Fatalna pomyłka/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Fatalna pomyłka |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 6.1.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
— Chciałbym wiedzieć, w jaki sposób ów człowiek, obdarzony widocznie zdolnością przebywania jednocześnie w kilku miejscach, mógł znać dokładnie treść słów, wypowiedzianych przeze mnie wczoraj w prywatnym klubie? — rzekł mister Hopp do osób, otaczających zwartym kołem jego żelazną kasę.
— Raffles jest poinformowany dokładnie o wszystkim — odparł inspektor Baxter. — Jakem Baxter jednak, klnę się, że za kilka dni położę na nim mą ciężką rękę.
— Trzeba nielada bezczelności, żeby mi przysłać coś takiego — rzekł znany przemysłowiec Hopp, czytając po raz wtóry fatalny list:
Dowiedziałem się, że wczoraj w klubie wyraził się pan o mnie w sposób zgoła niepochlebny. Utrzymywał pan, że rozpoznałby pan Rafflesa odrazu, gdyby ten zjawił się u pana i uniemożliwiłby pan mi popełnienie kradzieży.
Ponadto dodał pan kilka uwag o mnie, nie przynoszących mi zaszczytu.
Ponieważ w najbliższym czasie mam zamiar pomóc materialnie kilku biednym rodzinom, będę bardzo zadowolony, jeśli użyję na ten cel pańskich pieniędzy.
Nie posunie pan swego tchórzostwa do tego, aby złożyć pieniądze swe w banku.
Uprzedzam, że odwiedzę pana jutro, między godziną trzecią a piątą po obiedzie. Mam zamiar zabrać panu z kasy piętnaście tysięcy funtów.
Do szybkiego zobaczenia
Sam dźwięk nazwiska Rafflesa wystarczył, aby posiać niepokój w sercu Hoppa, wystarczył, aby przypuszczać, że Tajemniczy Nieznajomy znajduje się już w jego biurze.
Inspektor policji zaśmiał się.
— Czyste szaleństwo! Tajemniczy Nieznajomy posuwa swą bezczelność do granic nonsensu! Tym razem dostanie solidną nauczkę. Uczuje na sobie moją ciężką rękę! — Cieszę się bardzo, drogi Rafflesie, że cię widzę... Postaramy się zatrzymać cię u nas dłużej...
Słowom tym towarzyszył głośny śmiech policjantów. W tej chwili otwarły się drzwi. Wszyscy zamilkli. Lokaj w liberii wniósł na tacy kartę wizytową.
Mister Hopp obejrzał ją kilkakrotnie.
— Fritz Reinhard, inżynier — przeczytał półgłosem.
Szybkim spojrzeniem obrzucił inspektora policji, który wraz ze swymi ludźmi ukrył się za portierą.
— Prosić.... — rzekł mister Hopp, wysunąwszy szufladę, w której znajdował się nabity rewolwer.
Z niemałym lękiem spoglądał w stronę drzwi.
Młody człowiek słusznej postawy, ubrany nader starannie, wszedł pewnym krokiem do biura. Można było poznać po ruchach i po zachowaniu, że był to ktoś należący do najlepszego towarzystwa.
— Jestem inżynier Reinhard, reprezentant firmy Kohlenhorst i Rifling. Przychodzę w sprawie bardzo poważnej, która może przynieść panu znaczne zyski.
Mówiąc te słowa, inżynier Reinhard zbliżył się nieznacznie do pancernej kasy, za którą ukryci byli policjanci. Spojrzał na konstrukcję i prawą rękę położył na zamku, jak gdyby starając się odkryć sekret mechanizmu.
— Stop! — krzyknął przemysłowiec, który nie spuszczał oka z posunięć inżyniera.
W tej samej chwili wyciągnął rewolwer i wycelował w jego stronę. Inżynier rzucił się naprzód, wytrącił mu broń; kula utkwiła w suficie.
— Czy pan oszalał? — zawołał przerażony. — Na pomoc! Na pomoc!
— Nie śpiesz się zbytnio chłopcze! Oto jesteśmy — zawołał Baxter.
Z rewolwerem w ręce wyskoczył ze swej kryjówki. Za nim wygramolili się policjanci. — Dwuch ludzi chwyciło inżyniera za ręce, uniemożliwiając każdy ruch.
— Zbyteczne wykręty... Wiemy, że jesteś Raffles!
— Ja — Raffles? Ależ panowie, potraciliście wszyscy głowy!
— Bez kłamstw! — odparł Baxter surowo. — Zbliżyłeś się do kasy w sposób, który zdradził twoje zamiary.
