Fatalna pomyłka/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Fatalna pomyłka
Pochodzenie
(Tygodnik Przygód Sensacyjnych)
Nr 9
Lord Lister
Tajemniczy Nieznajomy
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 6.1.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ.  Nr. 9.  Cena 10 gr.
Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy
FATALNA POMYŁKA


Wydawca: Wydawnictwo „Republika“ Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak.             Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14.   Redakcji — tel. 136-56

SPIS TREŚCI


FATALNA POMYŁKA
Pomysł Baxtera

— Chciałbym wiedzieć, w jaki sposób ów człowiek, obdarzony widocznie zdolnością przebywania jednocześnie w kilku miejscach, mógł znać dokładnie treść słów, wypowiedzianych przeze mnie wczoraj w prywatnym klubie? — rzekł mister Hopp do osób, otaczających zwartym kołem jego żelazną kasę.
— Raffles jest poinformowany dokładnie o wszystkim — odparł inspektor Baxter. — Jakem Baxter jednak, klnę się, że za kilka dni położę na nim mą ciężką rękę.
— Trzeba nielada bezczelności, żeby mi przysłać coś takiego — rzekł znany przemysłowiec Hopp, czytając po raz wtóry fatalny list:

Wielmożny Pan Hopp
w Londynie

Dowiedziałem się, że wczoraj w klubie wyraził się pan o mnie w sposób zgoła niepochlebny. Utrzymywał pan, że rozpoznałby pan Rafflesa odrazu, gdyby ten zjawił się u pana i uniemożliwiłby pan mi popełnienie kradzieży.
Ponadto dodał pan kilka uwag o mnie, nie przynoszących mi zaszczytu.
Ponieważ w najbliższym czasie mam zamiar pomóc materialnie kilku biednym rodzinom, będę bardzo zadowolony, jeśli użyję na ten cel pańskich pieniędzy.
Nie posunie pan swego tchórzostwa do tego, aby złożyć pieniądze swe w banku.
Uprzedzam, że odwiedzę pana jutro, między godziną trzecią a piątą po obiedzie. Mam zamiar zabrać panu z kasy piętnaście tysięcy funtów.
Do szybkiego zobaczenia

Raffles.

Sam dźwięk nazwiska Rafflesa wystarczył, aby posiać niepokój w sercu Hoppa, wystarczył, aby przypuszczać, że Tajemniczy Nieznajomy znajduje się już w jego biurze.
Inspektor policji zaśmiał się.
— Czyste szaleństwo! Tajemniczy Nieznajomy posuwa swą bezczelność do granic nonsensu! Tym razem dostanie solidną nauczkę. Uczuje na sobie moją ciężką rękę! — Cieszę się bardzo, drogi Rafflesie, że cię widzę... Postaramy się zatrzymać cię u nas dłużej...
Słowom tym towarzyszył głośny śmiech policjantów. W tej chwili otwarły się drzwi. Wszyscy zamilkli. Lokaj w liberii wniósł na tacy kartę wizytową.
Mister Hopp obejrzał ją kilkakrotnie.
— Fritz Reinhard, inżynier — przeczytał półgłosem.
Szybkim spojrzeniem obrzucił inspektora policji, który wraz ze swymi ludźmi ukrył się za portierą.
— Prosić.... — rzekł mister Hopp, wysunąwszy szufladę, w której znajdował się nabity rewolwer.
Z niemałym lękiem spoglądał w stronę drzwi.
Młody człowiek słusznej postawy, ubrany nader starannie, wszedł pewnym krokiem do biura. Można było poznać po ruchach i po zachowaniu, że był to ktoś należący do najlepszego towarzystwa.
— Jestem inżynier Reinhard, reprezentant firmy Kohlenhorst i Rifling. Przychodzę w sprawie bardzo poważnej, która może przynieść panu znaczne zyski.
Mówiąc te słowa, inżynier Reinhard zbliżył się nieznacznie do pancernej kasy, za którą ukryci byli policjanci. Spojrzał na konstrukcję i prawą rękę położył na zamku, jak gdyby starając się odkryć sekret mechanizmu.
— Stop! — krzyknął przemysłowiec, który nie spuszczał oka z posunięć inżyniera.
W tej samej chwili wyciągnął rewolwer i wycelował w jego stronę. Inżynier rzucił się naprzód, wytrącił mu broń; kula utkwiła w suficie.
— Czy pan oszalał? — zawołał przerażony. — Na pomoc! Na pomoc!
— Nie śpiesz się zbytnio chłopcze! Oto jesteśmy — zawołał Baxter.
Z rewolwerem w ręce wyskoczył ze swej kryjówki. Za nim wygramolili się policjanci. — Dwuch ludzi chwyciło inżyniera za ręce, uniemożliwiając każdy ruch.
— Zbyteczne wykręty... Wiemy, że jesteś Raffles!
— Ja — Raffles? Ależ panowie, potraciliście wszyscy głowy!
— Bez kłamstw! — odparł Baxter surowo. — Zbliżyłeś się do kasy w sposób, który zdradził twoje zamiary.
— Oczywista! Kasa ściągnęła na siebie moją uwagę.
— Ach tak? Chciałeś poznać konstrukcję zamka?
— Naturalnie. Czy to coś złego?
— Czemu jednak interesujesz się tak kasami, ptaszku?
— Ponieważ jestem reprezentantem fabryki kas ogniotrwałych.
Nie zdołał jednak przekonać ani inspektora, ani Hoppa. Policjanci odprowadzili więźnia do sąsiedniego pokoju; mimo jego protestów, postanowili odstawić go do komisariatu.
Lokaj wszedł powtórnie do gabinetu, tym razem nie dając karty.
— Franz Werner pragnie mówić z panem Hoppem.
Przemysłowiec zmarszczył brwi.
— Franz Werner, robotnik, którego wydaliłem: Czego on chce, Niech wejdzie!
Jeden z policjantów pozostał wraz z uwięzionym, pozostali zaś powrócili na swe stanowiska w gabinecie.
Baxter chciał mieć czyste sumienie. Nie był całkiem pewien, czy zatrzymany młody człowiek jest Rafflesem. Dochodziła czwarta. Raffles mógł jeszcze nadejść.
Starzec, który przekroczył progi biura, był zgarbiony i siwy. Zdziwił się niezmiernie na widok policjantów, stojących dokoła kasy.
Franz Werner liczył tyleż lat co Hopp. Jakaż jednak różnica była między tymi ludźmi!
Człowiek za biurkiem miał około siedemdziesiątki. Trzymał się jednak prosto, a blond broda okalała jego różowe policzki.
Werner natomiast robił wrażenie zgrzybiałego starca.
— Przyszedłem prosić — rzekł drżącym głosem — aby pan zmienił swą decyzję w stosunku do mnie.
Przemysłowiec podskoczył na krześle.
— Nie chcę nic o tym słyszeć! Kto pozwolił pańskiej córce flirtować z moim synem. Idź pan do diabła! Gdybym mógł, kazałbym pana wyszczuć stąd psami.
Oczy starca zabłysły.
— Czemu jest pan tak surowy względem mego dziecka? Nie mam zamiaru brać jej tu w obronę, ale większą winę ponosi pański syn. Powinien wiedzieć, że...
— Proszę innym tonem mówić o moim synu. — zagrzmiał Artur Hopp.
Tego było już za dużo biednemu robotnikowi, który przepracował w fabryce dwadzieścia cztery lata.
— Co takiego? Jeśli dziewczyna z ludu jest piękna jak dzień, nie może się opędzić takim gogusiom, jak pański syn. Moja córka szczerze pokochała pańskiego syna. Spostrzegła jednak, do czego zmierzają jego czułe słówka. To on jest uwodzicielem! Ja przyszedłem tu nie z żadną prośbą, a z oskarżeniem! Ponieważ córka moja mu nie uległa....
Artur Hopp przerwał mu. Trząsł się cały z wściekłości. Jeszcze nikt dotąd nie przemawiał do niego w podobny sposób.
— Proszę wyjść — krzyknął. — Bo inaczej wypędzę, jak psa!
Franz Werner skinął głową.
— Miałem nadzieję, że rozmowa nasza przybierze inny obrót. Straciłem pracę. Nie mam znikąd nadziei!
Zwrócił się do policjantów i ze łzami w oczach opuścił gabinet.
W salonie spotkał eleganckiego młodzieńca, który przez uchylone drzwi obserwował całą scenę.
— Cóż stary, nie dobrze poszło? — zapytał z gorzkim uśmiechem. — Poczekajcie jednak cierpliwie trzy dni, a odzyskacie utracone miejsce.
Robotnik spojrzał ze zdumieniem na nieznajomego.
— Mister Hopp prosi — rzekł do młodzieńca lokaj.
Młody człowiek zdjął rękawiczki. Oczy policjantów skierowały się ku niemu. Wyciągnął rękę do przemysłowca.
— Z mojej karty wizytowej dowiedział się pan, że jestem detektywem. Policja francuska poleciła mi za wszelką cenę doprowadzić do zaaresztowania Rafflesa. Władze przyrzekły mi dwadzieścia tysięcy franków nagrody, nie licząc nagród przyobiecanych mi przez banki i instytucje prywatne. Zameldowałem się w „Central Office“ i miałem zaszczyt przedstawić panu me dokumenty...
Detektyw Mouris rzucił okiem w kierunku policjantów.
— Widzę, że przedsięwziął pan należyte środki ostrożności, aby Raffles spotkał się z odpowiednim przyjęciem. Panie inspektorze — zwrócił się do Baxtera. — W Centrali poinformowano mnie, że zabrał pan ze sobą czterech policjantów. Gdzie jest czwarty?
Detektyw zadał to pytanie z takim spokojem i taką pewnością siebie, że nie sposób było nie odpowiedzieć.
— Zatrzymaliśmy pewnego osobnika — odparł Baxter. — Nie jesteśmy jednak pewni, czy to Raffles. Jego zachowanie wydało nam się podejrzane...
Detektyw Mouris udał zdziwienie:
— Więc go już macie? Ach, inspektorze, byłby to najwspanialszy pański wyczyn! Czy mógłbym obejrzeć tego zucha? Z przyjemnością, panie Mouris, odparł Baxter, prowadząc detektywa do sąsiedniego pokoju.
Detektyw Mouris oparł się mocno oburącz o biurko i, niepostrzeżony przez nikogo, ściągnął zręcznie w mankiet książeczkę czekową firmy „Hopp i S-ka“. Cztery czeki in blanco podpisane już były przez przemysłowca.
— Czy rozpoznał pan w zatrzymanym Rafflesa? — zapytał Hopp niespokojnie.
— Może pan nie mieć żadnych co do tego wątpliwości! To Raffles, muszę natychmiast wysłać telegram do pism paryskich o schwytaniu bandyty.
Inspektorze Baxter, jest pan bohaterem dnia!
— Dziękuję za uznanie — odparł Baxter ze skromnym uśmiechem.
Detektyw Mouris wyjął z kieszeni zegarek.
— Do licha! Wpół do piątej! — zawołał. — Muszę śpieszyć się na pocztę. Proszę mi wybaczyć! Wracam za chwilę.
Woźny otworzył mu na dole drzwi...
— Jeszcze nie zapadł zmrok — rzekł Baxter, spoglądając przez okno — Zaczekamy tutaj z pół godziny.
W tej chwili Mouris powrócił:
— Czy będę mógł skorzystać z telefonu? Zapomniałem o pewnej sprawie...
— Ależ z przyjemnością — odparł fabrykant.
Detektyw połączył się z Palace-Hotelem.
— Hallo, czy to portier? Tu Mouris. Proszę zabrać walizy z mego numeru. Punktualnie o szóstej jadę do Paryża.
Jeszcze raz podziękował uprzejmie przemysłowcowi, pożegnał policjantów szczerym uściskiem dłoni i wyszedł.
— Czarujący człowiek — rzekł przemysłowiec — Naprawdę, miły naród ci Francuzi.
— Ależ nie Francuzi zaaresztowali Rafflesa — odparł Baxter z dumą. Rzucił okiem w stronę salonu, gdzie pod dozorem policjantów siedział smutny inżynier.


