Jerzy Bohusz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jerzy Bohusz |
Pochodzenie | Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom VII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1915 |
Druk | G. Gerbethner i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
I
Komnata obszerna w stylu XVI wieku; sprzęty ciężkie, dębowe: na prawo ogromny rzeźbiony kredens, na nim srebrne dzbany i misy; w pośrodku stół okrągły, wzorzystym kobiercem pokryty, na nim ksiąg kilka w wspaniałej oprawie z klamrami; na lewo marmurowy komin; przed nim rozesłana niedźwiednia; nieopodal wygodne siedzenie. W głębi podwoje, przysłonięte makatą. — Na ścianach kilka pięknych obrazów i parę sztuk broni. — Zmierzch jesienny; kozaczek dokłada drew na ognisko. —
|
Narządź posłanie dla księdza; a z rana
Do mszy ze dzwonkiem, ty — i Michał drugi! —
A wara w kułak śmiać się, jak grzechotka,
Bo, jak Bóg w niebie, grzbiet z pletnią się spotka!
Tak przez nos śpiewa...
Już wy tam zawsze jakieś przypadłości
Pomiędzy sobą, infamisy, macie. —
A czy to nie wiesz, przed kim do posługi
Stajesz w kościele? — Hę? co?... to nie żarty.
Zanieś na skrzydło!
chłopiec wychodzi)
— A zagaś je znowu,
zajętego czyszczeniem kordelasa w bogatej oprawie)
Że cała wasza jutrzejsza wyprawa
Na owe w lasach podkomorskich dziki,
Te sfory gończych i kundle i charty
Jeszcze się z jednej nie wylizał biedy...
A wam się żąda nowego znów łowu...
W domu apteka, mastyki, doktory,
I jakieś smutki i kwasy... Od kiedy
Wrócił z festynu od referendarza,
Chodzi, jak struty, i w oczach mi gaśnie,
Muzyki lasu rzeźwiącej mu trzeba!
Kniei i trąbki i echa... i grania
Łowieckich haseł, ogarów... i nieba
Z jesiennym wichrem... i konia, co w locie
Ziemi zaledwie dotyka, jak ptaszę...
A tuman z drogi i z myśli rozgania!...
Właśnie się dobrze obława nadarza! —
Pan się rozsmuci...
Prawisz! Rozsmuci!... Ot, także medyki!...
Lasu mu trzeba!... Zapewne naboju
Drugiego w ramię, jak ongi!... Muzyki
Kniei! ogarów! — A toć już z daleka
Człowiek aż głuchnie, wyszedłszy ze dwora;
Tak to sobactwo ujada i szczeka,
Innego tutaj lekarstwa potrzeba...
I niebieskiego podobno doktora,
Boć wszystkie smutki te i te tęskności,
Co ćmą się niosą, jak tatarskie strzały,
Stamtąd!... o!... z gniazda kalwinów powstały...
A was tam jeszcze coś ciągnie!
Co mi tam patrzeć, jak Boga kto chwali,
Jeżeli pełno dolewa kielicha,
A na obławie w sam łeb dzika wali —
Po katolicku! —
Waćpan mi bluźni! Waćpan nie pamięta,
Że szlachcicowi religia rzecz święta!...
Tak się napatrzę!... Czy by też kto wierzył,
Że w starym taki animusz i dusza?...
Ot, gdyby przyszło do jakiej napaści,
Wabią w gościnę; ba! nawet nie dziki,
Choć tak gwałtownie rozgorzał do kniei...
Innej on szuka i żąda muzyki,
Nie echa rogów łowieckich! Ja bacznie
Umiem poglądać... to proszę Aspana,
Nieraz widziałem, że stał na polanie.
Jak niepamiętny, choć palba grać zacznie
I zwierz na niego wychodzi, Mosanie.
Głowa spuszczona, twarz smutkiem oblana.
Właśnie jak człowiek, co nie ma nadziei —
To wszystko idzie z afektu...
Czy Tatarzynem?... At! bieda prawdziwa,
Dla Boga, mówcież! Wszak ja nań z maleńka
Dmuchał i chuchał; ot, jak mnie widzicie,
Takem go temi piastował rękami —
Takbym za niego dał stare to życie!...
Nie dziw, że serce wszystkiego się lęka,
Kiedy miłuje! — To mówcież!
Powiadam tedy, że cała ta bieda
Idzie z afektu do Imć panny Ewy. —
Nigdy kalwinki poślubić mu nie da!