Encyklopedja Kościelna/Emmerich Anna Katarzyna
<<< Dane tekstu >>> | |
Tytuł | Encyklopedja Kościelna (tom V) |
Redaktor | Michał Nowodworski |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Czerwiński i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Emmerich Anna Katarzyna, ur. 8 Wrz. 1774 r. w Flamske pod Coesfeld, w Westfalji, z rodziców stanu włościańskiego. Od dzieciństwa widoczną w niej była nadzwyczajna łaska Boża, objawiająca się szczególną mądrością i silnym pociągiem miłości ku rzeczom świętym i Bożym. Trzyletniém jeszcze dzieckiem będąc, modliła się już, aby Bóg dał jej raczej śmierć wówczas, aniżeli, żeby kiedy później grzechem obrazić Go miała. Przechodząc próg domu rodzicielskiego zawołała raz: raczej trupem paść tu na progu, niż wrócić z grzechem do domu. Od dzieciństwa też rozbudziło się w niej pragnienie cierpień i zdumiewające w nich zamiłowanie. Cierpienia, jakie na nią obficie spływały, równie jak umartwienia własne, podejmowała przedewszystkiém za drugich, za ubogich, za grzeszników, za cierpiących. Dziecko jeszcze, noce na modlitwie spędzała. Przy każdém jedzeniu starała się o część najgorszą i najmniejszą: jadła tak mało, że nie wiadomo jak żyła. Ujmując sobie jedzenia, mówiła ona w duszy: „Daję ci to Panie Boże, abyś to dał ubogim, najbardziej potrzebującym.“ Gdy w dziecku którém widziała zły nałóg, lub wykroczenie jakie, nietylko modliła się o jego poprawę, ale nadto wkładała na siebie pokutę za nie i prosiła Boga, aby jej tę pokutę odbywać pozwolił. Gdy później pytano jej, jakim sposobem doszła ona do tej praktyki, odpowiedziała: „Nie umiem powiedzieć, kto mnie tego nauczył, ale leży to już w naturze współczucia. Czułam zawsze, jak wszyscy w Chrystusie jedném są ciałem, i jak palec u ręki bolała mnie każda bieda bliźniego. Od dzieciństwa wypraszałam sobie u Boga cierpienia drugich, miałam bowiem to przekonanie, że Bóg nie zsyła cierpienia bez szczególnej przyczyny i że cierpieniem zawsze się coś wypłaca. Że cierpienie nieraz tak silnie kogo męczy, myślałam sobie, ztąd to pochodzi, iż nikt cierpiącemu nie pomaga do wypłacenia się z długów. Modliłam się tedy do Boga, aby mi za niego wypłacać pozwolił i prosiłam dzieciątko Jezus, aby mi w tem pomagało, i niebawem cierpienia miałam dosyć.“ Gdy raz w cudzym była domu przy chorém dziecku, nadszedł jego pijany ojciec i na żonę rzucił kawałem drewna, tak jednak, że drewno wprost na chore dziecko leciało; wówczas Katarzyna podsunęła się pod pocisk i cieszyła się, że swoją rozbitą główką zasłoniła dziecko od uderzenia. Co tylko jako dziecko mieć mogła, rozdawała ubogim. Wcześnie nabrała wielkiej zręczności w obwiązywaniu ran i z heroicznem zaparciem się siebie dla ulgi chorych wysysała ich wrzody. Świętobliwość Katarzyny była pokorna, co najpewniejszym jest znakiem jej prawdziwości. Żadnej pychy, żadnego fałszu, żadnej chęci świecenia swemi cnotami nie było w tej prostej duszy, która dziecięcą naiwność do późna przechowała. Rodzice jej, prostacy, nie rozumieli co się z ich dzieckiem dzieje, często więc cierpieć musiała łajanie i kary. Dla tego uważała się za złą bardzo i kary godną. Nie raz ubolewała nad tém, że przed Bogiem musi stać nie dobrze, kiedy ją rodzice zawsze ganią. Najmniejszy grzech budził w niej żal wielki. W piątym roku zapragnęła raz jabłka z ogrodu sąsiada: za to pożądanie grzeszne postanowiła nigdy jabłek nie jeść i postaniewienia tego dochowała. Gdy pierwszy raz szła do spowiedzi, poszła ze łzami rodziców, aby jej pomogli do zupełnego poznania jej grzechów: „Nie chcę mieć nic skrytego, mówiła wówczas, nie chcę żadnej fałdy w mojem sercu. Bo gdyby anioł do mnie przyszedł, w którego sercu widziałabym fałdę jaką, powiedziałabym, że ma on jakąś współkę z szatanem, który kryje się w zakątkach i fałdach serca.