Filżanka
(Imieniem A. L. K.)
Co niebo jasne przy złotéj pogodzie,
Kiedy się zatli błękitnym szafirem;
Co malowany gmin kwiatów w ogrodzie,
Chłodnym w poranku muskany Zefirem;
Toś ty w mych oczach, cudowne naczynie,
W którym dank bierze Sas bogatéj Chinie.
Wszystko się w twojéj zamknęło postaci;
Z delikatnością kształt gładkiéj roboty:
Z różnemi złoto farbami się braci,
Dwa zmysły wabiąc lubemi pieszczoty.
Radbym cię nigdy z oczu mych nie zmykał,
A zawsze usty chętliwemi tykał.
Twojéj sam ogień szanując urody,
Miedzy drogiemi najcelniejsza sprzęty,
Cofnął z miłości płomień jasnoszkody
I wolną puścił przez bystre odmęty:
A co misterny rzemieślnik ulepił,
To jeszcze hartem warowniéj ukrzepił.
Czy do poprawy pomaga odmiana?
Czy mię życzliwość moja słodko zwodzi?
Ledwoś, filżanko, odmieniła pana,
Nowa się w tobie cale piękność rodzi:
Błysnęły jaśniéj twe farby i wdzięki,
Skoroś się pani méj dotknęła ręki.
Skąd miłość sercom słodkie wije pęta,
Nabiera blasku z jéj włosów twe złoto:
Tuczą twój szafir nadobne oczęta;
A ukraszony wstyd wiarą i cnotą,
Z wdzięcznym uśmiechem bieluchnego lica
Żywiéj róż twoich szkarłaty rozniéca.
Nie trzeba mieszać do napoju potem
Zamorskich przypraw, które Indy rodzą;
Usta jéj lipcem, usta kandyzbrotem
I same cierpkie piołuny osłodzą:
Gdzie one były, kto postawi swoje,
Boskie wypijać będzie mniemał zdroje.
Niech się nie chlubi z perłowym puharem
Udatna Hebe, że służąc Junonie
Nieśmiertelnym ją napawa nektarem,
Gdy sobie siedzi na Jowisza łonie.
I ziemskiéj ten się los nadarzył glinie,
Że z niéj piękniejsza pije, niż boginie.