>>> Dane tekstu >>>
Autor Robert Browning
Tytuł Fletnik z Hamelnu
Pochodzenie Kurjer Warszawski, 1930, nr 60
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Graficzne Straszewiczów
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Lemański
Tytuł orygin. The Pied Piper of Hamelin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ROBERT BROWNING.
FLETNIK z HAMELNU.

I

Hameln to gród w Brunszwiku,
Przy sławnym Hanowerze;
Wezery mu głęboki prąd
Z południa mur oblewa, skąd
Masz wnosić, że to miły kąt;
Lecz w tej, o której śpiewam erze,
Lat temu przeszło wieków sześć,
Gad pewien jął ten gród tak jeść,
Aż litość bierze.


II

Szczur!
Wszędzie go słychać: szur, szur, szur!...
Psy, koty, dzieci gryzł w kolebce,
Ser, schab żarł, torby ciął ze skór,
Kucharkom z samych rondli chłepce,
Szprot zjada puszkę, jagieł wór,
Ląc się w odświętne włazi czepce, —
Ba, nawet kiedy jest fiks-żur,
I porozmawiać chcą podwiki,
To w izbie wrzaski, piski, kwiki,
Strach, lament, płacz... Grasuje szczur.


III

Nakoniec bunt się wszczął. Lud szumi
I wali hurmem do ratusza.
— „Nasz burmistrz — krzyczą — okaz mumji,
Ławników niech kat powydusza!
Toż wstyd pomyśleć: im się daje
Strój lamowany w gronostaje,
A oni byle spać, hultaje!
Poodziewali futrem ciało,
Widać sumienie w nich stłuściało!
Gdy szczur się, jak bicz rozbizunia,
Dajcież na tego lek gryzunia,
Lub precz z urzędów, do pioruna!“
Tu Burmistrz i panowie Radni
Ze strachu jęli drżeć, bezradni.


IV

Godzinę siedząc, niezbyt mile
Dumali. Burmistrz ma głos: — „Futro
Sprzedam za parę groszy jutro
I chciałbym ztąd być już o milę.
Łatwo to krzyczeć: myśl, radź, mów!
Gdy od tych myśleń, radzeń, mów
W głowinie mi coś strzyka znów.
Potrzask!... Tu trzeba sztuk, sztuk, sztuk.“
Gdy rzekł to, w drzwi coś — stuk, stuk, stuk!
Strach zmroził Radnym w kościach tuk.
Burmistrz wylękły szepnął: — „Kto tam?“
(Tu wam rysopis jego miotam:
Brzuch miał ten mąż jak hipopotam,
Oka rozpękłe, jak ostryga
Nieświeża, która już nie dryga,
Wyjąwszy gdy w nos tej osóbki
Zaleci woń żółwiowej zupki,
W której koperek, seler, pór...)

— „Kto tam?“ O matę coś szur-szur...
Do licha, może to sam szczur?


V

„Wejść“ — kropnie Burmistrz pięścią w stół: —
„Wejść proszę, kto tam chce w łeb dostać?“...

Przenajdziwniejsza weszła postać.
W chustkowym płaszczu po sam dół,
Czerwonym wpół i żółtym wpół.
Człek jak dąb, smukły, twarz jak rydz,
Wzrok — parą ócz jak ostrza szpic,
Blond grzywa — byłoby co strzyc,
Zarostu cień mu nie krył lic,
Prócz warg z uśmiechem, w którym widz
Nie mógł wyczytać nic a nic
O tej osoby tu się wzięciu,
O rodzie jej, o teściu, zięciu...
Rzekł jeden z Radnych: — „Do ran pięciu!
Ten wzrost i strój, ta twarz, fryzura —
To widmo mego pra pra-szczura,
Który w katedrze od lat stu,
Z grobowca wstał i przylazł tu!


