<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Sarnecki
Eliza Orzeszkowa
Tytuł Harde dusze
Podtytuł Sztuka w pięciu aktach
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1897
Druk Drukarnia Narodowa F. K. Pobudkiewicza
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIĄTY.

Noc księżycowa. — Z prawej strony, na drugim planie, dworek Kuleszy w Laskowie. — Front długi od ogrodu. Okna rzęsiście oświetlone. Drzwi parapetowe. — Kłąby krzewów. Drzewa owocowe. — W głębi płot, w środku w części rozebrany. — Na żerdziach wiszą sieci rybackie. — Za płotem rzeka.
SCENA PIERWSZA.
SŁUŻBA DWORSKA, WŁOŚCIANIE, WŁOŚCIANKI.
(Wszyscy pod oknami dworu).
Parobek. W dużej sali jedzą dziś weselną wieczerzę, bo gości huk zjechało.
Dziewka. W jadalnym pokoju, co od ganku, nie pomieściliby się pewno.
Włościanka. A stół, jak ślicznie przybrany! Ile kwiatów!
Włościanin. Placki, ciasta... wino, piwo...
Parobek. Raz, dwa, trzy... pięć... dziesięć... dwadzieścia... trzydzieści osób!
Dziewka (do włościanki). Ten stary, siwy, to chłop, prosty chłop, tak jak i wy... i my wszyscy... ociec pana młodego. A ta mała staruszka, z twarzą ciemną, pomarszczoną, to jego matka.
Włościanin. Niech im Bóg da zdrowie!... a i panu Kuleszy też, że dziecko rodzone i ukochane za syna chłopskiego wydaje.
Parobek. Ten tam na rogu stołu, co powstał i kieliszek w ręku trzyma, to pan z panów, Horosz, dziedzic na trzech wsiach...
Dziewka. A ten co ma brodę jasną, długą, aż na piersi... to plenipotent księcia.
Parobek. Ten młody... ot! tam...
Dziewka. Z czarnym wąsikiem... ładny...
Parobek. To rządca całego klucza.
Włościanka. A ci z lewej strony?
Parobek. Pierwszy-ekonom; drugi pisarz... tuż za nim gorzelany...
Dziewka. I różni, różni oficyaliści! Ten wysoki, z czupryną w górę podczesaną, trzyma się prosto, jakby kij połknął, to komisarz księcia. Przywiózł od jaśnie oświeconego śliczny prezent dla panny młodej... takie coś ze złota i z bryljantów...
Włościanka. No, no... dobry pan, dobry.
Dziewka. Przy naszej pani Kuleszowej i przy Karolce żona ekonoma i trzy córeczki... Fiu! fiu! jak to postrojone! na kosach czerwone kokardki!
Parobek. Kiedyż się wystroić, jeśli nie na wesele! Hanka na swoje także się wystroi.
Dziewka. Jak będę miała w co.
Parobek (śmiejąc się). Ludzie postarają się, żeby było w co...
Dziewka (obrażona). Ja tam nikogo o nic nie proszę!
Włościanka. A ot muzyka wchodzi: basy, skrzypców dwoje i klarynet!
Parobek. Wstają... Pan młody Awrelkę w usta pocałował.
Dziewka. A i w rączkę też... Ale on jakoś nie bardzo wesoły...
Włościanka. Stół wynoszą...
Dziewka. Bo pewno tu będą tańczyć!
SCENA DRUGA.
CIŻ SAMI, SALOMEA.
Salomea (wchodzi niespokojna i bardzo zmęczona). Na dziedzińcu ciżba ludzi, cisnących się do oświetlonych okien. Jakaś musi być uroczystość, zjazd wielki. Wrota od stajni otwarte, konie rżą, latarki migocą, furmani się zwijają... Chciałam jednego z nich zapytać: gdzie mieszka pan nadleśny i jakim sposobem z nim się zobaczyć można?... ale wstyd mnie zdjął i jakaś obawa ogarnęła. Z listów Jerzego wiedziałam, że mieszkał dawniej w oficynie, ale skoro się do niej zbliżyłam, zmiarkowałam odrazu z wielkiego światła, bijącego od ognia palącego się na kominie, że tam teraz musi być kuchnia, albo piekarnia. (Po chwili, ocierając pot z czoła). Dostałam się do tego ogrodu przez furtkę z dziedzińca. (Spogląda przed siebie). Ale i tu ludzie cisną się do okien!... Jak go odszukać!... Taki mnie lęk przejmuje, i tak się czegoś wstydzę... (Po chwili). Zmęczona jestem... strasznie zmęczona! Co zrobić, aby dowiedzieć się gdzie on się znajduje i zobaczyć się z nim zaraz. (Idzie do jednego z okien, przesuwając się lękliwie między ludźmi i mówiąc ciągle). Przepraszam... przepraszam... przepraszam...