— Oczywista! Kasa ściągnęła na siebie moją uwagę.
— Ach tak? Chciałeś poznać konstrukcję zamka?
— Naturalnie. Czy to coś złego?
— Czemu jednak interesujesz się tak kasami, ptaszku?
— Ponieważ jestem reprezentantem fabryki kas ogniotrwałych.
Nie zdołał jednak przekonać ani inspektora, ani Hoppa. Policjanci odprowadzili więźnia do sąsiedniego pokoju; mimo jego protestów, postanowili odstawić go do komisariatu.
Lokaj wszedł powtórnie do gabinetu, tym razem nie dając karty.
— Franz Werner pragnie mówić z panem Hoppem.
Przemysłowiec zmarszczył brwi.
— Franz Werner, robotnik, którego wydaliłem: Czego on chce, Niech wejdzie!
Jeden z policjantów pozostał wraz z uwięzionym, pozostali zaś powrócili na swe stanowiska w gabinecie.
Baxter chciał mieć czyste sumienie. Nie był całkiem pewien, czy zatrzymany młody człowiek jest Rafflesem. Dochodziła czwarta. Raffles mógł jeszcze nadejść.
Starzec, który przekroczył progi biura, był zgarbiony i siwy. Zdziwił się niezmiernie na widok policjantów, stojących dokoła kasy.
Franz Werner liczył tyleż lat co Hopp. Jakaż jednak różnica była między tymi ludźmi!
Człowiek za biurkiem miał około siedemdziesiątki. Trzymał się jednak prosto, a blond broda okalała jego różowe policzki.
Werner natomiast robił wrażenie zgrzybiałego starca.
— Przyszedłem prosić — rzekł drżącym głosem — aby pan zmienił swą decyzję w stosunku do mnie.
Przemysłowiec podskoczył na krześle.
— Nie chcę nic o tym słyszeć! Kto pozwolił pańskiej córce flirtować z moim synem. Idź pan do diabła! Gdybym mógł, kazałbym pana wyszczuć stąd psami.
Oczy starca zabłysły.
— Czemu jest pan tak surowy względem mego dziecka? Nie mam zamiaru brać jej tu w obronę, ale większą winę ponosi pański syn. Powinien wiedzieć, że...
— Proszę innym tonem mówić o moim synu. — zagrzmiał Artur Hopp.
Tego było już za dużo biednemu robotnikowi, który przepracował w fabryce dwadzieścia cztery lata.
— Co takiego? Jeśli dziewczyna z ludu jest piękna jak dzień, nie może się opędzić takim gogusiom, jak pański syn. Moja córka szczerze pokochała pańskiego syna. Spostrzegła jednak, do czego zmierzają jego czułe słówka. To on jest uwodzicielem! Ja przyszedłem tu nie z żadną prośbą, a z oskarżeniem! Ponieważ córka moja mu nie uległa....
Artur Hopp przerwał mu. Trząsł się cały z wściekłości. Jeszcze nikt dotąd nie przemawiał do niego w podobny sposób.
— Proszę wyjść — krzyknął. — Bo inaczej wypędzę, jak psa!
Franz Werner skinął głową.
— Miałem nadzieję, że rozmowa nasza przybierze inny obrót. Straciłem pracę. Nie mam znikąd nadziei!
Zwrócił się do policjantów i ze łzami w oczach opuścił gabinet.
W salonie spotkał eleganckiego młodzieńca, który przez uchylone drzwi obserwował całą scenę.
— Cóż stary, nie dobrze poszło? — zapytał z gorzkim uśmiechem. — Poczekajcie jednak cierpliwie trzy dni, a odzyskacie utracone miejsce.
Robotnik spojrzał ze zdumieniem na nieznajomego.
— Mister Hopp prosi — rzekł do młodzieńca lokaj.
Młody człowiek zdjął rękawiczki. Oczy policjantów skierowały się ku niemu. Wyciągnął rękę do przemysłowca.
— Z mojej karty wizytowej dowiedział się pan, że jestem detektywem. Policja francuska poleciła mi za wszelką cenę doprowadzić do zaaresztowania Rafflesa. Władze przyrzekły mi dwadzieścia tysięcy franków nagrody, nie licząc nagród przyobiecanych mi przez banki i instytucje prywatne. Zameldowałem się w „Central Office“ i miałem zaszczyt przedstawić panu me dokumenty...
Detektyw Mouris rzucił okiem w kierunku policjantów.
