokutę. Były to czasy wieków średnich, w których, obok Wielorakich gwałtów i wybryków nieukróconych namiętności, obok częstych zamieszek i niepokojów, utrzymywanych bądź powstającemi raz wraz nowemi herezjami, bądź srożącemi się wszędy wojnami i domowemi rozruchami głęboko jednak tkwiła w sercach ludzkich i w życiu społeczném żywa i czynna wiara, duch ofiary i poświęcenia siebie dla wyższych celów, i ochotna gotowość do porzucenia dóbr ziemskich, dla pozyskania onych dóbr nadprzyrodzouych i wiecznych, o których nadzieja chrzescjańska duszę wierzącą upewnia. W takim czasie nie dziw, że przykład Franciszka nietylko powszechną obudził uwagę, ale i wielu znalazł naśladowców. Pierwszym zwolennikiem jego był ziomek jego Bernard Quintavalle, człowiek bogaty i umysłu dojrzałego, który zrazu śledził z daleka za postępowaniem Franciszka, chcąc się naocznie przekonać, jak i duch nim kieruje, aż poznawszy dowodnie, że nic dziwactwo i próżność, jak go niektórzy o to posądzali, ale prawdziwa żądza zbawienia wiecznego skłoniła go do obrania sobie tak niezwyczajnego rodzaju życia, do niego przystał. Wkrótce trzeci przyłączył się do nich towarzysz, Piotr z Catano. Wszyscy trzej razem zamieszkali w małej, pustkami stojącej chacie nad Rivotorto, gdzie po dziś dzień pokazują ciasną celkę ś. Franciszka. Gdy liczba ich urosła do czterech, rozłączyli się, param i chodząc i przepowiadając w okolicznych kościołach. Pospólstwo lżyło ich, wołając za mini: „warjaci, próżniacy, ladaco,“ a oni na obelgi odpowiadali każdemu: „Niech cię Pan obdarzy pokojem.“ Po dwóch latach zgromadzenie liczyło dwunastu członków, którym Franciszek pewną już, choć w ogólnych tylko zarysach, regułę naznaczył, zalecając im przepowiadanie pokuty i składanie ludzi do pełnienia woli Bożej, raczej skutecznością własnego przykładu, niż samem tylko słowem. Wszystkie przepisy jego tchnęły duchem najczystszej, żywej i czynnej wiary, która uczy zrzeczenia się wszelkich rzeczy ziemskich, a zupełnego poświęcenia siebie dla miłości Zbawiciela i dusz krwią jego odkupionych. Właściwe jednak nowego zgromadzenia rozszerzenie i początek tego wpływu, który na wszystek świat Chrześcjański wywarło, datuje od r. 1212. Niedawno przedtem niejaki Durand Huesca z Katalonji, heretyk, będąc obecny na dyspucie religijnej w Pamiero, wyrzekł się był błędów swoich i na łono Kościoła powrócił. Pragnąc czynem stwierdzić szczerość swego nawrócenia, złączył się z kilku przyjaciółmi, z którymi zobowiązał się do życia wspólnego, w dobrowolném ubóstwie, czystości, surowych postach i pracy ręcznej, niosąc przytém pomoc chorym i ubogim i nie zaniedbując także przepowiadania słowa Bożego, gdyż było między nimi kilku kapłanów. Dla odróżnienia się od inowierców, przybrali nazwę ubogich lugduńskich. Durand przedstawił Papieżowi przedsięwzięcie swoje i zatwierdzenie onegoż uzyskał, z tém jednak ograniczeniem, że mu było zabronione kazanie i zakładanie własnych domów. Wprawdzie niedługo potem doszły do Papieża Innocentego III skargi na tych nowych braci, iż trzymają się jeszcze dawnych swoich zdań i obyczajów heretyckich; ale drogi dobroci i łagodnej perswazji, której Innocenty, zamiast surowości, względem nich użyć zalecił, skłoniły prawie wszystkich do szczerego uznania i porzucenia swych błędów, z zachowaniem przytém