Parobek. Nie ma za co przepraszać. Niech panienka sobie stanie... o, tutaj... ztąd dobrze widać.
Salomea (patrzy chwilę, potem okropnie zmięszana przybiega naprzód sceny). Co to? co to? co to?... Panna młoda... wesele! Jerzy przy niej siedzi!... Czego on przy niej siedzi?... Może starszym drużbantem jest, a w tych stronach taki zwyczaj, że pannie młodej starszy drużbant na godach weselnych asystuje... Dziwny zwyczaj, dziwny zwyczaj! (Zbliża się znowu do grupy stojącej pod oknem i pyta). Moja pani, czyje to wesele?
Włościanka. Córki posesora, pana Kuleszy.
Salomea. A za kogoż ona wychodzi?
Włościanka. Za tutejszego nadleśnego, Jerzego Chutkę.
Salomea (odskakuje i chwyta się za głowę). Boże! co ja słyszę!
Włościanka (do dziewki). Ma dziwne oczy... i sama jakaś nieprzytomna!
Dziewka. Nie znam jej... pewno obca.
Salomea (na przodzie sceny, do siebie, szeptem). Nieprawda! nieprawda! nieprawda! nieprawda! (Po chwili zbliża się do grupy stojącej pod oknem i pyta). Czy już po ślubie?
Parobek. A ma się rozumieć! Nawet wieczerzę zjedli, to już widać po ślubie.
Dziewka. Godzin z pięć jak powrócili z kościoła. (Salomea odchodzi i przygnębiona upada na trawnik).
Salomea (trzymając głowę w obu dłoniach). Jerzy! Jerzy! Jerzy! mój Jerzy!... Nic nie widzę, nic nie czuję, tylko zdaje mi się, jakby kto tu (wskazuje na czoło) wewnątrz, ognistemi literami wypalił twoje imie! (Słychać muzykę grającą dziarskiego mazura. Salomea zrywa się na równe nogi). Jezus, Marya! jego wesele! Jezus, Marya! Jezus, Marya! jego wesele!
Dziewczyna. Szykują się do tańca!... Pan młody z naszą Awrelką na przedzie.
Salomea. Co ja teraz pocznę? gdzie ja teraz pójdę? gdzie ja się teraz podzieję? co ja teraz pocznę?
Włościanka. Wszyscy młodzi wzięli się za ręce i zatoczyli niby duże koło.
Salomea (marząc). Nikogo już swego nie mam na całym świecie! Sama jedna... sama jedna w ciemnościach świata błądzę... błądzę... błądzę. Ani tu pozostać, ani gdziekolwiek pójść. — Ha! iść ztąd trzeba... ale nie ma dokąd! I sił już nie mam do niczego... do niczego!... Ze szczęściem w sercu, po tej nużącej drodze, którą od wczoraj przebyłam, pewniebym i skakała może, ale teraz ustać na nogach nie jestem w stanie. (Mimowiednie przyklęka).
Parobek. Ho! ho! ho! jak siarczyście przytupują!
