<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Herbaciane róże
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 13.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Bal maskowy

Następnego ranka Ryszard Rommler otrzymał list następującej treści:
„Drogi Panie Rommler!
Oddał mi Pan wczoraj wielką usługę... Odwzajemniając się Panu obiecuję, że wkrótce będzie Pan mógł poślubić swą ukochaną Aidę.
Szczerze Panu oddany Hrabia de Montegraza“.
Wszyscy wiedzieli już z gazet, że osobnik, który zjawił się poprzedniego dnia w pracowni Rommlera był wariatem i że został zamknięty w klinice... Dlatego też nikt nie brał za złe hrabiemu de Montegraza jego dziwnego postępku.
Książę Miłow uważał nawet, że hrabia de Montegraza postąpił sobie z wariatem nader dowcipnie... Obydwaj panowie rozmawiali właśnie o tej zabawnej przygodzie wchodząc do rzęsiście oświetlonej sali Teatru Wielkiego, gdzie odbywała się maskarada.
Książę Miłow skrzyżował ręce i oparłszy się plecami o marmurową kolumnę rozglądał się po różnobarwnym tłumie. W doskonale skrojonym fraku, wyglądał jak bliźni brat Rafflesa.
— Czego pan taki smutny, książę? — zapytał Raffles.
— Podpisałem dzisiaj temu bandycie, Rommlerowi, oblig, który z pewnością pokażę mojemu ojcu.
— Czy to aż takie groźne?
— Oczywiście... Będę musiał poślubić jakąś księżniczkę, którą ojciec upatrzył sobie dla mnie... Nie mam najmniejszego zamiaru spędzić reszty moich dni z jakąś półdziką kobietą...
— Musi pan wywalczyć sobie wolność, książę...
— Właśnie dlatego wziąłem się do pracy... Gdybym tylko mógł ukończyć mój model i wysłać go na wystawę paryską... Jestem pewien, że powiodłoby mi się...
— Ile wynoszą pańskie długi?
— Mam do zapłacenia 350.000 marek, jakkolwiek wziąłem tylko 200.000...
— Widzę, że stary Rommler potrafi chodzić koło swych interesów. Musimy się zastanowić, czy nie będziemy mogli z nim sobie dać rady?
Książę spojrzał na niego ze zdumieniem.
— Widzę nadchodzących Rommlera i Aidę... Poznaję ją po kapeluszu. Jaka to śliczna dziewczyna!
Raffles stwierdził, że narzeczona Rommlera należała do najzgrabniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widział. Nagle uwaga jego odwrócona została w innym kierunku.
— Do licha! — zaklął w duchu. — Znów ten dureń depcze mi po piętach!...
Ta ostatnia uwaga dotyczyła inspektora Baxtera, wyglądającego wyjątkowo komicznie w pożyczonym fraku. Za nim kroczył Marholm, zwracający na wszystko baczną uwagę.
Od chwili przyjazdu do Monachium. Baxter nie zasypiał gruszek w popiele. Przysiągł sobie w duszy, że tym razem nie wróci bez Rafflesa do Anglii.
Od tego samego biura detektywów, które doniosło mu, że Raffles przebywa w Monachium, otrzymał wiadomość o pojawieniu się Tajemniczego Nieznajomego na maskaradzie. Baxter postanowił udać się tam niezwłocznie.
Gdy jednak znalazł się wśród różnobarwnego tłumu, uległ panującemu nastrojowi wesołości... Piwo w połączeniu z winem i wódką zrobiło swoje...
Raffles widząc Baxtera, chwycił Aidę za ramię i szepnął:
— Czy zechciałaby pani oddać mi drobiną przysługę? — zapytał.
Roześmiała się wesoło, pokazując rząd białych zębów.
— Przysługę? Ależ bardzo chętnie, drogi hrabio.
— Czy widzi pani tego młodzieńca, kroczącego w cieniu olbrzymiego grubasa we fraku?
— Oczywiście... Wygląda jak młody pies tropiący zwierzynę.
— Niech go pani trochę pointryguje.
— Z przyjemnością — odparła Aida.
W chwilę później Marholm uczuł, że otaczają go białe kobiece ramiona. Wpatrzony w uśmiechającą się ku niemu prześliczną twarzyczkę, przysłoniętą tylko do połowy maską, zapomniał o celu, który go tu sprowadził.
— Oszalałeś, Marholm! — zawołał Baxter, ciągnąc go za połę fraka. — Przecież mamy schwytać ważną zdobycz!
— Już ją schwytałem, szefie — odparł Marholm.
— Niech mnie pan zaprowadzi do bufetu! — szepnęła śliczna nieznajoma.
Aida pociągnęła Marholma w stronę sąsiedniego pokoju. Baxter chciał ruszyć za nim, gdy nagle jakiś wytworny jegomość zastąpił mu drogę.
— Książę, czy to możliwe? Skąd się pan tu wziął? Proszę pójść ze mną, przedstawię panu moich przyjaciół.
Z tymi słowy nieznajomy ujął Baxtera pod ramię i zaprowadził go do stolika księcia Miłowa. Baxter otworzył szeroko oczy: mężczyzna, który trzymał go pod ramię był Rafflesem.
Już chciał wymienić głośno jego nazwisko, gdy Raffles usiadł poważnie i spokojnie przy stoliku:
— Kelner! Trzy butelki szampana...
Raffles zwracając się do księcia Miłowa, rzekł:
— Przedstawiam ci księcia de Montecuculi... Ze starej arystokratycznej rodziny angielskiej... A to mój brat bliźni...
