Jak gdy z gniazdeczka wyleci ptaszyna,
W wesołych pląsach w powietrzu się wije.
I życie swoje pieniem rozpoczyna, Za słońcem tęskni — i w obłok się kryje.
I tej — co jemu gniazdeczko usłała,
Szuka miłości, tęsknoty spojrzeniem,
I tę, co jemu pierwszą pieśń śpiewała,
Wita swą matkę pierwszem swojem pieniem:
O pieśni moja! — leć w świata przestworze, Coś długo w głębi duszy mej drzymała; I tobie zeszło nowe życia zorze, I tyś do lotu skrzydełek dostała.
Już Cię w mem sercu dłużej kryć nie mogę,
Leć pieśni moja, drżąca i nieśmiała.
Oby Ci gwiazdy przyświecały błogie
I miłość drogę kwiatami zasłała!
I cóż masz czynić w tej płaczu dolinie, Gdzie złotych lutni, złote dźwięki płyną? Ty w innej szukaj ojczyzny krainie, Tam, gdzie się łzami dźwięki twe rozpłyną!
Łzy i niewinność — ozdoba twa cała;
Od takiej pieśni — świat wesoły stroni;
Ach nie dla ciebie laury wiąże chwała,
Tie twoje imię w świecie się rozdzwoni!
Ty do górnego unoś się Syonu, Gdzie Pani świata, gdzie nieba Królowa, Gdzie Matka moja! — wzbij się do Jej tronu, I w te pokornie odezwij się słowa.
Powiedz, że Ciebie dusza ma wysłała,
Że Ją za Matkę i Panią obrała,
By na cię więzy miłości włożyła,
Proś, niewolnicą abyś Jej została!
Proś, by jak Matka nad tobą czuwała, A ty Jej wiernie przyobiecaj służyć! Byś niczem od Niej odwieść się nie dała, By cię ku swojej chwale chciała użyć!
Jako pierwiosnek mile się rozkwita,
Gdy wiosna z ziemi wywabi go łona,
I barw swych tęczą, wonią, słońce wita;
W słońca promieniu i żyje i kona:
Tak cię Maryi miłość wywabiła Z duszy o piosnko! pierwsza ma dziecino!
Proś, by ci dzisiaj pobłogosławiła, Abyś do skonu została niewinna!
A gdy w ostatniej życia mego chwili,
Snuć się już będą smutne grobu cienia,
Pieśń o Maryi duszę mą zasili,
Ku Niej ostatnie uniesie westchnienia!
Choć z zimnej lutnię śmierć wytrąci dłoni, Pieśń nie ucichnie w głębi mojej duszy! Ona do Ciebie o Matko pogoni, Do miłosierdzia serce Twoje wzruszy!
I Ty, o Matko, do Syna pospieszysz,
I sługę, Pani nawiedzisz wiernego,
I smutne serce ukoisz, pocieszysz,
I do przybytku uniesiesz wiecznego!
A gdy już zwłoki złożą w ziemi łonie, Serce w wieczności twardym snem zadrzymie, Gdy po twych strunach lutnio wiatr przewionie, Słodkie Maryi wydaj echom Imię.
Lutnio ukochana! w odludnym lesie,
Gdzie wiatr północny słów ludzkich nie niesie,
Ani wrzask myśliwych, ni głos trąb chrapliwych,
Nad brzegiem jeziora nie płoszą sarn tkliwych,
Znalazłem ciebie! Z jodły wybujałej,
Gdzie wiatry z tobą swawolne igrały,
Zdjąłem; a w brzmiące gdym uderzył struny,
Jękły i słodkie rozeszły się tony!
A razem błysnął promyk szczęścia święty;
Jako kwiat burzą jesienną przygięty,
Gdy łza poranna lekko ziemię zrosi,
Słońce witając i kwiat się podnosi!
Tak, widzi serce boleścią ściśnione,
Jak jasny promyk przebija zasłonę,
Co święte kraje wyobraźni kryje.
Słyszę dźwięk lutni i czuję, że żyję!
Z tobą na losów zmiennych wpędzony morze,
Gdzie innym ciernie rosną, zbieram róże;
Dokąd mą łódką niesie wiatr burzliwy,
Lutnio kochana! z tobą ja szczęśliwy!
Z tobą dnia witam poranne promienie,
Z tobą gasnące żegnam cienie.
Gdy ziemię skryją w pośród nocnej ciszy,
Księżyc wschodzący moje pienia słyszy!
Lutnio północy! czy wiatry straszliwe
Po nad górami w jodłach smutnych huczą,
Czy wzdęte wichrem skał potoki mruczą,
Serce me czuje twoje tony tkliwe.
Już nie mam spiewać? — Wszak ja śpiewać muszę,
Mamże zamykać w serca tajni skrycie
To, co mi bóstwo wlało z życiem w duszę,
To, co mi droższe nad szczęście, nad życie?
I ja mam milczeć — i te czułe dźwięki,
Któremi anioł ze snu mię ocucił,
Nie składać w słowa, choć słabej piosenki;
Jabym dar nieba od siebie odrzucił?