Salomea. Teraz ciemno, to dobrze, ale kiedyś przecie rozwidnieje... a wtedy co? (Zrywa się). Pójść sobie?... a gdzie?.... (Postępuje parę kroków). Już nawet i iść nie zdołam. Nogi mam jak podcięte; drżą i uginają się ku ziemi. Jeżeli nie pójdę, zobaczą mnie, znajdą, dowiedzą się wszyscy, że leciałam do niego... leciałam do niego... jak waryatka, jak ulicznica ostatnia... leciałam i przyleciałam na jego wesele, z inszą, z drugą. (Po chwili). Jak ta muzyka gra! jak ta muzyka. gra!... (Z tłumionym w piersi krzykiem). On tam tańczy!... on tańczy! on tańczy!... a ja tu tak blisko, w ciemności umieram z bólu i rozpaczy. Jaki ten świat okropny! jaki ten świat okropny! Po co ja się rodziłam! (Bierze głowę w obie ręce).
Dziewka. Oj! pięknie, bo pięknie tańczą!
Salomea. Żeby choć ta muzyka grać przestała! Ale gra, gra, gra... Z za oświetlonych okien wylatuje jak rój os... opada mnie, kole, szczypie, kąsa, do waryacyi doprowadza! Boże mój! Boże! ja zwaryuję. (Biega, jakby się ukryć chciała. Nagle spostrzega sieci wiszące na płocie). Sieci! sieci! sieci! (Staje nad rzeką). Ryby tu łowiono. Tu musi być głęboko!... Łódeczka do kołka uwiązana. — Tu musi być głęboko!... Na wesele ryby łowiono!... Teraz jedna ryba wpadnie do wody... wpadnie i zniknie... i nikt nie dowie się nigdy, że tu byłam... nikt nie dowie się, gdzie się podziałam. (Pochyla się nad rzeką). Wiem już teraz gdzie pójdę! wiem gdzie ucieknę! wiem gdzie schowam się na wieczne czasy! (Wraca naprzód sceny, patrząc się w oświetlone okna). Tańcz, Jerzy! bądź szczęśliwy, wesoły... Żegnam cię na zawsze!... tańcz, tańcz bezemnie! Ja sobie pójdę... pójdę... i nigdy już nie wrócę... nigdy nie powrócę... na wieki sobie pójdę...
SCENA TRZECIA.
CIŻ SAMI i GABRYEL.
Gabryel (wpada zdyszany). Salusia! (Chwyta ją za ręce i mówi szeptem). Jesteś... znalazłem cię nareszcie!... (Odwraca się ku oknom). Nie patrz!... tam już po wszystkiem! po wszystkiem! w miejskim kościele ślub brali.
Salomea (w jego objęciach, marzącym, prawie sennym głosem). Gabryś... Gabryś... Gabryś...
Gabryel. Przystanąwszy na rynku w miasteczku, żeby koniowi wytchnąć, dowiedziałem się, że już po wszystkiem. W miejskim kościele ślub brali. Jezus, Marya! przeląkłem się na tę wiadomość... a tu koń osłabł, prędko iść nie chciał. Prędzejbym już piechotą doszedł, ale jakim sposobem ciebie-bym mógł zabrać, gdybym konia i wózek ostawił!
Salomea (tymże samym tonem co wyżej). Dobry Gabryś! ty o mnie jeden pamiętał.
Gabryel (jedna ręką ją przytrzymuje, drugą kładzie jej na głowę i z rozczuleniem w twarz jej się wpatruje). Biedna ty!... Srogo ty już na ubocz zeszła... dla strasznie krętej ścieżki gościniec opuściła... Saluś! Saluś! coś ty zrobiła?
Salomea (jakby nagle przytomność odzyskała, stara się z rak jego wyrwać swoje ręce). To mnie puść! Co zrobiłam, to zrobiłam... moja rzecz! moja bieda! Jużbym była naprawiła wszystko, gdybyś mnie nie zatrzymał!... Zkądżeś ty się tu wziął? co cię tu przyniosło? Puść!
Gabryel. Zkąd ja się tu wziął?... Ilu ich tam jest: Kostantego, Oktynę, Cydzika, Jaśmonta, wszystkich... wszystkich zwiodłem, kiedy rzucili się ciebie szukać... W drugiej stronie cię szukali, bo ja im powiedziałem, że do ciotki Steczkowskiej pobiegłaś... Potem przekonali się, że nieprawda, całą okolicę przetrząsać zaczęli, a ja jeden tylko wiedziałem, gdzie ty poleciała... ja jeden wiedziałem...
Salomea. Jak?... zkąd?...
