[112]FACECJA HISTORYCZNA.
I.
Hej tam beczkę wina wnoście!
Zakrakały wrony,
Będą widać jacyś goście:
Ale z której strony?
Czy od Moskwy, czy od Turka,
Czy od Wołoszyna,
Czy od Niemca, czy od Szweda,
Czyli od Węgrzyna?
Jeźli Moskal, albo Prusak,
Lub Wołoszyn lisi,
Jeść, pić podać i wypędzić,
Niech się tu nie bisi.
A jeźli zaś Szwed lub Turek,
Lub gość zakarpacki;
To mi dać znać, sam prowadzę,
Będzie bankiet chwacki.
[113]
Turka lubię, choć poganin,
Bo się tęgo bije —
Madziar, ba! serdecznie kocha
A serdeczniej pije.
Mam ja wprawdzie coś z dawnieńka
Na piwko ze Szwedem;
Lecz to pójdzie — uzna sądzę
Polskę swym haeredem.
II.
Cóż mitmi to jest za figura
Co żąda gościny,
A rozpoznać go nie mogę
Z miny ni z czupryny?
Zkądże mi ten raptem spada
Honor i decorum,
Jakżeż witać mi wypada?
«Sum gente Francorum».
Hm! po polsku choć nie umie,
I tak coś nie głupi;
Lecz i człek nie w ciemię bity,
Przecież się nie kupi.
[114]
Bardzo wielki dla mnie zaszczyt,
Czemże służyć mogę?
A on na to «Moskwę zgniotę,
A tobie pomogę.»
W lot mnie tem za serce chwycił,
Krótko, węzłowato;
I nuż weźmie rozkazywać
Z wojskiem i z armatą.
I zanim na Moskwę ruszył
Pierw mnie zawojował,
Wziął mi rozum, wziął i wolę,
Jak panum służbował —
Wreszcie poszedł — buzia burka!
Prawda — tęgo wali.
Pod ten czas prefekty jego
Mnie rozkazowali —
Ciągną z człeka do ostatka,
Aże kiszki mruczą:
Lecz się nie żal, bo armaty
Na zwycięztwa huczą.
[115]
Aż tu pewnego poranku
Donoszą mi żydki,
Że mój Francuz na łeb wraca
A z drżącemi łydki.
I nie długo było czekać:
Przybiega zmarznięty,
Nic nie mówi, i coś goły
Jak turecki święty.
Bierze co jeszcze zostało,
W nogi, choć o głodzie;
A ty miły więc Polaku
Zostałeś na lodzie.
W domu ładu, ani składu!
W całem gospodarstwie
Nie ma i psa do posługi
Po francuzkiem carstwie.
Więc też Moskal rozjuszony
Bez pardonu wpadnie;
I jak nigdy przedtem nie śmiał,
Morduje i kradnie.
[116]III.
Ha! odkądem jest na święcie
I łeb noszę twardy,
To mnie jeszcze nie spotkały,
Tak srogie hazardy!
Odtąd Francuzom nie wierzę,
A i wy nie wierzcie —
Przyjdzie, huknie, zawojuje,
I ucieknie wreszcie.
Zamknie Turka i Węgrzyna,
Zamknie nawet Szweda —
Choć o własną idzie skórę
Odezwać się nie da.
A jak mu się noga potknie,
To drała za morze —
I nie ma już, kto ci wtedy
Polaku pomoże.
I nimeś się raz obejrzał,
Co zacz to za licho —
Zinąd ci gość nie proszony
Wlezie na kark cicho.
[117]
A bodajże go paraluż —
Jak tu ten wstyd przeżyć;
O bodaj to Moskwę kropić,
Francuzom nie wierzyć!
A. S.