Baxter osłupiałym wzrokiem spojrzał na księcia, uderzająco podobnego do Rafflesa. Ponieważ Raffles zmienił całkowicie swój głos, Baxtera ogarnęły wątpliwości.
— Do licha! A jeśli się mylę?... A może ten drugi, to Raffles?
Postanowił zachowywać się spokojnie aż do chwili ustalenia, który z dwóch bliźniąt jest Rafflesem. Tymczasem Baxter zabrał się do szampana, co oczywiście było na rękę Rafflesowi. Im więcej pił, tym bardziej stawał się miły i wylewny... Po godzinie zabawiał już całe towarzystwo uciesznymi historyjkami.
— Co za zabawny typ, ten wasz książę Montecuculi! — rzekł hrabia Miłow. — Uroił sobie, że jest inspektorem policji!
Mówiąc to wstał i pogonił za jakimś dominem. Raffles i Baxter pozostali sami.
Raffles skinął po cichu na kelnera i wsunąwszy mu do ręki suty napiwek, rzekł.
— Czy widzicie tego pana? — wskazał na sapiącego Baxtera. — Jest to książę Montecuculi... Niestety, poczciwina zalał się w pestkę. Trzeba go będzie odwieźć do domu. Zawołajcie taksówkę i powiedzcie szoferowi, że ten pan mieszka na ulicy Bawarskiej...
Raffles umyślnie wybrał tę ulicę, ponieważ położona była w dzielnicy bardzo odległej od teatru.
— Słucham jaśnie pana — odparł kelner. — Zaraz wezwę taksówkę... Ale kto wprowadzi księcia na górę do mieszkania?
— To obojętne... Można go zostawić na ulicy: zadzwoni i służba go wprowadzi.
— Rozumiem, jaśnie panie.
Kelner szybko wykonał dane mu polecenie. Taksówka czekała już przed teatrem. Raffles chwycił Baxtera za ramię, potrząsnął nim potężnie i zawołał:
— Niech się pan zbudzi, inspektorze! Musimy schwytać Rafflesa!
Jednocześnie bezczelnie zrewidował jego kieszenie, wyjmując z nich dowody osobiste.
Baxter przetarł oczy.
— Ra... Ra... Rafflesa!... All right! Już idę, Marholm.
Dwóch kelnerów sprowadziło zataczającego się Baxtera do auta. Baxter był tak pijany, że wnętrze auta wydawało mu się podobnym do jego biura w Scotland Yardzie... Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego umieszczono je na kołach...
Po upływie trzech kwadransów auto zatrzymało się na odludnej ulicy. Szofer począł budzić śpiącego pasażera.
— Czy już? — mruknął Baxter. — Zaraz założymy mu kajdanki!
— Pijany, jak bela! — szepnął do siebie szofer i zabrał się z niemałym wysiłkiem do wyciągania go z auta.
Udało mu się wreszcie postawić go pod ścianą, Baxter bowiem nie mógł o własnych siłach utrzymać się na nogach... Śnieg okrył miasto grubą białą powłoką. Księżyc świecił jasno... Cień Baxtera rysował się ostro na białym całunie śniegu.
Nigdzie nie widać było żywej duszy. Auto odjechało.
Baxter rozpoczął rozpaczliwą walkę ze swym cieniem.
— Trzymać go!... To Raffles! — mruczał chwiejąc się na nogach.
— Czego pan u licha awanturuje się po nocy? — zawołał przechodzący policjant. — Będę musiał odprowadzić pana do komisariatu za zakłócenie spokoju!...
Baxter potknął się i jak długi upadł na ziemię. Oczywiście, cień którego przyjmował za Rafflesa, zniknął z przed jego oczu.
— Durniu, idioto! Pomogłeś mu uciec! — wołał zrozpaczony inspektor do policjanta, który bez pardonu postawił go na nogi i zabrał do komisariatu.

Tymczasem Marholm bawił się, jak nigdy w życiu.
Zapomniał o Londynie, Scotland Yardzie, Baxterze i Rafflesie.
— To znaczy życie... To rozumiem! — szeptał do ucha swej towarzyszki. — Przyciągnął ją do siebie, aby ją pocałować.
W tej samej chwili stanęła między nimi postać nieznanego mu mężczyzny. Był to Rommler.
— Niewierna! — zawołał zwracając się do Aidy. — A ty, mości panie, zabieraj się stąd czym prędzej zanim ci kości porachuję!
— You speak english? — zapytał Marholm.
— Zmykaj, bo mnie popamiętasz na całe życie! — zawołał Rommler, wymierzając mu silny cios pięścią w podbródek.
Marholm rzucił się na swego przeciwnika. Świadkowie tej sceny nie wiele rozumieli z tego co zaszło... Widząc jednak, że jednym z walczących jest cudzoziemiec, stanęli po stronie Rommlera. Sytuacja Marholma przedstawiała się niewesoło, gdy na scenę wszedł Raffles.
— Raffles! Lord Lister! Nie wierzę własnym oczom! — zawołał zdumiony.
— We własnej osobie... Cóż w tym niezwykłego?
— Gdzie Baxter? — zapytał Marholm, przytomniejąc.
— Będzie pan musiał pójść po niego wczesnym rankiem na ulicę Bawarską.
— Dokąd?
— Bliższy adres poda panu policja, panie Marholm.
— Ale my przyjechaliśmy tu po to, aby pana zaaresztować, lordzie Listerze.
— To wam się nie uda...
Lord Lister uśmiechnął się. Marholm zrozumiał, że Tajemniczy Nieznajomy znów wymknął im się z rąk...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.