raz obranego rodzaju życia, którego surowością i poświęceniem siebie na posługi bliźnich dobrej sobie u wiernych sławy nabyli. Czy ś. Franciszek miał jaką styczność z tym i ubogimi lugduńskimi, czy od nich wziął wzór do swojego zgromadzenia, czy miał uczniów, z ich grona do niego przybyłych, o tem żadnej nie mamy wiadomości, słusznie nawet przypuścić można, że zgoła o nich nie wiedział. Wstąpił jednak nie wiedząc o nich, na też same drogi, i u jednegoż z nimi celu się spotkał; bo z tejże samej wychodził zasady i tymże samym kierówany był duchem swego czasu, czyli, ściślej mówiąc, duchem Bożym, który przenikając całe ówczesne społeczeństwo, wiele umysłów, rozdzielonych miejscem i niezależnie od siebie działających, w jedną łączył wspólność myśli i dążności, duchem objawiającym się w radosnej gotowości do uczynienia z siebie ofiary, w ograniczeniu potrzeb swoich do rzeczy niezbędnych do życia, w nieudanym zapale do modlitwy i ćwiczeń pokutnych, w poświęceniu wszystkiego dla miłości duszy nieśmiertelnej i wiecznego onejże zbawienia, i wynikającém ztąd ujarzmieniu ciała skazitelnego i wzgardzeniu tém życiem śmiertelném, za ciężar raczej niż za zysk je poczytując. Widzimy też, jako wszyscy w tym czasie fundatorowie zakonów, a było ich wielu, jakoby w zawody idą o większą ścisłość i surowość swych reguł: i ten, który umiał w ostrości wymaganych ustawą swoją umartwień przewyższyć swych poprzedników, zawczasu mógł być pewnym, że tem samém większe mnóstwo uczniów i zwolenników za sobą pociągnie. W onych czasach nie rozumiano odłączania wiary od ascezy, od czynnego pełnienia przepisów wiary, ani też umiano jeszcze ograniczać ascezę chrześcjańską na cząstkowém i przypadkowém odmówieniu sobie tej lub owej przyjemności i wygody, ale raczej rozumiano przez nią praktyczne i bezwarunkowe przeniknienie duchem i zasadami wiary całej istności człowieka i wszystkich stosunków i szczegółów życia jego. Ten jest klucz do zrozumienia tajemnicy wieków średnich, które dla tego dziś dla wielu niezrozumiałą tajemnicą, że, przy panującym obecnie, różnym zupełnie, a trudno powiedzieć by lepszym kierunku umysłów, klucz ten mało komu wiadomy albo z pogardą, jako przestarzałe narzędzie, się odrzuca. Franciszek, do znanych już czasowi swemu środków uświęcenia siebie, jeden dodał nowy żywioł, t. j. ścisłe, bezwarunkowe ubóstwo (dla tego zakon jego jest pierwszym zakonem żebrzącym, ordo mendicantium). Nowy żywioł, powiadamy, bo choć ubóstwo już od czasów ś. Benedykta przyjęte było, jako jeden ze ślubów zakonnych, wszakże obowiązywało tylko osobę zakonnika, a nie całe zgromadzenie; sam nawet jeszcze św. Dominik przyjmował ofiary i donacje, które mu, gdy zakładał dom swój w Prouille, znoszono. Franciszek dopiero, rzec można, nowy nadał charakter ubóstwu zakonnemu, i z ujemnego uczynił je dodatniém: wyrzeczenie się wszelkiej majętności podniósł do znaczenia skarbu, droższego nad wszelkie bogactwa, i dobrowolne poniżenie siebie postawił na równi i wyżej nad wszelki blask dostojeństw ziemskich, a tak nietylko z ubóstwa zdjął wszelką cechę hańbiącą i w prawdziwą je ozdobę i zaszczyt przemienił, a nadto zapewnił mu prawa i powagę, jakich przedtém, przynajmniej do tak wysokiego stopnia, w Kościele nie używało. R. 1212 już mógł Franciszek rozesłać swych braci po całych