<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIV.

Postąpiła jeszcze parę kroków i znowu wróciła. Stanąłem nieporuszony i przeprowadzałem ją wzrokiem bez zastanowienia się nawet, gdzie też przy zapadającym zmroku spieszyła: było mi to obojętnem, pomimo że z goryczą zdawałem się odgadywać jej zamiar, co było może złudzeniem mojej fantazji. Zastanowiło mnie więc bardzo, kiedy postępując ku mnie dała mi znak ręką abym i ja się zbliżył.
Byłem posłuszny, a gdym był już blisko: — Przepraszam, rzekła do mnie z trochę przymuszonym uśmiechem, jeżeli panu przypominam, ale... czy cierpi pan na zawrót głowy?
— Nie pani; jużem się z tego wyleczył.
— To jest... zdawało mi się przed chwilą.... — tu urwała i dodała śmiejąc się: — właściwie ja cierpię na zawrót głowy i żałowałam, że puściłam się pod noc sama taką ścieżką. Jeśli nie nadużyję pańskiej grzeczności, to proszę towarzyszyć mi do tej chatki, tam na dole.
— Niech pani hrabina pozwoli mi przejść na przód.
— Przejdź pan i podaj mi koniec swojej laski trzymając w rękach drugi jej koniec. Jak tylko czuję najmniejsze oparcie, nie utknę ani razu.
Przeprowadziłem ją tak w milczeniu aż na wskazane miejsce, gdzie mieszkał w chatce biedny chory rybak wyglądający od niej pomocy. Mimowoli pomyślałem. że ma tam może jaką schadzkę i że każe mi się wrócić; ale prosiła, żebym z nią wszedł do środka i odprowadził następnie do domu. Nie była ona z tych kobiet, które brzydzą się chorobą i nędzą. Wprawdzie tylko w ostatecznym razie zajęła się obwiązaniem rany chorego, wolała posłać w swoim zastępstwie doktora lub chirurga. Odwiedzała osobiście nieszczęśliwych wtedy tylko, kiedy chciała dowiedzieć się o ich potrzebach. Robiła to z wielką prostotą i zdobyła sobie łatwo miłość biednych.
Po kilku minutach rozmowy z rybakiem i jego żoną powracaliśmy oboje równiną; mówiła, że wprawdzie tędy dalej ale pewniej. Postępowałem za nią, nie mogłem się wyrzec jeszcze wobec niej dawnych służbistych nawyczek, spostrzegła to i zagadnęła bez przesady: — Droga dość jest szeroka, podaj mi pan ramię panie Karolu, nadto się już zciemniło.
Podałem jej ramię w milczeniu. Głęboka nieufność owładnęła mną. — Wie wszystko, myślałem sobie, więc albo mnie nienawidzi — albo mnie się boi. Może Salcéde spostrzegł nareszcie, że talizman jego sfałszowany, a ona chce go odzyskać. Ale mówiła ze mną o sobie z równą swobodą jak i o wszystkiem. Nie widziałem po niej niepokoju. Ciekawa była moich kompozycyj, jak je Roger nazywał, pytała mnie o szczepy, o zręczne sporządzenie fortepianu, o moje muzykalne ćwiczenia, nawet o partje szachów przegrane do pana Ferras. O wszystkiem opowiadał jej Roger. Tylko moje prace literackie prócz autora nie miały innego świadka.
Ponieważ pytała mnie, jakiemu zatrudnieniu oddaję się z największem zamiłowaniem, odpowiedziałem jej, że zniechęciłem się do wszystkiego gdzie tylko przyszło mi walczyć z trudnościami. Zrozumiała, że dręczył mnie niepokonany smutek a może doniósł jej kto o tem, bo z wysokości swojego miłosierdzia raczyła się mną zaniepokoić. Trzymałem się na ostrożności i zamknąłem gorycz mego życia na dnie znękanej duszy. Przy wejściu do parku pożegnała mnie słowami tak serdecznemi, że rozrzewniłem się; ale przypomniałem sobie natychmiast, że to jej zwykły sposób; z nikim nie była dumną w obejściu.
Przechadzka ta jednak utkwiła mi mocno w pamięci a mizantropia moja się wzmogła. Nazajutrz kończyłem rachunki przy otwarłem oknie w mojem mieszkaniu a zamykając księgę wpadłem w bolesne odrętwienie, kiedy dwa cienie zarysowały się na lśniącem obiciu mojego stołu; oprzytomniałem, był to Roger z matką.
