Głos umarłych (Naruszewicz, 1882)
←Vanitas Vanitatum (Próżność nad Próżnościami) | Głos umarłych Wybór poezyj Liryków księga czwarta Adam Naruszewicz |
Fircyk→ |
Z kwiecistych posad helikońskiéj góry
Miedzy zamierzchłe wtrącony cyprysy,
Gdy mchem porosłe przeglądam marmury,
Nad zatartemi jękając napisy,
Lat waszych niemym świadectwem, królowie!
Taki się z mogił głos do mnie ozowie:
»Ty, co narodu mego piszesz dzieła
I z umarłemi miéć rozumiesz sprawę!
Nie tak nas twardym snem Kloto ujęła,
Zwlokszy widzialną słabych ciał postawę,
Byśmy część lepszą życia utracili:
Żyliśmy, żyjem i będziemy żyli.
W kręgu wiecznego osadzeni świata,
Patrzym na ziemne z wysoka mieszkańce.
Głos żalów waszych i tu nas dolata,
Gdzie nieprzebyte usypawszy szańce,
Twórca na oddział błędu i istoty,
Nam dał doznawać, wam dociekać cnoty.
Czegoż się błędny uskarżasz narodzie,
Los twój zwalając na obce uciski?
Szukaj nieszczęścia w twéj własnéj swobodzie
I boléj na jéj opłakane zyski.
Żaden kraj cudzéj potęgi nie zwabił,
Który sam siebie pierwéj nie osłabił.
Stargawszy węzeł pokoju i zgody,
Niegdyś w najwyższéj władzy osadzony,
Rozbiegliście się, jako liche trzody,
Bez wodza, rządu, rady i obrony.
Ostygło dobra publicznego serce:
Albo pochlebce, alboście oszczerce.
Cóż kiedy niesfor głów tysiąca zrobił?
Wiążąc bezczynne monarchów ramiona,
Zdzierał publiczność, swe prywaty zdobił,
Szerzył ze starostw dziedziczne imiona.
A pod pozorem wolności mniemanéj
Określał króle, rozmnażał tyrany.
W niczym ojczyzna dotąd nie urosła,
Jako się członki rozprzęgły od głowy;
Stracił kmieć przemysł, upadły rzemiosła,
Włożyła w pochwy Temis miecz surowy,
Kapłan dla zbioru, pan został dla zwady,
Król dla pozoru, żołnierz dla parady.
Święte Jagiełłów i Piastowe zbiory,
Na pastwę dumy nikczemnie zmienione,
Gnuśne próżniaków uzłociły dwory,
Albo w stołowych zbytkach ponurzone
Zginęły z królów odarte łupieże.
Wiatr ich roznosi i zamki i wieże.
Zbrojnych zastępów ogromne szeregi
Pod jednym berłem ledwo kto policzy.
Drżały przed niemi oba morza brzegi,
Gdzie im Dniepr z Wisłą pławi swe zdobycze.
Dziś ni rycerstwa, ni wojennéj sławy,
Chociaż się liczne podniosły buławy.
Pod jednéj matki skrzydła rozpostarte
Sierocych piskląt garnie się drużyna,
Gdy na nie orlik pazury otwarte,
Z góry podnosząc, uderzać poczyna.
Wyście ją z piórek obnażyli marnie...
Czymże was w trwodze ta matka ogarnie?
Niémasz pod słońcem, jak świat stoi światem,
Gdzieby się w rządzie większe działy cuda.
Po cóż królewskim błyskać majestatem,
Jeśli bezczynna w nim tylko obłuda?
Po co ich szukać, łożąc kosztów wiele,
Jeśli królowie są nieprzyjaciele?
Ociec król, — czemuż dziecię mu nie wierzy?
Pan — cóż poddaństwo w hołdzie mu oddawa?
Wódz jest najwyższy — czemuż bez żołnierzy?
Sędzia — gdzież w jego ręku miecz i prawa?
Nędznaż-to ziemia, dzika i szalona,
Gdzie same tylko w rządzących imiona!
O! błędna trzodo herbownéj gołoty,
Co na twe chytre patrząc przewodniki,
Nie znasz, jak z twojéj żartują prostoty,
Klejąc, zrywając przedajne sejmiki.
Dla swych cię oni prywat używają...
Ty chcesz wolności, a oni ją mają.
Dziedzicznych swobód twierdzę i obronę
Za kielich trunku, ukłon bałamutny,
Wybierasz posły jaśnie oświecone,
Wrzeszcząc do chrzypki na rząd absolutny.
Nie tobie oni twoją łowią wędą;
Ty pługiem orać, oni tobą będą.
Kto tylko wielkim żył na waszym tronie,
Musiał za pasy chodzić z niewdzięczniki.
Zwano go ojcem, ale już po zgonie,
W martwych popiołach miedzy nieboszczyki.
Wasz-to obyczaj, cierń w życia przeciągu
Kłaść im na głowy, kwiat aż na posągu.
Dzielny Łokietek, co Polskę zjednoczył,
Trzykroć ojczystą musiał rzucać ziemię;
I choć sto grodów murami otoczył,
Choć dzikie w kluby praw osadził plemię,
Złość i Wielkiego Kazimierza przecie
Czarnemi farby oćmiła na świecie.
Tęsknił Jagiełło nieraz w téj koronie,
Syn jéj nie pragnął, zwlekając czas długi,
Zygmunt, choć mówił, że śmiało na łonie
Poddanych spocznie, za liczne usługi,
Targnęliście się po dwakroć nań, dzicy,
Buntem we Lwowie, a kulą w stolicy.
Któż twe policzy przykrości, Stefanie!
O, ty północnéj siły mężny gromie!
Kto trudy twoje, Kazimierzu Janie?
Los cię przymusił umrzéć w obcym domie;
Uratowałeś ojczyznę w złéj toni;
Twoi się na cię porwali do broni.
I ty, choć pędzisz wiek w troskach i pracy,
Znosząc win cudzych ciężar, Stanisławie!
Pewnie ci wdzięczni zostają Polacy,
Że im królujesz mądrze i łaskawie?
Oto ci codzień w saméj wieku wiośnie
Z smutku na głowie śnieżny włos urośnie.
Tyś ciągłéj rady duchem rząd ocucił,
Co śpiąc dwa roki, ocknął się i zasnął.
Za twym powodem lustr nauk powrócił;
Już on był prawie w barbarzyństwie zgasnął.
Łagodzisz wrzawy, wprowadzasz porządki,
Targasz zawisne na kraj losów wątki.
Za miłość wierną króla-patryoty
Wie świat, coś cierpiał od wzięcia korony;
Więcéj w twym sercu utaiły cnoty
I do dobroci umysł urodzony.
Nie wzdychasz na twe i szwanki i szkody;
Barziéj cię bolą ojczyste przygody.
Czekaj téj słodkiéj, lecz późnéj zapłaty,
Kiedy twe zwłoki zimny głaz przywali;
Zapłacze naród twéj w czasie utraty —
Cnota dopiéro po zgonie się chwali —
I żeś był ojcem swéj ojczyzny, powie“.
Na tym się ziemny głos zakończył słowie.