“ Katarzyna była bardzo zręczną we wszystkich gospodarskich pracach i w kobiecych robotach. Jej modlitwy i widzenia wcale jej do tych zajęć nie przeszkadzały. W 6 roku życia poczuła powołanie do klasztoru. W 12 r. życia oddaną była na służbę do krewnego włościanina. Że jednak była słabowitą, wzięła ją matka do siebie, a po niejakim czasie oddana do szwaczki w Coesfeld, przebyła tam 2 lata, a później igłą przez 3 lata zarabiała sobie na posag do klasztoru. Ale trudno jej szło to zbieranie: co zarobiła, rozdawała zawsze ubogim; niekiedy nawet własne z siebie suknie. Rodzice i cała rodzina była przeciwna wstąpieniu Katarzyny do klasztoru; chcieli ją za mąż wydać; lecz ona poradziwszy się spowiednika i proboszcza nie poszła za ich radą i wytrwała w swojém postanowieniu. Ale schorowanej i ubogiej dziewczyny nie chciały przyjąć ani augustjanki w Bokum, ani trapistki w Darfeld; klaryski w Münster obiecały ją przyjąć pod warunkiem, że się wprzód wyuczy grać na organach. Poszła tedy na służbę do organisty w Coesfeld. Ale tu była ciężka bieda w domu. Katarzyna, zamiast uczyć się na organach, najcięższe spełniała posługi, oddała 20 talarów, jakie znów zebrała na posag klasztorny, narobiła nawet długów, rozdała wszystko co miała i znosiła głód, wspólnie z całą biedną rodziną. Zdawało się, że teraz jeszcze dalej Katarzynie od klasztoru, ale jej ufność nie zachwiała się na chwilę: była pewną, że niedługo zostanie zakonnicą. I w rzeczy samej tak się stało. Jedna z córek organisty, u którego służyła Katarzyna, chciała zostać zakonnicą; przyjmowały ją, jako grającą na organach, augustjanki w Dülmen, ale ta oświadczyła, że wstąpi do nich tylko wówczas, jeżeli przyjmą także i Katarzynę. W krótce przed wstąpieniem do klasztoru otrzymała w widzeniu koronę cierniową, od której jednak rany później się pokazały. Klasztor, do którego wstępowała E., znajdował się w stanie zaniedbania moralnego. Reguła była w zapomnieniu. Zakonnice żyły tam więcej jakby przypadkowo zebrani ludzie, którzy sobie jak można najdogodniej urządzają życie, aniżeli jako członki jednej duchowej rodziny, związane ściśle regułą i ślubami i do doskonałego żywota obowiązane. Obyczajem podtrzymywał się jeszcze jaki taki porządek, ale właściwie suknią tylko, nie zaś wyższą pobożnością, różniły się owe zakonnice od kobiet chrześcjańskich, żyjących w świecie. O jakimś wyższym kierunku duchowym nie było tam mowy. Bóg sam prowadził nowicjuszkę. Katarzyna była ostatnią w klasztorze i do najróżnorodniejszych posług używaną. Wzmagały się też jej cierpienia i choroby. Łaski, jakiemi była obdarowana, jej dar łez, jej częste ekstazy, jakich nie rozumiano, były dla niej źródłem wielu goryczy. Często niesłusznie była karaną; co, przy jej wielkiem poczuciu sprawiedliwości, niemałą było próbą, którą jednak wytrzymała, przyjmując wszelkie kary bez usprawiedliwiania się i bez szemrania. Wśród tych wszystkich dolegliwości była zawsze zadowolnioną i szczęśliwą ze swego stanu; szczególniej zaś z powodu bliskości Zbawiciela w