VI

Wszedł, skłonił się przed Radnych stołem
I rzekł: — „Waszmościom Panom czołem!
Wszystko co biega, pełza, mknie,
Pływa czy fruwa — korne mnie.
Od ziem i wód po nieba strop,
Wszelki twór za mną idzie w trop.
Lecz główny cel jest mych sekretów:
Świat czyścić od plag żmij, żab, kretów...
Szczur, jaszczur, mysz na lep mej gry
Bierze się. Jam jest FLETNIK PSTRY.
(Widzą — na szyi iż ma szarfę,
W tę samą, co i chusta — pled,
Czerwoną z żółtem w prążki barwę.
A na tej szarfie dynda flet.
I Fletnik palce rozcapierzał,
Jak gdyby już-już grać zamierzał
Na kołyszącej się tej fletni
Wśród fałd opończy przedstuletniej).
„Choć biedny grajek, fletem tym
Rozwiewam troski, jak wiatr — dym:
W czerwcu-m ostatnio Chana w Azji
Zbawił od much i gzów inwazji,
A od wampirów, przy okazji,
Nizama... U Was, zanim Was zje,
Szczurzy ród, za niewielką cenę —
Za tysiąc złotych precz wyżenę.“
— „Tysiąc?... Gdy zginie ta szkarada,
I pięćkroć mało!“ — wrzasła Rada.


VII

I szedł ulicą Fletnik Pstry,
Uśmieszek pod wąsikiem miał,
Jakgdyby świadom czaru gry,
Z triumfem już się naprzód śmiał.
Wtem mu trysnęły z oczu skry,
Jak z świec, gdy sól się w płomień ciska
Niebieski, skrzą zielone skrzyska —
Do warg wydętych flet przyciska,
I nim dźwięk przebrzmiał tonów trzech,
Szmer powstał, jakby ze stron wszech
Szło z wciąż rosnącym gwarem wojsko.
Gwar rósł, jak kołat cepów w bojsko.
Sypią się z domów tłumnie, rojsko
Szczury, szczuryła, szczurska, szczurki,
Ojce, macierze, syny, córki.
Dyrdają, drepcą tuczne, chude,
Brunatne, czarne, siwe, rude,
Dziadygi, które wiek podcina,
Żbiki o wąsach jak szczecina,
Familij, rodów, szczepów zlep
Z nor wyległ na muzyki lep.
Gnało to za Fletnikiem Pstrym,
Który w tej ciżbie trzymał prym.
Z ulic w ulice tak szedł, krocząc,
A za nim szczury, prąc się, tłocząc,
Aż przyszły nad brzeg rzeki Wezer,
Wpadły i w niej się potopiły.
Lecz jeden, jak ów Juljusz Cezar,
Salwując cenny swój komentarz,
(Dla szkół potomnych rodzaj piły)
Przepłynął przez ten wodny cmentarz
Do Szczurji, po tej katastrofie,
I opiał ją w poniższej strofie:

— „Gdym dźwięk usłyszał tej fujarki,
Nawskroś mnie słodkie przeszły ciarki,
Jakgdybym zalazł do śpiżarki,
W której zsypują w kosz jabłuszka.
Lub jakby, drzwiczką skrzypiąc, służka
Odmykał „Sezam“ mi w bufecie,
Gdzie smakołyki są ku fecie —
Schab jest, z wątróbek są pasztety,
Chowane tam pod klucz niestety;
Węch mi łaskocze coś jak łój,
Jakby otwarto z tranem słój,
Jakby odbito z masłem sądek,
I słyszę jakby z nieb sklepienia
Głos zmącający mi rozsądek
Bardziej niż psalmodyjne pienia
Przy harfie... Szczęścia łzy mnie duszą...
Głos brzmi: O ciesz się, szczurza duszo!
Świat się stał połciem do złupienia,
Rozległym wzdłuż i wszerz jak błoń,
Więc łup go, jedz go, ćpaj go, chłoń!
I wielka ta z prowjantem kadź
Tuż przed twym nosem!... Kadź bez dna,
Na pogotowiu... Co tu łgać?
Chciałoby się ją zjeść do cna,
Zanurzyć w niej się coś mnie gna,
Żądze łakome tak mnie palą...
I tu mnie Wezer oblał falą.“


VIII

Warto było słyszeć, jak z Hamelnu wież
Lud jął w dzwony dzwonić. — „Hej, za tyki bierz!
Pokrzykiwał Burmistrz: — Za kołki, anuże
Wlot mi pozatykać wszystkie nory szczurze!
Stolarz, cieśla, pomóż, a prędzej do djaska!
Ślad wymieść po szczurach, dziury kituj, maź!“
Tak komenderuje Burmistrz, gdy wtem — masz!
Hardo mu na rynku Fletnik rzuca w twarz:
— „Naprzód tysiąc złotych mi spłać, jeśli łaska“