Włoszech. Pięciu innych poszło do Marokko i tam śmierć za wiarę poniosło: byli to pierwsi męczennicy z zakonu św. Franciszka. Sam w roku następnym udał się do Hiszpanji. R. 1216 wysyłając nowych braci na opowiadanie ubóstwa ewangelicznego, spisał dla nich rady i przepisy, zalecające się i dziś jeszcze uwadze i zastanowieniu każdego, kto pragnie sprawować z pożytkiem urząd kaznodziejski. W tymże samym roku zgromadzenie, poprzednio już w r. 1210 tymczasowo tylko, nie zawierdzone, ale pozwolone przez Innocentego III (który, jak mówi tradycja, Franciszka, dla niepozornej postaci jego, z razu z niczém odprawił, ale tejże nocy ujrzawszy w widzeniu tego wzgardzonego przez siebie ubogiego, jako barkami swemi wspiera walący się kościół laterański, nazajutrz przywołanego łaskawie przyjął i na zamiar jego się zgodził) choć i za następcy jego Honorjusza III nie od razu otrzymało urzędowne zatwierdzenie, możnego jednak pozyskało sobie obrońcę, w osobie kardynała Hugolina, późniejszego Papieża Grzegorza IX. We Włoszech zaś całych do takiego już przyszło znaczenia i takie uczyniło było postępy, że na pierwszej kapitule jeneralnej, odbytej r. 1219 w Assyżu, znalazło się zgromadzonyeh 5,000 braci, oprócz 500 aspirantów, żądających przyjęcia, choć Franciszek stawianym przez niektórych wnioskom, zmierzającym do złagodzenia reguły, stanowczo się sprzeciwiał. Po tém zebraniu ogólnem rozesłano braci do wszystkich już krajów Europy, z wyjątkiem Niemiec. Franciszek zaś, pałając żądzą męczeństwa, popłynął do Akry i udał się wprost do sułtana Meledyna, który niedawno przedtém poraziwszy wojska krzyżowe w nieszczęśliwej bitwie pod Damiettą, chciał wytępić do szczętu religię chrześcjańską i naznaczył był cenę na głowę każdego zabitego chrześcjanina. Męztwo bohaterskie ubogiego apostoła, stojącego przed nim w takiej chwili, aby go do wiary swojej nawrócić, i nietylko narażającego się w tym celu na śmierć pewną, ale i ofiarującego się przejść żywcem przez ogień na dowód prawdziwości swej wiary, wzruszyło barbarzyńcę: chciał Franciszka bogatemi podarunkami obdarzyć, których gdy tenże nie przyjął, ze czcią i pod bezpieczną strażą odesłał go do obozu chrześcjańskiego. Tym sposobem chybił wprawdzie św. Franciszek celu apostolskiej wyprawy; bo ani się sułtan nie nawrócił, ani mu nie zadał pożądanej śmierci męczeńskiej; tyle jednak uzyskał, że odtąd i jeńcy chrześcjańscy w niewoli muzułmańskiej lepszego doznawali obchodzenia, i braciom zakonu jego dozwolona została przez zwycięzcę straż grobu Pańskiego, którą przez tyle wieków, mimo wielokrotnych i krwawych prześladowań, zachowali i po dziś dzień zachowują. R. 1223 Franciszek na nowo przedstawił do zatwierdzenia Honorjuszowi III ustawę swego zgromadzenia, krótko i prawdziwie w duchu Ewangelji spisaną; a lubo i tym razem Papież zarzucał jej zbytnią surowość, w końcu jednak udzielił żądane zatwierdzenie, i tak wreszcie Franciszek osiągnął cel swój, widząc zgromadzenie swoje zaliczone do rzędu uznanych i przyjętych przez Kościół zakonów. Nie dalej jak w dwa lata potem ogólny i widoczny upadek sił fizycznych zwiastował świętemu bliski koniec jego; w domu biskupa Assyżu gotował się na śmierć, dziękując Bogu za wszystkie próby i dolegliwości, jakiemi go łaska Jego dotknęła. Gdy lekarz oznajmił mu bliską śmierć, donośnym głosem zanucił hymn dziękczynny, i na uwagę brata Eljasza, że taka w tak poważnej chwili wesołość może dać zgorszenie ludowi, odrzekł: „Z łaski i miłosierdzia Pana mojego tak jestem jedno z Nim, że słusznie godzi mi się weselić się w Nim, jako najwyższym i najłaskawszym Dawcy wszego dobra.