»...Oddano Galileusza w ręce św. Urzędu (Inkwizycyi) po zmuszeniu go stawić się w Rzymie, w lutym 1633 r. Po ukończeniu procesu rozkazano Galileuszowi stawić się na dzień 22 czerwca, dla wysłuchania wyroku, którym uznano, że powinien uledz karom, na heretyków przepisanym; że jednak może się od nich uwolnić, jeżeli z czystem sercem wyprzysięże się i wyklnie własne swoje herezye. — W sromotnej odzieży, sędziwy filozof zmuszony był upaść na kolana przed zgromadzonymi kardynałami — i z ręką na Ewangelii wykonać żądane wyprzysiężenie się teoryi heliocentrycznej. — Potem osadzono go w więzieniu Inkwizycyi, a następnie zamknięto w Arcetri (we Florencyi) w domu własnym, gdzie oślepły i pozbawiony wszelkiej pociechy, umarł 1642 r.«[1]
(Wewnętrzny dziedziniec w pałacu posła toskańskiego w Rzymie. Na ganku, w wielkiem krześle spoczywa Galileusz; przy nim klęczy córka. Castelli, uczeń Galileusza, bada przez teleskop gasnące gwiazdy. Poranny brzask na schyłku letniej nocy)
CASTELLI.
Czy śpi?
CÓRKA.
Śpi jeszcze...
CASTELLI.
I co też śnić może,
W ostatnich chwilach tej ostatniej nocy
Blady ten starzec!...
CÓRKA.
Zbliż się! ja ci powiem...
Śni, że Bóg wielki nie ma już w przestworze
Błękitnym tronu wieczystej wszechmocy...
Że złe potęgi gorącym ołowiem
Zalały usta wszelkie, które mogą
Obwieście prawdę... że myśl, która świata
Krąg oblatuje, jak oddech ludzkości,
Zdławiły pięścią — i zdeptały nogą
Przeraźliwego, czerwonego kata...
Że duch już nie ma praw, ani wolności...
To on śni! to z nim śni dzisiaj Rzym cały,
Świat cały!...
Wiekuistości jasne ideały
Nie giną marnie z upadkiem szermierza;
Rzeczą niegodną jest wielkiego męża,
Jeśli los prawdy swym losem wymiera.
Po nad poziomem nędz i walk tej ziemi
Jest przystań ciszy i światła dla ducha;
Wieki, bijące skrzydłami orlemi,
Zerwą się kiedyś z niewoli łańcucha —
I pić polecą ze zdroju żywego...
Człowiek upada — lecz prawda jest wieczna.
CÓRKA.
Wieczna... dla wiecznych... Ach! i cóż mi z tego,
Że gdzieś, za sferą naszego istnienia,
Za szeregami posępnych stuleci
Jest jakaś prawda bezwzględna, milcząca,
W wielkości swojej i sile bezpieczna,
Która spogląda bez łez i bez drżenia,
Jak ludzkość w otchłań gorejącą leci —
Nie mogąc dojrzeć świtu — ani słońca...
I cóż mi z tego?... Ja cierpię dziś właśnie;
Ja dzisiaj wątpię, dziś konam z boleści...
Jeśli jest prawda, niech grom ją obwieści,
Lub niechaj słońce na wieki zagaśnie.
(z rozpaczą)
To jest mój ojciec! Ja go chcę mieć żywym!
Kocham go! Słyszysz?...
(słabnąc)
O! bądź litościwym!...
Powiedz mi, wierzysz?... O patrz! jak te białe
Włosy rozwiewa poranek, zbudzony
Nad chłodnym Tybrem...
O słońce! nie wschodź ty dzisiaj z chaosu!
Bo się zawstydzisz, jeśli będziesz bledsze
Od czerwonego, jak krew ludzka, stosu,
Co wolne duchy rozwiewa w powietrze...
Zagaście blaski wasze, srebrne globy!
Niechaj na ziemię tę, pełną żałoby,
Nie pada światło wieczystych pochodni!
O! nie patrz na mnie złotemi oczami,
Poranna gwiazdo, bo wzrok twój się splami
Od hańby czoła mego — i od zbrodni,
Którą dziś spełnić mam na własnej sławie...
CÓRKA. (łkając)
Ojcze mój!... ojcze!...
GALILEUSZ.
Po toż życie całe
Walczyłem, z piersią odkrytą na ciosy,
Bym dzisiaj, hańbiąc siwe moje włosy,
Szedł, jak pokutnik szaty wdziawszy białe,
Odprzysiądz prawdę na kacerskiej ławie?...
Nie! nie!... ja nigdy nie znajdę dość siły,
By to uczynić!... Ha! tożby na głowę
Odstępcy spadły iskry piorunowe,
Skrzesane w biegu przez potężne bryły
Lecących światów... Jakto? w jednej chwili
Życie się moje całe w cień przesili —
I w mrok niesławy zapadnie blednące,
Jak przygaszone w dzień zaćmienia słońce...