— Otóż go widzisz mamo, zawołał trzynastoletni chłopaczek, znowu rozmarzony. Patrz, jak on wygląda! Nigdy się już nie śmieje, nawet do mnie! Osądź sama, czy nie chory! Nie szanuje się wcale a pierwej aż nadto uważał na siebie. Przyprowadziłem cię tu, abyś go wyspowiadała, bo oczywiście musi mieć wielkie zmartwienia, teraz zostawiam cię z nim. On ci się nie oprze, opowie ci swoje smutki i albo przedstawi ci stan swego zdrowia i rozkażesz mu natychmiast poradzić się lekarzy. No, panie Karolu, dodał chcąc mnie pociągnąć za uszy, bądź posłuszny twemu zepsutemu dziecku, i zwierz się mojej mamie.
Wypowiedziawszy to wszystko prędko znikło drogie dziecię a ja zostałem twarz w twarz z jego matką opartą na ramach okna i wpatrującą się swoim czystym i spokojnym wzrokiem w moje błędne oczy. Wzrok ten tyle mieścił w sobie współczucia, że uległem jego urokowi. Rozmarzony i oczarowany zarazem nie wiedzieć dla czego zamiast zaprzeczyć moim cierpieniom zalałem się łzami.
Z utkwionem we mnie spojrzeniem wzięła mnie za rękę i przemówiła głosem, który złamał całą moją energję: — Biedny Karolu! — Tyle rzewnej dobroci szczerości mieściło się w tych dwóch krótkich słowach, że porwany niewytłumaczonym uczuciem, zawołałem bez zastanowienia się: Czuwaj nad naszem dziecięciem! Spojrzała na mnie z nieudanem zdziwieniem, więc dodałem szybko zmieszany: Zapewne to mi pani hrabina masz do powiedzenia!
Natenczas odsunęła się żywo od okna i dała mi znak ręką, abym go zamknął, a wszedłszy oszklonemi drzwiami do mego mieszkania zamknęła je na klucz za sobą.
— Zrozumiałeś pan, powiedziała. Myślałam o tamtym, którym zaopiekowałeś się wówczas, kiedy ojciec odepchnął go od siebie, a matka jego rozpaczała bez nadziei odszukania go. Karolu, wiem, że go kochałeś; dla czego opuściłeś go teraz?
— Opuściłem go w dniu, w którym został pani oddany, odpowiedziałem.
— Oddany, niestety! odzyskałam go, aby się z nim rozstać natychmiast i nie mogę go widzieć tylko czasami i to w ukryciu. Wiesz i o tem zapewne, ponieważ odgadłeś.
— Ja nic nie odgadywałem, tylko wiem wszystko, wszystko... Syn pani już mnie nie potrzebuje.
— Wiesz więc wszystko.... a pan hrabia?
— On nic nie wie.
— Możesz mi to zaprzysiądz na honor?
— Nawet na głowę Rogera.
— Wierzę ci Karolu, wierzę! Myślałam, że pan Flamarande domyśla się czego, i że mogę mu być obowiązaną za jego pobłażliwość. Więc on upiera się przy swojem oskarżeniu, bo działając w ten sposób, musi mnie w myślach spotwarzać! Wiem z pewnością, że tak jest. Dosyć się tego nasłuchałam a jednem słowem nie wolno mi było zaprzeczyć. Teraz nadeszła chwila odsłonienia prawdy, muszę ją wiedzieć. Powiedz pan pod jakim stoję zarzutem, czy że uległam przemocy, czy uwiedzeniu?
Mówiła z stanowczością, która mną zachwiała a w obawie, żeby mi nie wydarła wszystkich moich tajemnic odpowiedziałem. — Błagam panią hrabinę, żeby dziś odemnie nie żądała wyjaśnienia, tak jestem przybity w tej chwili, kiedyś wkrótce....
