Fatalna pomyłka/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Fatalna pomyłka |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 6.1.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
— Nie możesz sobie wyobrazić, jak się niepokoiłem z twego powodu — rzekł Charley, spotkawszy go nazajutrz w Hotelu Metropol. — Z trudem odnalazłem twój bilecik. Jakiś policjant poinformował mnie, że Raffles został zaaresztowany.
— To prawda, ale idzie tu o innego Rafflesa.
— Coś robił cały dzień? Portier powiedział mi, żeś wyszedł z hotelu o dziewiątej rano.
— Zgadza się. Asystowałem w posiedzeniu Zarządu. Dowiedziałem się o kilku faktach mało pochlebnych dla Hoppa. Jest to człowiek bez sumienia, wyzyskujący niecnie swych urzędników i robotników. Niektórzy z nich przysięgli mu krwawą zemstę. Dowiedz się również, że przybrałem obecnie nazwisko barona von Reutza, do którego jestem uderzająco podobny. Nikt mnie nie podejrzewa i wiele sprzecznych informacyj kursuje na mój temat. Baron von Reutz jest dawnym przyjacielem Hoppa. Na zebraniu dzisiejszym mówiono o interesach. Ci panowie mają niejeden grzeszek na swym sumieniu i zostaliby z pewnością skazani na długoletnie więzienie, gdyby wpadli w ręce sprawiedliwości.
— Co powiadasz?
— Jestem szczęśliwy, że zrobiłem to spostrzeżenie. Człowiek uświadomiony nie błądzi w ciemności. Muszę ponadto dotrzymać słowa wobec starego Wernera, któremu obiecałem wyjednać w ciągu trzech dni ponowne przyjęcie do pracy w fabryce tego nędznika Hoppa. Jeśli przedsiębiorstwo, na którego czele stoi Hopp, zbankrutuje, tysiące ludzi stracą swoje oszczędności. Powtarza się stara historia: Muszę w porę zapobiec nowemu oszustwu.
— Czy chcesz już odejść? — zapytał sekretarz, widząc, że Tajemniczy Nieznajomy podniósł się.
— Tak, noc się zbliża. Mam zamiar złożyć wizytę niejakiemu doktorowi Marchnerowi.
Baron von Reutz włożył palto i wsiadł do auta.
Frantz Werner zamieszkiwał wraz ze swą córką nędzną chałupkę w White-chapel. Nagle przed jego domem stanęła wspaniała limuzyna.
Szofer w liberii otworzył drzwiczki przed baronem Reutzem. W oknach okolicznych domów pojawiły się głowy ciekawych sąsiadek. Baron von Reutz wszedł na schody, uginające się pod jego ciężarem. Nędza i zaniedbanie wyglądały tu z każdego kąta.
Frantz Werner wyszedł na spotkanie gościa.
— Nie wiem, czemu zawdzięczam zaszczyt pańskiej wizyty — rzekł. — Proszę sobie wyobrazić, że w życiu moim nastąpiła szczęśliwa zmiana. Mister Hopp przysłał mi większą sumę pieniędzy. Pomyliłem się w ocenie tego człowieka. Mimo to mam wrażenie, że to panu właśnie zawdzięczam moje szczęście. Dziękuję panu z całego serca.
Starzec zaprowadził barona do skromnej izdebki, stanowiącej jego mieszkanie. Mimo panującej tu biedy czuło się wszędzie rękę kobiety.
— Miałem nadzieję, że spotkam pańską córkę, panie Werner. Chciałbym gorąco zawrzeć z nią znajomość, ponieważ z polecenia doktora Marchnera mam jej do powiedzenia pewne rzeczy.
Frantz Werner zaczerwienił się.
— Żałuję bardzo, ale jej nie ma w domu. Sądzę, że nie wróci szybko.
Zamilkł na chwilę, po czym rzekł:
— Czy zna pan doktora Marchnera? Jemu zawdzięczam, że pogodziłem się z niesprawiedliwością tego świata. Co za szlachetny i inteligentny człowiek. Mimo to w każdej chwili obawiam się katastrofy: To musi się źle skończyć.
Baron Reutz zmarszczył brwi.