I nic mi odtąd, nic... nic nie zostanie?
CÓRKA.
Ach! czyż to tylko jest szczęściem jedynem,
Co się kupuje za ceny najkrwawsze
I ciągłą walką zdobywa na świecie?
Posłuchaj, ojcze! pójdziemy daleko,
Gdzie nie ma smutków — i gdzie łzy nie cieką...
Tam będę ciebie, jak maleńkie dziecię,
Pieścić co rano... co wieczór piosenki
Śpiewać ci będę... zapomnisz tej sławy,
Która tak straszne otwiera otchłanie
I na twe czoło rzuca cień swój krwawy —
I stwarza zgryzot dojmujących męki...
Tam zostaniemy w ukryciu na zawsze!...
Ojcze! spojrz na mnie! ja jestem gotowa!...
GALILEUSZ.
Gdybym miał syna, coby takie słowa
Śmiał wyrzec wobec łez mych majestatu,
Myślałbym, że on nie jest moim synem!
Lecz serce kobiet, podobne do kwiatu,
Z łez nawet rosę wysysa dla siebie —
I kwitnie jeszcze na własnym pogrzebie.
Gdyby Bóg przeklął samego Adama,
Wzniosły wygnaniec z krainy światłości
Padłby — i skonał, zanim się zawarła
Wiecznej swobody i rozkoszy brama...
Lecz była Ewa — i ta nie umarła —
I dała życie ludzkości...
GŁOS.
»Dzień gniewu — dzień płomienisty...«
GALILEUSZ.
O tak! dzień gniewu... dziś padają trony
Duchów, wzniesione nad błękit przeczysty...
O, jakżem nędzny!... o, jakżem shańbiony!...
CASTELLI.
Mistrzu mój! ucisz się tą wielką ciszą,
Która nad czasów kolei spełnieniem
Czuwa — i liczy potężnem milczeniem
Tych, co ją w duchn swym słyszą...
Ucisz się mistrzu, i swojej boleści
Nie daj na pastwę ciemnego motłochu...
Niech ból twój, wielki, jako oceany,
Nie będzie wzrokiem szyderstwa smagany,
Ani w ulicznym znieważony prochu,
Lecz niech w twej męzkiej piersi się pomieści...
Ucisz się, mistrzu — i wznieś się nad siebie...
Pomyśl, jeżeli promień słońca skryty
Nie daje światła w burzliwej zamieci,
Czyż zwątpi oko wpatrzone w błękity,
Że on nie zagasł — lecz żywie i świeci
Na wyższem, czystszem i jaśniejszem niebie?
GALILEUSZ.
Mów, bracie! — Jakaś nieznana otucha
Z twojemi słowy przejmuje mi duszę...
Jam zgnębionego wcieleniem jest ducha
I dźwigać łańcuchy muszę.
(powstaje i mówi z rosnącą siłą)
Lecz przeszłość widzi — a przyszłość mnie słucha...
Królewską rzuca na moje ramiona...
Potężnym cieniem na czas mój zapada...
I koronuje czoło moje w chmurę,
Z której słoneczna leci błyskawica,
Co przyszłość całą oświéca...
Przy jej jaskrawych połyskach widnieją
Walki, tryumfy i prace tych duchów,
Co żyją wielką, wszechludzką nadzieją
I rwą ogniwa ciemnoty łańcuchów...
Ludzkości! będziesz zbawiona!...
Nadenmą wiek mój podnosi miecz nagi
I myśl przecina, jak promień, na dwoje...
Lecz błysk genjuszu, rzucony na wagi
Wiecznego ruchu, przyśpiesza wschód słońca...
Oto już wschodzi zorza gorejąca...
Dzień nowy chwyta za nowe oręże...
Myśl, co się w ciszy badania poczęła,
Jako krew w ludów przelewa się żyły
I nowych prądów zwiastuje świtanie...
Powstaną męże potężnej, lwiej siły,
I oko w oko obejrzą Twe dzieła,
O Wiekuisty! o Stwórco! o Panie!...
(chwila milczenia — slychać bijące w kościolach dzwony)
MAROI. (wbiegając)
Co to, mój panie?... cały Rzym wzburzony,
Lud się na placach tłumami gromadzi.
Dominikanie[4] snują się jak cienie...
Na Ara-coeli[5] biją w wielkie dzwony...
Ponury poczet kapturów się zbiera...
W arterjach miasta czuć stłumione wrzenie,
Jakby przed jakimś straszliwym wybuchem...
Procesja ciągnie do twojej pustelni...
Mówią... Lecz cóż to?... jesteście tak bladzi...