∗             ∗

— To ty, Charley — rzekł fałszywy Mouris, znalazłszy się na ulicy — Masz oto cztery czeki, które wypełnię zaraz na sumę jedenastu tysięcy funtów. Biegnij natychmiast do Banku Angielskiego i zainkasuj je. Resztę sumy postaram się uzupełnić później. Do Hotelu nie wracamy wieczorem. Spotkamy się w naszej rezydencji. Do widzenia!
Charley Brand, sekretarz lorda Listera, rzekomego detektywa Mourisa, ruszył szybko do Banku.
Lord Lister z najbliższej budki telefonicznej połączył się z Bankiem:
— Hallo, czy to kasa? Tu Hopp, fabrykant maszyn. Zawiadamiam pana, że za piętnaście minut zjawi się u pana mój urzędnik i przedstawi czeki na sumę jedenastu tysięcy funtów. Co, za późno? Ależ, panie, nie wątpię, że zrobi to pan dla mnie... Dziękuję!
Wstąpił do kawiarni, gdzie napisał następujący list:

Do pana inspektora Baxtera
u pana Hoppa
w Londynie.
Zechce pan, drogi przyjacielu, natychmiast wypuścić na wolność Bogu ducha winnego młodzieńca. Jeśli pan tego nie uczyni, ściągnie pan na siebie dużo przykrości.
Serdecznie dziękuję, że pomógł mi pan w dopełnieniu mego przyrzeczenia.

John C. Raffles.

Drugi list zaadresował do mister Hoppa.

Wielmożny Pan Hopp
Londyn.
Może się pan przekonać w Banku Angielskim, że dotrzymałem swej obietnicy w trzech czwartych częściach.
Dziękuję za okazanie mi przy tym swej pomocy i mam nadzieję, że zobaczymy się wkrótce. Pieniądze, zabrane panu, wręczę biedakom, których pan krzywdzi.

John C. Raffles.

Lord Lister wręczył posłańcowi obydwa listy i spojrzał na zegarek.
— Za pięć minut piąta — rzekł. — Chłopiec doręczy ten list za dwie minuty. Baxter ruszy w pogoń za mną natychmiast. Pozostaną mi jeszcze trzy minuty dla spełnienia mej obietnicy...
Lord Lister zapalił papierosa, zapłacił za kawę i wolnym krokiem skierował się w stronę domu Hoppa.


∗             ∗

W kilka minut po tym, goniec biurowy doręczył listy przyniesione przez posłańca.
Baxter i Hopp spojrzeli wzajemnie na siebie zawiedzionym wzrokiem. Hopp ruchem pełnym rozpaczy wzniósł ręce do góry. Natychmiast zatelefonował do Banku Angielskiego.
— Czy to Bank Angielski? — Czy otrzymaliście panowie moje czeki?... Co... już wypłacone?.... Czemu nie sprawdził pan telefonicznie, czy wydałem taką dyspozycję?... Co... telefonował pan sto razy i telefon nie odpowiadał?.... — Ach, — jęknął — łotr, uszkodził aparat telefoniczny i skradł moje czeki! I to wszystko w pańskiej obecności!
Jak wściekły miotał się po pokoju.
Baxter uderzył się w pierś.
— Nie moja wina — rzekł — tylko pańska... Kto pierwszy wyciągnął rękę do Rafflesa, jak nie pan? Mało brakowało, a byłby mu się pan rzucił na szyję... Ale koniec jego i tak bliski! Wkrótce skończą się dni jego wolności!
— Wypuśćcie na wolność tego człowieka! — krzyknął policjantowi, pilnującemu inżyniera. — To pomyłka. A teraz za mną — rzekł do wszystkich ludzi — Otoczymy Palace-Hotel. Żywa noga stamtąd się nie wymknie.
— Idę z wami — rzekł Hopp, naciągając śpiesznie palto. Chcę być obecny przy zaaresztowaniu Rafflesa, aby odebrać mu swe pieniądze!
Policja opuściła biuro.
Po upływie minuty nie było już w nim nikogo. Urzędnicy bowiem wyszli o czwartej, woźny zaś skorzystał z nieobecności szefa, żeby wyskoczyć na parę chwil.
Brakowało dwie minuty do piątej, gdy młody człowiek, podający się za Mourisa, przekroczył progi biura. Drzwi otworzył wytrychem.
Z wesołą piosenką na ustach wszedł do gabinetu Hoppa. Obejrzał uważnie kasę pancerną.
— Ostatni model — szepnął — Lecz pokonywałem większe trudności.
Zaciągnął rolety i zabrał się do dzieła.
Gdy zegar na wieży wybił godzinę piątą, zamek ustąpił z trzaskiem. Przeszło czternaście tysięcy funtów w złocie i w papierach ukazało się oczom Rafflesa.
— Jaka szkoda, że więcej nie ma! — szepnął.
Odliczył starannie pieniądze, zamknął kasę i podniósł słuchawkę telefoniczną.
— Palace Hotel! Czy jest tam inspektor Baxter? — Tak, poproszę go do telefonu... Hallo! Czy inspektor Baxter? Tu Raffles... Nie mogłem z pewnych powodów powrócić do hotelu.... Bardzo mi przykro, że się panowie mnie dziś tam nie doczekacie.... Co? Chce pan wiedzieć, gdzie jestem? W firmie Hopp i S-ka... Zechce pan łaskawie uprzedzić pana Hoppa, że suma wymieniona przeze mnie jest już w porządku. Jest godzina punktualnie piąta! Do widzenia! Co takiego?
Raffles nasłuchiwał przez moment.
— Rzucił słuchawkę o mur — zaśmiał się.
Udał się do pokoju sekretarza. Bez trudu odnalazł kopię listu, zwalniającego Franza Wernera.
Usiadł przy biurku i na papierze firmowym wypisał do starego robotnika list następującej treści.

W dowód uznania dla pańskiej długoletniej służby, przesyłam panu sto funtów. Zechce pan ponadto zgłosić się do biura po upływie czterech dni.

Hopp i S-ka.

Pod podpisem przyłożył pieczęć firmy i włożył list do koperty. Sam zaniósł go na pocztę i wrzucił do skrzynki.

