Tuż ponad studnią głęboką, Na samym zrębie, legł mały chłopczyna: Ziewnął, wyciągnął się, przymrużył oko,
Potem drugie, — i wreszcie, na twardym kamieniu, Jakby na łóżku swem, chrapać zaczyna.
Ręczę, człowiek rozsądny, w takiem wydarzeniu Utonąłby niezawodnie. Szczęściem, Fortuna w pobliżu się zjawia,
Spostrzega malca, budzi go łagodnie I tak przemawia:
«Życie tobie ocalam, nieroztropne dziecię! Gdybyś był wpadł w tę głębinę, To na mnie każdy, zwykłym trybem w świecie, Złożyłby twej śmierci winę, Choć sam swej zguby byłbyś sprawcą przecie. Czy twoja płochość jest dziełem mej woli?
Sam odpowiedz.» To rzekłszy, zniknęła w oddali.
Słusznie Fortuna na ludzi się żali: Zbyt często człowiek, w niedoli, Na nią winę całą składa,
I za to, co sam zbroił, ona odpowiada.
My płodzim głupstw tysiące; lecz zawsze i wszędzie
Człowiek jest arcymądry, a Fortuna w błędzie.