Gdy w ciemnej nocy groźno grzmi i łyska,
Jedna gwiazdeczka iskrzy się i mroczy,
I miłym ogniem w głąb się w duszy wciska,
Mamże odwrócić od niej moje oczy?
Słońce na wschodzie szerzy blask łagodny,
I bieg poczyna, co mu Bóg wymierzył;
Wszystko wróżyło: dzień będzie pogodny,
I słońce zgasło, i piorun uderzył! — —
Drżące płomyki nocne wiodąc tańce,
Chciwemi nieraz ścigałem oczyma,
Ale te dzikiej pustyni mieszkańce
Rzucały światło na zgubę pielgrzyma!
Gdy sen znużone zamyka źrenice,
A nocna ksieni w żałobnej zasłonie
Karych rumaków złote zwraca lejce,
Kula ognista w oceanie tonie;
Srebrzyste chmurki snują się wesoło,
Burza się zrywa — zbija je w kolumny,
A księżyc blade roztoczywszy koło,
Skrył się za chmurę — zgasł jak na dnie trumny!
Na ziemi żaden promień się nie świeci,
Wiatr zdmuchnął lampę na nieba sklepieniu,
Jak fal szum dziki, wyjąc burza leci,
Nadzieja w słabym zagasła płomieniu!
Ach każdy promyk jasny i uroczy,
Na którym serce tak się mile pasło,
Jaskrawym ogniem słabe zaćmić oczy,
Jam wzrok wzniósł w górę — wszystko jak sen zgasło!
Zimne łzy wtenczas zrosiły me lice,
I z słodkich marzeń ocucony nagle,
Z rąk mych wydartą ujrzałem kotwicę,
A wiatr przeciwny dął w rozpięte żagle;
Na ziemi, niebie nie widząc obrony,
Kiedym w rozpaczy wkoło okiem rzucił,
Porwałem lutnię, uderzyłem w strony,
Żegnając życie piosenkem zanucił!
Czy to na brzegu świeci far wyniosły?
Ogień ratunku pośród nocy ciska!
Rzuciłem lutnią, rączo biją wiosły,
Fala się wznosi, łódka brzegu bliska.
Lecz to nie fanal, co to światło toczy,
Wije się strumień złoty po błękicie,
Ja ku mej gwieździe wdzięczne zwracam oczy.
Z chmur, na głos lutni, wysuwa się skrycie,
Jak tęcza, kiedy jasny krąg roztoczy,
Wstęgą z barw tkaną, z morzem łączy morze.
Jakiś blask świetny, jakiś cień uroczy,
W jednym się gubi i łączy kolorze.
Już wierzb płaczących wietrzyk splata włosy,
Zgasł odblask słońca na skałach z granitu,
Spadła na ziemię, jak kropelka rosy,
Iskra po iskrze z ciemnego błękitu.
A ja ku Wiśle zwróciłem me kroki,
Znaki i cyfry w żółtym kreśląc piasku,
Z wschodu na zachód pędził wiatr obłoki,
Coraz w świetniejszym stała gwiazda blasku.
Jak brylant skryty pod zimnym kamieniem,
Strzałą ognistą twardy głaz przenika,
Tak i ta gwiazda, jutrzenki promieniem,
Roztrąca chmury, ziemi się dotyka!
Cisza łudząca poi wszystkie zmysły,
Oko nieznanym iskrzy się zapałem,
Uczułem rozkosz, nad brzegami Wisły,
Nad jej brzegami, mą gwiazdę ujrzałem!
Ona mi drogę wskazuje wśród nocy,
Jabym o inną przewodniczkę pytał?
A innych świateł szukając pomocy,
Możebym więcej już jej nie przywitał!
Ja chciwem okiem za jej światłem gonię,
Ja ku niej drżące wyciągam ramiona,
A ona, Wisło! w Twoich nurtach tonie,
Ostatnia gwiazda, z gwiazd niebieskich grona.
I tam ją bystre jeszcze ściga oko,
Jeszcze w ostatniej widzi ją iskierce,
Niknie — już w falach utkwiła głęboko,
Przed skonem ogień przelała w me serce!
Ach całe życie cóż jest? — tajemnica — — —
Człowiek i myśli, i w myślach swych tonie,
Szczęśliwy, komu prawdy łyskawica,
Raz tylko błyśnie — choć błyśnie przy skonie!
Ja nieraz smutne zwiedzałem ruiny,
Po zimnym głazie łza zimna spłynęła,
Tutaj, rozkoszne spędzałem godziny,
Łza, Wisło! w twoich nurtach utonęła.
Jasna jest światłość bladego księżyca,
Kiedy noc w ciemną pogodnie przyświeca;
Ale świetniejszym jest promień puklerza,
Lekko się w dłoni unosząc rycerza.
Tkliwe jest słodkie nucenie słowika,
Co się ukrywa nad brzegiem strumyka;
Lecz jakże milszym jest odgłos oręża
Tego, co w krwawej potyczce zwycięża.
