<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Franko
Tytuł Hawa
Podtytuł obrazek z natury
Pochodzenie Obrazki galicyjskie
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1897
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Minęły dwa miesiące. Zdawało się, że Hawa zapomniał zupełnie o swych dawnych znajomych, nie odwidzał ich, ani żadnej im o sobie nie dawał wiadomości. Aż oto raz w poniedziałek, podczas strasznej pluty i szarugi spotkał na rynku drohobyckim Staromiejskiego. Stary był zabłocony, zbiedzony i wynędzniały, zgarbił się i postarzał o lat dziesięć. W ręce skostniałej od zimna trzymał swą laskę z dzwonkiem i na niej pęk czepców. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi, nikt się nie zbliżał i nie pytał nawet o cenę towaru.
— Jaksięmacie, panie Staromiejski! — zawołał Hawa, zbliżając się do niego.
— A, jak się masz, Hawo! — rzekł Staromiejski jakimś złamanym głosem.
— Ny, co tam u was słychać?
— Bieda, Hawo! Przyjdzie nam wszystkim na pniu umierać.
— Jak to umierać? Za co umierać? Po co na pniu?
— Z nędzy, z głodu! Zima idzie, a u nas zarobku ani rusz.
— Dla czego? Przecież przy kolei teraz zarobki najlepsze, dobrze płacą.
— Co z tego, kiedy zięciowi jeden koń padł, a jednym koniem co zarobi?
— Jeden koń padł? O, to źle. Trzeba kupić drugiego.
— Ba, kupić, a za co kupić? Cośmy mieli pieniędzy, tośmy wydali na nici, napletliśmy tych przeklętych czepców, i leżą ich całe kupy, a nikt kupować nie chce.
— A wyście chcieli sami sprzedawać? — żywo zapytał Hawa.
— Nosiłem i do Sambora i do Przemyśla i do Drohobycza, nigdzie nikt ani się nie patrzy. I co teraz robić, co począć, to i sam nie wiem.
— I ja nie wiem — rzekł Hawa — i moje czepce leżą.
— Widać, że nas Bóg opuścił całkowicie! — rzekł Staromiejski, uderzając się ręką o połę.
— Ny, nie mówcie tak, panie Staromiejski — rzekł poważnie Hawa — tak się nie godzi mówić. Wiecie co, chodźmy razem do szynku, wypijemy po szklance piwa, ogrzejemy się trochę, bo tu dyablo zimno i pogadamy, może się znajdzie dla was jaka rada.
Staromiejski chętnie podążył za Hawą. Promyk nadziei zajaśniał na jego pochmurnym horyzoncie.
— Wiecie co, panie Staromiejski — rzekł Hawa, gdy się trochę ogrzali i wypili po szklance piwa — dużo wy macie tych czepców gotowych?
— Całych pięć kóp. Czepce jak złoto, a co mi z nich?
— Nikt nie kupuje?
— Sam widzisz, że nikt.
— Ja wam to dawno mówił. Ny, ale co teraz gadać, teraz trzeba co radzić. Dużo wam potrzeba na konia?
— Ta, żeby choć jakiego charłaka. Teraz na paszę ciasno w naszych stronach, za trzydzieście reńskich można kupić konia.
— Trzydzieście reńskich! to suma pieniędzy, panie Staromiejski! Ny, ale wiecie co, ja wam dam trzydzieści reńskich — za wasze czepce.
— Jakto za moje czepce?
— No, tak, za wszystkie pięć kóp.
— Bój się Boga, Hawo! — krzyknął Staromiejski — przecież ja za sam materyał przeszło dwadzieścia i pięć reńskich zapłacił, a nasza robota!...
— Wiem to, wiem, ale cóż ja wam poradzę? Ja i tak tylko z dobrego serca chcę wam dopomódz. U mnie jeszcze tamte czepce leżą, ale tak kupuję, na stratę. Pięć kóp! Co ja z taką masą pocznę? A nie chcecie mojej pomocy, to ja się wam nie nabijam!
Staromiejski aż zadrżał. Promyk nadziei, co mu błysnął był przed chwilą, zaczął teraz rozpływać się i tonąć we mgle.
— Nie, Hawo — rzekł on, dotykając się zgrzybiałą ręką chudego łokcia Hawy — ja wiem, że ty dobry chłopiec, ale bój–że się Boga, trzydzieście reńskich za pięć kóp czepców, toć to wychodzi czepiec po dziesięć centów, równo połowa tego, co wart towar.
— Wiem to, wiem — rzekł Hawa — ale cóż ja mogę na to poradzić, kiedy teraz tego towaru nawet za połowę ceny nie sprzedam.
— No, ale przeczekasz trochę, to jeszcze z zyskiem sprzedasz.
Przeczekasz! — krzyknął oburzony Hawa. — Co to znaczy przeczekasz! A wam dobrze czekać? Czekajcie wy, kiedy wam tak dobrze! Wy myślicie, że ja pieniądze robię, żem bogacz, żem gospodarz na gruncie, to mogę czekać? Jak ja mogę czekać? Jeżeli dziś nie mam pieniędzy, to muszę z głodu zdychać i nikt mi nie dopomoże. Dla mnie czekanie — śmierć, jeszcze gorzej niż dla was!