W klubie

Raffles siedział w pięknym salonie swego mieszkania. Otwierał kolejno listy, zaadresowane do hrabiego Selfara.
— Czy nie obawiasz się otrzymywać korespondencji na to nazwisko? — zapytał Charley Brand.
— Czemu? W razie niebezpieczeństwa zmienimy locum i to wszystko!
— A jeśli nie zdążysz uciec w porę i zatrzymają cię?
— Skądże te obawy, chłopcze? Właśnie dla tego, że wszyscy znają miejsce mego zamieszkania, jestem nieuchwytny.
Rzucił okiem na stojący na kominku zegar.
— Kwadrans po dziesiątej — rzekł. Muszę być dziś wieczorem w Klubie. Chciałbym tam poznać pewnego młodzieńca, z którym mam zamiar zamienić parę słów. Jesteś więc wolny Charley. Możesz wyjść i baw się dobrze.
Hrabia Selfar zadzwonił na służącego.
— Jean, przygotuj auto.
— Dobrze, panie hrabio.
W parę minut później hrabia Selfar ukazał się w klubie, witany serdecznie przez zebranych. Selfar grał zwykle grubo i z niezmąconym spokojem wygrywał lub przegrywał olbrzymie sumy.
— Dawno pana tu nie było, hrabio — rzekł Francis Porter, bogaty sportsmen — Oto nowy członek klubu: doktór Reinhold Marchner.
Hrabia Selfar przyjrzał mu się uważnie. Niezwykła bladość oraz nerwowość młodego człowieka świadczyły o dość ciężkim życiu.
Doktór usiadł do gry.
Hrabia Selfar nie spuszczał zeń oka. Skrzyżował ręce na piersiach i stanął nad nim.
— Nareszcie zjawił się pan po długiej nieobecności — zawołał do niego partner doktora Marchnera.
Hrabia Selfar nie odpowiedział.
— Co widzę, Hopp, znów ci szczęście dopisuje?
Młody człowiek o rysach zmęczonych, świadczących o nocach spędzonych na hulankach, odparł niedbale.
— Tak, czuję dzisiaj wenę... Będę miał za co zabawić się jutro....
Poprawił monokl w oku i grał dalej.
Doktór Marchner zupełnie wyraźnie tracił panowanie nad sobą.
Hrabia Selfar obserwował przez dłuższy czas tę scenę w lustrze.
— Czy idzie pan grać? — zagadnął go jakiś oficer.
Ale hrabia Selfar pochłonięty był zupełnie inną sprawą.
Nie odpowiedziawszy oficerowi, szybko przeszedł przez salę. Doktór Marchner i jego partner opuścili już stół. Hrabia Selfar ujrzał ich, znikających za portierą. Udał się do przyległej sali.
— Grałeś na słowo honoru i wiesz dobrze co to oznacza — rzekł ochrypły głos, w którym Selfar poznał głos młodego Hoppa.
— Tak jest — odparł Marchner, — pochyliwszy głowę. — Ale może udzielisz mi dwudziestu czterech godzin czasu?
— Co ci przychodzi do głowy? — odparł Hopp — Dług karciany jest długiem honorowym. Jeśli nie miałeś pieniędzy, jakże mogłeś grać w dalszym ciągu?
— Sądziłem, że szczęście się odwróci...
— Sądziłeś.... Więcej było takich, którzy sądzili tak samo.... Jesteś mi winien pięćset funtów, i jeśli jutro o tej samej porze nie zapłacisz...
Doktór Marchner podniósł swą piękną głowę.
— To co? — zapytał.
— Powinieneś sam wiedzieć, co należy wówczas uczynić!...
— Myślałem, że jesteś moim przyjacielem.... — rzekł doktór.
— Nie przyjaźnię się z ludźmi bez honoru....
Nastąpiła pauza.
— Nie mam nawet za co kupić rewolweru — rzekł Marchner.
Alfred Hopp wyciągnął ze swej kieszeni mały rewolwer.
— Proszę... weź tę broń... może ci się przyda...
Oczy Alfreda Hoppa przybrały szatański wyraz.
— Adieu! — syknął i wyszedł.
Doktór Marchner opadł bezwładnie na krzesło. Prawą ręką zwolna podniósł rewolwer.
Portiera rozsunęła się nagle i do salonu wszedł Selfar.
— Stój! — krzyknął rozkazująco. — Nieszczęsny... jakże śmiesz myśleć o śmierci z powodu jakiegoś głupstwa!
Doktór Marchner podskoczył.
— Czy słyszał pan całą rozmowę?
— Tak jest. Oto pieniądze. Wróci pan na salę i położy pięćset funtów na stole.
— Czyż możliwe, że daruje mi pan tę sumę?
Hrabia Selfar roześmiał się.
— Niech się pan nie obawia. Całkiem łatwo odzyskam tę kwotę. Ale teraz proszę iść za mą radą i podziękować Bogu, że mnie tu sprowadził.
Doktór Marchner usłuchał machinalnie. Selfar pozostał sam w pokoju.
Zadzwonił na chłopca.
— Proszę poprosić do tego salonu pana Alfreda Hoppa. Powiesz mu, że chcę z nim pomówić...
Odwrócił się plecami, aby chłopiec nie mógł zauważyć twarzy. Gdy tylko wyszedł, Selfar zgasił górne światło i nałożył na twarz czarną maskę.
Pokój tonął w półmroku.
W kilka chwil po tym Alfred Hopp wszedł do salonu. Był jeszcze blady ze wzruszenia. Ani rusz nie mógł zrozumieć, w jaki sposób dr. Marchner zapłacił mu 500 funtów.
— Czy jest tu kto? — zapytał głośno.
— Tak to ja chcę z panem pomówić...
Czarna maska odcinała się tajemniczo na tlą aksamitnej portiery.
— Ani kroku, bo strzelam....
Alfred Hopp ujrzał skierowaną ku niemu lufę, rewolweru.
Skamieniał z przerażenia. Spostrzegł, ze rewolwer trzyma delikatna, biała, wypielęgnowana ręka. Na palcu lśnił drogi pierścień.
Pochylił się jak pod uderzeniem bata.
— Doktór Marchner zapłacił panu 500 funtów?
— Tak.
— Pokwitował pan z odbioru sumy?
— Oczywiście....
— Pięknie.... Proszę teraz złożyć 500 funtów na stole.
— Przecież pieniądze te do mnie należą.
— Milczeć! — krzyknął zamaskowany mężczyzna. — Jeśli będzie się pan opierał, odetnę panu rękaw i wszystkim pokażę zapasik kart, dzięki którym ogrywa pan swych partnerów.
Alfred Hopp zadrżał.
— Liczę do trzech... Jeśli pieniądze nie znajdą się na stole, stanie się coś strasznego... — Raz... dwa...
Alfred Hopp zwinnym ruchem położył na tacy pieniądze.
— Kim jesteś, czarna masko?
— Jestem Raffles.
Hopp cofnął się przerażony.
Jednym susem Raffles znalazł się przy stole i zgarnął pieniądze. Zgasił światło i zniknął za portierą.
Natychmiast kilka osób pod wodzą Alfreda Hoppa rzuciło się za nim w pogoń.
Podczas, gdy szukano go na wszystkie strony, Raffles spokojnie zszedł ze schodów, włożył palto i wyszedł z klubu.
Ponieważ chciał zrobić mały spacerek pieszy, odesłał auto do domu.
— Zapewniam was, że to był hrabia Selfar — przekonywał Alfred Hopp swych przyjaciół. — Poznałem na palcu jego wspaniały indyjski pierścień.
Napróżno szukano w klubie hrabiego Selfara. Służba oświadczyła, że hrabia udał się do domu.
— Hrabia Selfar jest Rafflesem — powtarzano nieustannie.
Alfred Hopp zawiadomił Scotland Yard, że Raffles był w klubie i podał jego adres.

Fałszywe aresztowanie

Telefon Hoppa odebrał jeden z agentów i natychmiast zawiadomił Baxtera. Baxter rozkazał, aby oddział policji pod dowództwem Marholma otoczył dom Rafflesa i zaaresztował go. Tym razem postanowił nie brać osobiście udziału w tej ekspedycji. Wszystkie dotychczasowe posunięcia policji, w których brał osobiście udział, nie osiągnęły żadnego rezultatu.
Marholm opracował nader chytry plan.
— Tajemniczy Nieznajomy jest wcieleniem diabła. — rzekł do siebie. — Napróżno będziemy otaczali jego dom. Szczwany lis znajdzie zawsze sposób, aby nam umknąć. Mimo to znajdę sposób, aby go nakryć. Mój starszy kolega Sherlock Holmes zatrząsłby się z zazdrości, widząc we mnie talent, który zaćmi jego gwiazdę.
Wybrał dwunastu silnych policjantów i kazał im włożyć cywilne ubranie. Mieli otoczyć dom hrabiego Selfara.
— Gdy zagwiżdżę, wejdziecie szybko do środka. Natomiast na odgłos strzału będziecie oczekiwali dalszej dyspozycji.
Około godziny pierwszej w nocy stanęli przed domem hrabiego. Panowała w nim cisza. Marholm zadzwonił.
Drzwi wejściowe otwarły się i na progu ukazał się lokaj hrabiego Selfara.
— Czy pan jest lokajem hrabiego?
— Tak jest.
Służący, który przeczuwał, że panu jego grozi jakieś niebezpieczeństwo, spojrzał nań osłupiały. Marholm nie dopuścił go do słowa.
— Słuchajcie mój człowieku — rzekł — hrabia Selfar musi wrócić lada chwila. Ukryję się w jego sypialni, ponieważ chcę go sam zaaresztować osobiście. Reszta niech ciebie już nie obchodzi. Przyjmiesz hrabiego tak jak zazwyczaj i nie piśniesz ani słowa, o tym, że ja jestem ukryty w tym domu. Zrozumiano?
— Zrozumiałem, ale....
— Nie ma żadnych ale — zagrzmiał Marholm. — W wypadku najmniejszej próby z twej strony ostrzeżenia twego pana, każę cię zaaresztować bez litości. —
— Jeśli tak, postąpię, jak mi pan rozkazał — odparł.
Marholm rozejrzał się po mieszkaniu.
— Co za piękne meble! Prawdziwe książęce mieszkanie. — rzekł z podziwem. — Gdzieżby tu jednak znaleźć najlepsze do ukrycia miejsce? Sądzę, że skryję się pod łóżkiem. Zaczekam, aż się położy. Żałuję jedynie, że nie zobaczę jego miny, gdy uczuje moją rękę na swym ramieniu i gdy mu powiem: Raffles, aresztuję pana!
Podczas, gdy inspektor właził pod łóżko, lokaj przesunął lustro w ten sposób, że widać było w nim wyraźnie podeszwy policjanta...
Żeby diabła zjadł, nie domyśli się, że tu jestem — zawołał Marholm.
— Wspaniale — odparł lokaj.
— Czy przestaniesz wreszcie mówić? — zagrzmiał Marholm wściekły. — Wy wszyscy gotowiście upatrywać w tego rodzaju ludziach bohaterów. Zobaczycie teraz, jak pod Rafflesem zadrżą na mój widok łydki.
W tej chwili dał się słyszeć dźwięk dzwonka.
Jean wyszedł spiesznie.
Był to hrabia Selfar.
Jean skłonił się głęboko. Z niezmiernym zdziwieniem spostrzegł, że panu jego towarzyszył nie znany młodzieniec.
Młodzieńcem tym był nikt inny, jak doktór Marchner.
W chwili, gdy hrabia Selfar zbliżał się do swego mieszkania, z ciemności nocy wyłoniła się przed nim postać młodego lekarza.
— Jedno słowo hrabio... Czy jest pan Rafflesem?
Hrabia Selfar zamyślił się i rzekł:
— Jeśli zależy panu na tym, aby wiedzieć, powiem panu całą prawdę: Jestem Raffles.
— Jeśli tak, niech pan ucieka czemprędzej — rzekł doktór zaniepokojony. — Pozostałem jeszcze w klubie, gdy pan wyszedł. Poznano pana. Policja jest na pańskim tropie. Dom pański jest otoczony.
Raffles spokojnie zapalił papierosa.
— Ach! — rzekł. — Widzę liczne cienie. Jestem dumny, że cieszę się takimi względami policji. Zaiste uważam to sobie za wielki honor.
Doktór Marchner schwycił go za połę płaszcza.
— Na miłość Boga, ani kroku dalej. Zatrzymają pana natychmiast.
— Spójrz na tę rękę, doktorze — odparł Raffles. — Jest to broń lepsza, niż pałka policjanta. Mam do niej największe zaufanie. Ale niechże pan wejdzie ze mną! Nie może pan stać na dworze podczas tego zimna. Proszę do mnie, na kieliszek koniaku i na papierosa. Nie mam dziś ochoty do snu. Niech się pan nie obawia kompromitacji. Nie ma dowodów, że zna pan moje właściwe imię i nikt nie poczyta panu za złe, godzinki spędzonej w towarzystwie hrabiego Selfara.
Z tymi słowy Selfar z doskonałym spokojem zbliżył się do drzwi wejściowych i zadzwonił
— Cóż nowego, Jean?
— Nic, panie hrabio.
— Żadnych listów?
— Nie.... Przesunąłem lustro, aby jaśnie pan mógł rozebrać się bez trudu.
Hrabia Selfar obrzucił bystrym spojrzeniem swego lokaja, otworzył drzwi do salonu i poprosił doktora Marchnera, aby wszedł.
Sam zaś poszedł prosto do sypialni. Zgodnie ze swym zwyczajem, sprawdził, czy wszystko jest w porządku.
Ku swemu wielkiemu zdumieniu, ujrzał w lustrze naprzeciwko parę zabrudzonych męskich butów.
Uśmiechnął się i wrócił do salonu, nie zamykając za sobą drzwi.
W ten sposób mógł z salonu widzieć, to co się działo w sypialni.
— Niech się pan czuje jak u siebie w domu, drogi doktorze — rzekł, nalewając mu wino. — Może cygaro? Jak się panu u mnie podoba?
Doktór Marchner zdradzał niepokój. Wstał z krzesła, zbliżył się do okna i spojrzał na ulicę.
— O bardzo drogi hrabio — rzekł — Ślicznie tu u pana.
— Piękna noc... Często godzinami spoglądam na usiane gwiazdami niebo... Winien mi pan jednak pewne wyjaśnienie.... Proszę nie uważać tego za niedyskrecję: jestem trochę filozofem.... Chciałbym wiedzieć, dlaczego przy pańskiej inteligencji oddał się pan zgubnemu nałogowi hazardu?
Doktór Marchner spodziewał się tego zapytania.
— Miałem zamiar sam panu wyjaśnić tę sprawę. Jeśli chodzi o mnie, nigdy nie popełniłbym szaleństwa, aby zasiąść do gry. Nie dałbym również nakłonić się do tego memu przyjacielowi Hoppowi, który dziś o mało nie pchnął mnie do samobójstwa. Prawdziwy motyw jest całkiem inny. Kocham pewną biedną dziewczynę, jest biedna i należy do klasy ciężko pracujących robotników, do klasy, którą brak pracy popycha na dno skrajnej nędzy. Magda Werner kocha mnie i uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi. Byłbym gotów na pokonanie wszystkich przeszkód, bylebym mógł poślubić mą ukochaną. Choć jest ona tylko prostą dziewczyną z ludu, cenię ją więcej, niż księżniczkę krwi. Czystość uczuć, łączy się w niej ze szlachetnością duszy. Być może kpi pan sobie ze mnie, ale dzień, w którym poprowadzę ją do ołtarza, będzie najszczęśliwszym dniem w moim życiu.
— Niestety, wpadłem na tę nieszczęsną myśl... — Resztę wie pan już sam.
Hrabia Selfar skończył palić swe cygaro.
— Tak, nędza to zły doradca...
Nagle zerwał się:
— Powiedział pan: „Magda Werner“, doktorze?
— Tak. Czy pan już o niej słyszał? Jeszcze dwa dni temu ojciec jej pracował w fabryce Hoppa. Pod jakimś pretekstem został wydalony..

