Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Fizjologja małżeństwa |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Physiologie du mariage |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O ile pierwsze Rozmyślania udowodniły, iż jest prawie niepodobieństwem aby zamężna kobieta we Francji pozostała cnotliwą, o tyle znów szczegółowe wykazy Bezżennych i Predestynowanych, uwagi o wychowaniu panien i pobieżny przegląd trudności związanych z wyborem żony, wytłumaczyły do pewnego stopnia tę kruchość narodowej cnoty. Zatem, odsłoniwszy śmiało tajemną chorobę która podminowuje ustrój społeczny, staraliśmy się doszukać jej przyczyn w niedoskonałości praw, niekonsekwencji obyczajów, tępocie głów, sprzeczności usposobień. Jedno pozostało jeszcze: wyśledzić pierwsze zawiązki złego.
Aby dotrzeć do źródła, wypadnie zastanowić się nad niezmiernie ważnemi kwestjami, kryjącemi się w miodowym miesiącu; to będzie dla nas punkt wyjścia zjawisk małżeńskiego pożycia, a zarazem jakby błyszczący łańcuch, na który będziemy nizać spostrzeżenia, problemy, pewniki, niby pierścienie rozrzucone świadomie wśród płochej mądrości naszych nieco gadatliwych Rozmyślań. Miodowy miesiąc będzie niejako szczytowym punktem tej analizy, którą musimy doprowadzić do końca, nim postawimy na placu parę uzbrojonych szermierzy.
Wyrażenie miodowy miesiąc jest pochodzenia angielskiego, niewątpliwie jednak przejdzie ono do wszystkich języków, tak uroczo oddaje tę małżeńską porę roku, tak przelotną niestety, podczas której życie jest samą słodyczą i upojeniem. Słowo to będzie trwać wiecznie, jak wiecznie trwać będą złudzenia i omyłki, gdyż jest ono najohydniejszem kłamstwem. Jeśli miesiąc miodowy zjawia się w postaci nimfy strojnej w wieniec świeżego kwiecia, pieszczotliwej jak syrena, to dlatego iż jest on wcieleniem nieszczęścia, a nieszczęście nadciąga najczęściej wśród pustoty i igraszek.
Małżonkowie, którym przeznaczone jest kochać się całe życie, nie znają miodowego miesiąca; dla mich nie istnieje on wcale, a raczej istnieje ciągle: podobni są Nieśmiertelnym, którzy nie pojmowali śmierci. Ale takie szczęście przekracza zakres niniejszej książki; zatem, dla naszych czytelników, małżeństwo stoi pod znakiem dwóch księżyców: miesiąca miodowego, oraz zmiennego, kapryśnego miesiąca kwietniowego. Ostatni kończy się rewolucją, zmieniającą go w wąziutki półksiężyc; ten zaś, skoro raz zaświeci nad małżeństwem, to już na całą wieczność.
W jaki sposób miodowy miesiąc może przyświecać dwojgu ludzi, którzy nie mają się kochać wzajem?
W jaki sposób zachodzi, pojawiwszy się raz na widnokręgu?...
Czy wszystkie małżeństwa mają miodowy miesiąc?
Przystąpmy po porządku do odpowiedzi.
Zachwycający system wychowania panien i mądre zwyczaje którymi kierują się mężczyźni gotując się do małżeństwa, wydadzą tutaj pełne owoce. Rozważmy najpierw okoliczności które poprzedzają i które towarzyszą najmniej nieszczęśliwym związkom.
Obyczaje nasze rozwijają u młodej dziewczyny, która ma zostać twoją żoną, ciekawość, z natury rzeczy bardzo silną; a że matki we Francji mają w dodatku szczególną ambicję aby ich córki codzień stykały się z ogniem a jednak się nie poparzyły, ciekawość ich dochodzi do bezgranicznych rozmiarów.
Głęboka nieświadomość tajników małżeństwa zamyka oczy tej młodej istoty, równie naiwnej jak przebiegłej, na niebezpieczeństwa jakie z niem są związane. Przedstawiano jej nieustannie małżeństwo jako epokę tyranji i wolności, królowania i użycia; — stąd, pragnienia jej potęgują się o wszystkie interesy życiowe których zaspokojenia oczekuje: dla niej, wyjść za mąż, znaczy z nicości być powołaną do życia.
