Gdy słońce zapada... (Orkan, 1968)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Orkan
Tytuł Gdy słońce zapada...
Pochodzenie Poezje Zebrane tom I
Redaktor Stanisław Pigoń
Wydawca Wydawnictwo Literackie
Data wyd. 1968
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
GDY SŁOŃCE ZAPADA...

Niewyśpiewana, prześwięta godzina! —
Rzeki barw, lejące się pyłem z rajskich błoni —
Kiedy dusza w zachwycie do ziemi się kłoni,
A ziemi zapomina...
................
W ogniu stanęły niebiosy.        5
Od nieba zajęła się woda na jeziorze...
Jak step skoszonych traw
Szybko się poczyna palić...
Nieprzemierzone wód pokosy
Płyną w ogniową zorzę —        10
Poczynają się skrzyć, złocić, koralić...
Płomień przez fale idzie wpław,
Zataja się — niby tonie — mierzchnie —
Przepala lśniące powierzchnie,
Łamie je, stapia w swym żarze, rozpryska,        15
Wystrzela kwiatami z głębi
Albo powietrzem się ciska
Niby prześmigi złotych mew-gołębi...
Na zapalonym obszarze
Tańczą ogniste języki,        20
Krwawe, zielone, liliowe —

Coraz to nowe —
Mienią się, grają,
Wnikają w podwodne tonie —
Buchają płomienne krzyki —        25
Pożar się szerzy dokoła —
Już całe jezioro płonie,
Jak wielkie, roztoczone skrzydło archanioła...
................
Tedy rozstąpiły się
Płomienne niebios przesłony,        30
Rozpełzły, rozpłynęły się w czerwone morza,
Ujęte w siną oprawę,
I na tle siniejących zórz.
W oblasku złotej korony
Ukazało się widmo słońca        35
Ogromne, krwawe —
Zawisło w pustce przestworza
Nad płonącymi wodami
Niby serce rozżarzone świata — —
Zaczem z jeziornych wzgórz        40
Płomień-wysłaniec wylata
Jeden — drugi —
Prędko, by zdążyć —
Całe ich ogniste smugi,
Które się łączą w słup-kolumnę        45
I poddają się słońcu —
Za późno...
Już poczyna się grążyć
W ogni krzyczących trumnę
Bez dna, bez wieka,        50
Nakrytą nieba koliskiem —
Zapadające, wydaje się kopułą, tiarą,

Bramą płonącą, ogniskiem —
W końcu jest istnie jak serce człowieka,
Tonące krwawą ofiarą...        55
................
Zapadło.
Niebo jak chusta pobladło.
Zgasł pożar fal.
Od brzegów poczyna pełznąć smutek-siniec...
W całej naturze zawisł nieukojny żal,        60
Jak po straceniu Boga.
Na zesiniałych wodach
Została ognista droga,
Idąca w nieskończoną dal — —
Duszom ofiarnym gościniec.        65
Gdybym znał Moc,
Która by mogła spełnić me tęsknoty,
Prosiłbym, aby taki był mój zachód — złoty...
Aby po mnie została ta cisza — ten żal —
I ta droga, idąca w nieskończoność...        70




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Orkan.