— No, no, Hawo, nie gniewaj się — uspokajał go Staromiejski — ja to tak tylko powiedziałem, nie ze złego serca. No, niech już będzie po twojemu, co mam robić. Przecież nie mogę patrzeć własnemi oczyma na zgryzotę dzieci. Och, Hawo, gdybyś ty wiedział, jakie tam u nas piekło od tego czasu, kiedy nam koń padł! Serce się kraje. Dzieci płaczą, zięć chodzi jak waryat, omal że głową o ścianę nie bije, ani rozmowy, ani roboty żadnej w chałupie. Jeszcze jak byśmy kogo pochowali z pomiędzy siebie, to by tak ciężko nie było.
I dwie grube łzy zakręciły się w oczach Staromiejskiego. Hawa odwrócił się, żeby nie widzieć tych łez.
— Ny — rzekł po chwili, gdy się stary nieco uspokoił — więc jakże będzie z czepcami? Przystajecie na moją cenę?
— Co już mam robić — rzekł stary — niech i tak będzie. Tylko wiesz co, Hawo, nie zapominaj o nas nadal! Daj nam zarobek, żebyśmy daremnie nie siedzieli, bo się boję, że przy tej zgryzocie wszyscy powaryujemy.
— E, Bóg z wami, panie Staromiejski, co wam też do głowy przychodzi. Niech nas wszystkich pan Bóg broni od tego! A teraz słuchajcie, co wam powiem. Ja tu przywołam pisarza, zrobimy kontrakt na tę sprzedaż, podpiszemy kontrakt przy świadkach u notaryusza i ja wam zaraz dam pieniądze.
— A to po co jeszcze pisać i notaryuszowi płacić? Chyba mi nie wierzysz na słowo?
— Ny, co tam, wierzysz, nie wierzysz, zawsze to lepiej być pewnym swego. A koszta wszystkie ja sam ponoszę, to już moja rzecz.
— Ha, jeżeli już tak chcesz, to niech i tak będzie!
Hawa wkrótce znalazł pokątnego pisarza, który tamże w szynku przesiadywał i za szklankę piwa napisał im kontrakt żądany. Dopóki on skrobał piórem po papierze, Hawa, kazawszy dać jeszcze szklankę piwa dla siebie i dla Staromiejskiego, omawiał z nim jeszcze jedną rzecz.
— A co do dalszego zarobku, to rzeczywiście nie wiem już, jak mam się brać do tej rzeczy — mówił Hawa. — Chyba wiecie co zrobimy? Plećcie wy z mego materyału.
— Cóż, dla nas to wszystko jedno.
— Ja wam za robotę od sztuki dam po osiem centów.
— Osiem centów, Hawo? To za mało.
— Mnie się zdaje, że nie za mało. Słuchajcie dalej. Co tygodnia zrobicie mi sztuk trzydzieście — to już musi być, czy będzie targ na czepce, czy nie. Zarabiacie w takim razie czystych pieniędzy 2 zł. 40 ct. tygodniowo. Mało to, mało, ale przyznajcie sami, że przecież lepiej niż nic. I nie potrzebujecie wszyscy robić. Jedna córka może co szyć, druga prząść, czy jak tam. A skoro tylko odbyt będzie lepszy, ny, to rozumie się, że i roboty będzie więcej i zarobku więcej. No, cóż, przystajecie?
Staromiejski zwiesił swą głowę. Czuł, że Hawa wkłada na niego jarzmo, ale nie widział sposobu uchronić się od niego i po krótkiem wahaniu przystał.
— Ny, to i na to zrobimy kontrakt notaryalny.
— Kontrakt? A to jakim sposobem?
— Ny, tak, po prostu, napiszemy, że przez rok od dzisiejszego dnia ja zobowiązuję się wam co tygodnia dawać materyał co najmniej na 30 czepców, a jak trzeba będzie, to i na więcej i za każdy zrobiony czepiec płacić wam po 8 kr. Po roku chcecie dalej ze mną prowadzić interes, to dobrze, a nie, to nie. Myślę, że na to możecie spokojnie się podpisać.
I Staromiejski podpisał się rzeczywiście. Hawa aż ręce zacierał z radości. Interes był świetny. Odbyt na czepce miał zapewniony w górskich powiatach, a płaca, jaką mu się udało narzucić Staromiejskim, zapewniała mu zysk prawie 100 procent od włożonego kapitału.
Pobiegł więc po starego Fawla, który jako jego opiekun z powodu jego małoletności miał jego imieniem zawrzeć kontrakt ze Staromiejskim. Stary Fawel aż w ręce klasnął i zacmokał, gdy się dowiedział od Hawy o interesie z czepcami, o którym jego pupil dotychczas nic mu nie wspominał, prowadząc rzecz całą nader ostrożnie i skrycie. A gdy po podpisaniu obu kontraktów wyszli z kancelaryi notaryusza, Fawel z rodzajem trwożliwego podziwu spoglądał na wysoką, chudą i ruchliwą figurę swego wychowanka.
— Ny, nieuroku go! — szeptał — z niego pewnie coś wielkiego będzie! Za moich czasów takich chłopców nie było. I pomyśleć, że to jeszcze szesnastu lat nie skończyło! Co to on pokaże ze siebie, gdy mu dwadzieścia minie!...
Hawa zaś, chowając do kieszeni swego chałata drogocenne dokumenty, dające w jego ręce na rok całą biedną rodzinę, szeptał:
— Bogu dzięki, Bogu dzięki! I to dobre na początek.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Iwan Franko.