Słodkie jest lutni naciągnionej brzmienie,
Lutni, co budzi miłości wspomnienie;
Lecz słodszy odgłos trąb i kotłów dziki,
Kiedy do boju bitne wiedzie szyki.
Droga jest łódka, co w wieczornym chłodzie,
Z lekka po czystej kołysze nas wodzie;
Lecz droższy rumak, co leci ochoczo,
Gdzie ostre miecze krwi strumienie toczą.
Słodkie jest lubej miłośne spojrzenie,
Słodkie jej ręki gorące ściśnienie;
Lecz jakże słodsze są te święte blizny,
Co rycerz poniósł dla dobra ojczyzny!
Ciągną ze wschodu czarne chmur bałwany,
Gwiazdy na nieba sklepieniu się błyszczą,
Zakrył się księżyc, mroźne wichry świszczą,
A z szumem pędzi potok rozhukany.
Lecz wnet ta czarna rozbije się chmura;
Patrz, jak ten obłok przed wichrem uchodzi,
Twarz swoją blady księżyc rozpogodzi,
A nowem życiem odetchnie natura.
Tak gdy się ciemno twe życie zachmurzy,
Gdy ciężki smutek serce twoje dręczy,
Myśl, że zwycięstwa palma tego wieńczy,
Co niewzruszony stał w pośrodku burzy.
Szczęście i smutek idą na przemiany;
Wszak słońce zawżdy wiosenne nie grzeje,
Łza nie przygasi ognia w twojem oku,
Łezka współczucia ucieszy anioła;
Gwiazdę przyćmioną w deszczowym obłoku
Bóg nowym ogniem rozżarzyć wydoła.
Niegdyś w dostatki, w uczucia bogaty,
Byłem szczęśliwym, dziś żebrak już stary;
Nie płaczę marnych bogactw mych utraty,
Chciej, bym nie płakał utraty mej wiary.
Jam kochał ludzi, w sercam ludzkie wierzył;
Lecz gdy nieszczęścia godzina wybiła,
W najtkliwsze uczucia serca grom uderzył,
Wtenczas i wiary gwiazda się zaćmiła.
Dla mnie już dzisiaj tak mało potrzeba;
Śmierć skrzętna ciche gotuje mieszkanie.
Daj mi na drogę jeszcze kawał chleba,
Żebrak z tym chlebem na sąd straszny stanie.
Z wieńca twych uczuć uszczknij jeden kwiatek,
Kwiatek niezwiędły bliźniego miłości;
Święcie przechowam w sercu serca datek,
Tobie go oddam u progu wieczności.
Myśl żadną pracą niestarta mozolną
Buja po niebie i czuje się wolną;
Lecz biedne serce w tem cięższej niewoli
Czuje za nadto, co dręczy i boli;
Czuje i płacze samotnie, ukradkiem,
I jeszcze wspomnień i uczuć ostatkiem
Chciałoby zgasłą w sobie iskrę wzniecić,
Chciałoby tęsknych marzeń noc rozświecić,
Aby ta martwość znów się życiem stała,
Strumieniem słowa w życie się przelała.
Ale napróżno; pod stępioną stalą
Jasne się iskry nigdy nie rozpalą.
Dawnych już wpływów moc zgięta i starta,
Dusza, dla bólu jedynie otwarta,
Chciałaby kochać, jak dawniej kochała,
Chciałaby działać, jak dawniej działała.
Szukając siły w dawnych lat pamięci
Do czynu dowieść już nie może chęci;
W sercu sen śmierci, na ustach milczenie,
I całe życie to jedno westchnienie.
Żyć na świecie to tak nudno
A umierać, to tak trudno.
I w tem życia zwrotnem kole
Lotne szczęście, trwałe bole,
Bo to życie nie zabawa,
Ale praca gorzka, krwawa.
A choć młodych lat poranek
Wije dla nas marzeń wianek,
Choć, gdy miłość ją rozgrzewa,
Pierś rozkoszy pieśń wyśpiewa,
To i wianek ten opadnie,
Gdy go świat owionie zdradnie,
To i pieśń tę w głębi duszy
Fałszu brzmieniem świat przygłuszy.
Serce ciągle coś utraca,
Ciągle w bole się zbogaca.
Szczęście świata głoska marna,
Prawda świata chmura czarna,
Która wówczas się rozświeci,
Gdy z niej zgubny grom wyleci.
Żadna miłość, chwała, radość
Nie uczyni sercu zadość;
Dusza ciągle tęskni, kona,
Z nieba w ziemię przesadzona,
I do szczęścia nie powróci,
Pokąd ziemi nie porzuci.
Dokąd ta ścieżka kręto wiedzie w górę?
Pomiędzy skały i gęste krzewiny.
Noc szaty swoje zasłała szeroko.
Tu na zachodzie wiatr usunął chmurę,
Kulę ognistą łzawe żegna oko,
A tam na wschodzie mkną w obłok ruiny,
Gdzie czystym nurtem jęcząc Wisła płynie.
Stoję nad Wisłą — a myśl w myśli ginie —
Czy w twej świątyni stanąłem naturo?
Czyli spoczynku tu przybytek święty?