Castelli! pani! powiedzcie mi, co to?...
Synu mej myśli! ty jesteś sierotą —
A ja — gasnącym w cieniach wieku duchem!
(osłabły upada w krzesło)
MARIO.
A więc to prawda?...
CÓRKA.
Cicho bądź!... umiera...
MARIO.
Czyż umierają kiedy nieśmiertelni?...
GALILEUSZ. (głosem zagasłym)
O, stokroć nędzna — i stokroć przeklęta
Jest nieśmiertelność ohydy — i _zdrady!
Chciałbyś już spocząć... lecz ludzkość pamięta;
Jak upiór w dziejach pojawiasz się blady...
Wiek jeden mówi — a drugi wiek słucha:
»To Galileusz, co zaparł się ducha«.
O! dajcie wy mi grób cichy, głęboki,
Gdziebym położyć mógł tę głowę siwą...
Gdzieby okropne, hańbiące wyroki
Nie dosięgały potęgą straszliwą
Do dostojeństwa ludzkiego korony:
Swobody myśli... O! jakżem znużony!
A jak daleko jeszcze koniec dzieła!...
Milczysz? Więc jakże dziś ten starzec może
Mieć tę odwagę straszną renegata,
Odprzysiężeńca — i wobec wszechświata,
Co mu nad głową globy swoje toczy,
Wyprzeć się prawdy w żywe Stwórcy oczy
I na wiek wieków okryć się sromota?...
(do Galileusza)
O panie! słuchaj!... Ja jestem sierotą,
Biednym sierotą — i nie mam na świecie
Nic — i nikogo... a przecież, gdy wspomnę,
Żem myśli twojej i ducha jest dziecię,
Jakieś mnie blaski chwytają ogromne —
I w nieskończoność wytężam źrenice —
A światy, lecąc w błękitne przestrzenie
Mojego wzroku czują błyskawice,
Krzyżując z myślą moją swe promienie...
Widzisz je? — oto całe ich miljardy
Kreślą w przepaściach koła gorejące...
Jakże ty powiesz, że jest nieruchoma
Wielka budowa współruchu, współwagi?...
Czyż się nie lękasz, by wschodzące słońce
Rzuciło ziemi spojrzenie pogardy,
Od której w ogniach wstydu stanie Roma?
O! na to trzeba straszliwej odwagi!...
CASTELLI.
Wiedz, zapaleńcze, że gdy ludzkość wciela
Ideał w zasad społecznych dziedzinę,
Godną jest rzeczą nawet Zbawiciela,
Gdy z krzyża woła: »Ja za prawdę ginę!«
Braterstwo ludów, równość praw człowieka,
Jest tym posiewem, co wzejście swe zwleka,
Jeśli mu braknie dżdżów krwawych, łez rosy.
Lecz tutaj — po co płonąc mają stosy?
Czyż przeto, że się przemoc naigrawa
I cichym rządom przyrodzenia bluźni,
Ruch nieśmiertelny wieczystego prawa
Bieg swój odwróci, albo go opóźni?
GALILEUSZ.
Pozwól mu mówić, Castelli! Przez niego
Najgłębsza tajnia duszy mej przemawia...
On jest zapałem wiedzy — i przyszłością
Olbrzymiej walki... siłą, która złamie
Żelazne berło starego bezprawia...
On jest jutrzenką zdobywczej ludzkości,
Potęgą woli — i świata młodością...
Pierwiastkiem ducha Bożego...
I na dziewiczem czole nosi znamię
Idei nieskończoności!...
MARIO. (rzuca się do nóg Galileusza)
O! dzięki tobie, ojcze mój!... Pójdź, pani!
Błagaj go ze mną, niech wytrwa do końca...
I niech nie nurza w ohydnej otchłani
Kłamstwa ostatnich blasków swego słońca...
Pójdź, pani! osłoń wzniosłą starca głowę
Od mar posępnych zwątpienia — bojaźni
I niech zakryją włosy twoje płowe
Przed jego wzrokiem krwawe widmo kaźni...
O pójdź!...
Klnę ci się, pani, mą duszą mem zdrowiem,
Że pójdę patrzeć, jak idąc ulicą,
Uczciwi ludzie omijają ciebie
I jak wyglądasz w hańby poniewierce...
Jakto! tyś córka? — i — przez Boga w niebie,
Patrzysz, jak ojciec twój siwy i stary
Ginie w straszliwej dla męża bezcześci —
I toniesz we łzach bezpłodnej boleści,
Zamiast się podnieść do wielkiej tej miary,
Co bohaterów stwarza — i ofiary?...
Tyś córka, pani?... i wolisz go żywym
Trupem, niż wolnym, nieśmiertelnym duchem?