— Nowa krzywda, którą naprawimy w najbliższych dniach — rzekł hrabia Selfar. — Proszę mi zostawić pański adres. Otrzyma pan ode mnie rychłą wiadomość.

Doktór Marchner wyszedł. Nie liczył coprawda na otrzymanie od hrabiego jakiegoś znaku życia. Znajdował się w bardzo przykrej sytuacji. Pochodził z zubożałej rodziny, która szarpnęła się, aby mu umożliwić studia. Obecnie znajdował się w sytuacji bez wyjścia.
Zaledwie zdążył zrobić kilka kroków, gdy usłyszał przeraźliwy gwizdek. Przyśpieszył kroku, aby nie widzieć, jak policja będzie aresztowała jego dobroczyńcę.
W między czasie hrabia Selfar zadzwonił na swego służącego, aby sprzątnął ze stołu.
— Możesz się już położyć, Jean.
— Dziękuję jaśnie panu.
Hrabia Selfar udał się do swej sypialni, przyćmił światło i usiadł w fotelu, znajdującym się tuż naprzeciw łóżka.
— Powiedz no przyjacielu, czy nie czytałeś napisu „Proszę wycierać nogi“? Zabrudziłeś mi całą podłogę!
Nie było odpowiedzi.
— Czy słyszysz mnie, przyjacielu Marholm?
— Czy pan się do mnie zwraca? — odpowiedział mu głuchy głos z pod łóżka.
— Do kogóżby innego? Ale wyjdźże raz z pod mego łóżka. To nie miejsce dla inspektora policji. Porozmawiamy spokojnie.... Mam wrażenie, że przyszedłeś do mnie z rewizytą po ostatniej mej wizycie u Hoppa?
Marholm z czerwoną twarzą, zdyszany, wylazł z pod łóżka i zbliżył się do Selfara:
— Ponieważ mnie pan odnalazł, przystąpmy odrazu do sprawy. W imieniu prawa aresztuję pana.
Selfar zaśmiał się.
— W gorącej wodzie jesteś kąpany! Usiądźże trochę, jesteś zmęczony. Napijemy się odrobinę koniaku.
— Nie używam alkoholu i proszę ze mną nie żartować. Jeszcze raz powtarzam, że jest pan moim więźniem.
— Nigdy jeszcze nie ustąpiłem policji — rzekł Raffles. Czemu jednak jesteś w tak złym humorze?
— Jeszcze raz powtarzam, że jest pan mym więźniem.
Marholm chcąc dać umówiony znak gwizdkiem, zbliżył się do okna.
Wówczas hrabia Selfar wyprostował się nagle i przybrał groźną postawę.
— Nie mogę panu pozwolić, inspektorze Marholm, na gwizdanie w mym mieszkaniu — rzekł zimny tonem. — Żałuję niezmiernie, że muszę być w stosunku do pana niegrzeczny. Rozumie pan chyba sam, że chcę jeszcze dzisiejszej nocy opuścić to mieszkanie i proszę, aby zechciał pan sam mi tę ucieczkę ułatwić.
— Pan oszalał — krzyknął Marholm — Musimy z tym skończyć. Ręce do góry!
W tej samej chwili hrabia Selfar uderzył go silnie pięścią w szyję.
Policjant przewrócił się na wznak.
— Mam nadzieję, że nie zrobiłem panu krzywdy.
— Proszę mi oddać broń. Czas ucieka, a pańscy ludzie się niecierpliwią. Proszę mi spojrzeć prosto w twarz. Nie śmie pan....
— Ja nie śmiem? Pan mnie za mało zna — odparł wściekły policjant, wstając z podłogi.
Z temi słowy spojrzał Selfarowi prosto w oczy.
Cóż się jednak stało? Pod sklepionymi brwiami oczy hrabiego błyszczały niesamowicie i Marholm nie mógł oprzeć się wrażeniu, że spojrzenie to przeszywa go nawskroś, jak ostrze noża. Stał nieruchomo, jak przytwierdzony do ziemi, niezdolny do żadnego ruchu. Z bezwładnej ręki wypadła pałka. W głowie czuł zamęt, przedmioty tańczyły przed jego wzrokiem. Do uszu jego doszedł cichy, przejmujący szept: „Czy już śpisz?“
Napróżno starał się schwycić dłonią najbliżej stojący przedmiot. Otaczała go noc. Czuł, że mu podsuwają krzesło. Dysząc ciężko, usiadł.
— Śpisz... Czy wiesz, kim jesteś? Z pewnością nie wiesz.
— Z pewnością wiem — chciał odpowiedzieć. — Jestem inspektorem policji Mar...Mar...
Nie mógł więcej powiedzieć, zamilkł.
— Nie. Jesteś Raffles.
Jasne i wyraźne słowa dochodziły do jego uszu. Począł naprawdę wahać się kim jest istotnie.
— Raffles? — powtórzył niezdecydowanym głosem.
— Naprawdę! Jesteś Raffles. Powiedź więc teraz, kim jesteś?
— Mar... Jestem Raffles...
— Bardzo dobrze... Jesteś Raffles.. Wróciłeś do swego domu... Jesteś tak zmęczony, że nie masz sił utrzymać się na nogach.... Musisz udać się na spoczynek.... Zaśniesz... Gdy cię obudzą, będziesz pamiętał dokładnie, że jesteś Raffles. Czy tak?
— Tak — szepnął uśpiony.
Hrabia Selfar przez pewien czas spoglądał na uśpionego, poczem otworzył srebrne pudło, stojące na tualecie.
Wyjął z niego przyrządy do golenia i zbliżył się do Marholma.
W tej chwili otwarły się drzwi.
— Przepraszam jaśnie pana. Może ja bym wykonał tę pracę? Jestem do pańskiej dyspozycji.
Hrabia Selfar z uśmiechem spojrzał na swego lokaja.
— Możesz mieć z tego powodu po tym duże nieprzyjemności.
— O nie, panie hrabio. Jestem sprytny i nikt się nie dowie, że panu w tym dopomogłem.
— A więc do dzieła, Jean, zgolisz mu wąsy i brodę. Rozbierzesz go i położysz do łóżka. Ubierzesz go również w jedną z moich jedwabnych pyjam. Mam nadzieję, że będzie mu się dobrze spało na mej pościeli.
— Pańskie rozkazy zostaną skrupulatnie spełnione, panie hrabio.
Podczas gdy Jean golił Marholma, Raffles zbliżył się do lustra i włożył na siebie mundur policjanta. Z wprawą zawodowego aktora nałożył wąsy oraz sztuczną brodę, przypominającą do złudzenia Marholma.
— Ubranie leży nie bardzo dobrze — mruknął — mimo to jednak uda mi się w nim wykonać mój plan.
Włożył czapkę na głowę, zbliżył się do okna i zagwizdał.
Nadbiegli policjanci.
Pst — syknął Raffles — bez hałasu. Zwiążemy mu we śnie ręce i nogi. Tym razem nam nie umknie.
— Obudź się — rzekł do Marholma, dając mu szczutka w nos.
Słowa te musiał powtórzyć kilkakrotnie.
— Co się stało? — spytał wreszcie człowiek, siadając na łóżku.
— Zaraz się pan wszystkiego dowie — dodał jeden z policjantów.
— Czy pan jest Rafflesem? — spytał lord Lister.
— Ja? Tak, jestem nim.
— Zabrać go — rozkazał lord.
Dwunastu silnych policjantów wyciągnęło z łóżka Marholma i owiniętego w kołdrę zaniosło go do auta.
W tym samym czasie Raffles udał się do swej gotowalni. Szybko włożył frak, zarzucił na siebie futro i w cylindrze na głowie opuścił swój dom w pięć minut po wyjściu policjantów.
— Gdzie nasz inspektor? — Zapytał jeden z policjantów.
Ponieważ nie mogli go nigdzie znaleźć, przyszli do wniosku, że musiał pojechać przed nimi na swym motocyklu.
Hrabia Selfar udał się do najbliższego automatu telefonicznego i połączył ze Scotland Yardem:
— Tu mówi Raffles — rzekł... Co?... Tu Raffles we własnej osobie... Mam zaszczyt zakomunikować, że posłałem wam przed chwilą związanego inspektora Marholma. Byłby przespał u mnie całą noc, gdybym nie obudził go w porę... Co? Gdzie się obecnie znajduje? W automacie telefonicznym Nr. 17... Dowidzenia.
Raffles wyjął z kieszeni kawałek papieru, na którym skreślił następujące słowa:

— Spotkamy się jutro rano w Hotelu Metropol.

Baron von Reutz.

Był to znak umowny pomiędzy nim, a Charleyem Brandem.
— W pół do czwartej — szepnął. — Mogę się jeszcze przespać kilka godzin.
Zawołał taksówkę i kazał się wieźć do Hotelu Metropol, gdzie wziął trzy pokoje.