Pytam was drzewa, pytam ciebie góro,
Pytam was gwiazdy, lampy głuchej nocy,
Czy chcecie łudzić słaby wzrok pielgrzyma,
Stawiając szczęścia rozkoszne obrazy,
By grom tem straszniej, przed jego oczyma,
Uderzył w dęby, pogruchotał głazy?
Mówcie! — napróżno głos wydać nie zdolny,
I ten głaz zimny i wietrzyk swawolny,
I nurt, choć jęcząc burza go poruszy,
I gwiazdy milczą, lecz mówią do duszy,
Głos się o skały napróżno nie łamie,
Gdy wszystko milczy, ach wszystko przemawia,
I gwiazda z gwiazdą, nurt z nurtem rozmawia.
Jakież malowne widoki dokoła!
Tu z wzgórków trzoda powraca wesoła,
Tam rybak siecie zaciągnął do łodzi,
I piosnkę nucąc spokojnie odchodzi;
A tam, gdzie pasmo dzikich skał się wije,
Wśród mdłej powłoki, stary gmach się kryje;
Widzisz te baszty, te mury, te wieże?
Zamek Tenczyński; tam niegdyś rycerze
Za Boga, wiarę krwawy bój toczyli,
A gdy szczęk broni zamilkł w nocnej chwili,
Trubadur wierny, u nóg swej kochanki,
Po krwawym boju, krwawe składał wianki.
W sklepionych salach, gdzie teraz przez szpary,
Księżyc bladawym promieniem przebija,
Złociste niegdyś dzwoniły puhary; —
I ten czas minął; — jak wszystko przemija,
A gdy zniszczenia godzina wybije,
Burza w grobowych tylko gruzach wyje!
Przeszłość i przy złość w łudzącej kolei
Gasi i gwiazdę roznieca nadziei! — —
Lecz idę dalej, gdzie węższa drożyna,
Gęstsze zarośla i krzaki przecina.
Rzadkie już w piasku wiatr zasunął ślady,
Księżyc mi tylko towarzyszy blady;
Gdy do wierzchołka zbliżałem się góry,
Ujrzałem ciemne, w głębi lasu, mury,
A tam, gdzie zżółkłe cień rzucają buki.
Wieże kościoła i posępne łuki,
I wzniosłe krzyże, i ciemne krużganki,
Bramy warowne; — gdy u bramy dzwonię,
Ujrzałem furtkę ukrytą na stronie, — —
Ten szelest liścia i ten szmer strumyka,
Jak słodkim głosom przemawia do duszy!
Gdzie jestem? domek — domek pustelnika,
Cicho! — głos jakiś, obił się o uszy;
Zapukam, spytam, może kto odpowie; — —
Nad drzwiami napis — przy drzwiach krzyż zwieszony,
I obraz; lampa pod obrazem świeci,
Pukam napróżno — Ale z drugiej strony,
Także domeczek i drugi i trzeci,
Przed każdym domkiem ogródeczek mały,
Pędzi latorośl między twarde skały,
Na boku woda mruczy przeźroczysta,
A środkiem wiedzie ulica cienista, —
Pomiędzy drzewa i zwiędniałe kwiaty,
Ujrzałem białe pustelnika szaty;
Z schyloną głową i spuszczonem okiem,
Poważnym ku mnie przystępuje krokiem;
Wita — chce odejść — Ciekawością zdjęty,
Gdzie jestem? pytam, powiedz ojcze święty;
Ta wdzięczna cisza, to głuche milczenie,
Te gwiazdy, kwiaty, fale, drzewa, cienie,
I czarujące dokoła widoki,
Ten księżyc jasny pomiędzy obłoki;
W słodkich marzeniach myśli myślą gonię!
Starzec z uśmiechem ścisnął moje dłonie.
Kiedy natura już spokojnie drzymie,
Usiądź tu ze mną w tem cieniu pielgrzymie,
Może to słodkie spełznie omamienie,
Lecz słodsze w sercu zostanie wspomnienie.
Góra, co Wisła oblewa,
Co pod obłoki wznosząc grzbiet swój dumny,
Dźwiga stuletnie natury kolumny,
Co w biegu chmurę zatrzymać wydoła,
Góry srebrzystej przybrała nazwisko;
Mieszkańców puszczy samotne siedlisko,
To są Bielany. Minęły już wieki,
Gdy śmierć Romualda zawarła powieki;
Minęły wieki, jak święte popioły
Burzliwe w puszczy rozniosły żywioły.
Lecz ten duch wzniosły nie opuścił ziemi;
Za wzór późniejsze obrało go plemię
Uczniów, co w sercu kryjąc klejnot drogi
Radośnie własne porzucali progi.
I dziś niejeden jeszcze z świata znika
I życie w puszczy wiedzie pustelnika.
Burzą zdradliwą po morzu miotany
Chcesz port pewny znaleść, uchodź na Bielany.
Dzień schodzi za dniem w jednostajnem kole,
Łzy nie wyciska, nie rozjątrza bóle!
Echo o jednej trącone godzinie
Przerywa ciszę i po skałach ginie.