“ Potém kazał się zanieść do kościoła Panny Marji Anielskiej i tam oznajmił ostatnią wolę swoją, upominając braci do pokuty i wzajemnej miłości i zgody. Całą noc pozostał w kościele, leżąc na ziemi, i ledwo się zgodził na to, by go cieplejszém odzieniem przykryto, weseląc się z tego, że i w życiu i śmierci nic nie posiada własnego. W sobotę d. 4 Paźdz. 1226, w 45 roku życia, oddał ducha swego Panu i Zbawicielowi swemu. Wszystek lud tłumnie się zbiegł do kościoła, pragnąc uczcić martwo zwłoki wielkiego męża, którego czcił i podziwiał żywego. Przy śpiewie psalmów i odgłosie trąb, z płonącemi gromnicami i świeżemi gałęziami w ręku, wszystka ona rzesza uroczystym orszakiem odprowadziła ciało świętego najprzód do kościoła ś. Damiana, zkąd je później przeniesiono na pogrzeb do kościoła ś. Jerzego. D. 15 Lipca 1229, niespełna w trzy lata po śmierci Franciszka, drugiego roku od wyniesienia swego na Stolicę Piotrową, Papież Grzegorz IX ogłosił go świętym; była to pierwsza uroczysta kanonizacja, o której wspomina historja Kościoła: sam Papież, na czele świetnego orszaku, przybył w tym celu do Assyżu i sam miał mowę, poprzedzającą akt kanonizacyjny. Już i na tak zwaném wzgórzu piekielném pod Assyżem, przeznaczoném dawniej na tracenie winowajców, wznosił się ze składek całego świata chrześcjańskiego ten wspaniały kościół, który po dziś dzień blaskiem swoim zdobi rodzinne miasto Franciszka; r. 1230, w wigilję Zesłania Ducha św. zaniesiono na to miejsce relikwje świętego. Mieszkańcy Assyżu, z obawy, by im kto drogiego skarbu nie wydarł, zdjęli ciało święte z wozu, na którym miało być zawiezione do kościoła, i sami przy drzwiach zamkniętych je pochowali. Powstała ztąd i długo trwała wątpliwość co do miejsca, gdzie zostało złożone; aż dopiero za Piusa VII zdołano je odkryć i sprawdzić, i znalezione na oném miejscu szczątki Papież, po kanoniczném zbadaniu rzeczy, uznał za autentyczne relikwje ś. Franciszka. Zewnętrzna postawa Franciszka, jak ją nam opisali współcześni, odpowiadała charakterowi jego. Wzrostu był zaledwo średniego, ale pięknej i szlachetnej postaci: oko czarne, nos kształtny, małe usta, broda czarna i miękka, szyja wysmukła, drobne ręce i nogi, płeć delikatna, taka była powierzchowność jego. A ta wdzięczna harmonja i równowaga w rysach i postaci jego była, rzecby można, jakoby odbiciem wewnętrznego człowieka, w którym przez całe życie jego, jako główna i zasadnicza cecha jaśniała surowość nieubłagana dla siebie samego, ale tém większa za to miłość i wylanie dla bliźnich, opromienione blaskiem najgłębszej pokory, a na ubóstwie, jakoby na korzeniu i fundamencie, osadzone. Ubóstwo nad wszystko miłował, jako królowę i panię swoją, jako źródło i cel życia swego, jako oblubienicę, jako kamień węgielny i korzeń wszelkiej cnoty, jako węzeł mający wzmacniać i utwierdzać jedność i zgodę zawiązanego zgromadzenia braci. Ubóstwo poczytywał jako najdzielniejszą pobudkę i pewniejszy sposób do pełnienia uczynków miłosierdzia. Raczej, ta była zasada jego, wyprzedać książki, ozdoby ołtarza, sprzęty i ubrania kościelne, niż ubogiego puścić bez pociechy i chorego bez pokrzepienia. Na zawsze pozostanie pamiętnym on czyn jego, gdy ubogiej jakiejś kobiecie, iż zgoła nic innego w domu nie było, kazał oddać księgę Nowego Test., przeznaczoną do użytku chóru, aby ją na korzyść swoją sprzedała, bo „większą,“ te były słowa jego, „przysługę Bogu oddamy, gdy tę biedną w potrzebie jej wspomożemy, niż gdybyśmy w chórze z tej księgi czytali.