Najśw. Sakramencie, do którego ciągle jej serce było zwrócone. Uczynność jej i miłość dla wszystkich, osobliwie zaś dla tych, od których coś ucierpiała, były niewyczerpane. Wady sióstr znosiła cierpliwie, starając się wszystko błędne polepszyć, odpokutować. „Musiałam płakać, mówiła ona później, gdy widziałam, jak gorszyły się z mego powodu te, dla których chętnie życiebym swoje oddała. I któżby nie płakał, czując się kamieniem obrażenia w domu pokoju, pomiędzy osobami Bogu poświęconemi? Musiałam płakać nad ubóstwem, nędzą i ślepotą tego życia, jakie z zamkniętem sercem wysycha w pobliżu morza łask Najświętszego Zbawiciela.“ D. 13 Listop. 1803 r. złożyła śluby zakonne. W 8 lat później klasztor został zniesiony. Katarzynie zdawało się łatwiej umrzeć, niż klasztor opuścić. Po została tam jeszcze do wiosny 1812 r., gdy inne już się wyprowadziły; ale pozostała chora, prawie umierająca. Byłaby zupełnie opuszczoną, gdyby nie stary francuzki emigrant ks. Lambert, który od 12 lat Msze w klasztorze odprawiał i sam prawie tylko jeden umiał ocenić cnoty Katarzyny. Sam chory i biedny dał jej w swem mieszkaniu ubogą izbę. Była tak chorą, że przyjęła ostatnie sakramenta. Podniosła się jednak i tego jeszcze roku mogła iść kilka razy do kościoła. D. 3 St. 1813 r. poraz pierwszy zauważano u niej na ręku w czasie ekstazy krwawe stygmata; 13 St. zobaczył je jej spowiednik ex-dominikanin o. Limburg i powiedział o tém księdzu Lambert. Ten przyszedłszy do izdebki Katarzyny i spostrzegłszy krew, rzekł jej: „moja siostro, nie płacz, tyś Katarzyna seneńska.“ Ale gdy rany do wieczora nie zginęły, ks. Lambert prosił spowiednika, aby o tém nikomu nic nie mówić „bo inaczej będziemy mieli nieprzyjemności i staniemy się przedmiotem widowiska.“ E. nigdy też nic o tém nie mówiła i ukrywała stygmata jak najstaranniej. Ale fakt ten nie ukrył się i dr. Wesener, lekarz powiatowy, przybył do wyleczenia Katarzyny w przekonaniu, że to rzecz naturalna, albo złudzenie. Przekonawszy się jednak o swym błędzie, razem z ks. dziekanem Rensing’iem przystąpił do pierwszego badania (w Marcu 1813 r.), i Rensing przesłał protokół do oficjalatu. Następnie przybył na zbadanie sprawy oficjał z Overberg’em i Druffel’em doktorem; poczém oddano ją dla doglądania i leczenia Krauthausen’owi, chirurgowi-medykowi. Na wszystkie te osoby Katarzyna robiła wrażenie najzupełniejszej prawości i pokory. Doktor prowadził swoją kurację i swoje, obserwacje, E. słuchała wszystkich jego rozporządzeń, chociaż na duszy i na ciele niewymownie ztąd cierpiała. Francuzki dyrektor policji z Münster także poddał zakonnicę badaniu, czy czasem nie prorokuje i w politykę się nie wdaje. Potém nowa wizyta oficjała i pisanie protokółu. Odtąd wizyt pełno. Doktor Rehfuss protestant z badań swoich przyszedł do wniosku, że jest tu coś nadnaturalnego. Następnie idzie trzecie badanie oficjała. Cierpliwość i posłuszeństwo Katarzyny były zawsze jednakowe i jednakowe też jej ekstazy i stygmata. E. była niepodejrzywana nawet, od nikogo nic nie przyjmowała, wszakże miano ją bacznie na oku. Od czasu otrzymania stygmatów E. nic nie jadła. Leczenie ran i przyjmowanie pokarmu, nakazywane jej pod posłuszeństwem, sprawiało jej straszliwe boleści; wszystkie pokarmy z bólem zwracała napowrót. Szczególniej męczyła ją ciekawość ludzi i ciągłe odwiedziny, ale cierpliwość jej była niewyczerpana. Przez 10 dni 20 obywateli miasta Dülmen, zmieniając