Jeśli ma w sobie poczucie i pragnienie szczęścia, religja, moralność, prawo, a wreszcie matka, powtarzają jej tysiąc razy, iż szczęścia tego spodziewać się może tylko od ciebie.
To też, będzie ci posłuszna, jeśli nie z cnoty, to z konieczności, gdyż od ciebie wszystkiego oczekuje. Już społeczeństwo uświęca niewolnictwo kobiety, ale i ona sama nie czuje potrzeby wyzwolenia, tak czuje się słabą, bojaźliwą i nieświadomą.
O ile nie wchodzi w grę omyłka, wypływająca z przypadku, lub odraza której nie odgadnąć zawczasu byłoby błędem nie do przebaczenia, żona będzie ci się starała podobać: wszak jesteś dla niej czemś nieznanem.
Wreszcie, — jakgdyby wszystko się składało aby ułatwić ci tryumf — bierzesz ją w chwili, gdy sama natura domaga się, niekiedy bardzo energicznie, wzruszeń, których ty możesz jej dostarczyć. Jak święty Piotr, ty dzierżysz klucz od Raju.
Pytam każdego rozsądnego człowieka: gdyby szatan poprzysiągł sobie doprowadzić anioła do upadku, czy potrafiłby z większem wyrafinowaniem otoczyć go tyloma zasadzkami, ile ich nagromadziła nasza obyczajność, aby podkopać szczęście młodego małżonka?... Czyż nie jesteś, niby król jaki, otoczony tłumem pochlebców?
Młoda dziewczyna, z całą swą nieświadomością i budzącemi się pragnieniami, dostaje się w ręce mężczyzny, który, choć szczerze zakochany, nie może i nie powinien znać tajników jej delikatnej istoty: czyż w takiem położeniu nie okaże ona haniebnej bierności, posłuszeństwa i uległości, przez cały czas, w ciągu którego jej młoda wyobraźnia z dnia na dzień oczekiwać będzie rozkoszy i szczęścia aż do owego jutra, które nigdy nie ma się zjawić?
W tej dziwacznej sytuacji, wynikłej ze sprzeczności praw społecznych z prawami natury, młoda dziewczyna poddaje się, ulega i cierpi w milczeniu — we własnym interesie. Jej posłuszeństwo kryje w sobie wyrachowanie; uległość nadzieję; jej poddanie się jest jakby poczuciem posłannictwa kobiety które ty wyzyskujesz; milczenie jest wspaniałomyślnością. Będzie ofiarą twych zachceń póty, póki ich nie zrozumie; będzie znosiła twój charakter póki go nie przeniknie; wyda ci się na łup bez miłości, bo wierzy w ten pozór namiętności w który cię stroi pierwsza chwila posiadania; ale przestanie milczeć w dniu, w którym pozna daremność swego poświęcenia.
W małżeństwie, chwila, w której dwa serca mogą się zrozumieć, trwa tak krótko jak błyskawica i, skoro raz uleci, nie wraca już nigdy.
Ta pierwsza próba pożycia, w ciągu której kobieta czerpie odwagę w nadziei szczęścia, w świeżem jeszcze poczuciu obowiązków, chęci podobania się, w głosie cnoty, tak przekonywającym, póki obowiązki zgodne są jeszcze z głosem uczucia, — ten okres nazywa się miodowym miesiącem. Jakżeby mógł trwać długo między dwojgiem istot, które łączą się na całe życie, znając się tak mało? Jeżeli czemu dziwić się należy, to chyba temu, że ten stek opłakanych niedorzeczności, nagromadzonych przez nasze obyczaje wkoło sypialni małżeńskiej, tak mało stosunkowo rodzi nienawiści!...