Wybawca biednej dziewczyny

— Nie możesz sobie wyobrazić, jak się niepokoiłem z twego powodu — rzekł Charley, spotkawszy go nazajutrz w Hotelu Metropol. — Z trudem odnalazłem twój bilecik. Jakiś policjant poinformował mnie, że Raffles został zaaresztowany.
— To prawda, ale idzie tu o innego Rafflesa.
— Coś robił cały dzień? Portier powiedział mi, żeś wyszedł z hotelu o dziewiątej rano.
— Zgadza się. Asystowałem w posiedzeniu Zarządu. Dowiedziałem się o kilku faktach mało pochlebnych dla Hoppa. Jest to człowiek bez sumienia, wyzyskujący niecnie swych urzędników i robotników. Niektórzy z nich przysięgli mu krwawą zemstę. Dowiedz się również, że przybrałem obecnie nazwisko barona von Reutza, do którego jestem uderzająco podobny. Nikt mnie nie podejrzewa i wiele sprzecznych informacyj kursuje na mój temat. Baron von Reutz jest dawnym przyjacielem Hoppa. Na zebraniu dzisiejszym mówiono o interesach. Ci panowie mają niejeden grzeszek na swym sumieniu i zostaliby z pewnością skazani na długoletnie więzienie, gdyby wpadli w ręce sprawiedliwości.
— Co powiadasz?
— Jestem szczęśliwy, że zrobiłem to spostrzeżenie. Człowiek uświadomiony nie błądzi w ciemności. Muszę ponadto dotrzymać słowa wobec starego Wernera, któremu obiecałem wyjednać w ciągu trzech dni ponowne przyjęcie do pracy w fabryce tego nędznika Hoppa. Jeśli przedsiębiorstwo, na którego czele stoi Hopp, zbankrutuje, tysiące ludzi stracą swoje oszczędności. Powtarza się stara historia: Muszę w porę zapobiec nowemu oszustwu.
— Czy chcesz już odejść? — zapytał sekretarz, widząc, że Tajemniczy Nieznajomy podniósł się.
— Tak, noc się zbliża. Mam zamiar złożyć wizytę niejakiemu doktorowi Marchnerowi.
Baron von Reutz włożył palto i wsiadł do auta.
Frantz Werner zamieszkiwał wraz ze swą córką nędzną chałupkę w White-chapel. Nagle przed jego domem stanęła wspaniała limuzyna.
Szofer w liberii otworzył drzwiczki przed baronem Reutzem. W oknach okolicznych domów pojawiły się głowy ciekawych sąsiadek. Baron von Reutz wszedł na schody, uginające się pod jego ciężarem. Nędza i zaniedbanie wyglądały tu z każdego kąta.
Frantz Werner wyszedł na spotkanie gościa.
— Nie wiem, czemu zawdzięczam zaszczyt pańskiej wizyty — rzekł. — Proszę sobie wyobrazić, że w życiu moim nastąpiła szczęśliwa zmiana. Mister Hopp przysłał mi większą sumę pieniędzy. Pomyliłem się w ocenie tego człowieka. Mimo to mam wrażenie, że to panu właśnie zawdzięczam moje szczęście. Dziękuję panu z całego serca.
Starzec zaprowadził barona do skromnej izdebki, stanowiącej jego mieszkanie. Mimo panującej tu biedy czuło się wszędzie rękę kobiety.
— Miałem nadzieję, że spotkam pańską córkę, panie Werner. Chciałbym gorąco zawrzeć z nią znajomość, ponieważ z polecenia doktora Marchnera mam jej do powiedzenia pewne rzeczy.
Frantz Werner zaczerwienił się.
— Żałuję bardzo, ale jej nie ma w domu. Sądzę, że nie wróci szybko.
Zamilkł na chwilę, po czym rzekł:
— Czy zna pan doktora Marchnera? Jemu zawdzięczam, że pogodziłem się z niesprawiedliwością tego świata. Co za szlachetny i inteligentny człowiek. Mimo to w każdej chwili obawiam się katastrofy: To musi się źle skończyć.
Baron Reutz zmarszczył brwi.
— Nie jest pan ze mną szczery, panie Werner. Nie chciałbym się mieszać do pańskich spraw, ale pan coś ukrywa przede mną?
Z tymi słowy wstał, kierując się ku wyjściu.
Frantz Werner stanął w przejściu.
— Proszę nie mieć o nas złego wyobrażenia, panie hrabio. Oto nasz sekret — dodał, wręczając baronowi list, wyjęty z szufladki.

Kochana Magdo!

Nie mogę oprzeć się chęci ujrzenia cię raz jeszcze i pomówienia z tobą. Proszę cię wobec tego, ażebyś dziś wieczorem spotkała się ze mną w wiadomym miejscu. Powiedz nazwisko moje kelnerowi, a zaprowadzi cię natychmiast do salonu. Rozumiesz, że musimy z sobą pomówić bez świadków.

Alfred.

Baron von Reutz, po przeczytaniu tego listu, uśmiechnął się ironicznie.
— To młody Hopp napisał ten list.
— Tak, panie. Błagałem moją córkę, aby nie szła na to spotkanie. Jednak ona jest zbyt odważna i zanadto ufa ludziom. Nie wierzy w podłość człowieka, w którym pokłada zaufanie. Był pan świadkiem rozmowy jaką miałem z Hoppem. Mówiliśmy o mej córce. Tak, była ona niestety bardzo w nim zakochana. Z jego strony szło o przelotny kaprys. Wiem że dotąd nie posunął się za daleko. Gdyby była sprytniejsza, nie pisałaby do niego tylu listów. Teraz listy te są w jego posiadaniu i młody Hopp ciągle ją nimi prześladuje. Jakkolwiek zerwała z nim wszelkie stosunki, Hopp stara się zawiązać jej przyszłość. Jest to najgorszy gatunek człowieka bez czci i sumienia. Groził jej, że listy te pokaże doktorowi Marchnerowi, pod którego wpływem córka moja stała się całkiem inną istotą. Jest szczęśliwa i ma do niego całkowite zaufanie. Niestety: kiedy wszystko było na jak najlepszej drodze zjawił się ten nędznik. Rozumie pan, że nasza sytuacja była bardzo trudna. Córka moja powinna była wyznać doktorowi od początku całą prawdę, lecz nie starczyło jej odwagi.
Baron von Reutz słuchał z zainteresowaniem.
— Córka pańska sądziła napewno, że dzisiejszego wieczora uda jej się wydostać listy, od których zależy całe jej szczęście?
— Tak. Obawiam się jednak, że ten nędznik zastawił na nią pułapkę i że to spotkanie może stanowić dla niej największą kompromitację.
— Niech pan nie ma tak czarnych myśli, panie Werner. — odparł baron von Reutz — Wkrótce odwiedzę pana po raz wtóry.
— Ślub mej córki z doktorem Marchnerem ma się odbyć pojutrze. Czy mógłbym pana prosić o przybycie na tę uroczystość? Obawiam się wprawdzie jakiegoś nieszczęścia. Być może jednak, że to są fałszywe alarmy.
— Oczywista, że przyjdę, — odpowiedział baron von Reutz z uśmiechem.
Wsiadł do auta i kazał szoferowi jechać w kierunku City.
Baron von Reutz wszedł do kawiarni i powiedział kelnerowi, że pragnie mówić z panem Alfredem Hoppem.
Na twarzy kelnera odmalowało się zdziwienie. Nic jednak nie odpowiedział i poprowadził go przez długi korytarz.
— Proszę dać mi gabinet, przylegający do gabinetu pana Hoppa.
Kelner wskazał mu gabinet i przyjął zamówienie. Po jego wyjściu młody baron wyjrzał na korytarz. Po cichu zakradł się do gabinetu Hoppa. Odsunął ciężką portierę i zajrzał do środka. Na stole stał szampan i owoce. W głębi rozparty na sofie siedział Alfred Hopp. Przed nim z błagalnie złożonymi dłońmi stała młoda dziewczyna uderzająco piękna. Ani Hopp, ani dziewczyna nie mogli zauważyć wejścia Rafflesa, ponieważ zwróceni byli do niego tyłem.

Baron von Reutz przylgnął do ściany i wstrzymał oddech.

— Czemuż jest pan tak okrutny? — zapytała Magda Werner ze łzami w oczach. — Czemu dręczy mnie pan listami, które są w pańskim posiadaniu? Czy chce pan zniszczyć me szczęście i szczęście człowieka, który zdobył mą miłość?
Alfred Hopp wzruszył brutalnie ramionami.
— Czy myślisz, że naprawdę wezwałem cię po to, aby oddać ci listy? Jestem od tego bardzo daleki. Tymi listami trzymam cię w mym ręku i nigdy od siebie nie puszczę. Przysięgałaś mi miłość. Wiem, że mnie teraz już nie kochasz i że masz należeć do innego. Mimo to...
Dziewczyna stała przed nim, jak ofiara skazana na śmierć przed katem.
— Nie rozumiem pana — szepnęła zdławionym głosem.
— Nie rozumiesz? — rzekł Alfred Hopp — Otóż to nic trudnego. Jestem czymś w rodzaju Mefista, żyjącym diabłem. Lubię niszczyć dla samego procesu niszczenia. Czemu grałem przed tobą rolę szlachetnego rycerza? Czyż miałbym wycofać się, aby zostawić miejsce drugiemu.
Młoda dziewczyna wydawała się nie rozumieć jeszcze całej sytuacji. Alfred Hopp zerwał się nagle. Krzyknęła.
— Nikt cię nie usłyszy tutaj, moja gołąbko — zawołał — krzycz ile chcesz. Jesteś w mojej mocy.
— Jeszcze nie — ozwał się męski głos.
W tej samej chwili jakaś silna ręka odrzuciła Alfreda Hoppa w sam koniec sali.
Drżąc i wzdychając dziewczyna podbiegła do nieznajomego, który stał w środku salonu.
Alfred Hopp odzyskał swą zimną krew. Zacisnąwszy pięści, spojrzał nieznajomemu prosto w oczy.
— Raffles! — rzekł głuchym głosem
— Tak jest. Jestem Raffles.
— Zbrodniarzu!
— Czemu zaszczyca mnie pan tytułem, który bardziej nadawał się do pana? — odparł Tajemniczy nieznajomy. — Jest pan prawdziwym szatanem Alfredzie Hopp. Ale szatanem, któremu brak siły.
Raffles zarzucił na ramiona dziewczyny jej płaszcz i wyciągnął do niej rękę.
— Niech pani ucieka stąd czemprędzej — rzekł poważnie — Proszę spokojnie czekać na dzień ślubu. Jeśli ma pani jakieś kłopoty, proszę nie zapominać, że Tajemniczy Nieznajomy roztoczył nad panią swą opiekę.
Magda Werner spojrzała nań z wdzięcznością swymi łagodnymi oczyma. Skinąwszy głową, oddaliła się szybkim krokiem.
Dwaj mężczyźni mierzyli się pełnym nienawiści wzrokiem.
— Czy ma pan przy sobie listy — rzekł Raffles, skrzyżowawszy na ramionach ręce.
— Nie. Gdybym je nawet miał, nie dałbym tobie...
Silne uderzenie pięści nie pozwoliło mu skończyć zaczętego zdania.
— Nie zmuszaj mnie do powtórnego użycia siły względem ciebie. — Rzekł Raffles spokojnym tonem. — Proszę opróżnić kieszenie... Zobaczymy, czy w nich nie ma listu?
Alfred Hopp podniósł się i wykonał rozkaz. Miał przy sobie tylko jeden list, który Raffles zabrał. Resztę zostawił w domu, w zamkniętej kasetce.
— Trzeba więc będzie oddać resztę listów, Alfredzie Hopp.
— Nigdy.
— Cóż znowu? Czemu podnosisz głos? Kilka minut temu powiedziałeś, że nikt ze służby nie dosłyszy żadnego odgłosu. Raz jeszcze ci powtarzam, że listy te zwrócisz.
Odwrócił się w kierunku wyjścia.
— Kiedy liczysz na zwrot listów? — zapytał Hopp, drwiącym głosem.
— Pojutrze, w dniu ślubu Magdy Werner. — rzekł Raffles.
— Ach, więc i pan został zaproszony na ślub.
— Oczywista. Nie omieszkam skorzystać z zaproszenia.
Hopp zgrzytnął zębami. Na twarzy jego pojawił się szatański uśmiech.
Raffles włożył palto i wyszedł.