I słabość jego — uścisków łańcuchem
Do życia hańby przykuwasz — straszliwym?...
(do Castellego)
Ach! i ty, zimny, bogdajbyś od łuny
Stosów rozgorzał! Bogdajbyś na ziemi
Bolał ludzkości ranami żywemi!...
Bogdajbyś zrzucił tę maskę półboga,
Która w milczeniu patrzy, jak pioruny
Biją w pierś żywą, jak ciemność złowroga
W twarz rzuca słońcu ohydne swe plamy!
Bogdajbyś cierpiał skazańca rozpaczą
I poczuł gorycz łez tych, którzy płaczą!...
(wspiera się o mur, zakrywszy twarz dłonie; slychać ciche tkanie)
Poświęcam ciebie na prawdy szermierza!
Ty wytrwasz dzielnie! ty będziesz promieniem,
Co w ciemność całą potęgą uderza,
Aż skrzesze iskrę zapału, grom czynu!
(Pałac Inkwizyci. — Sala sądowa. — Na prawo zakon św. Dominika i delegacya z Pizy. — Na lewo delegacye uniwersytetów włoskich. — W głębi wysokie krzesła, przeznaczone dla członków sądu. — W pośrodku widać grupy rozmawiających kardynałów. — Na wzniesieniu stoi czarny pulpit z Ewangelią. — U wejścia tłoczy się lud).
KARDYNAŁ BARBERINI.
Przyznaj, opacie, że cała ta sprawa
Wielkim kłopotem jest dla Watykanu...
Już Paweł piąty[6], dając posłuchanie
Sławnemu temu winowajcy, mniemał,
Że wolno mu jest uczucia człowieka
Od obowiązków papieża oddzielić...
OPAT MARAFFI. (generał zakonu Dominikanów).
Lecz Urban ósmy przeszedł go w tej mierze:
On, w liście swoim do księcia Florencji,
Tak niemal jasno, jak sam Galileusz,
Bronił wolności myśli — i nauki;
I względom jego polecał gorąco
Nieśmiertelnego skazańca... a jednak,
Jak to wiadomo Waszej Eminencji,
Przed sąd Indeksu[7] pozwać go dozwolił —
I słucha teraz, jak biją we dzwony,
Gdy geniusz wielki ma być potępiony.
KARDYNAŁ BARBERINI.
Ha! trudno bardzo iść przeciw prądowi
Swojego czasu! Wszystko, co uczynić można
W tej mierze, jest — być sprawiedliwym
I wzgląd, należny dla wielkiego męża,
Połączyć — z względem należnym...
OPAT MARAFFI.
Dla świata!...
VULPIANUS. (rektor akademii duchownej w Bolonii).
Czegóż wy chcecie, Padre?... Kościół musi
Twardo stać przy swych zasadach i prawdach.
Jedno ustępstwo, jeden krok fałszywy
Uzuchwaliłby jego przeciwników.
Dziś Augustyn święty, jutro Paweł
Stawaćby musiał do dysput uczonych
I odpowiadać pysznym nowatorom
Na takie oto: »Harmonices mundi«[8]
Lub: »Cena de le Cenere«[9] — lub wreszcie
»De revolutioniubus«...[10] Zważcie panie,
Że za tą kwestją, tak dzisiaj rozgłośną,
Kryje się inna, ważniejsza daleko,
Która mniej bystrym umysłom uchodzi...
Tu już nie idzie o to, aby orzec,
Czy ziemia jest tym punktem nieruchomym,
Wkoło którego słońce krąży złote,
— Co zresztą godnem jest miejscem w wszechświecie
Dla tej planety, na której się wielkie
Całej ludzkości spełniły mementa —
Lecz o to, czy te tajemnicze drogi
Badań przyrody mają stać otworem
Przed umysłami śmiertelnych? Czy duchy
Tak niezależnie mają czuć i myślść,
Jakby nie było na świecie powagi,
Która najświętszych tajemnic zasłony
Pomiędzy niebem a ziemią wstrzymuje?...
Czy nie należy już w samym zarodzie
Stłumić objawów bluźnierczej odwagi,
Z jaką dziś ludzkość w chaosu otchłanie
W pysze swej rzuca zuchwałe pytanie,
Które dzień sądu płomieniem rozwiąże:
»Czem — i gdzie jestem? skąd idę? gdzie dążę?«
Tu o to chodzi!...
OPAT MARAFFI.
Tak, o śmierć lub życie.
KARDYNAŁ BARBERINI.
Watykan, Padre, oglądać się musi
Na te pierwiastki, które mu potęgę
Wśród społeczeństwa zapewniają; pomnij,
Co było wrzawy w całym twym zakonie
Przeciw tym listom, które Galileusz
Do Castellego pisał, o zakresie
Powagi Pisma świętego...
OPAT MARAFFI.
