[125]GARNUSZECZEK ŚMIETANKI.
PRZYPISNY UCZENNICOM PENSYI
PANNY TERESSY BRZEZIŃSKIEJ.
W Warszawie.
Dzieweczki młode! któraż nie rada
Kiedy się ludziom podoba?
Niechże więc każda myśli i bada
W czém jest prawdziwa ozdoba.
Bo jużciż ufam, że was nie złudzi
Lada hołd głupców lub trzpiotów;
A zaś by zjednać cześć dobrych ludzi,
Dobrych potrzeba przymiotów.
Lecz same nawet cnoty z rachuby,
Byćby przestały cnotami;
I czyn najlepszy w celu swéj chluby,
Nie zdobi duszy, lecz plami.
[126]
Cóż więc jest dobrém prawdziwie? — Oto,
Co wam Stróż–Aniół w sumieniu
Powié, że czyńcie! a wy z ochotą
Czynicie, gwoli natchnieniu.
I takie tylko czyny niech złożą
Szereg dni waszych na świecie,
A nie dość ludzką, ale i Bożą
Miłość i Łaskę znajdziecie.
Albowiem wiedzcie, że przed obliczem
Boga, postępek nasz wszelki,
Jak i największy sam przez się niczém,
Tak i najmniejszy jest wielki,
Jeśli go tylko Bogu poświęci
Człowiek przez Miłość i Wiarę:
Bo nie z wartości, lecz z dobréj chęci
Bóg ceni ludzką ofiarę. —
I by téj prawdy wzorem wam dowieść,
I głębiéj utkwić w serduszku,
Powiém najprostszą, jak można, powieść,
Bo o śmietanki garnuszku.
Ongi żył w Wilnie żołnierz odstawny,
Stary weteran bez nogi:
Przed laty Rotmistrz chorągwi sławnéj,
W końcu inwalid ubogi.
[127]
Lecz Bóg mu, w zamian darów swych innych,
Dał dar najdroższy na świecie:
W jedynéj córce wzór cnót dziecinnych,
Najprzywiązańsze doń dziecię.
Tak, że ta nawet dola ich biedna,
Zda się, że szczęściem jéj była:
Bo przez nią czuła, że ona jedna
Gorycz jej ojcu słodziła.
I coby może zdało się drugiéj
Upokorzeniem, przykrością:
Jéj, nieść najniższe ojcu posługi
Było największą radością.
A codzień zwłaszcza piérwsza jéj sprawa
Była — ażeby co ranka,
Już nań czekała gotowa kawa,
I co najlepsza śmietanka. —
Raz więc, gdy dzień już świtał w okienku,
A ona w rannym fartuszku.
Klęcząc przed piecem, drewienkiem w ręku
Zgarnia kożuszek w garnuszku:
Drzwi się otwarły — wszedł człowiek młody,
Z Rotmistrzem widzieć się żąda. —
Jéj wstyd ognisty oblał jagody,
I on zmieszany spogląda.
[128]
I jak w nas każdym, z lada ponęty,
Z lada wzruszenia — w téj chwili,
Duch nasz kusiciel, i Stróż jéj święty,
Walkę w niéj o nię stoczyli.
„Wstyd ci, wstyd, hańba!“ — szepnęła pycha —
„Klęczeć przed piecem u garnka!
„Patrz, jak się z ciebie ten pan uśmiécha!
„Myśli, żeś pewnie kucharka!“ —
Na szept téj myśli, już chce co żywo
Zemknąć — ruszyła już krokiem... —
Wtém Aniół ojca postać sędziwą
Przewiódł przed myślą i okiem:
Jak ją codziennie Bogu poleca
Rad ze śniadania staruszek! —
I znów dziewczynka bliżéj do pieca —
A już, już, wzbiera kożuszek!...
„No I toż przynajmniéj mów!’ — tak przez próżność
Kusiciel w myśli rzekł daléj:
„Że to dla ojca; — niech twą pobożność,
„Niech twoję czułość pochwali!“ —
Już ma coś mówić — chociaż się wstydzi,
Gdy wtém — jak z głębi serduszka,
Słyszy głos cichy: „Dość, że Bóg widzi!“ —
I ach! war bieży z garnuszka.
[129]
Pierzchnęły wszystkie względy i trwoga —
Znów na kolanach u pieca!... —
A wtém wszedł Rotmistrz — i gość od proga
Dał krok, i sam się zaleca.
Syn towarzysza w niejednéj bitwie,
Co oto w liście zaklina,
Aby młodzieńca, obcego w Litwie,
Rotmistrz przygarnął jak syna.
I gdy staruszek rozczulon rzewnie,
Wspomniawszy młode swe lata,
Woła na córkę, i ręczy pewnie
Że go też przyjmie za brata:
Twarz ich obojga ogniem spłonęła —
Bo wzajem z swego spojrzenia,
On wdzięk jéj duszy — ona pojęła,
Że on jéj duszę ocenia.
I za lat parę, Nieba łaskawe
Dały im dożyć tej chwili,
Że jak mąż z żoną, razem już kawę
Dla starych ojców warzyli.
1854.