Że egzystencja rozsądnego człowieka podobna jest spokojnemu strumieniowi, gdy życie rozrzutnika jest jak rwący potok; że dziecko, które niebaczną ręką oskubie wszystkie róże na przydrożnych krzakach, znajdzie w powrotnej drodze same ciernie; że człowiek, którego szaleństwa młodości pochłonęły miljon kapitału, nie będzie mógł przez resztę życia korzystać z czterdziestu tysięcy rocznej renty, którą mu ten miljon miał zapewnić; — wszystko to są prawdy aż nazbyt pospolite w świecie zjawisk moralnych, a jednak zawsze nowe, skoro się patrzy na postępowanie większości ludzi. Oto żywy obraz wszystkich miodowych miesięcy; to ich historja; nie objaśnienie przyczyn, lecz stwierdzenie zjawiska.
Żeby jednak ludzie, którzy starannemu wychowaniu zawdzięczają pewne wyrobienie, ludzie, zdolni do głębokich kombinacyj gdy chodzi o zdobycie stanowiska w polityce, literaturze, sztuce, przemyśle lub życiu towarzyskiem, wstępowali wszyscy w małżeństwo z zamiarem znalezienia w niem szczęścia, panowania nad kobietą zapomocą siły czy miłości, i następnie wpadali wszyscy w tę samą pułapkę, schodzili do rzędu głupców po pewnym czasie względnego szczęścia, — w tem mieści się z pewnością problem, którego rozwiązanie tkwi raczej w przepaścistych głębiach duszy, niźli w tych fizycznych niejako prawdach, zapomocą których próbowaliśmy rozświetlić niektóre z tych zjawisk. Najeżone trudnościami dociekanie tych tajemnych praw, których pogwałcenie w danych okolicznościach jest dla mężczyzny prawie nieuniknione, przedstawia dla autora dość chlubne zadanie, nawet gdyby się miało skończyć niepowodzeniem. Spróbujmy się o nie pokusić.
Mimo wszystko co plotą głupcy o trudnościach wytłómaczenia uczucia miłości, ma ona zasady równie niewzruszone, jak prawidła geometryczne; ponieważ jednak każdy charakter nadaje im odmienny wyraz, przypisujemy przeto samej istocie miłości owe niezliczone odcienie, wytworzone przez różnice usposobień. Gdybyśmy mogli widzieć jedynie zjawiska światła, tak zmienne i różnorodne, nie znając równocześnie ich źródła, wiele umysłów nie chciałoby z pewnością uwierzyć w jedność słońca i stałość jego obrotów. Niechże więc ślepi rozprawiają dowoli: ja, podobny w tem Sokratesowi, chociaż nie równy mu mądrością, chlubię się jak on, iż znam jedynie Miłość. Spróbuję tedy określić niektóre jej zasady, aby ludziom żonatym, lub mającym się żenić, oszczędzić zużywania mózgu, którego i tak nie mają za wiele.
Wszystkie poprzednie spostrzeżenia streszczają się w jednym pewniku, pierwszej, lub, jeśli kto woli, ostatecznej zasadzie owej tajemniczej teorji miłości, której wykład, z obawy znużenia czytelników, staramy się szybko ukończyć. Zasada ta mieści się w następującej formułce:
Między dwiema istotami zdolnemi do miłości, trwałość uczucia jest w prostym stosunku do pierwotnego oporu kobiety, lub do przeszkód, jakie okoliczności lub warunki społeczne stawiały waszemu szczęściu.
Jeśli kobieta każe ci się zdobywać tylko jeden dzień, miłość twoja nie przetrwa może trzech nocy. W czem leżą przyczyny tego prawa? Nie wiem. Jeśli rzucimy okiem dokoła, spotykamy mnóstwo dowodów na poparcie tej zasady. W ustroju roślinnym najwolniej wzrastają te rośliny, którym przeznaczone jest najdłuższe trwanie; w świecie moralnym, dzieła urodzone wczoraj giną nazajutrz; w ustroju fizycznym, łono, które naruszy prawa okresu brzemienności, wydaje płód nieżywy. W każdej rzeczy, to, co ma być trwałe, musi być powoli wyhodowane przez czas. Długa przyszłość wymaga długiej przeszłości. Jeśli miłość jest dzieckiem, przywiązanie jest dojrzałym człowiekiem. I właśnie to żelazne prawo, które rządzi przyrodą, ludźmi i uczuciami, naruszają, jak wykazaliśmy poprzednio, wszystkie małżeństwa. Ta zasada stała się źródłem legendy miłosnej średniowiecza: Amadis, Lancelot, Tristan, owi bohaterowie dawnych baśni których stałość w miłości słusznie wydaje się bajeczną, to alegorje tej rodzimej mitologji, zduszonej w samem zaraniu przez naśladownictwo literatury greckiej. Owe wdzięczne postacie, stworzone czarem wyobraźni naszych truwerów, uświęcają tę odwieczną prawdę.