Po trzykroć
Słuszność miał wielki myśliciel! Chociażby
Los mnie Brunona czekał, wyznam głośno...
Nie; nawet w obec świętej Kongregacji,
Że ja sam jestem tegoż zdania; Pismo
Jest wielką księgą etyki — i mniemam,
Iż nigdzie twórca Genezy nie wyrzekł,
Że to jest wiedzy ludzkości omega.
VULPIANUS.
Ależ tradycja, tradycja, mój panie!
Ta niewzruszoność jest naszą potęgą!
OPAT MARAFFI.
Słabością naszą, powiedz!... Instytucja,
Chociażby z nieba miała swój początek,
Wtedy jest tylko trwałą i potężną,
Gdy w swojej treści i w zakresie swoim
Prawo rozwoju mieści i uwzględnia.
Inaczej — ludzkość przerasta ją szybko
I musi od niej odstać obojętnie,
Ale rozeprzeć ją piersią wezbraną
W formy, któreby duchom wystarczały.
Weź Ewangelję... Ta, mieści zaiste,
Tak wzniosłe prawdy, takie ideały,
Że choćby ludzkość na skrzydłach leciała
Po wielkiej drodze wiecznego postępu,
Ta księga kroku dotrzyma jej zawsze —
Zawsze wystarczy — i owszem zostanie
Na wieki wieków wielkim ideałem
Wszystkich narodów, ustawą społeczną,
Której lud żaden nie przerośnie nigdy...
Bo serce ludzkie do wyższej się miary,
Jak miłość bratnia, ofiara, cierpienie
I sprawiedliwość, nigdy nie dostroi!
I gdyby Kościół raz zechciał zrozumieć,
Że przebudzone badań ducha prądy
Już się zażegnać nie dadzą, ni stłumić
Ognistym dymem, który z tego gmachu
Ogarnia Włochy, mniemam, iż powagi
Swej strzegłby lepiej, biorąc na swój udział
To, co w ludzkości wiecznym uczuć zdrojem
Bić będzie w niebios sklepienie błękitne,
Niż, gdy naznacza granice potędze,
Którą sam Bóg chciał widzieć niezależną,
Stawiając przed nią świat zjawisk otworem.
Ta Ewangelja, to księga miłości
Bratniej, nie jakieś uczone systema,
Którego Chrystus daćby nie omieszkał,
Gdyby w niem widział zbawienie ludzkości.
KARDYNAŁ BARBERINI.
Ha!... ha!... opacie... nie żartem coś bluźnisz!
A coby na to powiedział Laktancjusz[11]
I patrystycznej teorji[12] filary?
OPAT MARAFFI.
Coby powiedział?... Wasza Eminencja
Niechaj się spyta, co jabym powiedział,
Gdybym się z nimi spotkał w Rzymie! — Rzekłbym:
Jakto! na świecie są jeszcze nędzarze
Głodni i nadzy, są łzy nieotarte,
Krzywdy, głos których aż do nieba bije,
Nieprzytulonych sierot są tysiące,
Jest niewolnicza ciemnota i praca —
Są wszystkie straszne niedole ludzkości;
A wy, uczniowie Tego, który siebie
Oddał na wieczną miłości ofiarę,
Wy się kłócicie o to, czy na niebie
Dla nieruchomej ziemi świeci słońce —
Czy też się ziemia z swą nędzą obraca?
Tobym powiedział!
To, co się dzisiaj za chwilę tu stanie,
Imię Kościoła ohydnem uczyni
Wiekom i ludom!...
KARDYNAŁ BARBERINI.
Cóż chcecie, mój panie?
Myśmy zrobili, co zrobić się dało
Bez obruszenia na siebie ciemnoty.
Ja sam wpływałem na to siłą całą,
Żeby posępną skazańca niedolę
Osłodzić chociaż znośniejszym pobytem
Nad Inkwizycji zamknięte więzienie...
Lecz nacisk tutaj wywierają masy
I mniszych knowań podstępne roboty.
Spojrzyj na prawo! Te białe kaptury
Są jak wyziewy burzy — i jak chmury,
Zdolne na słońce sprowadzić zaćmienie,
A nie dopieroż na ludzi — i czasy.
KARDYNAŁ BANDINI.
Czas, to my, bracie! Słuchaj, jeśli Kościół
Pochwyci wielką postępu pochodnię
I nieść ją będzie przed pracą ludzkości,
Jeżeli sztandar wolności rozwinie
Po nad ścieśnione granice czczych sporów
I godną Bóstwa swobodę obwieści
Dla niezależnych umysłów i duchów,
Jeżeli chwyci przewodnią nic ruchów
Wieku, co na świat wydaje w boleści
Tryumfy prawdy, jeżeli sam wniesie
Pochodnię wiedzy w zwątpienia otchłanie
I w drodze takiej wyprzedzić się nie da,
To będzie wielkim!... to będzie tak wielkim,
Jak Bóg, gdy wyrzekł: »Niech światło się stanie!«
I czasy jego, nad których poziomem
Wybłyśnie, będą wielkimi czasami!