Tęczą nadziei niebieskie sklepienie,
Tam nieraz serca wznosi się westchnienie;
Oko na jasnym spoczywa błękicie,
Gdzie wiara lepsze zapowiada życie.
I dla mnie wkrótce jęknie dzwon grobowy.
Panie, ty rozkaż, jam zawsze gotowy.
Niech się me oczy powloką zasłoną,
Niechaj mnie w zimne spuszczą ziemi łono,
Dusza się wzbije do Ciebie, o Boże,
Tam niebieskiego błysną życia zorze.
Tam... chciał dalej mówić, lecz podniósłszy oko,
Łzą lice skropił i westchnął głęboko;
Milczał, z nim wszystko milczało wokoło,
Gdy cichym głosem, nachyliwszy czoło,
Modlić się począł:
Serce me wznoszę do Ciebie, o Panie!
Jak Ty rozrządzisz, tak niechaj się stanie.
Ty wiesz najlepiej, czego mi potrzeba;
Lecz niechaj serce w miłości ku Tobie
Nigdy nie stygnie, a cokolwiek zrobię,
Niechaj Cię myśl ma widzi w niebie.
Kto w Tobie składa nadzieję jedynie,
Ten tu nie zbłądzi, wiecznie nie zaginie;
Choć potok życia burzliwie odpłynie,
Z nowem się życiem nowy byt rozwinie,rozwinie.
Blade ognie gwiazda roni,
Północ już wybiła z wieży.
Srebrnem brzmieniem dzwonek dzwoni,
Woła braci do pacierzy.
Tam, gdzie domek pustelnika
Gęsty drzew otacza wianek,
Blady minął się kaganek;
Wśród drzew cieni świeci, znika,
Tu zabłysnął; tam się kryje,
Jak w błękicie skra się wije.
Bo gdy zabrzmiał dzwon w kościele,
Każdy ojciec rzuca celę,
A różaniec wziąwszy w dłonie,
W świętem postępuje gronie.
Księżyc z pod ciemnej wysunął się chmury,
Nad wieże kościoła roztoczył swe koło;
Już pustelnicy w święte wchodzą mury,
Przed znakiem krzyża uchylają czoło.
Bramy otwarte, a na drzwiach świątyni
Widać dwóch starców, mieszkańców pustyni;
Księgę trzymają ustaw Romualda.
Dalej przy bramie stoją dwaj rycerze;
Z głazu wykute kamienne pancerze
Kryją te piersi, gdzie serce nie bije.
Kamień się został, popiół ziemia kryje,
A księżyc w lśniącej nie łamie się stali.
Lampa w przysionku kościoła się pali.
Z spuszczonem okiem,
Powolnym krokiem,
Szeregiem długim,
Jeden za drugim,
Po zimnym marmurze
Wstępują dalej,
A u sklepienia
Lampa się pali.
Gdzie obraz Pana,
Tam gną kolana.
I już dokoła zasiedli w chórze,
Modły cichym szemrząc głosem.
Lampa rzuca blask ukosem,
Płomyk się wije między nocne cienie;
Posępna cisza. Gorące westchnienie,
Jęki miłości i głosy żałoby,
Już się o zimne odbiły sklepienia,
Ponad milczące unosząc się groby.
Modlą się, Boga wzywają pomocy,
A łzy miłości z głębi serca płyną;
Wsiąkną w marmur, w niebie nie zaginą.
Anioł je zliczył, co zliczył westchnienia;
Miłości łzy w kielich spłynęły zbawienia.
Dzwonek zadzwonił, o ściany z marmuru
Potrącił echa, jęcząc przerwał ciszę.
Już ciche modły dochodzą mnie z chóru.
Tu, gdzie się w myślach kołyszę,
Z głosami ojców łączę me pacierze.
Wszak i ja kocham, ja żyję, ja wierzę.
Wszak i ja żyję. Cóż życie bez wiary?
Któż tę zagadkę rozwiązać jest w stanie?
Życie, noc ciemna; grób, wieczne mieszkanie; SmierćŚmierć, moc nieznana, wszystko w nicość zmienia!
Więc ten napróżno niósł cnocie ofiary?
A głos, co z głębi wydobył się duszy,
Tych zimnych nieba sklepień nie wzruszy?
Cnota nagrody, zbrodnia nie maż kary?
Stój! Nad przepaścią niech się duch nie błąka;
Te, co niewiara zastawia ci sidła,
Przerwij, jak tkankę słabego pająka,
Rozpędź te zgubne, zwodnicze mamidła.
Wszak się wysmukłe w górę pną topole,
A bluszcz zimnego chwyciwszy się łona,
Zwiędłe po skałach wyciąga ramiona.
Maż myśl jedynie błąkać się po dole?
Niechaj się wzbija polotem sokoła,
Niechaj po ziemi już dłużej nie błądzi;
Gdzie się myśl chwieje, tam niech duch rozsądzi.
Od kolebki do grobu długa, ciemna droga,
Cóż dostrzedz łzawa zdoła źrenica?