— Widzę, że przedsięwziął pan należyte środki ostrożności, aby Raffles spotkał się z odpowiednim przyjęciem. Panie inspektorze — zwrócił się do Baxtera. — W Centrali poinformowano mnie, że zabrał pan ze sobą czterech policjantów. Gdzie jest czwarty?
Detektyw zadał to pytanie z takim spokojem i taką pewnością siebie, że nie sposób było nie odpowiedzieć.
— Zatrzymaliśmy pewnego osobnika — odparł Baxter. — Nie jesteśmy jednak pewni, czy to Raffles. Jego zachowanie wydało nam się podejrzane...
Detektyw Mouris udał zdziwienie:
— Więc go już macie? Ach, inspektorze, byłby to najwspanialszy pański wyczyn! Czy mógłbym obejrzeć tego zucha? Z przyjemnością, panie Mouris, odparł Baxter, prowadząc detektywa do sąsiedniego pokoju.
Detektyw Mouris oparł się mocno oburącz o biurko i, niepostrzeżony przez nikogo, ściągnął zręcznie w mankiet książeczkę czekową firmy „Hopp i S-ka“. Cztery czeki in blanco podpisane już były przez przemysłowca.
— Czy rozpoznał pan w zatrzymanym Rafflesa? — zapytał Hopp niespokojnie.
— Może pan nie mieć żadnych co do tego wątpliwości! To Raffles, muszę natychmiast wysłać telegram do pism paryskich o schwytaniu bandyty.
Inspektorze Baxter, jest pan bohaterem dnia!
— Dziękuję za uznanie — odparł Baxter ze skromnym uśmiechem.
Detektyw Mouris wyjął z kieszeni zegarek.
— Do licha! Wpół do piątej! — zawołał. — Muszę śpieszyć się na pocztę. Proszę mi wybaczyć! Wracam za chwilę.
Woźny otworzył mu na dole drzwi...
— Jeszcze nie zapadł zmrok — rzekł Baxter, spoglądając przez okno — Zaczekamy tutaj z pół godziny.
W tej chwili Mouris powrócił:
— Czy będę mógł skorzystać z telefonu? Zapomniałem o pewnej sprawie...
— Ależ z przyjemnością — odparł fabrykant.
Detektyw połączył się z Palace-Hotelem.
— Hallo, czy to portier? Tu Mouris. Proszę zabrać walizy z mego numeru. Punktualnie o szóstej jadę do Paryża.
Jeszcze raz podziękował uprzejmie przemysłowcowi, pożegnał policjantów szczerym uściskiem dłoni i wyszedł.
— Czarujący człowiek — rzekł przemysłowiec — Naprawdę, miły naród ci Francuzi.
— Ależ nie Francuzi zaaresztowali Rafflesa — odparł Baxter z dumą. Rzucił okiem w stronę salonu, gdzie pod dozorem policjantów siedział smutny inżynier.
∗
∗ ∗ |
— To ty, Charley — rzekł fałszywy Mouris, znalazłszy się na ulicy — Masz oto cztery czeki, które wypełnię zaraz na sumę jedenastu tysięcy funtów. Biegnij natychmiast do Banku Angielskiego i zainkasuj je. Resztę sumy postaram się uzupełnić później. Do Hotelu nie wracamy wieczorem. Spotkamy się w naszej rezydencji. Do widzenia!
Charley Brand, sekretarz lorda Listera, rzekomego detektywa Mourisa, ruszył szybko do Banku.
Lord Lister z najbliższej budki telefonicznej połączył się z Bankiem:
— Hallo, czy to kasa? Tu Hopp, fabrykant maszyn. Zawiadamiam pana, że za piętnaście minut zjawi się u pana mój urzędnik i przedstawi czeki na sumę jedenastu tysięcy funtów. Co, za późno? Ależ, panie, nie wątpię, że zrobi to pan dla mnie... Dziękuję!
Wstąpił do kawiarni, gdzie napisał następujący list:
Do pana inspektora Baxtera
u pana Hoppa
w Londynie.
Zechce pan, drogi przyjacielu, natychmiast wypuścić na wolność Bogu ducha winnego młodzieńca. Jeśli pan tego nie uczyni, ściągnie pan na siebie dużo przykrości.
Serdecznie dziękuję, że pomógł mi pan w dopełnieniu mego przyrzeczenia.
Drugi list zaadresował do mister Hoppa.
Wielmożny Pan Hopp
Londyn.
Może się pan przekonać w Banku Angielskim, że dotrzymałem swej obietnicy w trzech czwartych częściach.