KARDYNAŁ BARBERINI. (szyderczo).
O marzycielu!... ty — ty chciałbyś może,
By Rzym, rzucając podstawy swojej siły,
Oparł się o te nieliczne wyjątki,
Które mu wiele może dadzą blasku,
Lecz — świętopietrza pewno nie zapłacą!...
KARDYNAŁ BANDINI.
Nie o wyjątki tu idzie; ja chciałbym,
By społeczeństwo, którem Kościół rządzi,
Było tak światłem, chociaż — i dojrzałem,
Żeby wśród niego miejsca mieć nie mogły
Fakta, podobne do klątwy Kaliksta,
Przed dwustu laty rzuconej — komecie![13]
KARDYNAŁ BARBERINI.
Przed dwustu laty! Sameś to powiedział.
KARDYNAŁ BANDINI.
Tak! — a cóż dzisiaj? Przy jakich to blaskach
Widzisz ten wielki dwuwiekowy przedział?
Może przy łunie tego stosu, który
Dymi się jeszcze po Giordanie Bruno,
By z głowni swoich dać iskrę na podpał
Płomieniom, które dziś buchną na nowo,
Jeśli się głośno ozwie wolne słowo.
A to są czasy nasze! nasze, bracie!
KARDYNAŁ BARBERINI.
Och! Eminencjo!... wy zawsze szukacie
Stron najczarniejszych i w ludziach i w świecie...
Ba! wszakże w Rzymie wiadomem jest przecie,
Żeście z tym wielkim winowajcą chwili
Plamy na słońcu w swej willi odkryli!
(zwraca się ku drzwiom)
Coś nie nadchodzą! — To jednak ciekawem
Byłoby bardzo, gdyby tak ktoś z góry...
Naprzykład... z Marsa na świat ten poglądał
I dojrzał na nim punkt — Rzymem nazwany...
A na nim punkcik... tę salę sądową...
I spostrzegł, ku swej ogromnej uciesze,
Jak cały zbiór ten, wraz z Inkwizytorem,
Delegacjami i ceremoniałem —
I winowajcą, w najwyższym zapale
Odprzysiężenia teorji wszechruchu,
Jak drobna iskra obraca się w kółko
Na berle Boga — w błękitnej przestrzeni!
Ha!... ha!...
(śmieje się z cicha).
KARDYNAŁ BANDINI.
Nad wyraz to smutne, mój bracie!
(słychać głośny szmer na prawo).
KARDYNAŁ BARBERINI.
Pozwól! słuchajmy!... Wielka delegacja
Głosy podnosi... słuchajmy, to warto!
Bardzom ciekawy, do jakiej potęgi
Z tych głów pizańskich[14] wypłynie koszlawo
Teorja płaszczyzn pochyłych — i prawo,
Że na ciał chyżość nie wpływa ich waga...
KARDYNAŁ BANDINI.
O Barberini! wolałbym jak kamień
Ów, wyrzuconym paść — i nie wstać więcej,
Niżeli patrzeć, jak ciemne te tłumy
Rzucają błotem na wiedzy szermierza!...
Mnie to, co tobie tak śmiesznem się zdaje,
Posępną grozą swej nędzy uderza...
Wiecznie to samo — od czasów Golgoty:
»Na krzyż go! na krzyż!... zawcześnie się rodził!«
— Kiedyż czas będzie, o Boże?
GŁOS 1-SZY Z DELEGACYI.
Tak! w Pizie
Kościół ma wierne dzieci! Myśmy przecie
Nie mogli na to pozwolić u siebie,
Żeby w świątyni grzeszne jakieś sztuki
Szatańskiej pychy czyniono...
GŁOS 2-GI.
Cóż z tego
Przyszłoby ludziom, choćby też wiedzieli,
Jak leci kamień z tej wieży pochyłej,
Co tylko cudem nad ziemią się trzyma,
Jeśli wiadomo dobrym chrześcijanom,
Że gdyby tylko Pan Bóg zechciał, toby
Kamień w pół drogi zatrzymał się, lecąc?
KARDYNAŁ BARBERINI. (śmieje się)
Ha! z założenia godnego Pizanów,
Wniosek wspaniały!... godny delegacji!...
I to są usta, które iskrę bożą
Ducha rozdmuchać mniemają na świecie!...
To są umysły, które się mniemają
Dość wielkie, by cię sądzić, myślicielu!...
I to są ludzie, którzy cię z ohydą
Z miasta swojego wygnali...