Trwałość przywiązania do jakiejkolwiek rzeczy zależy od włożonych w nią starań, trudów lub pragnień.
Wszystkie przyczyny tego zasadniczego prawa miłości, ujawnione nam przez poprzednie Rozmyślania, streszczają się w następującem zdaniu, które jest zarazem tego prawa zasadą i wynikiem:
W każdej rzeczy otrzymuje się jedynie w stosunku do tego ile się daje.
Ta ostatnia zasada jest sama przez się tak jasna, iż nie będziemy nawet próbowali jej dowodzić. Dołączymy do niej tylko jedno spostrzeżenie, które nam się wydaje nie pozbawione wagi. Ten, który powiedział: Wszystko jest prawdą i wszystko fałszem, stwierdził fakt, który umysł ludzki, skłonny do sofistyki, wykłada na swój sposób, gdyż zdaje się istotnie, iż sprawy ludzkie przedstawiają tyle rozmaitych powierzchni, ile jest spoglądających na nie umysłów. Oto ów fakt:
W calem dziele stworzenia nie istnieje prawo, któreby nie było zrównoważone prawem przeciwnem: istota życia wyraża się w równowadze dwóch sprzecznych sił. Zatem, i w przedmiocie który nas tu zajmuje, w miłości, pewną jest rzeczą, że, jeśli dajesz zbyt wiele, otrzymasz w zamian mało. Matka, która daje uczuć dzieciom całą swą miłość, rodzi w nich niewdzięczność; być może, niewdzięczność wypływa właśnie z niemożności wypłacenia się. Kobieta, która bardziej kocha niż jest kochaną, musi stać się ofiarą tyranji mężczyzny. Trwałą jest ta miłość, która wciąż utrzymuje w równowadze siły dwojga istot. Równowaga ta zawsze może się wytworzyć: jeśli istota która kocha więcej, poruszać się będzie w sferze drugiej istoty, która kocha mniej. I ostatecznie, czyż to nie jest najsłodsze poświęcenie, na jakie może się zdobyć kochające serce, jeżeli tylko, przy tej nierówności, uda się ocalić miłość?
Jakież uczucie podziwu budzi się w duszy filozofa, gdy ów dochodzi do poznania, że w świecie całym istnieje jedna może tylko zasada, jak istnieje jeden Bóg, i że myśli i uczucia nasze podlegają tym samym prawom, na mocy których poruszają się słońca, rozwijają się kwiaty i żyje świat cały!...
Być może, iż w tej metafizyce miłości należy szukać dowodów następującego twierdzenia, które rzuca żywe światło na kwestję miesiąca miodowego i owego zwiastującego burze miesiąca który po nim następuje:
Człowiek może iść od niechęci do miłości; ale skoro zaczął od miłości, a doszedł do niechęci, nie powraca już do miłości nigdy.
U niektórych jednostek uczucia mogą być niepełne, jak myśl u ludzi z jałową wyobraźnią. Tak jak istnieją umysły obdarzone łatwością chwytania związków między zjawiskami, bez wyprowadzenia z nich wniosków; posiadające zdolność spostrzegania każdego stosunku oddzielnie, bez umiejętności łączenia ich z sobą, lub też zdolność patrzenia, porównywania i wyrażania, tak samo może się zdarzyć dusza, odpowiadająca na uczucia w sposób niedoskonały. Talent, w miłości jak w każdej innej sztuce, polega na połączeniu siły twórczej ze zdolnością wykonawczą. Pełno jest ludzi, którzy nucą fałszywie aryjki, żyją ćwiartkami myśli i ćwiartkami uczuć, i którzy równie nie umieją kojarzyć odruchów serca jak mózgu. Jednem słowem, ludzie niezupełni. Połączcie bogatą inteligencję z takim nieudanym tworem natury, a wyniknie pewne nieszczęście, bo równowaga musi być we wszystkiem.