Dziękuję za okazanie mi przy tym swej pomocy i mam nadzieję, że zobaczymy się wkrótce. Pieniądze, zabrane panu, wręczę biedakom, których pan krzywdzi.
Lord Lister wręczył posłańcowi obydwa listy i spojrzał na zegarek.
— Za pięć minut piąta — rzekł. — Chłopiec doręczy ten list za dwie minuty. Baxter ruszy w pogoń za mną natychmiast. Pozostaną mi jeszcze trzy minuty dla spełnienia mej obietnicy...
Lord Lister zapalił papierosa, zapłacił za kawę i wolnym krokiem skierował się w stronę domu Hoppa.
∗
∗ ∗ |
W kilka minut po tym, goniec biurowy doręczył listy przyniesione przez posłańca.
Baxter i Hopp spojrzeli wzajemnie na siebie zawiedzionym wzrokiem. Hopp ruchem pełnym rozpaczy wzniósł ręce do góry. Natychmiast zatelefonował do Banku Angielskiego.
— Czy to Bank Angielski? — Czy otrzymaliście panowie moje czeki?... Co... już wypłacone?.... Czemu nie sprawdził pan telefonicznie, czy wydałem taką dyspozycję?... Co... telefonował pan sto razy i telefon nie odpowiadał?.... — Ach, — jęknął — łotr, uszkodził aparat telefoniczny i skradł moje czeki! I to wszystko w pańskiej obecności!
Jak wściekły miotał się po pokoju.
Baxter uderzył się w pierś.
— Nie moja wina — rzekł — tylko pańska... Kto pierwszy wyciągnął rękę do Rafflesa, jak nie pan? Mało brakowało, a byłby mu się pan rzucił na szyję... Ale koniec jego i tak bliski! Wkrótce skończą się dni jego wolności!
— Wypuśćcie na wolność tego człowieka! — krzyknął policjantowi, pilnującemu inżyniera. — To pomyłka. A teraz za mną — rzekł do wszystkich ludzi — Otoczymy Palace-Hotel. Żywa noga stamtąd się nie wymknie.
— Idę z wami — rzekł Hopp, naciągając śpiesznie palto. Chcę być obecny przy zaaresztowaniu Rafflesa, aby odebrać mu swe pieniądze!
Policja opuściła biuro.
Po upływie minuty nie było już w nim nikogo. Urzędnicy bowiem wyszli o czwartej, woźny zaś skorzystał z nieobecności szefa, żeby wyskoczyć na parę chwil.
Brakowało dwie minuty do piątej, gdy młody człowiek, podający się za Mourisa, przekroczył progi biura. Drzwi otworzył wytrychem.
Z wesołą piosenką na ustach wszedł do gabinetu Hoppa. Obejrzał uważnie kasę pancerną.
— Ostatni model — szepnął — Lecz pokonywałem większe trudności.
Zaciągnął rolety i zabrał się do dzieła.
Gdy zegar na wieży wybił godzinę piątą, zamek ustąpił z trzaskiem. Przeszło czternaście tysięcy funtów w złocie i w papierach ukazało się oczom Rafflesa.
— Jaka szkoda, że więcej nie ma! — szepnął.
Odliczył starannie pieniądze, zamknął kasę i podniósł słuchawkę telefoniczną.
— Palace Hotel! Czy jest tam inspektor Baxter? — Tak, poproszę go do telefonu... Hallo! Czy inspektor Baxter? Tu Raffles... Nie mogłem z pewnych powodów powrócić do hotelu.... Bardzo mi przykro, że się panowie mnie dziś tam nie doczekacie.... Co? Chce pan wiedzieć, gdzie jestem? W firmie Hopp i S-ka... Zechce pan łaskawie uprzedzić pana Hoppa, że suma wymieniona przeze mnie jest już w porządku. Jest godzina punktualnie piąta! Do widzenia! Co takiego?
Raffles nasłuchiwał przez moment.
— Rzucił słuchawkę o mur — zaśmiał się.
Udał się do pokoju sekretarza. Bez trudu odnalazł kopię listu, zwalniającego Franza Wernera.
Usiadł przy biurku i na papierze firmowym wypisał do starego robotnika list następującej treści.
W dowód uznania dla pańskiej długoletniej służby, przesyłam panu sto funtów. Zechce pan ponadto zgłosić się do biura po upływie czterech dni.
Pod podpisem przyłożył pieczęć firmy i włożył list do koperty. Sam zaniósł go na pocztę i wrzucił do skrzynki.