[92]GWIAZDA.
Już nie mam spiewać? — Wszak ja śpiewać muszę,
Mamże zamykać w serca tajni skrycie
To, co mi bóstwo wlało z życiem w duszę,
To, co mi droższe nad szczęście, nad życie?
I ja mam milczeć — i te czułe dźwięki,
Któremi anioł ze snu mię ocucił,
Nie składać w słowa, choć słabej piosenki;
Jabym dar nieba od siebie odrzucił?
Gdy w ciemnej nocy groźno grzmi i łyska,
Jedna gwiazdeczka iskrzy się i mroczy,
I miłym ogniem w głąb się w duszy wciska,
Mamże odwrócić od niej moje oczy?
Słońce na wschodzie szerzy blask łagodny,
I bieg poczyna, co mu Bóg wymierzył;
Wszystko wróżyło: dzień będzie pogodny,
I słońce zgasło, i piorun uderzył! — —
[93]
Drżące płomyki nocne wiodąc tańce,
Chciwemi nieraz ścigałem oczyma,
Ale te dzikiej pustyni mieszkańce
Rzucały światło na zgubę pielgrzyma!
Gdy sen znużone zamyka źrenice,
A nocna ksieni w żałobnej zasłonie
Karych rumaków złote zwraca lejce,
Kula ognista w oceanie tonie;
Srebrzyste chmurki snują się wesoło,
Burza się zrywa — zbija je w kolumny,
A księżyc blade roztoczywszy koło,
Skrył się za chmurę — zgasł jak na dnie trumny!
Na ziemi żaden promień się nie świeci,
Wiatr zdmuchnął lampę na nieba sklepieniu,
Jak fal szum dziki, wyjąc burza leci,
Nadzieja w słabym zagasła płomieniu!
Ach każdy promyk jasny i uroczy,
Na którym serce tak się mile pasło,
Jaskrawym ogniem słabe zaćmić oczy,
Jam wzrok wzniósł w górę — wszystko jak sen zgasło!
Zimne łzy wtenczas zrosiły me lice,
I z słodkich marzeń ocucony nagle,
Z rąk mych wydartą ujrzałem kotwicę,
A wiatr przeciwny dął w rozpięte żagle;
[94]
Na ziemi, niebie nie widząc obrony,
Kiedym w rozpaczy wkoło okiem rzucił,
Porwałem lutnię, uderzyłem w strony,
Żegnając życie piosenkem zanucił!
Czy to na brzegu świeci far wyniosły?
Ogień ratunku pośród nocy ciska!
Rzuciłem lutnią, rączo biją wiosły,
Fala się wznosi, łódka brzegu bliska.
Lecz to nie fanal, co to światło toczy,
Wije się strumień złoty po błękicie,
Ja ku mej gwieździe wdzięczne zwracam oczy.
Z chmur, na głos lutni, wysuwa się skrycie,
Jak tęcza, kiedy jasny krąg roztoczy,
Wstęgą z barw tkaną, z morzem łączy morze.
Jakiś blask świetny, jakiś cień uroczy,
W jednym się gubi i łączy kolorze.
Już wierzb płaczących wietrzyk splata włosy,
Zgasł odblask słońca na skałach z granitu,
Spadła na ziemię, jak kropelka rosy,
Iskra po iskrze z ciemnego błękitu.
A ja ku Wiśle zwróciłem me kroki,
Znaki i cyfry w żółtym kreśląc piasku,
Z wschodu na zachód pędził wiatr obłoki,
Coraz w świetniejszym stała gwiazda blasku.
Jak brylant skryty pod zimnym kamieniem,
Strzałą ognistą twardy głaz przenika,
[95]
Tak i ta gwiazda, jutrzenki promieniem,
Roztrąca chmury, ziemi się dotyka!
Cisza łudząca poi wszystkie zmysły,
Oko nieznanym iskrzy się zapałem,
Uczułem rozkosz, nad brzegami Wisły,
Nad jej brzegami, mą gwiazdę ujrzałem!
Ona mi drogę wskazuje wśród nocy,
Jabym o inną przewodniczkę pytał?
A innych świateł szukając pomocy,
Możebym więcej już jej nie przywitał!
Ja chciwem okiem za jej światłem gonię,
Ja ku niej drżące wyciągam ramiona,
A ona, Wisło! w Twoich nurtach tonie,
Ostatnia gwiazda, z gwiazd niebieskich grona.
I tam ją bystre jeszcze ściga oko,
Jeszcze w ostatniej widzi ją iskierce,
Niknie — już w falach utkwiła głęboko,
Przed skonem ogień przelała w me serce!
Ach całe życie cóż jest? — tajemnica — — —
Człowiek i myśli, i w myślach swych tonie,
Szczęśliwy, komu prawdy łyskawica,
Raz tylko błyśnie — choć błyśnie przy skonie!
Ja nieraz smutne zwiedzałem ruiny,
Po zimnym głazie łza zimna spłynęła,
Tutaj, rozkoszne spędzałem godziny,
Łza, Wisło! w twoich nurtach utonęła.
|