— Jak pan zechcesz, odparła. Nie mówmy już o mnie, mówmy o panu. W istocie pan jesteś chory z przyczyny czysto moralnej, zgaduję to. Wiesz, że uwiadomiono mnie o wypadkach w Sévines i zdaje się panu, że nie przebaczyłam mu jeszcze boleścią którą mi zadałeś. A więc zaręczam panu, że wszystko przebaczyłam od chwili, kiedy Nicejka opowiedziała mi, jakiemi staraniami otoczyłeś pan biedne moje dziecię, i żeby zachować je od czegoś gorszego, zdecydowałeś się wywieźć je. Ona to powiedziała nam o zeznaniu zrobionem przez pana Flamarande, które widziała u pana. Żądałeś tego zeznania, ona też chciała je widzieć. Masz je u siebie.... ale ja go nie żądam, jest w bezpiecznem schowaniu. Nie oskarżałeś mnie pan, lecz mówiłeś, że mąż mój działa pod wpływem chwilowego szaleństwa.
Kiedy zażądał, żeby mu przyniesiono dziecko, mamka myślała, że chciał... Ach Boże mój, co za okropność! Ale powiedziała mi, że strzegłeś drzwi i uratowałeś mi syna. Po tem wszystkiem jakże bym cię miała nienawidzieć, Karolu! Prawda, że długo pozwoliłeś mi cierpieć, ale pojęłam twoje milczenie. Dowiedziawszy się o wszystkiem dokładnie, odgadłam, dlaczego zawiozłeś dziecię do Flamarande, i wiem, że działałeś tylko w jego i moim interesie. Niezliczone razy chciałam ci za to dziękować, ale zachowanie twoje i spojrzenie mówiło mi: Nie mów nic, bo wszystko przepadnie — albo może byłeś przez mego męża związany słowem, a nie godziło się zmuszać cię do złamania złożonej przysięgi. Mimo to zdawało ci się raz, że jestem zaślepiona, niewdzięczna i niesprawiedliwa, i dałeś mi to nawet uczuć... Powinnam była wtedy pomówić z panem otwarcie; ale daremnie, było to jeszcze niemożliwem, mało jeszcze wiedziałam, a nie znałam pana dostatecznie. Nie jestem podejrzliwą, ale tu chodziło o mego syna, a zrozumiesz, że w takim razie trzeba się zaprzeć wszystkiego. Oddawna już widzę pana ponurym i unikającym spotkania ze mną. To mnie niepokoi, a Rogera przestrasza... a wczoraj spotykam pana pochylonego nad przepaścią, jakbyś miał zamiar popełnić samobójstwo. Bałam się o pana, i dlatego wzięłam cię ze sobą. No, mój poczciwy Karolu, trzeba się pogodzić z życiem; nudzisz się, żyjesz nadto samotnie, zdaje ci się, że nikt cię nie umie ocenić, i że nikt się tobą nie zajmuje. Mylisz się pan, jesteś drogi Rogerowi, a mnie tem bardziej. Chcę, cię prosić żebyś przyjął... — Tu poruszyłem się przestraszony. — Ależ nie bój się pan! Przecież nie myślę robić panu prezentów. Chcę tylko zmienić tryb pańskiego życia, który strawi cię nareszcie. Chcę, żebyś był naszym codziennym gościem i zasiadał do stołu razem ze mną, Rogerem i panem Ferras. Potem zagracie sobie partję szachów. I ja się nauczę tej gry, to mnie bardzo zajmuje. Nie sprzeciwiaj się. Wiem że chcesz powiedzieć, że nie będzie się to podobać panu Flamarande. Ale możemy zaniechać tego przez krótki czas jego pobytu, a jeżeliby się jeszcze komu innemu nie podobało, że jestem z przyjaźnią dla człowieka rozumnego, co kształci mego syna, i że poważam rozsądnego i dobrze wychowanego rządzcę, upewniam pana, że nie będę się nawet trudzić z odpowiedzią. Żyjąc tak samotnie, potrzebuję towarzystwa, a nie znajdę stosowniejszego i poważniejszego. Pan wiesz, że jak nie ma Rogera, jadam z Heleną, a nikt się temu nie dziwi. Urządzimy więc sobie wspólny stół i będziemy stanowić grono uczciwych i dobrze wychowanych, a sympatycznych sobie ludzi. Przyrzeknij mi zacząć od dziś, Karolu. Roger przyjdzie po pana.
Wybełkotałem jakąś niezrozumiałą odpowiedź; ona tymczasem podała mi rękę i wyszła mówiąc:
— Już ułożono.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.