[113]GWIAZDY
[115]I.
(Sonet premiowany na konkursie »Życia«).
Syryuszu! Gwiazdy! Przed wieków milionem,
Gdy ziemia była wiosenną i młodą
I lśniła wiecznie kwitnącą pogodą
Pod niebem wiecznie w bezmiar rozzłoconem:
Czy nie błądziły w uroczysku onem,
Nad oceanów nieprzejrzaną wodą,
Wówczas sny, cienie z aniołów urodą,
Będące ciszą i światłem wcielonem?
Mówcie! Czy jasne te, pradawne cienie,
Oceanową zadumane głuszą,
Po wirze przemian, co się nieskończenie
Rodzą ze siebie i okwitłe głuszą:
Nie są w nas, własne straciwszy istnienie,
Błękitem nieba zadumaną duszą?...
[116]II.
I oto pyłem w ten bezmiar rzuceni
Patrzymy w górę — wieczny symbol wzroku —
Mijając szybko, jak fale w potoku,
Który trwa wiecznie wśród jednych kamieni.
Każdy z nas, w ziemskiej zamknięty przestrzeni,
Symbolem tylko jest w bezkreśnym toku
Ludzkiego życia; giniemy z widoku
Bez śladu, na kształt bezistotnych cieni.
Wy tylko, gwiazdy, wy tylko zliczycie
Te warstwy bytów, co przez lat otchłanie
Trwały i nikły, aby nam dać życie —
I nas znów w wiecznej poznacie przemianie,
Bo jeden tylko jest gorzki cel w bycie:
Ażeby miał swe wiekuiste trwanie.
[117]III.
Syryuszu! Cudzie gwiazd! Gdy patrzę w ciebie,
W twój wieczny spokój, w tę ciszę nadbytu,
W niezmierną oddal twojego błękitu,
W twe wiekuiste istnienie na niebie:
Dusza się moja smutna wraca w siebie,
I ból się rodzi z mojego zachwytu —
I dusza, pełna bolesnego zgrzytu,
Opada z nieba i w prochu się grzebie.
Twe cudne światło, zimne, jak blask stali,
Niezmienne, jasne, głuche, świeci w górze
Twarde jak dyament... Niech się świat zawali,
Wasze, o gwiazdy, nie zadrgną podróże —
Jesteśmy łódką na szalonej fali,
Bo niema żadnej miłości w naturze.