“ Tę miłość bliźniego, tryskającą jakoby ze źródła, z płonącej w sercu jego miłości Boga, tę miłość, o której sam powiadał, iż jest rdzeniem i osią życia jego, pragnął także i w braciach swoich zapalić i przechować w potomne pokolenia, jako siłę żywotną swojej instytucji. Ta miłość była zasadniczym punktem pierwszej, jaką ułożył dla zakonu swego reguły, i pozostała nim także we wszelkich, jakie później dodał do pierwotnej ustawy odmianach; ta miłość jest charakterystyczną cechą listów jego i przechowanych nam jego zdań i maksym, nad które trudnoby znaleść coś wyższego i treściwszego we wszystkich, jakiegobądź wieku aksiomatach filozoficznych; ta miłość jakoby ogniem bucha i jasnym goreje płomieniem w duchownych wierszach jego, które zarazem zasłużoną zjednały mu chwałę pierwszego, lub między pierwszymi najczystszego i najpoprawniejszego w języku swym ojczystym poety, a w których duchowne z Chrystusem zjednoczenie i zlanie wszystkiej woli, wszystkich myśli i wszystkich uczuć swoich w sposób tak czuły i rzewny, tak głęboko serdeczny, a tak wspaniale wysoki przedstawił, że żadna, jakiegobądź języka literatura nic nie posiada, coby w tym rodzaju przewyższało ten przedziwny utwór Franciszka i pokornej a głębokiej wiary i miłości jego. Ale to wewnętrzne złączenie jego z Chrystusem miało się i zewnętrznie objawić na ciele jego. Mówimy tu o oném dziwném i niepojętém po ludzku zdarzeniu, które miało miejsce d. 17 Września 1224 r. na górze Alwernji, o tak zwanej stygmatyzacji ś. Franciszka, czyli wyrażeniu na ciele jego znaków ran Zbawiciela, którego pamiątkę Kościół, pod tymże dniem, osobnem nabożeństwem obchodzi. Zdarzenie to w swoim czasie naocznemi świadectwami było stwierdzone; przeciwko zaś nowożytnym szyderstwom i niedowiarstwu mamy nowożytne także tego cudu stwierdzenie (ob. Emmerich). W dniu wyżej wspomnianym Franciszek, po czterdziestodniowej na górze Alwernji samotności w poście i modlitwie, ujrzał w zachwyceniu zstępującego ku niemu Serafina, w postaci Ukrzyżowanego, i pięć promieni ognistych, pochodzących od onego anielskiego widzenia, przeniknęły ręce, nogi i bok jego, na których, gdy przyszedł do siebie, okazały się żywe i świeżą krew sączące znaki ran Zbawiciela. Święty chciał tę łaskę trzymać ukrytą przed ludźmi, ale towarzysze spostrzegłszy, mimo starań jego, one rany, przedstawiali mu, że takiej rzeczy dla samej chwały Chrystusa Pana ukrywać się nie godzi; zaczem Franciszek, ze zwykłą swą pokorą i prostotą, przystając na ich żądanie: „A więc patrzcie,“ rzekł im, „na te znaki i bierzcie sobie z nich obraz ran Zbawiciela, abyście tém mocniej wierzyli w Mękę i Śmierć i Zmartwychwstanie Jego, i w tej wierze aż do końca życia waszego wytrwali.