Gabryel. Zgadłem. Cicho zaprzągłem konika do wózka, bo pomyślałem sobie: albo ci wszystko dobrze pójdzie, to uspokoję się i pocieszony do chaty powrócę, albo, broń Boże, zły przypadek jaki, to ku pomocy stanę... A tu, ot jaki przypadek! (Salomea zaczyna gorzko płakać). I potrzebną okazała się moja pomoc, a jaką ona będzie: słuchaj!... Teraz ty taka biedna, że już i ja odważę się radę tobie dać... już i moja rada dla ciebie dobra. Nie trza, żeby żywa dusza dowiedziała się kiedykolwiek, że ty tu byłaś. Na wózek ze mną siędziesz, a ja cię lasami zawiozę do młyna, do mojej siostry. Ona mnie wdzięczność winna, a ja jej nawet prosić nie potrzebuję, aby ciebie przystojnie przyjęła. Każę i posłucha. A potem... potem pojadę do Końcowej z prośbą, aby ci wybaczyła... i wzięła do siebie. Ona wybaczy pewno, weźmie cię... W mieście się rozweselisz, robotę jaką sobie wynajdziesz, dobry los może spotkasz... Tak ja sobie, w drodze myśląc, wszystko ułożyłem... i tak będzie!... Chodź na wózek... siądziesz i pojedziemy!
Salomea. Nie chcę! nie chcę! nie chcę!... nigdzie jechać nie chcę! Tu pozostanę, gdzie on jest! (Wyrywa się i biegnie ku rzece).
Gabryel (ją chwyta, przyprowadza na przód sceny i patrzy badawczo w oczy). Salka! ty do wody chciałaś wskoczyć! utopić się?
Salomea. No! to cóż?... Pozostanę, gdzie on jest? Puść! (Wyrywa się).
Gabryel. Nie puszczę!... Ja głupi, ale rozumiem dobrze, co zrobić pragniesz!... Nie puszczę!
Salomea (klęka przed nim). Gabryś! kochany, miły, drogi, złotny... puść!
Gabryel. Daremnie prosisz...
Salomea. Nieszczęśliwa jestem, Gabryś, bardzo nieszczęśliwa!
Gabryel. Ja tu przyjechał umyślnie, aby ciebie od wszelkiego złego przypadku uchronić, ja z twoich oczu widzę, co zamierzasz...
Salomea. Już do wody nie skoczę... nie... nie skoczę... tylko tam... tam... pod okno pójdę... raz jeden na niego spojrzę... jeden raz jeszcze, ostatni... a potem z tobą pojadę. Puść!
Gabryel (tonem stanowczym). Nie trzeba serca daremnie szarpać! Nie trzeba!
Salomea. Tylko raz... raz jeden spojrzę...
Gabryel (j. w.). Nie trzeba nasuwać się ludzkim oczom... One zdrajcami być mogą! Świadczyć kiedyś będą, żeś tu była... żeś do niego przyleciała...
Salomea. Puść! puść! (Wyrywa się z rąk Gabryela, biegnie całym pędem i rzuca się do rzeki).
Gabryel. Jezus, Marya! ratunku!... Kto w Boga wierzy, ratunku! (Biegnie i rzuca się za Salomeą do wody).
Wieśniacy (naprzód zmięszane głosy; potem jęki). O! o! o! Skoczyła do wody!... Na sam wir trafiła!... Kto?... Ta co tu stała... co do okna podchodziła... Człowiek jakiś za nią płynie... Czy ją pochwyci?... (Jeden z wieśniaków odwiązuje łódź i płynie za tonącemi). Dobrze, Janie... dobrze... Oni tam... tam... na lewo... Śmiało!... odważnie!.. Nieszczęście!... nieszczęście!
SCENA CZWARTA.
CIŻ SAMI, KULESZA, JERZY, MIKOŁAJ CHUTKO, AURELIA, GOŚCIE WESELNI; potem KONSTANTY, WŁADYSŁAW CYDZIK, JAŚMONT, ONUFRY CYDZIK, PANCEWICZ, ZANIEWSKI, MICHAŁ i SZLACHTA ZAŚCIANKOWA.
