Fragment (Ewa i Pan)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Fragment
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom VII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1915
Druk G. Gerbethner i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

II

FRAGMENT



Las — okolica pusta — zmierzch.


EWA.

Nie!... Nie Chcę! Nie Chcę!

PAN.

Ewo, moja Ewo!
Jeden całusek...

EWA.

Taj puszczajcie, Panie!
Ojciec drwa, rąbie... Będę krzyczeć...

PAN.

Cicho!
Cicho, poganko! Będziesz ty rozbudzać
O jeden całus wszystkie leśne echa?
Miejże też rozum! Posłuchaj mnie tylko...
No, nie rwij się tak! Nic złego... posłuchaj!
Czy wiesz ty, na co ty rozkwitłaś, dziewko?
Na to rozkwitłaś, żeby cię chłop nędzny
Mógł bić tak samo, jak swe bydlę bije,
Kiedy pijany powraca z jarmarku,
Żebyś dźwigała worki, pełne mlewa,
Na tych ramionach gibkich, jako trzcina...
Żebyś schylona do ziemi, chwast pełła
I brudne dzieci nosiła...

EWA.

E!... Zaś tam!...
Mnie ta nie pilno pod czepiec. —

PAN.

Posłuchaj.
Jeżeli kochać mnie będziesz, ja, dziewko,
W moim ci dworze dam białą świetlicę,
Wstąg ci nakupię kram cały złocistych
I do roboty zaganiać nie będę.
Tylko mnie kochaj... kochaj...

EWA.

Puśćcie, Panie!

PAN.

Cicho, ty wiedźmo! Czego krzyczysz?

EWA.

Ale!
A nie widzicie, jak to na wyrębie
Ta osiczyna drży ze strachu o mnie?
Ta osiczyna to jest moja siostra,
Bom ja w chałupie u tatusia jedna.
A nie widzicie, jak się ten dąb trzęsie,
Jakby chciał podnieść sękate ramiona
I mnie obronić... To jest brat mój, Panie,
A nie widzicie, jak mgła wstaje sina,
Żeby mnie zakryć swoją chustą białą?
To matki mojej duszyczka, co w niebie
Spokoju przez nas nie ma...

(płacze)
PAN.

Dziewczę moje,
Nie płacz, bo myśleć będę, że to gwiazdy
Płaczą nad ziemią brylantową rosą...
Nie płacz... Stój chwilkę... Ja twą stopkę bosą
Chcę zapamiętać, bo tutaj rozkwitnie
Jutro konwalja leśna, gdzie ty stoisz.
No, nie uciekaj! Czego ty się boisz?

EWA.
Was, Panie... Nocki, co na ziemię spada —

Tego puszczyka, co się tam odzywa...
Ogników z bagna, co są ognioduszki...
Ojca... taj Boya...

PAN.
A masz ty kochanka?


EWA.
E!... Skądby znowu!...


PAN.
Skądby?... Z tych wiosennych

Tchnień, co te brzozy kołyszą do spania,
Z wieczornych tęsknot, z uśmiechów poranka,
Z echa, co piosnki twoje w dal roznosi,
Z pieszczot tych ptasząt, co gniazdeczka ścielą,
Z jasnych warkoczy twoich przędzy lnianej,
Z czarności twoich ocząt... z rzęs spuszczonych,
Z bieli twych ząbków... z purpury twych ustek,
Z tego westchnienia, co nie wiedzieć czemu
Podnosi piersi twe dziewczęce... Z pary
Z oddechu.... z skrzypek, z rumieńca przy tańcu,
Z grania fujarek... Z łąk skoszonych woni...

EWA.
Z tego wszystkiego miałby zaś być... niby...


PAN.
Tak, tak! Uśmiechnij się jeszcze! Dziewczynę,

Jak ty, prześliczną Pan Bóg na to stworzył,
Żebyś się ludzkim oczom uśmiechała,
Jak zorza!... I cóż? Czemuż się nie śmiejesz?

EWA.
Nie mogę, Panie. Tatusia się boję.

Tatuś mnie bije, kiedy na przełazku

Śmiech mój zasłyszy. Choć ja tam nie taka,
Jak druga, żeby chłopców wabić śmiechem.
Do płaczu częściej mi, niźli do śmiechu.
Sierockie życie...

PAN.
A kto cię całuje?


EWA.
Ktoby zaś znów mnie miał całować!


PAN.
Pewno?


EWA.
Chłopcy mnie zowią hardą Jewką.


PAN.
A mnie,

Gdyby mi ciebie ojciec oddał, tobyś
Całować chciała? Tobyś nie płakała?

EWA.
Taj, czego, Panie? Wybyście nie bili.


PAN.
Jabym całował... całował... całował...


EWA.
Puszczajcie, Panie!


PAN.
Widzisz! ty mnie nie chcesz!


EWA.
E!... Ktoby nie chciał jasnego miesiąca,

Albo słoneczka złocistego... Albo
Tej modrej gwiazdy?...

PAN.
Więc czemu się boisz?


EWA.
Bo wy mnie, Panie, obronić nie chcecie

Przed wstydem...

PAN.
Co ty?... Jaki tam wstyd!


EWA.
Ale!...


PAN.
Posłuchaj, Ewa! Ja przyjde wieczorem

Do twojej Chaty... Cóż, mam przyjść? No, jakże?

EWA.
Do chaty, Panie? Chata jest strzeżona!


PAN.
Któż to jej strzeże tak? Czy ojciec stary?


EWA.
Najpierw jej strzeże Jezus miłosierny,

Co tam na krzyżu czarnym jest rozpięty,
A koło krzyża głóg roście kolący
I broni drogi do chaty... I bocian,
Co się na dachu ściele, tak klekoce,
Jak stróż kołatką... I płot nasz chruściany,
Co myszkę polną ledwo że przepuści,
Albo jaszczurkę... A potem te wrota,
Co tatuś, idąc, schyla pod nie głowę
Białą, jak jabłoń, kiedy stoi w kwiecie,
I próg lipowy, co na nim we święta
Siadają, gwarząc, gospodarz starzy,
A potem żóraw, co u studni skrzypi,


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.