“ Nietylko współcześni życiopisarze świętego i autorowie, należący do zakonu jego, upewniają nas o tém zdarzeniu: poświadczyło je także wielu postronnych pisarzy i historyków, między innymi Mateusz Paris, choć w tém się różni od drugich, że, według niego, cud ten miał się zdarzyć dopiero na dwa tygodnie przed śmiercią Franciszka, i Łukasz z Tuy, który świadczy, że słyszał o tym fakcie z ust wielu i duchownych i świeckich. Grzegorz IX wspomina o tém nawet w bulli swojej, a trzeci z rzędu następca jego, Aleksander IV, w kazaniu mianém do ludu oznajmił, iż sam na własne oczy one rany świętego oglądał. Nowsi także pisarze, jak Görres (Mistyka t. II str. 424) i Meyer (Blätter für höhere Wahrheit, VII n. 3), dowiedli, że takie zjawiska, choć cudowne, nie są przecie niepodobne, i rzeczywiście w różnych czasach i miejscach się zdarzały. Dzieła: Łukasz Wadding, historjograf franciszkańskiego zakonu, wydał Opuscula S. Francisci Assis., Antverp. 1623 in 4; po nim nowe wydanie sporządził Jan de la Haye: S. Francisci Assis. et S. Antonii Paduani Opera omnia, adject, utriusque vita, Paris. 1641; Lugd. 1653; Pedeponti 1739, f. Mieszczą się w tych wydaniach: Epistolae 17; Admonitio ad omnes fratres, w 17 rozdziałach; Verba ad humilitatem, obedientiam, devotionem et patientiam inducentia; De virtutibus S. Virginis et sanctae cujusque animae; De vera et perfecta laetitia; Expositio in orationem Dominicam; Laus Domini Altissimi; Orationes seu precationes 12; Testamentum; Regulae pro fratribus, jedna złożona z 23, druga z 12 rozdziałów; Regula pro sanctimonialibus S. Clarae sive sororibus pauperibus, w 12 rozdziałach; Regula Tertiariorum sive Fratrum de poenitentia, w 20 rozdziałach; Collationes 20, których treścią, jest życie zakonne; Ordo recitandi officium Dominicae Passionis; Cantica, po włosku i łac., z których Canticum fratris solis najpiękniejsze; Apophthegmata 57; Familiaria colloquia 41; Prophetiae 16; Parabolae 2; Exempla 5; Benedictiones 7; Oracula 30; Sententiae 16; Sermones 7; Sex praecipuae rationes, quare Deus religionem Minorum suae concesserit Ecclesiae; Decem perfectiones veri religiosi et perfecti christiani. O poezjach ś. F’a (cantica) niektórzy utrzymują (ob. Iren. Affo, Dei cantici volgari di S. Francesco, Guastalla 1777), jakoby były ułożone przez niego po łacinie, nie po włosku. Na język niemiecki przełożył je Frydr. Schlosser (Lieder d. heil. Fr. v. Ass., Frankf. a. M. 1842) i Edw. Vogt (Der h. Fr. v. A. biograph. Versuch nebst dessen Liedern, Tübing. 1840); inne pisma ś. F ’a przełożył J. Haid (D. h. Fr. v. Ass. kleine Werke, München 1828—29, 2 v.). Przekłady francuzkie: Oeuvres de S. François d’Assise, suivies des oeuvres du bienbeureux Egidius d’Assise, de celles du bienh. Jacques de Todi, et de notices sur les premiers disciples de S. Fr. d’Ass., traduites par M. Berthaumier, Paris 1863; Opuscules complets, traduction nouvelle (Tournai 1865), przez tłumacza dzieł Anny Kat. Emmerich; Opuscules de S. Fr. d’As. d’après le P. Luc. Wadding, trad, par le P. Raymond des Tourrettes, Avignon 1859. Fioretti di san Francesco jest wyborem ludowych podań o ś. Fr.; Fioretti (kwiatki) te zebrane zapewne przez jakiegoś franciszkanina w. XIV, liczą się do klassycznych wzorów piśmiennictwa włoskiego. Na franc. przełożył je N. F. Ozanam (Les poëtes franc.) i ksiądz A. Riche (Fioretti ou Petits fieurs de S. Fr. d’Assise; Paris 1847; 3-eme éd. augmentée d’une étude et de notes interessantes sur le monuments franciscains d’Assise); w polskim przekładzie jest ztąd legenda o 3 zbójcach w Bibliot. warszaw. 