się ciągle, dniem i nocą czuwało nad Katarzyną: przekonano się nareszcie, że rzeczywiście żyje ona bez pokarmu, że swoją drogą odbywają się ekstazy i występują krwawe stygmata, szczególniej w piątek. Kościelne badania ustały, ale nie ustały różne badania ciekawości, choć między niemi były niekiedy przynoszące pociechę, jak wizyta Stolberga i Sailera. We Wrześniu 1818 nawiedził ją Klemens Brentano (ob.) po raz pierwszy. R. 1821 umarł ks. Lambert. Siostra Katarzyny, istota bardzo pospolita, wiele jej wyrządzała przykrości; E. wyprosiła jej nareszcie łaskę, że zupełnie innym stała się człowiekiem. Za jej wpływem nawrócił się dr Druffel, Wesener i Brentano. We wszystkiém była ona wierném Kościoła dziecięciem; wszelkie niekościelne marzycielstwo było od niej dalekie. Na zlecenie spowiednika udzielała ona do spisania Klemensowi Brentano swoje objawienia o Męce Pańskiej (Das bittere Leiden unsers Herrn Jesu Christi, 6 wyd. München 1842) i życia Najśw. Panny (Leben der heil. Jungfrau Maria, ib. 1852). W Sierp. 1819 r. Landrat z Bönninghausen, z trzema lekarzami, zabrał się do nowego, a bardzo energicznego śledztwa. Wzięto Katarzynę do domu pewnego urzędnika, pilnowano ją dzień i noc i, już to postrachem już pochlebstwem, chciano z niej wydobyć zeznanie, że jest ona oszustką oszukaną i nasadzoną do odgrywania swej roli przez księży, a osobliwie przez Lamberta. Proste, krótkie, ale zabójcze dla inkwirentów jej odpowiedzi przypominają rozmowy z dawnych aktów męczeńskich. Śledztwo do niczego nie doprowadziło: landrat wszakże wydał broszurkę, w której zapewnia, że bądź co bądź, musi w tém być oszustwo. Protokółów wszakże wówczas ściągniętych nie głoszono publicznie, a odesłane do Berlina, gdzie bez śladu zaginęły. E. wróciła do domu; odtąd już jej nie niepokojono, ale cierpienia wewnętrzne ciała i duszy wzmagały się ciągle. Było to właśnie szczególném jej życia zadaniem, że za potrzeby wielu ludzi, parafji, i za przeróżne w widzeniach ukazane jej cudze utrapienia ofiarowywała nietylko modlitwy swoje, ale dobrowolnie podejmowane męczarnie znosiła dniami i tygodniami całemi. W ostatnich latach przed śmiercią przyjmowała cierpienia za konających, aby, w zostawionym sobie pokoju chwil ostatnich, lepiej o duszy myśleć mogli. Pokazywały się w niej wówczas wszystkie zjawiska przejętych chorób, a ginęły natychmiast, gdy osoba, za którą cierpiała, zeszła z tego świata. Katarzyna umarła jak święta 9 Lut. 1824. Po śmierci w kilkanaście tygodni wieść się rozeszła, że ciało jej zostało zabrane potajemnie: odkopano więc grób i ciało okazało się zupełnie nienaruszone. Kościół nie wyrzekł o E. swojego zdania, wszakże można być pewnym, że Bóg powołał ją rzeczywiście w sposób nadzwyczajny do ożywienia wiary i pobożności, w czasie gdy świat, racjonalizmem przejęty, zapominać i całkowicie zaczął wątpić o wszelkiem życiu nadprzyrodzoném. Wyborne dzieło o Katarzynie E. napisał ksiądz K. E. Schmöger, Das Leben der gottseligen Anna Kath. E., Freib. im Br. I 1867, II 1870; 2 wyd. ib. 1873; na franc, przełożył E. de Cazales, Vie d’Anne-Cath. E., Paris 1871—72, 3 v. Na pol. język przełożone są tylko objawienia o Męce Pańskiej, p. t. Bolesna Męka Zbawiciela świata, wedle rozmyślań Anny Kat. E., przekład przez X. T(omasza). B(ojanowskiego). zgr. mis., Warsz. 1844; ib. 1849; przekład z franc, przez M. M. C(iemniewską). ib. 1863; z niemieckiego, Poznań 1867. N.