(wrzawa u głównego wejścia)
GŁOSY.
Już idą!...
(Heroldowie sądu staja przy drzwiach, któremi wchodzi chór zakapturzonych zakonników i staje dwoma szeregami, po prawej i po lewej stronie. — Za nimi wchodzą sędziowie Inkwizycji, poprzedzeni przez Wielkiego Inkwizytora, który idąc, modli się półgłosem, ze złożonemi przy ustach rękami. — Sąd zasiada krzesła. — Chwila uroczystego milczenia).
W. INKWIZYTOR.
Niech oskarżony wejdzie!... Wy ojcowie,
Błagajcie kornie Najświętszego Ducha,
By radę swoją, której Kościół słucha, W ognistem objawił słowie.
KAPELAN. (powstając)
Módlmy się...
CHÓR Z LEWEJ.
Na padół nędz,
Na ziemię łez,
O! przybądź Duchn boży!
Niech śmierci i noc,
Posępną moc
Przed światłem Twem ukorzy!
Na kościół spłyuie święty!
Wśród błędnych dróg
Niech wolę Bóg
Objawi niepojęty!
OBA CHÓRY.
W walk krwawych dni,
Gdy ludzkość drży,
Gdy miecz i stos się sroży,
Hetmanie nasz,
Ty światło wskaż,
Ty przybądź, Duchu boży!...
(w czasie tej modlitwy chóru, straż Inkwisycyi wprowadza bocznemi drzwiami Galileusza, ubranego w pokutnicze szaty, a oddaliwszy się sama ku drzwiom, pozostawia go w pośrodku sali)
W. INKWIZYTOR.
Przybliż się, starcze posępny, którego
Od kar najsroższych, zasłużonych dawno,
Jakiemi Kościół zwyciężać zwykł wroga,
Tylko te siwe włosy jeszcze strzegą —
I winy swojej uczyń spowiedź jawną,
Tu — wobec sądu — i ludu — i Boga!
(chwila milczenia; Galileusz postępuje kilka kroków naprzód)
GALILEUSZ.
O panie! jam był duch wolny, skrzydlaty, Który w błękitne ulatał przestrzenie;
I — jak Bóg silny — przez mgły i przez cienie
Przed wzrok swój powołał światy...
Jam był ten, który zbliżyć się ośmielił
W noc ciemną niebo gwiaździste do siebie
I który w cichem dumaniu, wydzielił
Prawo z chaosu w tem niebie.
Byłem ten, który wyrzekł, że to słońce
Nad waszą głową, panie, gorejące,
Nie jest pochodnią, rozpaloną po to,
By wzejść — i zgasnąć nad wieku ciemnotą...
Że ziemia, drobny pyłek wśród miljona
Grlobów, ulega wiecznemu ruchowi...
I — że potęga, nigdy niecofniona,
Ruch ten określa, mierzy i stanowi.
Byłem ten, panie, co dość miał odwagi,
By wyrzec głośno, że księga zbawienia
W rzeczach nauki nie tworzy powagi —
I że nie wiedzy strzeże, lecz sumienia...
Że myśli ludzkiej nikt wstrzymać nie zdoła,
Bo ona żywym, samodzielnym ruchem...
Ja byłem głosem, który »Naprzód!« — woła
I wstrząsa pleśni łańcuchem!
(szmer w tłumie)
GŁOSY Z PRAWEJ>
Zuchwały kacerz!...
GŁOSY Z LEWEJ.
Wielkie wyznanie!...Wzniosły winowajca!
(Herold stuka laską — ucisza się)
GALILEUSZ.
A dziś — za skrzydła złamane ściągnięty
Z słonecznych wyżyn — jam orzeł raniony...
Jam promień, który przygasa — i znika...
Jam odszczepieniec — i prawd wiecznych zdrajca...
Z korony męskiej czci mojej wyzuty,
Z skrępowanemi, jak zbrodzień, ramiony,
Odziany w nędzne łachmany pokuty,
Stoję przed wami — po trzykroć przeklęty!
I wobec sądu, co wyrzec ma prawo
Śmierć twą — lub życie, wykonaj przysięgę,
Że błędów swoich kacerskich się zrzekasz;
Że odwołujesz swe zdania w przedmiocie
Pitagorejskiej, bluźnierczej doktryny;
Że nigdy nauk o ziemi obrocie
Głosić nie będziesz ni jawnie, ni skrycie;
Że z szczerą skruchą i poddaniem czekasz
Na wyrok sądu za wielkie twe winy
I że twój obłęd czartowską jest sprawą.
Twe »Dialogi« będą ręką kata
Spalone, żeby nie plamiły świata
I żeby z dymem rozwiała się zbrodnia;
Ty sam, w więzieniu, każdego tygodnia
Odmówisz psalmy pokutne Dawida.