IX

— „Tysiąc złotych!“ — Burmistrz tu ryknął, jak tur.
— „Tysiąc złotych!“ — Rady mu basuje wtór.
Bowiem podczas obrad, zakrapianych suto
Claretem, Mozetem — tyle win napsuto!
Toż za pół tysiąca — rachują ławnicy! —
Samem reńskiem zapchać można pół piwnicy.
Taką sumę płacić komu?... Jakiś cygan,
Drab czerwono-żółty, może sądem ścigan?
A zresztą — rzekł Burmistrz: — spełniłeś zadanie,
Szczury utonęły; co zdechło, nie wstanie
Do życia — przynajmniej takie moje zdanie.
Rzecz prosta, coś acan na piwo dostanie.
Tak, mój przyjacielu, skończone gadanie.
Sprawa załatwiona, masz tu na pół kwarty,
Posil się i ruszaj sobie w świat otwarty,
A ten tysiąc złotych, no, to był żarty.
Panowie, po trudach i nam łyknąć pora.
Tysiąc złotych! Proszę, sumka wcale spora!“


X

Zbladł Fletnik. — „Głupstwa — rzekł — gadacie!
Mnie pilno, zresztą czuję głód.
Czekają na mnie już z rosołem
W Kalifa kuchni tam — w Bagdacie.
Rosół — takiego nie jadacie!
Tam przyjmą okiem mnie wesołem,
Bo mam skorpjonów tępić ród,
Zapłacą, ile chcę, za trud:
Hojniejsi tam, niż Wasza Mość.
Lecz tym, co we mnie niecą złość
I chcą wystrychnąć mnie na dudka
Inaczej zagra moja dudka“


XI

— „Co? Myślisz, że mnie udobruchasz —
Rzekł Burmistrz: — Nie, jam nie twój kucharz,
Byś mnie traktował zapanbrat,
Rybałcie, któryś tu się wkradł!
Grozisz nam dudką, chmyzie? Groź,
Dmuchaj w nią, choćbyś pękł nawskroś!“


XII

Raz jeszcze w ulic ciżbę wszedł,
Do ust przyłożył fletnię
Ze trzciny, której dano róść wysmukło i szlachetnie.
Wziął ledwie tonów trzy, jak mistrz (od a do zet
W arkanach melodji dętej biegły;
Melodja popłynęła het)...
Wszczął się szelest, powstając z szeptu i w gwar wzrastając —
W hałas, gdy tłum prze, tłocząc się, pchając i szturchając;

Z drobnych nóżek tupotem, trepków o bruk klekotem,
Z rączek klaskiem — łaskotem i z języczków świegotem;
Jak drób, gdy na podwórku groch się sypnął pokotem:
Z domu dzieci wybiegły.
Chłopiąt i dziewcząt hufce, rozgwar szerząc,
Główka przy główce blond się kędzierząc,
Z różanych buź perełki ząbków szczerząc,
Oczkami lśniąc i śmiechem brzęcząc, jak roje pszczele,
Za muzyką szły cudną, z muzykantem na czele.


