Cztery części roku
(Piosnki wieśniackie).
Wiosna.
... Nil sine magno
Vita labore dedit mortalibus . . .
O jak wesołe nastały czasy!
W śliczną się barwę przybrały lasy;
Słońce się coraz wyżéj pomyka;
Ledwo śnieg widać, lecz i ten znika.
Szumny Akwilon skrzydły mroźnemi
Gdzieś do lapońskiéj zaleciał ziemi;
A lekki Zefir na lekkich cugach,
Po rozłożystych sieje kwiat smugach.
Słodki szum czynią, gdy wiatr powiewa,
Papużym liściem ozdobne drzewa;
Gdziekolwiek pójdziesz, wiosenne dzwonki,
Kwilą pieskliwym głosem skowronki.
Tu wełnonośnych owiec drużyna
Młodziuchne trawy ząbkami ścina;
Ówdzie z wiernemi u nóg ogary
Nadyma pasterz huczne fujary.
Wisła okowy zdarszy warowne,
Pędzi do morza statki ładowne.
Czeka gospodarz, by mu za żyto
Holender złotą brząknął kalitą.
Daléj do pługów uprawiać ziemię,
Daléj do wołów, robocze plemię!
Gdy nie zasiejem za dobréj chwili,
Przez całą zimę będziem pościli.
Lato.
Secura mens juge convivium.
Patrz, jak na śrzodek wzbiwszy się nieba,
Ogniem tchną żywym rumaki Feba:
Trudno się ukryć, gdzieby upały
Okrutne z góry nie dosięgały.
Pełne wód przedtym płynączch rączo
Ledwo się miałkim dnem rzeki sączą;
A gdzie koń bystry ledwo w pław chodził,
Widziałem, jako lada pies brodził.
Smutne kwiateczki ze mdłemi ziółki
Zwiędłe ku ziemi chylą wierzchołki,
Czekając, rychło z różanéj dłoni
Perłowéj rosy Hesper uroni.
Zemdlony żniwiarz upałem srogiem,
Dysze w południe leżąc pod brogiem.
Zamilkły wdzięczne ptasząt okrzyki,
Tylko się w chróstach swarzą koniki.
Często skopcone mglistemi kiry,
Ciska grad niebo, i ogień szczyry;
Dnia za chmurami nie widać we dnie,
Wszystko od trwogi stworzenie blednie.
A ja pod moim słomianym dachem,
Starym się wesół posilam Bachem.
Niechaj się niebo, jako chce, sroży,
Czystego serca nic nie zatrwoży.
Jesień.
Labor ipse voluptas.
Minęły słońca letniego skwary,
Łaskawa jesień dzieli swe dary:
Gdziekolwiek tylko wzrok się mój toczy,
Jest czym ucieszyć i napaść oczy.
Ciągną na wozach ogromne woły
Snopki, któremi rwą się stodoły,
Wesołe dziewki, raźni młodzieńce
Niosą, śpiewając, do dworu wieńce.
Nie dba na żądła brzmiącéj hałastry
Chłop, podcinając z kanaru plastry;
A w spore beczki i duże kadzie
Wdzięczny pijakom prowiant kładzie.
Rozlicznych wetów moc niezliczona
Łamie ciężarem drzewom ramiona.
Żaden nie sięga, żaden nie szczypie:
Sam dobrowolnie owoc się sypie.
Masz, gospodarzu, zapłatę za to,
Żeś przepracował wiosnę i lato;
Ciesz się z czeladką; a kto próżnuje,
Niéch głodny gardziel piaskiem ładuje.
Zima.
Nos ubi decidimus, pulvis et umbra sumus.
Rozkoszna chwilo jesiennéj pory,
Którą bieg czasu już porwał skory,
O, ktoby mi dał skrzydła tak lotne,
Bym mógł twe cofnąć cugi niewrotne!
Jako spuszczony z tęgiéj cięciwy
Do celu pocisk leci pierzchliwy;
Tak, co mię cieszył wdzięcznym widokiem,
Niedoścignionym zniknął czas krokiem.
Od północnego ostry Boota
Gwiżdże wiatr w uszy i śniegi miota.
Ledwo w południe ciepło Tytana
Czuć, który w lecie ogniem tchnął z rana.
Rącze kryształów wodnych woźniki
Noszą na grzbietach ładowne bryki;
Umilkł gwar miłych ptasząt pieszczony,
Same po dachach wrzask czynią wrony.
Lecz mię to przecie nie tak dolega,
Że śliczna pora od nas odbiega;
Nadejdzie znowu, jak miną lody,
Czas, co osypie kwieciem ogrody:
Ale na ciebie, nędzny człowiecze,
Gdy się starości zima przywlecze,
Zetnie krew w żyłach, nabawi śrzonu;
Nie spędzisz śniegu z włosów do zgonu.