Czyżby zaaresztowanie Rafflesa?

Doktór Marchner postanowił wydać ucztę weselną w jednej z podmiejskich restauracyj Londynu. Spokój i szczęście malowały się na jego pięknej twarzy. Z radością spoglądał na twarze przyjaciół którzy zebrali się licznie aby uczestniczyć w tym uroczystym dniu. Był to kwiat inteligencji Londynu. Spoglądając na pannę młodą, niktby nie uwierzył, że była to prosta dziewczyna z ludu. Jej miły uśmiech i wrodzony wdzięk zjednywały jej wszystkie serca.
Od czasu do czasu doktór niespokojnym wzrokiem spoglądał w stronę stacji. Miało się wrażenie że oczekiwał kogoś, kto zwlekał z przyjazdem. Jakkolwiek ukrył przed swą młodą małżonką incydent z Tajemniczym Nieznajomym Magda dziwnym zbiegiem okoliczności była równie jak on zaniepokojona.
Nagle doktór Marchner podniósł się. Elegancki, wytwornie ubrany młody człowiek zbliżał się od strony stacji. Miał na sobie wspaniałe futro na sobolach. Jego nieskazitelny cylinder błyszczał w promieniach zimowego słońca. Doktór wybiegł na spotkanie nowego gościa.
— Cieszę się z pańskiego przybycia. Oczekiwałem pana. Przyznaję jednak, że jestem o pana bardzo niespokojny.
Doktór Marchner przedstawił go spiesznie reszcie towarzystwa. Uczta przeszła nader wesoło. Zbliżał się wieczór. Szare obłoki pokrywały niebo. Większość weselnych gości zamierzała powrócić do Londynu.
Nagle otwarły się drzwi i stanął w nich jakiś młodzieniec.
Był to Alfred Hopp.
Oczy jego płonęły złym blaskiem. W prawej ręce trzymał pakiet listów. Zbliżywszy się do nowożeńca, wręczył mu paczkę ze słowami:
— Oto ślubny prezent dla pana, panie doktorze Marchner.
Zdumienie odbiło się na twarzach zgromadzonych.
Oczekiwano jakiegoś niezwykłego wydarzenia. Młoda kobieta zbladła i z przerażeniem spojrzała na swego małżonka.
W tej chwili baron von Reutz stanął pomiędzy dwoma mężczyznami i wyrwał listy z rąk Alfreda Hoppa.
— To bezczelność — zawołał syn fabrykanta, pieniąc się z wściekłości. — Jak pan śmie sięgnąć po papiery, przeznaczone dla doktora Marchnera?
— Sądzę, że się pan myli — odparł baron von Reutz, skrzyżowawszy ręce na piersiach.
— Nie, ja się nie mylę... Panie i panowie — rzekł, zwracając się do obecnych — Proszę, abyście zechcieli być świadkami tego niesłychanego wydarzenia. Ten nędznik ośmielił się skraść mi papiery.
— Pańska bezczelność zasługuje na przykładną karę. — odparł baron, wymierzając mu policzek.
— Zapłaci mi pan za to gorzko. Słuchajcie, ten nędznik, który ośmiela się pojawić tutaj, jest...
Wszyscy oczekiwali niezwykłych rewelacji. Baron Reutz zachował olimpijski spokój.
— Jeszcze nie teraz — krzyknął Hopp — Byłoby to zbyt wcześnie! Nie przeszkodzi mi jednak pan w wykonaniu mego planu. Doktorze Marchner, poślubia pan kobietę, którą kochałem. Mam do niej prawa dawniejsze niż pańskie. Dowodem tego są listy, skradzione przez barona von Reutza.
Efekt tych słów był straszliwy. Doktór Marchner zbladł i groźnym wzrokiem spojrzał na swą młodą małżonkę. Milczała. Nie miała sił, aby odpowiedzieć. Z oczu jej płynęły strumienie łez.
Baron von Reutz wystąpił o porę kroków naprzód i zwróciwszy się ku doktorowi Marchner rzekł:
— Ten łajdak skłamał. Chciał jedynie zniszczyć pańskie szczęście. Ażeby pana przekonać, że wszystko to, co powiedział, jest niecnym łgarstwem, zwracam panu listy.
Młoda kobieta, którą pierwsze słowa barona napełniły nową otuchą, zbladła jeszcze bardziej. Doktór Marchner szybko przebiegł wzrokiem kilka listów. Twarz jego rozjaśniała się stopniowo. Podbiegł do żony, schwycił jej obie ręce i począł je całować z uniesieniem.
— Wybacz mi, Magdo, że choć przez chwilę zwątpiłem o tobie. Ty zaś, niegodny łotrze, odpowiesz mi ciężko za tę zniewagę.
Alfred Hopp cofnął się przerażony.
Przyjaciele lekarza, oburzeni z powodu tego zajścia rzucili się na intruza i wypchnęli go za drzwi.
Baron Reutz ucałował ręce młodej kobiety. Ze łzami w oczach spojrzała na jego szlachetną twarz:
— Będę panu wdzięczna do końca mego życia — rzekła.
— Niech pani zostanie tylko tak uczciwą jak dotąd — odparł — Mało jest ludzi tak czystych jak pani.
Uściskiem dłoni pożegnał młodego lekarza i skierował się w stronę stacji.
Po drodze spotkał Franza Wernera.
— I ja również chciałbym wyrazić panu swą wdzięczność. Niepokoi mnie tylko jednak kwestia. W jaki sposób wybrnął pan z tego położenia bez wyjścia? Dlaczego zięć mój nic nie powiedział na kompromitujące listy mej córki?
Młody człowiek uśmiechnął się.
— Często w życiu musimy posługiwać się magicznymi sztuczkami. Przedwczoraj odebrałem od tego łotra jeden list pańskiej córki. Sądził on, że jest ode mnie sprytniejszy, lecz zawiódł się boleśnie. W nocy bowiem napisałem dwanaście listów charakterem pisma córki pańskiej. W listach tych niejednokrotnie wspominałem nazwisko doktora Marchnera, nie szczędząc mu przy tym pochlebnych uwag. Był to jedyny sposób, ażeby obrócić w niwecz okrutne oskarżenie.
— Dobroczyńco ludzkości! — wykrzyknął Franz Werner, ściskając z uniesieniem jego ręce.
Baron von Reutz sięgnął ręką do kieszeni swego płaszcza. Wyciągnął stamtąd plik prawdziwych listów i wręczył je starcowi.
— Niech je pan zachowa, panie Werner. Jeśliby kiedykolwiek Magda zapomniała o swym ciężkim przeżyciu i gdyby jej groziło wkroczenie na złą drogę, niech jej pan pokaże te listy, a oprzytomnieje z pewnością.
Pożegnał starca i szybkim krokiem udał się na stację.
— Dziwię się, że nie widzę tutaj agentów policji — szepnął do siebie. — Jakiż plan uknuł mój przyjaciel Hopp.
Zatrzymał się i z uwagą spoglądał na ziemię.
W cieniu drzew otaczających stację stało dwuch ludzi. Jednym z nich był Alfred Hopp, drugim — jakiś osobnik o twarzy skończonego łotra. Jakkolwiek ubrany był elegancko, wygląd jego zdradzał, że nigdy nie pokazywał się w przyzwoitym towarzystwie. Jego silne ręce rozsadzały poprostu cienkie skórkowe rękawiczki. Na ciężkiej kwadratowej głowie miał szary filcowy kapelusz.
— Pamiętasz co ci obiecałem Fritz — rzekł Hopp — musisz spisać się dzielnie.
— Może pan być o mnie spokojny — rzekł drugi — W London East nikt nie może się równać ze mną pod względem odwagi.
— Jutro poczekasz na mnie w umówionym miejscu. Przyniosę ci pieniądze. Nie zapomnij wysiąść przed wejściem do Hyde Parku. Pod żadnym pozorem nie wolno ci pojechać dalej. W tym samym pociągu będzie jechał Baxter wraz z pięciu policjantami. Miej się na baczności.
Człowiek, przezwany przez Hoppa Fritzem, wybuchnął śmiechem i zniknął. Nasunąwszy kapelusz na głowę szedł od wagonu do wagonu, zaglądając do środka przez okno. Wyglądało, jak gdyby kogoś szukał. Po jakimś czasie dość elegancko ubrany młody mężczyzna wszedł do wagonu i zajął miejsce w jednym z przedziałów. Pociąg ruszył. Przejeżdżali przez pokryty śnieżnym całunem las.
Raffles wtulił się wygodnie w kąt wagonu. Zamknął oczy i udawał, że śpi. Z pod pół przymkniętych powiek obserwował każdy ruch swego dziwnego towarzysza podróży. Podróżny nie zwracał początkowo na Rafflesa żadnej uwagi. Widząc, że śpi, zbliżył się do okna. Nasunął jeszcze bardziej kapelusz na czoło i nagle zwrócił się wstronę Rafflesa. Pierś Tajemniczego Nieznajomego podnosiła się równym oddechem.
Nagle Fritz podniósł rękę do góry i szybkim ruchem zgasił światło. W parę minut później Fritz wyskakiwał śpiesznie z tego samego wagonu. Na głowie jego widniał cały szereg ran. Z zadowoleniem uczuł pod sobą miękką warstwę śniegu.