Zostawmy buduarowym filozofom i kawiarnianym mędrcom przyjemność dociekania, w jakie tysiączne sposoby różnice umysłów, temperamentów, pozycji i majątku doprowadzają do zburzenia tej równowagi; my przystępujemy do rozważenia ostatniej przyczyny, która wpływa na zachodzenie miesiąca miodowego, a pojawienie się miesiąca słoty i burz.
Istnieje w życiu zasada potężniejsza niż życie samo; mianowicie ruch, który energję swą czerpie w nieznanem nam źródle. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego ustawicznego obrotu, jak ziemia nie zna tajemnicy swego krążenia. To nieznane coś, co możnaby określić jako pęd życia, unosi nasze najdroższe myśli, zużywa wolę większości ludzi i porywa nas wszystkich bez naszej wiedzy. Tak naprzykład, zdarza się, iż człowiek najrozsądniejszy w świecie, który nie zaniedbuje nawet płacić weksli, o ile jest kupcem, mógłby uniknąć śmierci, lub straszliwszej może jeszcze rzeczy, choroby, zachowując jakieś drobne ale codzienne przepisy; — i oto, pewnego pięknego poranku, zabito go w cztery deseczki, jakkolwiek co wieczór powtarzał sobie: „Och, jutro już nie zapomnę o moich pastylkach!“ Jak wytłómaczyć to dziwne urzeczenie, silniejsze od wszystkich interesów życiowych? Brakiem energji? ależ ludzie, obdarzeni najsilniejszą wolą, nie umieją mu się oprzeć. Brakiem pamięci? ludzie, posiadający ją w najwyższym stopniu, padają ofiarą tej ułomności.
Ten fakt, który każdy miał sposobność spostrzec u sąsiada, jest jedną z przyczyn, sprowadzających dla większości mężów przedwczesny koniec miodowego miesiąca. Najrozumniejszy mężczyzna, który zdołał ominąć wszystkie opisane poprzednio rafy i mielizny, nie uniknie nieraz zasadzki, jaką mimowoli przygotował sam sobie.
Zauważyłem, iż mężczyźni postępują z małżeństwem i jego niebezpieczeństwami podobnie jak z peruką, i kto wie, czy następujące fazy myśli na temat peruki, nie stanowią wprost formułki życia ludzkiego.
Pierwszy okres: Ciekawym czy też ja zacznę kiedy siwieć?
Drugi okres: W każdym razie, gdybym nawet nieco posiwiał, nie będę nigdy nosił peruki; Boże, cóż za wstrętna rzecz peruka!
Pewnego poranku, zabrzmi nad twoją głową młodociany głosik, który tak często słyszałeś drgający, lub, mniej już często, zdławiony miłością:
„O! masz siwy włos!...“
Trzeci okres: Czemużby zresztą nie spróbować zgrabnej peruczki, którejby nikt się nie domyślił? Jest pewna przyjemność w takiem wyprowadzeniu wszystkich w pole; przytem peruka trzyma głowę ciepło, chroni od reumatyzmów, itd.
Czwarty okres: Peruka leży jak ulał, tak że łapią się na nią wszyscy którzy cię nie znają.
Zajmujesz się nią bezustannie, miłość własna zmienia cię każdego ranka w najbieglejszego z fryzjerów.
Piąty okres: Peruka w zaniedbaniu. — Boże, cóż za nudziarstwo zdejmować ją co wieczór i co rano na nowo trefić i układać!