1857 r., i rozdz. VI—XXV przekł. Władysł. Kulczyckiego w Przeglądzie poznań. 1858 r. Żywot ś. F’a pisali: 1) Anioł Tankred, Leon z Assyżu i Rufin Scifius; wszyscy trzej należeli do pierwszych 12 towarzyszów ś. F’a i wspólnie ułożyli Vita S. Fr., czyli Legenda trium sociorum (ap. Bolland. Acta SS. 4 Octobr. II 723.. cf. Wadding, Scriptor. s. 26; Légende de S. Fr. d’Ass. par ses 3 compagnons, manuscrit. du XIII siècle publié pour la première fois par l’abbé Symon de Latreiche, Paris 1862). 2) Ceparanus (ob.). 3) Tomasz de Celano, towarzysz ś. F’a, napisał: De vita et miraculis S. Francisci ll. 3, ap. Bolland. l. c. s. 683—723. 4) Najobszerniejszy żywot ułożył ś. Bonawentura; Vita s. Fr. w s. Bonav. Opp.; w Opp. S. Franc. Ass. ed. Wadding; ap. Surium, De prob. SS. Vit. 4 Octob.; ap. Bolland. l. c. s. 742—98; osobno: ed. Henr. Sedulius, Antverp. 1597. Z przekładów tego żywotu wymieniamy tylko niemiecki: Leben d. heil. Fr. v. Ass. aus d. lat. übers. von P. Chrysostomus (Regensb. 1874), i franc.: Vie de s. Fr. d’Ass. trad. par. un réligieux de l’ordre des Frêres Precheurs (Paris 1858). 5) Wadding (Annales t. I) podaje także wicie szczegółów o ś. Fr.; zebrał je ztąd Tiburtius Navarrus, Vita S. Franc. ord. minor, institutoris, Romae 1670. Między nowszemi opracowaniami żywotu ś. F’a zalecają się: Fr. E. Chavin de Malan, Histoire de s. Fr. d’Ass., Paris 1841, ib. 1845; przekl. niemiec.: München 1842, ib. 1844; przekł. włoski: Prato 1846; Daurignac (ob.) 1861; 2-e wyd. 1867; przekł. niem.: Der h. Fr. v. Ass. übers. von Ludwig Clarus, Innsbruck 1866; Candide Chalippe, Vie de s. Fr. d’As., Paris 1727, ib. 1736; Avignon 1836; Paris 1867, 3 v.; prz. włoski: Milano 1760, 2 v.; A. de Segur, Histoire populaire de s. Fr. d’A., Tours 1867. Przeciwko racjonalistowskiej bjografji przez Hase’go (Franz v. Assisi, Leipz. 1856), napisał Ludw. Clarus, Eine literarische Hasenjagd, Paderborn 1866. Trudno zaprzeczyć, że w późniejszych czasach bracia zakonu ś. F’a, w źle zroumianém dla założyciela swego uwielbieniu, za daleko się posunęli, porównywając go z Chrystusem. Z takiej to niewczesnej o chwałę świętego gorliwości powstała znana książka Bartłomieja Albicius’a z Pizy († 1401): Liber conformitatum s. Francisci et Christi, którą potém nieprzyjaciele wiary, ozdobioną w nisko złośliwe karykatury, przerobili na smutnej sławy pamflet: Alcoran des cordeliers, a z której i Bayle w Dykcjonarzu swoim pożądaną sobie wziął sposobność zadośćuczynienia do woli swemu upodobaniu w płaskich i brudnych konceptach o rzeczach świętych. Lecz ani te przesadzone na obie strony wyskoki, bądź niepomiarkowanego uwielbienia, bądź bezbożnego lekceważenia, ani głęboka pogarda, z jaką i późniejsi i dawniejsi innowiercy poniewierali imię ś. Franciszka, niezdolne dotknąć, albo poniżyć tę wspaniałą i nieporównaną postać wielkiego patrjarchy. Pominąwszy już znaczenie jego w dziejach Kościoła i nieocenione dobrodziejstwo, jakie wyświadczył światu założeniem zakonu swego, sama już osobistość jego jest i pozostanie na zawsze jedném z najbardziej zdumiewających i najpiękniejszych zjawisk w historji rodzaju ludzkiego. (Hurter). H K.