∗             ∗

— Czy jest pan aby pewien, że w pociągu tym znajduje się Raffles? — zapytywał po raz trzeci Baxter Alfreda Hoppa, — który zawiadomił go telefonicznie, że Tajemniczy Nieznajomy będzie jechał pociągiem z N. o godzinie w pół do siódmej wieczorem. Pociąg ten miał odejść lada chwila.
— Może mnie pan nazwać największym osłem w całym Londynie, jeśli nie dostarczę panu tym razem Rafflesa, żywego, czy umarłego.
Baxter z zaczerwienioną ze wzruszenia twarzą przebiegł szereg wagonów w asyście Hoppa.
— Do piorunów, co się tu stało?
— Pomóżcie mi przede wszystkim — rzekł jakiś starzec — czy nie widzicie, panowie, że mam związane ręce i nogi?
W istocie, był on skrępowany mocnymi sznurami.
— Szybko! Szybko! — zawołał. — Mój portfel! Skradziono mi trzy tysiące franków.
— Ale któż jest złodziejem?
— Kto? — jęknął starzec — Raffles... Raffles mnie steroryzował, a później okradł.
Młody Hopp nie odezwał się ani słowa. Zabrano się niezwłocznie do pościgu. Zaalarmowano okoliczne posterunki policji.
Wreszcie po gorącej bitwie około godziny dziesiątej wieczorem Raffles został zatrzymany. Usiłował wprawdzie w przebraniu wymknąć się policji, lecz wysiłki jego spełzły na niczym. Otoczony ze wszech stron, stracił wszelką nadzieję ratunku.


∗             ∗

Nazajutrz rano na pierwszych stronach wszystkich pism pojawiła się sensacyjna wiadomość, że Raffles został zaaresztowany:

„Raffles w więzieniu! Raffles kłamie! Raffles utrzymuje, że jest kim innym, lecz nie chce powiedzieć kim! Raffles utrzymuje, że jest Francuzem i ma przy sobie papiery na nazwisko lorda Listera. Lord Lister jest Rafflesem!“

Wyrywano sobie gazety. Z zapartym oddechem czytano szczegółowe opisy aresztowania Rafflesa i ostatniego jego wyczynu kradzieży kolejowej. Znaleziono przy Rafflesie pieniądze skradzione podróżnemu. Inspektor Baxter sam zwrócił je poszkodowanemu. Raffles widząc, że łańcuch dowodów otacza go coraz silniej, przyznał sędziemu śledczemu, że jest Tajemniczym Nieznajomym, od bardzo długiego czasu poszukiwanym przez policję.
Proces miał się odbyć za dwa miesiące.
W dwa dni po zaaresztowaniu Rafflesa zdarzył się niezwykły wypadek. Sędzia śledczy, prowadzący sprawę, został nagle wezwany do telefonu.
— Czy pan jest sędzią śledczym?... Tak?... Dowiedziałem się, że wygłasza pan pod adresem Rafflesa szereg zniewag. Czy zna go pan?
— Oczywista, że znam Rafflesa, — odparł sędzia, wściekły, że go odrywają od zajęć. — Przyczynił mi dość kłopotu swą sprawą. Nie uważam go za tak wytwornego, za jakiego uchodził.
— Ach — odparł nieznajomy — Słyszałem o nim bardziej przychylną opinię. Kiedy odbędzie się proces?
— Za dwa miesiące.
— Jeszcze chwilka, panie sędzio. Raffles niestety nie będzie obecny na rozprawie.
— Postaram się o to, aby był obecny.
— Ja jednak powtarzam, że nie będzie.
Sędzia śledczy z wściekłością rzucił tubę.
W dwie minuty później do gabinetu sędziego wszedł naczelnik więzienia, w którym przebywał Raffles.
— Słówko, panie sędzio... W tej chwili otrzymałem list, w którym Raffles ostrzega mnie, że nie będzie obecny na procesie.
— Co? Idzie tu prawdopodobnie o jakiś niesmaczny żart.
— Jestem tego samego zdania. Najsmutniejsze jednak jest, że mamy próbę pisma autentycznego Rafflesa i po porównaniu doszliśmy do wniosku, że obydwa listy pisała jedna i ta sama osoba.
— Ależ drogi naczelniku, przecież Raffles jest pańskim więźniem. Nie mógłby wysyłać niecenzurowanych listów z celi.
— Powtarzałem to już sobie kilkakrotnie dla uspokojenia. Niepokoi mnie jednak inna jeszcze rzecz. Trzykrotnie zostałem wezwany do telefonu przez jakiegoś osobnika który podawał się za Rafflesa. Zupełnie tracę głowę.
Przez otwarte okno dochodziły z ulicy głosy sprzedawców gazet.

Nowy wyczyn Rafflesa! Raffles przebywając w więzieniu, dokonywuje jednocześnie włamania! Kradzież dwuch milionów w domu Roberta Laknera!...

Obydwaj mężczyźni spojrzeli na siebie w osłupieniu. W tej chwili otwarły się drzwi i ukazał się w nich prokurator.
— Gazety szybko dowiadują się o przestępstwach — rzekł. — W tej chwili wracam z willi Roberta Laknera. Zręczny włamywacz zabrał mu dwa miliony. Gdybym nie wiedział, że Lakner to stary lichwiarz i złodziej, współczułbym mu serdecznie. Cóż panowie na ten list, panie sędzio?
Naczelny prokurator rzucił na biurko sędziowskie następujący list:

Pozwalam sobie zawiadomić opinię publiczną, że wziąłem na siebie rolę sędziego, ponieważ władze wymiaru sprawiedliwości były bezczynne wobec znanego łotra i lichwiarza jakim jest Robert Lakner.
Miałbym ochotę ujawnić kilka faktów, które wziąłem z prywatnej korespondencji pana Laknera. Niestety, zbliża się pora powrotu do celi.

JOHN C. RAFFLES

Sędzia śledczy uderzył pięścią w stół.
— To nie do wiary... Tracę poprostu głowę.
— Cóż pan na to — zapytał prokurator, zwracając się do dyrektora więzienia.
— Nic... Wiem, że Raffles siedzi pod kluczem i to wszystko...
— Oszaleję! — jęknął sędzia śledczy. — Niech mi tu natychmiast sprowadzą Rafflesa.
Po upływie dziesięciu minut dwóch policjantów sprowadziło więźnia.
— Czy komunikujecie się z kimś poza więzieniem?
— Nie — odparł więzień.
— Siadajcie... Czy pan pali? — rzekł sędzia, częstując go papierosami. — palił pan prawdopodobnie równie dobre na wolności...
— Oczywista — odparł rzekomy Raffles.
— Proszę opowiedzieć mi szczegóły dzisiejszego włamania do Laknera?
— U Laknera? Przecież to moje dzieło...
— Jakto? Przecież jest pan zamknięty w swojej celi?
— Zabrano mnie przed chwilą stamtąd, aby mnie przyprowadzić tutaj...
— Zabrać go z powrotem! — krzyknął sędzia wściekły do strażników więziennych.
Po jego wyjściu prokurator, sędzia i naczelnik więzienia spojrzeli po sobie niepewnie.
W tej chwili zadźwięczał telefon.
— Tu sędzia śledczy? Kto mówi? Raffles? Do diabła!
Nastąpiła pauza.
— Czemu kazał mi pan wracać do mojej celi? — zapytał ten sam głos — Wszystkie badania nie doprowadzą do żadnego rezultatu. Proszę mnie zostawić raz na zawsze w spokoju. W żadnym razie nie stawię się na rozprawę...
— Skąd pan telefonuje?
— Z urzędu pocztowego numer 29, panie sędzio. Kiedy policja tu się zjawi, będę daleko.
Sędzia śledczy opowiedział przebieg tej rozmowy swym kolegom.
— Jedno tylko można jeszcze zrobić — rzekł naczelnik więzienia. — W celi Rafflesa umieszczę specjalnego dozorcę, który będzie go pilnował we dnie i w nocy.
Plan przyjęto jednogłośnie.

Mistrzowski gest

Zbliżał się dzień procesu Rafflesa. Prokuratorem, oskarżającym w tym procesie, był wybitny prawnik i świetny mówca. Sile swej argumentacji i potędze wymowy zawdzięczał opinię, że tam gdzie on popiera oskarżenie, wyrok uniewinniający zapaść nie może.
Zainteresowanie procesem było olbrzymie.
Panie i panowie z towarzystwa rozchwytywali bilety wstępu.
Prokurator był człowiekiem niezmiernie bogatym. Zamieszkiwał stary, trochę pusty pałac w okolicy Regent Parku.
Dochodziła godzina jedenasta wieczorem. Prokurator zwolnił lokaja, gdyż lubił pracować w samotności. Siedząc w swym gabinecie za biurkiem, otworzył akta, na których było wypisane wielkimi literami: „Raffles“.
Dokoła panowała cisza, przerywana od czasu do czasu trzaskaniem starych mebli.
Prokurator miał właśnie zamiar odwrócić stronę i zacząć pisać notatki, gdy nagle okrzyk przerażenia wydarł się z jego ust: Strona była zapisana kompletnie.
Nie wierzył własnym oczom. Nałożył okulary.
— Za dużo dziś wypiłem — szepnął, wstając od fotelu i poddawszy cały pokój starannym oględzinom.
Jeszcze raz spojrzał na rękopis:
— Jestem widocznie zdenerwowany i przepracowany... Za chwilę odzyskam zwykłą równowagę umysłu... Przeklęta kartka...
Nagle przypomniał sobie, że nie przeczytał jeszcze nawet treści tajemniczych notatek... Nie ulegało kwestii, że charakter pisma był jego... Może nie przypominał sobie poprostu, że notatki te sporządził wcześniej?
Pochylił się i zaczął czytać:

„Z całą pewnością nie zdołam sobie przypomnieć, że to ja sam napisałem te słowa. Umysł mój ostatnimi czasy zdradza wielką zmienność nastawień w stosunku do jednej i tej samej kwestii. Pewien jestem, że to co piszę teraz jest prawdą.
Raffles jest niewinny.
Jest niewinny i dlatego uważam, że wyrok skazujący byłby w danym wypadku krzyczącą niesprawiedliwością.
Nakazuję sam sobie spokój i skupienie... tak, jak gdybym ulegał hypnozie. Następnie podniosę głowę i spojrzę na wiszący nad biurkiem portret Chamberlaina...“