Szósty okres: Peruka odsłania kilka siwych włosów, przekrzywia się na głowie, a bystre oko dostrzega nad karkiem białą linję, tworzącą kontrast z ciemniejszą barwą peruki, podwiniętej przez kołnierz surduta.
Siódmy okres: Peruka podobna jest do wiechcia, a ty, z przeproszeniem, gwiżdżesz na swoją perukę!...
— Mój drogi panie, rzekła do mnie jedna z najtęższych inteligencyj kobiecych, której łasce zawdzięczam rozjaśnienie niektórych trudnych ustępów książki, co pan właściwie rozumie pod tą peruką?...
— Łaskawa pani, odparłem, skoro mężczyzna zobojętnieje na swoją perukę, wówczas jest... wówczas staje się... tem, czem mąż pani prawdopodobnie nie jest.
— Czem mój mąż nie jest... (zastanowiła się). Nie jest... miły; nie jest... bardzo wytrzymały; nie jest... zawsze równego usposobienia; nie jest...
— Zatem, o ile wolno mi się domyślać, mąż pani musi być już obojętny w kwestji peruki.
Spojrzeliśmy sobie w oczy, ona z nieźle odegraną godnością, ja z niedostrzegalnym uśmieszkiem.
— Widzę, rzekłem, że uszy płci pięknej trzeba otaczać szczególnemi względami, gdyż jestto jedyna rzecz wstydliwa jaką kobieta posiada.
Przybrałem postawę człowieka który ma coś niezmiernie ważnego do powiedzenia, a piękna pani spuściła oczy, jakgdyby przeczuwając iż wypadnie jej niejeden raz zarumienić się podczas mej przemowy.
— Szanowna pani, czasy się zmieniły; już dziś, za lada głupstwo, nie wieszają ministra: dziś Chateaubriand nie wydałby z pewnością na tortury Franciszki de Foix, i nikt z nas nie nosi przy boku długiego miecza, gotowego w każdej chwili krwią zmazać zniewagę. Otóż, w wieku w którym cywilizacja uczyniła tak szybkie postępy, w którym można posiąść jakąkolwiek umiejętność w dwudziestu czterech lekcjach, wszystko musiało ulec temu parciu do doskonałości. Nie możemy zatem posługiwać się dzisiaj męskim, jędrnym i szorstkim językiem przodków. Wiek, w którym wyrabiają tak cienkie i delikatne tkaniny, tak wytworne meble, tak bogatą porcelanę, musiał się stać wiekiem omówień i przenośni. Trzeba zatem koniecznie ukuć jakieś nowe słowo, w miejsce owego komicznego wyrażenia[1] którem posługiwał się Molier: albowiem, jak się wyraził pewien współczesny autor, język tego wielkiego pisarza jest zbyt swobodny dla naszych dam, dla których gaza wydaje się zbyt gęstym materjałem na suknie. Dziś, ludzie wielkiego świata znają, niegorzej od zawodowych uczonych, zamiłowanie jakie mieli Grecy do misterjów. Ten naród pełen poezji umiał swoim podaniom nadać przedziwny bajeczny koloryt. W pieśniach ich rapsodów, tych poetów i powieściopisarzy zarazem, królowie zamieniali się w bogów, a ich przygody miłosne przybierały szatę nieśmiertelnych alegoryj. Według wielce uczonego pana Chompré, klasycznego autora Słownika mitologicznego, labirynt, była to „zamknięta przestrzeń, obsadzona laskiem i ozdobiona budynkami, rozmieszczonemi w ten sposób, iż, skoro młodzieniec raz się tam dostał, nie mógł odnaleźć drogi do wyjścia“*. Tu i owdzie widać było kwitnące krzewy, ale porozrzucane wśród mnóstwa alei, krzyżujących się we wszystkich kierunkach, a zawsze przedstawiających się oku jako jedna droga; tam, wśród cierniów, skał i głogów, nieszczęśliwa