Chcesz myśl natężyć? Ach, myśl tak uboga,
I nie odkryta życia tajemnica.
Za prawdą gonisz, chcesz ją ująć w dłonie?
Zaćmi cię jasna prawdy błyskawica.
Ty do niej drżące wyciągasz ramiona,
Ty ją do twego chcesz przycisnąć łona;
Ale to widmo w własnym ogniu gaśnie,
Jak kropla wody w oceanie tonie,
Jak się w powietrzu gubią kwiatów wonie.
Lecz czemuż szukać tu ulgi w boleści?
Wszakże jest niebo, wszakże Bóg na niebie,
Wszakże jest wieczność, dusza wiecznie żyje.
Niech się w marzeniach wątła myśl nie wije,
Bo tutaj myślom Bóg stawił granice;
Niechaj tu słabe zamkną się źrenice;
Zasłona wiary wieczne prawdy kryje.
Przed ich blaskiem gaśnie słońce; Kule jęczą, strzały świszczą, A wolności sztandar krwawy Wskazuje drogę do sławy!
Wśród szczęku broni lutnie zabrzmiały,
Dawne w Helenach wzbudzając zapały.
Rigas! twe pienia z głębi duszy płyną!
Tyś padł nieszczęsny, padł ofiarą zdrady,
Lecz twoje hymny wiecznie nie zaginą,
Wolność je chronić będzie od zagłady!
Ciężkie kajdany niewoli nie brzęczą,
Z niebios na ziemię zeszła wolność święta;
Pod jarzmem strasznem Heleny nie jęczą,
Ręką zwycięską potargali pęta.
Słyszysz te krzyki, radosne odgłosy?
Grecy-to, Grecy mściwe niosą ciosy!
Długo pod cieniem laurów ojczystych
Życie spędzali w niewoli,
Długo po falach płynąc przeźroczystych
Nucili piosnkę niedoli.
Łzą krwawą własną zraszali ziemię,
Gdzie niegdyś możne wzrosło ojców plemię.
Przez góry, lasy i bory
Lecą do boju waleczni rycerze;
Słońce się łamie o czarne puklerze,
Pod dzielnym jeźdźcem rży rumak skory.
Lśnią się w powietrzu oręże,
A na sztandarze widać trzy kolory,
Który jak żagiel nad morzem rozpięty,
Wskazuje mężnym znak zbawienia święty.
«Hoc signo vinces. Tym znakiem zwyciężę.»
Z krzyżem na czapkach i w czarnym ubiorze
Młódź grecka wita wschodzące im zorze.
Lecz któż ten jeździec na czele orszaku,
Co się na karym unosi rumaku,
Oręż błyszczący silną dłonią ściska,
Ogień zwycięski z czarnych ócz mu błyska.
Nim na ojczyste on przepłynął brzegi,
Znały go niegdyś rosyjskie szeregi.
Wśród szczęku broni wzrastał umysł męski,
Błysnął pod Dreznem, orężem zwycięski.
Wiedniu! w twych murach powstał święty związek.
Co wieniec z laurowych płatając gałązek,
Szczątki heleńskiej sławy chciał ocalić,
Skrę w mężnych sercach gasnącą rozpalić,
Gęstą zerwawszy zasłonę ciemnoty,
Dawny Helenom przywrócić wiek złoty,
Za godło sowę obrawszy i węża.
Myśl wzniosła, godna tak wielkiego męża,
Zgasłe po świecie rozniosła nadzieje.
Zbladłe Helenom słońce już jaśnieje!
O jakże zdradne są losów koleje,
O jak niepewne, o jak czcze nadzieje!
Ciemna zasłona kryje wyrok Boga.
Uderzył piorun, wyje burza sroga,
Kwiat greckiej młodzi przed czasem opada,
Na polu chwały śmierć usiadła blada;
Wśród strasznych jęków i głosów żałoby
Zimne Helenom wykopała groby.
Chorągiew czysta krwią Greków oblana
Chwieje się, pada pod mieczem tyrana.
Żołnierz znak krzyża przyciska do łona,
Wznosi wzrok w górę i ze łzami kona
Krew się Helenów tu strumieniem leje.
Dragoszan! łudzące zniszczyłaś nadzieje!
Zimna natura krwawo zapłakała,
Gdy śmierć twe pola trupami zasłała.
O ziemi święta nieszczęsnych pamiątek,
Tutaj klęsk Greków, tutaj, był początek!
Przywdziej żałobę, przywdziej, Grecyo cała,
Niech czarna naga wskaże żal głęboki,
Pod znakiem krzyża płyną łez potoki,
Zgasła twa gwiazda, ach, zgasła na wieki!
Zginął od brzegów ojczystych daleki
Ten, co na czele mieszkańców Mołdawy
Wskazał Helenom pierwszy drogę sławy;
Co oręż zemsty w mężnej podniósł dłoni,
Wzywał Helenów wpośród szczęku broni,
Aby zelżywe skruszywszy kajdany,
Ziemi ojczystej zagoili rany;
A otoczony walecznym orszakiem,
Zwyciężał świetnie pod zbawienia znakiem.