Prokurator machinalnie spojrzał w stronę portretu. Jakiś bezwład sparaliżował jego członki. Krzyknął zduszonym głosem. Portret żył, poruszał oczyma, spoglądał nań ironicznie.
Po paru chwilach portret wyszedł z ramy i skierował się wprost ku niemu:
— Jak śmiesz zachowywać się w ten sposób? — zawołał prokurator.
— Jestem Raffles! — odparł pan z portretu, uśmiechając się spokojnie. — Raffles? Tak czy inaczej, jest pan niezawodnie wcieleniem szatana! Jak pan tu wszedł?
— W sposób bardzo prosty. Mój wytrych otwiera wszystkie zamki.
Prokurator spojrzał na niego uważnie. Nie ulegało wątpliwości, że był to ten sam człowiek, którego zamknięto w więzieniu. Sięgnął po telefon. — Uprzedził go Raffles:
— Bez niepotrzebnego alarmu — rzekł. — Byłbym sam opuścił dom pański, gdyby nie wrócił pan o dwie minuty za wcześnie...
— Jak długo pan u mnie bawi? — zapytał prokurator, starając się nieznacznie sięgnąć do szufladki, w której miał nabity rewolwer.
Raffles usiadł.
— Jakoś nie ma pan ochoty do zadawania mi pytań, panie prokuratorze — zagadnął spokojnie.
W tej samej chwili szufladka otworzyła się.
— Na kolana zbrodniarzu! — zawołał prokurator, wyprostowawszy się z bronią w ręku. — Jesteś w moim ręku!
Raffles ani drgnął.
— Czemu? Sądzę, że powinien pan być zadowolony, pozbywając się mnie w sposób bardziej uprzejmy...
— Jeśli ruszysz się, strzelam.
— Nie ma pan prawa, panie prokuratorze... Nie znajduje się pan w stanie obrony koniecznej... Prokurator i zabójstwo? Pfe...

Prokurator cofnął gotową do strzału rękę. Rzucił się na Rafflesa, starając się przewrócić go na ziemię... Daremny trud! Raffles z łatwością odparował jego ciosy.

— Uwaga, bo strzelam — powtórzył rozwścieczony.
— Nic z tego... Zdążyłem uprzednio wyjąć wszystkie naboje. Najmądrzej będzie, jeśli pozwoli mi pan odejść w spokoju, — spojrzał na zegarek. — Za pół godziny muszę być z powrotem w mojej celi.
Raffles wyjął rewolwer:
— Ten jest nabity z całą pewnością. Proszę więc nie utrudniać mi wyjścia, gdyż będę musiał zrobić użytek z broni.
Prokurator chwycił się wreszcie innego sposobu:
— Nie będę oczywista czynił panu najmniejszych trudności. Proszę mi tylko przyrzec jednak, że się pan stawi na rozprawę.
— Jeśli panu tak na tym zależy, stawię się.
— Słowo honoru?
— Słowo honoru.
Raffles ukłonił się uprzejmie i skierował w stronę drzwi.
Prokurator zaczekał, aż Raffles zeszedł ze schodów, po czym szybko rzucił się do drzwi. Były zamknięte z zewnątrz. Była to znów sprawka Rafflesa... Zatelefonował po policję. Gdy przybyła na miejsce, Raffles był już daleko.
Po wyjściu policji prokurator skonstatował brak pięciuset funtów ze swej kasety. Zamiast pieniędzy znalazł krótki liścik:

Honoraria adwokackie są dość wysokie. Ponieważ do mej obrony postanowiłem poprosić jednego z najlepszych adwokatów, pozwoliłem sobie skorzystać z pańskiej kasy. Pan był przyczyną tego wydatku, musi się pan przyczynić do jego pokrycia.

Prokurator złamany, padł na fotel.
Tymczasem Raffles udał się do Hotelu Metropole. Spotkał go zaniepokojony Charley Brand.
— Będzie dobrze... Nie bój się o mnie... — uspakajał go Lister.
— Wszystkie gazety opowiadają o twych karkołomnych sztuczkach... Opowiedz mi w jaki sposób udaje ci się wmówić policji i sądowi, że siedzisz w więzieniu, podczas gdy broisz sobie najspokojniej na wolności?
— Opowiem ci to od początku. Pamiętasz, że w czasie mojej ostatniej podróży zostałem napadnięty przez jakiegoś zbója. Pozwoliłem mu się ograbić, zabrać wszystkie papiery na nazwisko Lorda Listera a nawet pieniądze. Było mi to na rękę, ponieważ w tym samym pociągu jechał Baxter z policją, aby mnie aresztować... Gdy opryszek, ograbiwszy mnie, chciał mnie pozbawić życia, skoczyłem nagle i powaliłem go na ziemię. W czasie szamotania się drzwi wagonu otworzyły się nagle, i złodziej wypadł w biegu z pociągu. Ja natomiast uciekłem się do następującego podstępu. Jak wiesz, posiadam płyn, który w ciągu kilku minut zmienia mnie do niepoznania. Jest to substancja silnie ściągająca tkankę skóry. Tworzą się po posmarowaniu na twarzy zmarszczki, które nadały mi wygląd starca siedemdziesięcioletniego. W jednej chwili wydobyłem z kieszeni sztuczną siwą brodę i pomalowałem włosy. Związałem się sznurami i począłem wzywać pomocy. Pociąg zatrzymano i znaleziono w śniegu przy torze nieprzytomnego poranionego człowieka. Miał papiery na nazwisko Lorda Listera. Policja posunęła swą uprzejmość do tego stopnia, że zwróciła mi zrabowane przez tego opryszka 500 funtów, co mnie niezmiernie ucieszyło. Sam opryszek, po dojściu do przytomności, wolał przyznać się do tego, że jest lordem Listerem, niż do swego własnego nazwiska... Jest to niebezpieczny zbrodniarz, poszukiwany od dawna przez policję.
— Cóż zamierzasz dalej?
— Przede wszystkim musimy uregulować rachunek. Wyprowadzamy się z tego hotelu.
Zarzucił na ramiona futro.
— Dokąd idziesz? — zapytał Charley.
— Do adwokata Newmana, obrońcy Rafflesa... Muszę mu dać kilka wskazówek. Z uśmiechem opowiedział swemu przyjacielowi o swym najnowszym planie. Charley znalazł w nim tyle zabawnych momentów, że pokładał się poprostu ze śmiechu.
Upłynęły dwa dni.
Wielka sala rozpraw napełniła się ludźmi. Prokurator zdradzał dziwne zdenerwowanie. Wprowadzono oskarżonego. Szmer rozczarowania rozszedł się po sali. Każdy wyobrażał sobie Tajemniczego Nieznajomego, jako wytwornego światowca. Tymczasem oskarżony absolutnie nie odpowiadał krążącym o nim wersjom.
— Wyraża się gminnie — zauważył ktoś półgłosem.
— Czyś widziała jego okropne ręce — szepnęła jedna z kobiet do swej sąsiadki.
Inne jednak zaprotestowały. Mimo wszystko uważały, że Raffles jest czarujący. Trzy pierwsze dni procesu upłynęły pod znakiem nudy. Raffles bronił się niezręcznie i plątał w wyjaśnieniach. Dopiero czwartego dnia rozpoczął prokurator swą mowę. Jego argumenty były dla oskarżonego druzgoczące.
Po nim zabrał z kolei głos obrońca.
— Wysoki trybunale i panowie przysięgli! — rozpoczął. — Chodzi nam o szereg zbrodni popełnionych przez Rafflesa. Sam pan prokurator przyznał, że były to przestępstwa specjalnego rodzaju, że nigdy przestępca sam nie spożywał owoców swojej zbrodni. Zabierał pieniądze jednym, aby oddawać je drugim.
Gromada wydziedziczonych, biednych i nieszczęśliwych miała w Rafflesie jedynego opiekuna... Odbierał pieniądze tym, którzy zdobyli je w sposób nieuczciwy i oddawał tym, których skrzywdzili. Czy w takich warunkach znajdzie się choć jeden z was, panowie sędziowie przysięgli, który z czystym sumieniem będzie głosował za wyrokiem skazującym?
Żądam wydania zaocznego wyroku uniewinniającego.
— Myli się pan, panie obrońco! — zwrócił mu uwagę przewodniczący. — Przecież Raffles siedzi na ławie oskarżonych. Jakże może się pan domagać wyroku zaocznego?
— Nie popełniłem omyłki... Oskarżony Raffles jest nieobecny. Ten, który siedzi na ławie oskarżonych, nie ma nic wspólnego z prawdziwym Rafflesem. Zapanowało poruszenie.
Oskarżony skurczył się i zamilkł. Dopiero wzięty w krzyżowy ogień pytań przyznał, że nazywa się Fritz i ma niejedną zbrodnię na sumieniu. Na rozkaz prokuratora został odprowadzony do więzienia.
— Gdzież jest w takim razie Raffles? — zagadnął prokurator. — Nie wiem, czy panu wiadomo, panie mecenasie Newman, że Raffles zobowiązał się wobec mnie słowem honoru, że przybędzie na rozprawę? Widzę, że nie dotrzymał słowa...
— Myli się pan po raz wtóry panie prokuratorze... Raffles jest tu na sali. Zechce pan wydać polecenie policji, aby zwolniła skrępowanego we własnej kancelarji adwokata Newmana...
Szybkim ruchem zdarł perukę z głowy i potarł twarz. Zmarszczki znikły i ustąpiły miejsca młodzieńczej śniadej cerze.
— Ja jestem Raffles!...
Przez chwilę stał spokojnie, hypnotyzując wzrokiem sąd i publiczność.
Znajdował się tuż w pobliżu Baxtera i całej sfory Scotland Yardu!
Ukłonił się i zniknął w tłumie.
W tej samej chwili zarządzono za nim pogoń.
Bezskutecznie przeszukiwano wszystkie zakamarki Pałacu Sprawiedliwości.
Daremnie przetrząśnięto wszystkie skrytki w okolicy. Tajemniczy Nieznajomy zniknął jak kamień w wodzie. Myliłby się jednak ten, ktoby sądził, że Raffles uciekł.
Wśród ogólnego zamieszania wszedł do pokoju narad i na stole sędziowskim skreślił słów parę.
Kilku woźnych zdyszanych kręciło się po korytarzu:
— Co tam słychać? — zapytał — Złapaliście Rafflesa?
— Gdzieżby tam. — odparli. — To szatan nie człowiek!
Gdy sędziowie wrócili do swego gabinetu zastali tam następujący list:

Serdeczne pozdrowienia przesyła
RAFFLES.

Inspektor Baxter miotał się jak szalony. Kompromitacja była olbrzymia.
Nagle wezwano go do telefonu.
— Założę się, że to mówi Raffles — rzekł nieszczęsny inspektor.
— Nie, tu Baxter — odparł znajomy głos.
Baxter czuł, że nerwy odmawiają mu posłuszeństwa.
Tak zakończyła się nowa przygoda Tajemniczego Nieznajomego.

Koniec.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.