— Nie jest pan ze mną szczery, panie Werner. Nie chciałbym się mieszać do pańskich spraw, ale pan coś ukrywa przede mną?
Z tymi słowy wstał, kierując się ku wyjściu.
Frantz Werner stanął w przejściu.
— Proszę nie mieć o nas złego wyobrażenia, panie hrabio. Oto nasz sekret — dodał, wręczając baronowi list, wyjęty z szufladki.
Nie mogę oprzeć się chęci ujrzenia cię raz jeszcze i pomówienia z tobą. Proszę cię wobec tego, ażebyś dziś wieczorem spotkała się ze mną w wiadomym miejscu. Powiedz nazwisko moje kelnerowi, a zaprowadzi cię natychmiast do salonu. Rozumiesz, że musimy z sobą pomówić bez świadków.
Baron von Reutz, po przeczytaniu tego listu, uśmiechnął się ironicznie.
— To młody Hopp napisał ten list.
— Tak, panie. Błagałem moją córkę, aby nie szła na to spotkanie. Jednak ona jest zbyt odważna i zanadto ufa ludziom. Nie wierzy w podłość człowieka, w którym pokłada zaufanie. Był pan świadkiem rozmowy jaką miałem z Hoppem. Mówiliśmy o mej córce. Tak, była ona niestety bardzo w nim zakochana. Z jego strony szło o przelotny kaprys. Wiem że dotąd nie posunął się za daleko. Gdyby była sprytniejsza, nie pisałaby do niego tylu listów. Teraz listy te są w jego posiadaniu i młody Hopp ciągle ją nimi prześladuje. Jakkolwiek zerwała z nim wszelkie stosunki, Hopp stara się zawiązać jej przyszłość. Jest to najgorszy gatunek człowieka bez czci i sumienia. Groził jej, że listy te pokaże doktorowi Marchnerowi, pod którego wpływem córka moja stała się całkiem inną istotą. Jest szczęśliwa i ma do niego całkowite zaufanie. Niestety: kiedy wszystko było na jak najlepszej drodze zjawił się ten nędznik. Rozumie pan, że nasza sytuacja była bardzo trudna. Córka moja powinna była wyznać doktorowi od początku całą prawdę, lecz nie starczyło jej odwagi.
Baron von Reutz słuchał z zainteresowaniem.
— Córka pańska sądziła napewno, że dzisiejszego wieczora uda jej się wydostać listy, od których zależy całe jej szczęście?
— Tak. Obawiam się jednak, że ten nędznik zastawił na nią pułapkę i że to spotkanie może stanowić dla niej największą kompromitację.
— Niech pan nie ma tak czarnych myśli, panie Werner. — odparł baron von Reutz — Wkrótce odwiedzę pana po raz wtóry.
— Ślub mej córki z doktorem Marchnerem ma się odbyć pojutrze. Czy mógłbym pana prosić o przybycie na tę uroczystość? Obawiam się wprawdzie jakiegoś nieszczęścia. Być może jednak, że to są fałszywe alarmy.
— Oczywista, że przyjdę, — odpowiedział baron von Reutz z uśmiechem.
Wsiadł do auta i kazał szoferowi jechać w kierunku City.
Baron von Reutz wszedł do kawiarni i powiedział kelnerowi, że pragnie mówić z panem Alfredem Hoppem.
Na twarzy kelnera odmalowało się zdziwienie. Nic jednak nie odpowiedział i poprowadził go przez długi korytarz.
— Proszę dać mi gabinet, przylegający do gabinetu pana Hoppa.
Kelner wskazał mu gabinet i przyjął zamówienie. Po jego wyjściu młody baron wyjrzał na korytarz. Po cichu zakradł się do gabinetu Hoppa. Odsunął ciężką portierę i zajrzał do środka. Na stole stał szampan i owoce. W głębi rozparty na sofie siedział Alfred Hopp. Przed nim z błagalnie złożonymi dłońmi stała młoda dziewczyna uderzająco piękna. Ani Hopp, ani dziewczyna nie mogli zauważyć wejścia Rafflesa, ponieważ zwróceni byli do niego tyłem.
— Czemuż jest pan tak okrutny? — zapytała Magda Werner ze łzami w oczach. — Czemu dręczy mnie pan listami, które są w pańskim posiadaniu? Czy chce pan zniszczyć me szczęście i szczęście człowieka, który zdobył mą miłość?