ofiara musiała pokonać zwierzę, zwane Minotaurem. Otóż, jeśli pani raczy sobie przypomnieć że Minotaur ów był, jak uczy mitologja, najgroźniejszem ze wszystkich zwierząt noszących rogi; że, aby zabezpieczyć się przed jego spustoszeniami, Ateńczycy zobowiązali się, rodzajem abonamentu, dostarczać mu rokrocznie po pięćdziesiąt dziewic; wówczas, pamiętając o tem, nie popadniemy w omyłkę poczciwego pana Chompré, który widzi w labiryncie tylko rodzaj angielskiego parku, ale odnajdziemy w tem mądrem podaniu przejrzystą alegorję, lub, powiedzmy poprostu, wierny a straszny obraz niebezpieczeństw małżeństwa. Świeżo odkryte w Herkulanum malowidła potwierdzają ten pogląd. W istocie, uczeni mniemali długo, na wiarę kilku autorów, że Minotaur było to zwierzę o postaci pół-człowieka a pół-byka; ale piąta rycina wydawnictwa dawnych malowideł z Herkulanum przedstawia nam tego alegorycznego potwora z całkowitem ciałem mężczyzny, a jedynie głową byka; by jeszcze usunąć wszelki cień wątpliwości że mamy przed sobą Minotaura, leży on powalony u stóp Tezeusza. Zatem, łaskawa Pani, czemużbyśmy nie mieli wezwać mitologji, aby przyszła w pomoc Obłudzie, która nas dławi i nie pozwala nam śmiać się jak się śmiali nasi ojcowie? Tak naprzykład, gdy zdarzy się w świecie, iż młoda dama nie umiała dość starannie owinąć się zasłoną pod którą przyzwoita kobieta ukrywa swoje życie, wówczas, tam gdzie nasi przodkowie wyraziliby rzecz prosto z mostu w jednem słowie, pani, a z panią cały tłum dam, równie pięknych jak dyskretnych, zadowala się powiedzeniem: „Ach tak, to bardzo miła osoba, ale... — Ale co?... Ale często zdarza się jej zrobić fałszywy krok...“ Długo zastanawiałem się nad znaczeniem tego słowa, a szczególniej nad obrazem retorycznym, który nadaje mu znaczenie wprost przeciwne niż to które istotnie posiada; ale dociekania moje były bezskuteczne. Czyżby Vert-Vert był ostatnim, który nie wahał się użyć wyrażenia naszych przodków? a i on zwrócił je, na nieszczęście, do niewinnych zakonnic, których zdrady nie naruszały w niczem męzkiego honoru. Mojem zdaniem, skoro kobieta popełnia fałszywy krok, wówczas jej mąż jest zminotauryzowany. Jeśli przytem jest dzielnym człowiekiem, jeśli cieszy się pewną sympatją i szacunkiem (a wielu mężów zasługuje w istocie na współczucie), wówczas, mówiąc o nim, dodaje pani słodkim, pieszczonym głosikiem: „Pan A. to bardzo zacny człowiek, ma bardzo ładną żonę, ale mówią, że nie jest szczęśliwy w pożyciu“. Zatem, łaskawa pani, ów zacny człowiek, który nie jest szczęśliwy w pożyciu, człowiek którego żona popełnia fałszywy krok, lub też mąż zminotauryzowany — wszystko to oznacza poprostu owego męża, nazwanego po imieniu przez Moliera. Powiedz zatem, o pani, bogini współczesnego smaku, czy te wyrażenia wydają się pani dość wstydliwie przezroczyste?
— Och, Boże, odparła z uśmiechem, jeśli rzecz zostaje, cóż znaczy czy się ją wyrazi w dwóch, czy w stu zgłoskach!
Pożegnała mnie lekkim, ironicznym ukłonem, spiesząc zapewne aby odszukać figurujące w przedmowie hrabiny i wszystkie owe urojone istoty, któremi tak chętnie posługują się powieściopisarze w odnalezionych lub zgoła wymyślonych starych rękopisach.