XIII

Oniemiał Burmistrz i stanął, jak słup;
Zdrętwieli Radni, choć z nich skórę łup,
Nie mogą ruszyć ni wtył, ani wprzód,
Ni krzyczeć, jakby skuł ich czarów rzut,
Wpatrzonych w skoczność tych dziecięcych trzód,
Które ochoczo za fletnikiem szły.
Lecz jakże Burmistrz zadygotał, mdły,
I jak się w Radnych jęły serca tłuc,
Gdy tę procesję dzieci skręcił wódz
Ku rzece Wezer, której szumiał srodze
Nurt na ich synów i na córek drodze!
Tu Fletnik, wódz dziecięcych rot,
Ku górze Koppel krzyknął zwrot.
Odetchnął Piotr kum i kum Prot.
(Toć góra stroma i bez grot)
— „Przecież nie wlezie tam na szczyt,
Zmęczy się, grać przestanie — cyt,
Owieczki całe i wilk syt“.
Wtem cóż to?... Namarszczyli brwi,
Patrzą — odemkła góra drzwi,
Za drzwiami się ukazał loch,
Weszły tam dzieci. (Ojce w szloch).
Gdy brzdąc ostatni w lochu znikł,
Wierzeje góra zamkła wmig.
Ostatni rzekłem? Nie. Był smyk
Chromy, nie zdążył z tłumem wślad.
Pytany po upływie lat:
Czemu nie wesół? — mawiać zwykł:
Bez towarzyszów miasto — grób.
Zapomnieć trudno, co chcesz rób,
Że oni cudne mają dnie,
Że Fletnik przyrzekł raj i mnie,
Powiadał, że nas wiedzie w kraj
Zabawy, szczęścia — w to nam graj!
Tam w drzewach cukier, w rzekach miód,
Kwiat tam barwniejszy... Tam nas wiódł,
Gdzie wszystko nowe, świeże — cud.
Wróbel tam większy, niż tu — paw;
Zwierząt nie strzela się — pif! paf!
Pies nie zna krzyku: huzia! goń!
Skrzydlaty rodzi się tam koń;
Bez żądeł tam są roje pszczół...
I gdym już wielką radość czuł,
Gdy przyrzekł mi skuteczny lek
Na chromość, właśniem w drodze legł.
Muszę tu kuleć, ani rusz
Tych krain mi nie ujrzeć już!


XIV

O biada Hamelnowi, biada!
Niech to w mieszczucha tkwi głowiźnie:
W ucho się igły wielbłąd wśliźnie
Lżej, niż w raj — bogacz, który bliźnie
Krzywdząc, na srebrach — złotach jada!
Dał Burmistrz znać na północ, na południe,
Na wschód i zachód przyrzekł nieobłudnie:
Nagrodzić grajka tego srebrem, złotem,
Jeżeli przywędruje znów z powrotem.
I jeżeli całość tych dziecięcych stad
Sprowadzić raczy do ich mam i tat.

Lecz gdy się przeświadczono już niezbicie,
Że próżno czekać na to ich przybycie,
Municypalność grodu bolejąca
Włożyła na prawników tę kondycję:
Że wszelki akt ma nie mieć prawnej siły
Bez słów, któreby fakt ten wszem głosiły:
„Dan, gdy dzieci wyszły i nie wróciły.
W dniu dwudziestym drugim lipca miesiąca
W roku tysiąc trzysta siedemdziesiąt sześć“.
I na żarliwszą dla potomnych cześć.
Skręt ten, gdzie tłum dzieci zniknął przed oczyma,
Ulicy Fletnika nazwę niech otrzyma, —
Iżby człek, co na bębnie gra lub dmie w piszczałkę,
Wiedział nadal, że trudzi się nadarmo całkiem;
Również ma nie być wolno żadnemu szynkowi,
Żadnej knajpie weselem profanować szumnie
Tych miejsc, uroczystemu oddanych smutkowi.
Przed lochem napis wryto na kolumnie,
A w kościelnym witrażu dano kolorami
Znać światu, jak rzecz była z temi bachorami,
Jak je od rodzinnego oderwano pnia,
I ten witraż w katedrze został do dziś dnia.
I nie mogę wkońcu nie dodać i ja,
Żem słyszał (to sobie sam w legendę sczep)
Jakoby gdzieś istniał w Transylwanji szczep,
Którego zwyczaje obce, obcy strój
Uderza sąsiadów, bo ma inny krój;
Skąd rodem, nie wiedzą... Powiadają ot,
Że są szczątkiem jakichś zaginionych rot,
Zbłąkanej wyprawy gdzieś w podziemiach grot,
Nie wiedzą jak, skąd im błysnął światła grot...


XV

Tak, synu, płaćmy, ty jeden, ja drugi
Wszystkim, a zwłaszcza płać Fletnikom długi;
Od szczura zbawią cię, czy od skorpjona,
Płać: obietnica musi być spełniona!


Tłumaczył
JAN LEMAŃSKI.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Browning i tłumacza: Jan Lemański.