Kulesza (wychodzi z domu). Co znaczą te krzyki?... co to jest? co się stało?
Dziewka. Jakaś młoda dziewczyna...
Parobek. Nie... panna... w sukni...
Wieśniaczka. Tu razem z nami stała, ale niby nie swoja, nieprzytomna...
Dziewka. Patrzyła, patrzyła... aż nadszedł jakiś szlachcic... z nim gadać zaczęła...
Parobek. A potem nagle porwała się... i buch do wody!
Dziewka. A ten drugi, co z nią gadał, dalej za nią... także wskoczył do rzeki.
Kulesza. I cóż? i cóż?... mówcie na miłość Boską!
Włościanka. Wir ją porwał... pewno utonęła.
Jerzy (wchodzi z Aurelia, opierającą się na jego ramieniu). Utonęła!... Kto utonął?
Kulesza. Mówią, że jakaś młoda kobieta.
Włościanie (głosy zmięszane). A ooo! Bywaj, bywaj! Jan ich na łódź wyciąga... On żyw... stanął na nogi!... Ale ona... Omdlała, czy umarła?... Bieda! bieda!
(Po tych krzykach chwilowa cisza. — Łódź przybija do brzegu. — Gabryel i Jan wynoszą martwe ciało Salomei na brzeg i niosą na przód sceny).
Jerzy. Boże? Salomea! ona! (Rzuca się na ziemię, zakrywa oczy i płacze).
Kulesza. Cucić!... Prędzej... żwawo... rozesłać tu siermięgi... położyć ją na ziemi. (Zgromadzeni spełniają jego rozkazy. — Księżyc rzuca światło na twarz Salomei).
Mikołaj Chutko (który badał puls Salomei). Nie ma dla niej ratunku... Nie żyje... ja się na tem znam... To już tylko martwe ciało; dusza uleciała do nieba.
Aurelia (klęka i modli się). Przenajświętsza panienko, ulituj się!... A światłość wiekuista... (Kończy szeptem. — Wpada szlachta z Konstantym, obu Cydzikami, Pancewiczem, Jaśmontem, Zaniewskim i Michałem na czele. — Uzbrojeni w strzelby, widły, kosy).
Konstanty. Oddaj nam siostrę chamie... oddaj łotrze, uwodzicielu, bo kiedy bieży to bieży, a gdy padnie to leży. U mnie tak... Oddaj, bo śmiercią ukarzę!
Kulesza. Kogo wam oddać? czy tego trupa?
Konstanty. Salusię! siostrę moją... mnie przez rodziców przyporuczoną, oddać musicie.
Szlachta. Tak! tak!... oddać... inaczej my...
Kulesza. Patrzcie ludzie ślepi i zapamiętali!
Konstanty (dopiero teraz spostrzega ciało Salomei. — Z boleścią). Salusia! umarła!... Kto ją zabił, kto?
Kulesza. Ty! (Wskazując na otoczenie Konstantego). ...i wy! Wy wszyscy. Oto smutna ofiara waszych przesądów... i chciwości. (Dość długa chwila milczenia. Konstanty opiera się na ramieniu Zaniewskiego).
Cydzik (klęka, chwyta rękę Salusi i całuje). O, ja nieszczęśliwy! nieszczęśliwy!
Jerzy (z drugiej strony ciała). Biorę Boga i ludzi na świadków, żem nie ja jej śmierci przyczyną!
Gabryel (który klęknął nad ciałem Salomei i spokojnie w jej twarz się wpatrywał, robi gest, jakby ich od niej oddalał). Ani ty... ani ty... żaden z was nie winien... żaden całą duszą jej nie kochał, choć naprzód jeden, potem drugi byliście narzeczonymi! Ja tylko... ja głupi... miłowałem ją bez granic... O! za jeden dzień, za chwilkę jedną spędzoną z nią serce przy sercu, oddałbym ostatnią kroplę krwi mojej. Więc wy się tu nie mieszajcie... ona nie wasza... ona usnęła. (Głaszcze ją po głowie). Śpij! odpocznij sobie po męce!... Śpij, Salusia! odpocznij na wieki!
(Zasłona spada).
KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Zygmunt Sarnecki, Eliza Orzeszkowa.