Alfred Hopp wzruszył brutalnie ramionami.
— Czy myślisz, że naprawdę wezwałem cię po to, aby oddać ci listy? Jestem od tego bardzo daleki. Tymi listami trzymam cię w mym ręku i nigdy od siebie nie puszczę. Przysięgałaś mi miłość. Wiem, że mnie teraz już nie kochasz i że masz należeć do innego. Mimo to...
Dziewczyna stała przed nim, jak ofiara skazana na śmierć przed katem.
— Nie rozumiem pana — szepnęła zdławionym głosem.
— Nie rozumiesz? — rzekł Alfred Hopp — Otóż to nic trudnego. Jestem czymś w rodzaju Mefista, żyjącym diabłem. Lubię niszczyć dla samego procesu niszczenia. Czemu grałem przed tobą rolę szlachetnego rycerza? Czyż miałbym wycofać się, aby zostawić miejsce drugiemu.
Młoda dziewczyna wydawała się nie rozumieć jeszcze całej sytuacji. Alfred Hopp zerwał się nagle. Krzyknęła.
— Nikt cię nie usłyszy tutaj, moja gołąbko — zawołał — krzycz ile chcesz. Jesteś w mojej mocy.
— Jeszcze nie — ozwał się męski głos.
W tej samej chwili jakaś silna ręka odrzuciła Alfreda Hoppa w sam koniec sali.
Drżąc i wzdychając dziewczyna podbiegła do nieznajomego, który stał w środku salonu.
Alfred Hopp odzyskał swą zimną krew. Zacisnąwszy pięści, spojrzał nieznajomemu prosto w oczy.
— Raffles! — rzekł głuchym głosem
— Tak jest. Jestem Raffles.
— Zbrodniarzu!
— Czemu zaszczyca mnie pan tytułem, który bardziej nadawał się do pana? — odparł Tajemniczy nieznajomy. — Jest pan prawdziwym szatanem Alfredzie Hopp. Ale szatanem, któremu brak siły.
Raffles zarzucił na ramiona dziewczyny jej płaszcz i wyciągnął do niej rękę.
— Niech pani ucieka stąd czemprędzej — rzekł poważnie — Proszę spokojnie czekać na dzień ślubu. Jeśli ma pani jakieś kłopoty, proszę nie zapominać, że Tajemniczy Nieznajomy roztoczył nad panią swą opiekę.
Magda Werner spojrzała nań z wdzięcznością swymi łagodnymi oczyma. Skinąwszy głową, oddaliła się szybkim krokiem.
Dwaj mężczyźni mierzyli się pełnym nienawiści wzrokiem.
— Czy ma pan przy sobie listy — rzekł Raffles, skrzyżowawszy na ramionach ręce.
— Nie. Gdybym je nawet miał, nie dałbym tobie...
Silne uderzenie pięści nie pozwoliło mu skończyć zaczętego zdania.
— Nie zmuszaj mnie do powtórnego użycia siły względem ciebie. — Rzekł Raffles spokojnym tonem. — Proszę opróżnić kieszenie... Zobaczymy, czy w nich nie ma listu?
Alfred Hopp podniósł się i wykonał rozkaz. Miał przy sobie tylko jeden list, który Raffles zabrał. Resztę zostawił w domu, w zamkniętej kasetce.
— Trzeba więc będzie oddać resztę listów, Alfredzie Hopp.
— Nigdy.
— Cóż znowu? Czemu podnosisz głos? Kilka minut temu powiedziałeś, że nikt ze służby nie dosłyszy żadnego odgłosu. Raz jeszcze ci powtarzam, że listy te zwrócisz.
Odwrócił się w kierunku wyjścia.
— Kiedy liczysz na zwrot listów? — zapytał Hopp, drwiącym głosem.
— Pojutrze, w dniu ślubu Magdy Werner. — rzekł Raffles.
— Ach, więc i pan został zaproszony na ślub.
— Oczywista. Nie omieszkam skorzystać z zaproszenia.
Hopp zgrzytnął zębami. Na twarzy jego pojawił się szatański uśmiech.
Raffles włożył palto i wyszedł.