Padł Ypsylanty nie na polu chwały!
Gdy jego słońce kryło się za skały,
Do swej ojczyzny wyciąga ramiona,
Żegna swych braci i ze łzami kona.
Laur nie okwiecił bohatera skroni,
W łzach i rozpaczy spędzał dnie w żałobie;
Cudzy go naród w zimnym złoży grobie,
Helas zdrętwiałej nie ściśnie mu dłoni.
Przywdziej żałobę, przywdziej, Grecyo cała,
Burza szczyt lauru twojego złamała.
Już na zachodzie krwawo zaszło słońce,
Gotyckie okna jaśnieją płomieniem,
A pod milczącem świątyni sklepieniem
Jaskrawych świateł błyszczą się tysiące,
Jak blade gwiazdy drżą w pochmurnej nocy.
Licznie zebrani w przysionku kościoła
Kapłani korne nachylają czoła,
twórcy wiecznego błagając pomocy.
Grobowym głosem biją z dzwonnic dzwony;
U stóp ołtarza do Pana nad pany
Już się podnoszą kadzideł tumany,
Organy jękły posępnemi tony,
Martwe rycerza tu złożono zwłoki.
Lud zgromadzony k’ ziemi schyla oczy,
Żal wszystkich serca ogarnął głęboki,
Po bladych licach łza się ciężka toczy.
Obrazie smutku, rozpaczy widoku!
Mężny obrońca ojczyzny nie żyje,
To wielkie serce już więcej nie bije.
Płomień zdmuchnęła śmierć w błyszczącem oku,
Czarna zasłona te szczątki pokrywa,
Krzyż, znak zbawienia, trzyma na swem łonie,
A ten, co błysnął ku kraju obronie,
Przy jego boku wierny miecz spoczywa.
......Z nachylonem czołem
Grecy znak krzyża otoczyli kołem.
Na krzyżu wieniec grobowy zwieszony,
Łzami heleńskiej dziewicy zroszony.
Przerywa ciszę głos ciężkiej żałoby;
Echa jęknęły między głuche groby:
Panie, co rządzisz na ziemi i niebie!
Ty życia jasne rozpala z pochodnie,
Ty tchem wszechmocnym gasisz je łagodnie.
Kornemi modły dziś błagamy Ciebie,
Rycerza wiary przyjm do Twojej chwały.
O! Boże wieczny, Boże nieskończony,
Tyś w naszych sercach obudził nadzieje.
Dzisiaj Helenów męstwo już się chwieje;
Od Ciebie, Panie, czekamy obrony,
Przed Tobą korne schylamy kolana!
Tyś w nasze dłonie miecz karzący wcisnął;
Gdy na sztandarze znak zbawienia błysnął,
Powiewał groźnie nad głową tyrana,
Tyś kruszył długiej niewoli kajdany,
Pod znakiem krzyża Tyś dawał zwycięstwo;
Panie! dziś Twojej błagamy pomocy,
Ty wskaż nam drogę w pośród ciemnej nocy.
Niechaj z ponika wyschły zdrój wytryśnie,
Niechaj Twa lampa na niebie zabłyśnie.
Pan swoich wiernych ratuje w potrzebie,
Pan miecz wolności trzyma w swojej dłoni.
Waleczni Grecy, bierzcie się do broni,
Gwiazda nadziei już zeszła na niebie!
Jak ziarnko, co się kryje w ziemi łonie,
Gdy słońca ognie zbawienne poczuje,
W kwiat się rozwinie i przez słodkie wonie
Przyjście nam wiosny radośnie zwiastuje;
Tak te, co w głębi serc naszych się kryły,
Na dniu dzisiejszym uczucia ożyły.
Błogi dzień jutro dla nas zajaśnieje,
Wszakże to jutro dzień Twego imienia.
Świąteczną postać świat dla nas przywdzieje,
Zorza jaśniejsze rozrzuci promienia,
Szczęście i wdzięczność i radość wesoła
Czuciem miłości porozjaśnia czoła.
Tuśmy się wszyscy dziś więc zgromadzili,
By Cię powitać i dźwiękiem i pieniem,
Byśmy ci miłą godzinkę sprawili:
Oto jest całem serc naszych życzeniem.
Wątłe to będą miłości obrazy,
Ty patrz na serca, lecz nie na wyrazy.
A! patrz na serca — to, co serce daje,
Twa miłość przyjmie łaskawie i mile;
A jeśli jeszcze sił nam niedostaje,
By Ci tę krótką uprzyjemnić chwilę,
Niezdolność naszą ta myśl jeno słodzi,
Że serce przyjmie, co z serca pochodzi.
Wpośród smutków błogie chwile
Rozwidniają ludzkie życie;
Wschodzą, świecą, jasno, mile,
Jako gwiazdy na błękicie;
Jedna tylko chwila taka
Wiele gorzkich łez osłodzi,
Gdy spłoszonym lotem ptaka
Smutnych myśli raj odwodzi.