A teraz zbliż się!
Galileusz postępuje naprzód)
MARIO. (przedzierając się z tłumu)
Ach! wstrzymaj się chwilę!
(do sędziów)
O wielcy, straszni, potężni sędziowie!
I cóż wam z tego, że starzec ten blady,
Którego dręczyć byłaby ohyda,
Wobec tej ciemnej, służalczej gromady,
Co tchem swym stosów roznosi płomienie,
Tę narzuconą przysięgę wypowie
I prawdy, która dla was niedostępna
I nie dość jasna — i nie dość prawdziwa,
Drżącemi usty złoży zaprzeczenie?
— Tryumf to mały — i zdobycz posępna...
Głowa schylona, znękana i siwa!...
Pozwólcie tylko! Ja, w młodych lat sile,
Ja, cobym zgnieść mógł cały ten mur mniszy, —
Tu, na kolanach, przed wami — w pokorze,
Głosem potężnym, który świat usłyszy,
Nie Ewangelji, lecz żywych ran Chrysta
Dotknąwszy ręką, przysięgę wam złożę,
Że każda prawda jasna, oczywista,
W którą ja wierzę sam — i wy wierzycie —
Kłamstwem jest, błędem, herezją przeklętą! —
Że dla ludzkości zamkniętą jest droga,
Co wiedzie w głębin duchowych badanie...
Że niema rzeczy — gdy jest niepojętą...
Że zatem niema wieczności — ni Boga!
Bo wobec Niego to kłamstwo nie zdoła
Przejść mi przez usta... i stań — tak! niech czoła
Mego nie ranią te spojrzenia wzgardy,
Któremi wstydu ognistą koronę
Czerń ta szydercza, sycząca, złowroga,
Na skronie moje wtłacza znieważone...
KAPELAN. (z współczuciem)
Och! obowiązek straszliwy — i twardy!
(W czasie tego przygotowania Inkwizytor modli się półgłosem, z przechyloną w tył głową i przymkniętemi oczami. Sędziowie i kardynałowie powstają dla wysłuchania przysięgi).
KAPELAN.
Mów, synu!
GALILEUSZ. (klęcząc)
Ojcze! podtrzymaj mnie nieco...
(z nagłą rozpaczą)
O niech mi gwiazdy wiekuiste świecą!...
(Kapelan poddaje słowa przysięgi, które Galileusz powtarza głosem zagasłym).
Tę Ewangelję przysięgam, wśród skruchy,
Że cała moja nauka o ziemi,
Której przedmiotem są kształt jej i ruchy,
Jest kłamstwem... fałszem...
(ciszej)
Ach ojcze! dość tego!...
(na znak kapelana mówi dalej):
Szatańską pychą — herezją przeklętą —
Przysięgam, że się błędami mojemi
Brzydzę — i aż do tchnienia ostatniego
Wyznawać będę — przed światem — i Romą —
Że ziemia jest — i była — nieruchomą.
Wszystkie pokuty, aczkolwiek surowe,
Jak winowajca przyjmuję w pokorze...
Tak mi dopomóż wszechmogący Boże!
Tak niech mi światłość -wiekuista świeci!
(uroczyste milczenie w tłumie).
GALILEUSZ. (powstając)
Ha! jaka cisza!... Sędziowie, słyszycie
Ten szmer w przestrzeni? — To wszechświat tam leci,
Gdzie wieczne światło — ruch wieczny — i życie!
Klątwa go chwyta...
↑Indeks (Index librorum prohibitorum, spis książek zakazanych) ogłaszany od r. 1564. Tu mowa o Kongregacyi indeksu, która w r. 1606 wydała wyrok, potępiający naukę Kopernika, której hołdował Galileusz; teraz w r. 1632 sądzono wielkiego uczonego za nieposłuszeństwo owemu wyrokowi.
↑Laktancyusz — filozof chrześcijański (zm. ok. r. 330).
↑Patrystyczna teorya — zapatrywanie Ojców Kościoła
↑Kometa Halleya 1456 r. (P. a.) Wedle Ciaconiusa (Vitae pontificum II, 982), gdy kilka dni ukazywała się na niebie kometa, cała czerwona, z długim ogonem, a astronomowie przepowaidali straszny mór, głód i wszelkie lkęski, Kalikst IV, chcąc odwrócić gniew Boży, zarządził kilkudniowe suplikacye, ażeby to wszystko, co ludziom groziło, obrócić na Turków, tych wrogów chrześcijańskiego imienia.
↑Galilei był w r. 1589 profesorem matematyki w Pizie, gdzie odkrył między innemi prawo ciążenia, zwalczane przez innych profesorów.
↑»A przecież się porusza« — słowa przypisane Galileuszowi przez późniejszą legendę.