Ja zaś do was się zwracam, mniej liczne, ale zato realniejsze jednostki które czytacie tę książkę. Jeśli wśród was znajdują się mężowie, którzy sprawą mego zapaśnika przejęli się jak własną, ostrzegam ich, iż nie odrazu staje się mężczyzna „nieszczęśliwy w pożyciu“. Do tej temperatury małżeńskiej dochodzi się stopniowo i nieznacznie. Znam wielu mężów, którzy przez całe życie „nie byli szczęśliwi w pożyciu“, sami o tem nie wiedząc. Ten przewrót domowy odbywa się zawsze według pewnych prawideł; odmiany miesiąca miodowego są tak stałe jak fazy księżyca na niebie i obowiązują dla każdego małżeństwa. Czyż nie udowodniliśmy przed chwilą, iż świat zjawisk moralnych ma swoje niezmienne prawa, tak samo jak świat fizyczny?
Twoja młoda żona nie zdecyduje się, jak już wspominaliśmy poprzednio, na kochanka, bez długiego i poważnego zastanowienia. W chwili gdy wasz miesiąc miodowy poczyna zachodzić, raczej zdołałeś rozwinąć w niej instynkt rozkoszy niż go zaspokoić; otworzyłeś przed nią księgę życia: dzięki tobie i twej prozaicznej miłości, przeczuwa ona doskonale poezję jaka wypływać musi z idealnej harmonji dusz i zmysłów. Jak lękliwe ptasze, przestraszone jeszcze hukiem strzelaniny która właśnie ustała, wysuwa główkę z gniazdka, rozgląda się dokoła, poznaje świat. Znając już rozwiązanie szarady którą zagrałeś przed nią, czuje instynktownie pustkę twej słabnącej namiętności. Zgaduje, że już tylko w objęciach kochanka będzie mogła odnaleźć rozkosz miłości, płynącej z własnej i wolnej woli.
Osuszyłeś zielone drzewo na ogień, który rozpali kto inny.
W położeniu w jakiem znajdujecie się w tej chwili oboje, niema kobiety, nawet najcnotliwszej, któraby nie uważała się za godną jakiejś wielkiej namiętności, któraby nie śniła o niej i nie miała sama o sobie mniemania iż jest nad wyraz namiętna; miłość własna zawsze skłonna jest przeceniać siły zwyciężonego nieprzyjaciela.
— Gdybyż zawód uczciwej kobiety był tylko niebezpieczny, niechby już tam!... mówiła raz do mnie pewna starsza dama; ale to jest przytem nudne! Co do mnie, nie zdarzyło mi się spotkać kobiety cnotliwej, któraby kiedyś nie doszła do przekonania, że była bardzo naiwna.
W tym stanie rzeczy — nim jeszcze nawet kochanek pojawi się na horyzoncie — kobieta rozważa niejako jego legalność; toczy się w niej walka, w której, z jednej strony stają obowiązek, prawo, religja, z drugiej tajemne pożądania natury, nie uznające innych więzów prócz tych które sama sobie nałoży. Teraz, zaczyna się dla ciebie zupełnie nowy porządek; w nim mieści się jakby pierwsze ostrzeżenie, które natura, ta matka pobłażliwa i pełna dobroci, daje wszystkim istotom zbliżającym się ku niebezpieczeństwu. Natura umocowała na szyi Minotaura dzwoneczek, podobnie jak na ogonie owego straszliwego węża, będącego zmorą podróżników. Wówczas, będziesz mógł zauważyć w żonie to, co nazwiemy pierwszemi symptomami, i biada mężowi który nie potrafi ich zwalczyć! Ci, którzy, czytając tę książkę, przypomną sobie, iż niegdyś podobne symptomy pojawiły się w ich ognisku, mogą odrazu przejść do zakończenia tej książki: znajdą tam słowa pociechy.
To położenie, w którem każde małżeństwo pozostaje przez dłuższy lub krótszy okres, będzie punktem wyjścia naszego dzieła, a zarazem zakończeniem tych ogólnych uwag. Rozumny człowiek powinien sam umieć odgadnąć owe tajemne wskazówki, niedostrzegalne oznaki i mimowolne wyznania, jakie zdradza wówczas zachowanie żony; następne bowiem Rozmyślanie zdoła nakreślić zaledwo najgrubsze rysy tych niebezpiecznych objawów, na użytek początkujących adeptów szczytnej umiejętności małżeństwa.