Obtoczyła dzisiaj ciebie
Dzieci twoich garstka mała,
Których Matka nasza w niebie
Pod opiekę tobie dała;
Serca szczerze ogniem płoną,
Szczera wdzięczność je wznieciła,
Oczy we łzach uczuć toną,
Które miłość tajnie kryła,
Dziś ujęte w lutni dźwięki,
W błogi dzień twego imienia,
Jak zwój kwiatów z naszej ręki,
Ojcze, przyjm tkliwe życzenia.
Lecz cóż tobie życzyć można,
W Bogu stale szczęście tonie,
Myśl twa święta i pobożna
Nie zna, co to niepokoje.
Wpośród świata niewzruszony
Wodzu w służbie niebios Pana,
Sercem ciągle z Nim złączony,
Przed Nim tylko gniesz kolana.
Nie zasępi twego czoła
Troska — bo Bóg ciebie cieszy.
Gdzie cię chwała Jego woła,
Tam i serce twoje spieszy.
Podzielając smutnych dolę,
Błędnych ścieżki ty prostujesz,
Do dobrego skłaniasz wolę,
Drogę nieba okazujesz;
Każde serca twego bicie,
Jest tu hymnem uwielbienia,
Cierpieć, kochać, to twe życie,
Niebo cel twego życzenia.
Wszyscy prosim więc ze łzami,
Ojcze, czuwaj ty nad nami,
Obyś w licznem dzieci gronie,
Stanął na górnym Syonie.
W służbie Jezusa wodzu postarzały, Coś długo walczył pod sztandarem krzyża,
Teraz dla większej jego czci i chwały, Ćwiczysz do boju młodego żołnierza.
I błędy liczne i zgubne przywary, Z serc wykorzeniasz słowy i przykłady,
Do Boga wznosisz za nami ofiary, Świętej użyczasz nauki i rady.
W służbie Maryi wodzu wierny, śmiały, Coś w Jej imieniu odnosił zwycięstwa,
W młodych żołnierzy serca, dla Jej chwały, Chciej przelać ducha wytrwania i męstwa.
O Matko święta, Matko łaskawości, Ojcaś nam dała, racz go nam zachować,
Abyśmy walcząc z władzami ciemności, Pod jego okiem mogli się spróbować.
On to już staczał tyle walk zaciętych, On swoją cnotą gromił świat i czarta,
Temu do Ciebie, do przybytków świętych, Do serca Syna droga już otwarta.
Tyś nas Swym płaszczem opieki okryła, Tyś się Maryo Matką naszą stała,
Tyś w święte mury te nas zgromadziła, Tyś go za mistrza i ojca nam dała.
Spraw ad majorem Dei gloriam, z nami Niech żyje w długie, długie jeszcze lata,
A w wieniec zasług, złożon nad gwiazdami, Niech codzień za nas nowe kwiaty wplata.
Kiedy w życia rwący prąd
Ciernie wtłacza czasu dłoń
I rozsiewa złudny błąd,
Ducha wciąga w kłamstwa toń
I rozstępu rzuci kość,
Wpośród ludzi bratni tłum,
A niezgoda z piekła gości
W każde wejdzie serce, dom.
Wiaro święta z nieba zstąp,
Rozprósz zgubnych marzeń rój.
Jak z wichrami walczy dąb,
Z błędem roztocz walny bój.
Nowe życie błysło nam,
Nowe czasy, Boski cud!
Wiaro wytęp stary kłam,
Wiaro! roztop serca lód!
Wskaż nam Boga, wskaż nam raj;
Błyśnij światłem w zwątpień noc!
Pobłogosław cały kraj,
W sercach zaszczep krzyża moc.
Po krótkiej chwilce jużeś nas porzucił,
Z tobą tu nasze złożone nadzieje,
O dziecię drogie, do Bogaś powrócił,
Gdzie wiecznem szczęściem twa dusza jaśnieje.
Pod tym kamieniem, w głuchem ziemi łonie,
Dziecię me drogie, twe ciałko spoczywa,
Tam zaś w aniołów unosząc się gronie,
Dusza twa w rajskie pociechy opływa.
Kamień się zczerni zlany memi łzami
I tęskne w duszy snują się wspomnienia,
Przed tronem Boga ty się módl za nami,
Widząc łzy nasze i słysząc westchnienia.
↑Aleksander Ypsylanty, potomek znakomitego rodu, wywodzącego swój początek od cesarzów greckich, urodził się 12 Grudnia 1792 roku. Dziecinne lata spędził w Kijowie, później udał się do Petersburga i wstąpił w szeregi gwardyi cesarskiej. W Wiedniu mianowany pułkownikiem i adjutantem cesarza Aleksandra I. W roku 1817 dowódcą huzarów ze stopniem jenerał-majora, 1821 stanął na czele Greków, pragnących zrzucić jarzmo niewoli. Po nieszczęśliwej bitwie pod Dragoszanami, schronił się do Austryi, gdzie go ujęto i odesłano do twierdzy Teresienstadt w Czechach. W roku 1827 uwolniony za wpływem Rosyi, w parę miesięcy potem umarł w Wiedniu 31 Stycznia 1828 r.