<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Herbaciane róże
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 13.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Raffles u lichwiarza

Jeszcze podczas balu, Raffles porozumiał się z Charleyem Brandem w sprawie przeniesienia się do innego hotelu. Wynajęli tam pokoje znów pod innymi nazwiskami, aby uniemożliwić pościg policji.
Następnego ranka lord Lister wziął do rąk miejscową gazetę. Spojrzenie jego padło na ogłoszenie następującej treści:
„Poszukuję godnego zaufania człowieka, najchętniej byłego współpracownika policji, któryby podjął się pewnej delikatnej i wymagającej dużej dyskrecji misji. Oferty składać sub F. M.“.
— Szybko pióro, Charley! Wpadłem na wspaniały pomysł!
Raffles usiadł za biurkiem i zredagował ofertę:
„Jako były agent policji angielskiej, posiadam odpowiednie kwalifikacje, do spełnienia wymienionej w ogłoszeniu misji. Byłem szefem Scotland Yardu przez lat 10 i zyskałem tam sławę w walce z Rafflesem.
Z prawdziwym szacunkiem
Inspektor Baxter.
P. S. — Odpowiedź proszę skierować na Poste Restante pod „Zawsze gotowy“.
List powędrował do skrzynki i jeszcze tego samego wieczora Raffles wysłał na pocztę, aby sprawdził, czy jest na Poste Restante odpowiedź.
Przeczucie go nie zawiodło. Charley wrócił z listem, który wywołał u Rafflesa prawdziwy wybuch radości.
— Wspaniała afera, Charley! Posłuchaj tylko:
„Szanowny Panie Inspektorze!
Otrzymałem od księcia Maczaczicza polecenie zaangażowania człowieka dla śledzenia prywatnego życia jego syna, młodego księcia Miłowa Maczaczicza, bawiącego obecnie w Monachium. Misja polega na wyjaśnieniu dziwnego postępowania księcia, który ostatnio naraził sobie wielce swego ojca.
Proszę więc uprzejmie, aby zechciał pan dziś jeszcze złożyć mi wizytę.
Z poważaniem Krakiewicz“

— Ciekaw jestem jak się to wszystko skończy? — rzekł sceptycznie Charley.
— Jak najlepiej — odparł Raffles.
Otworzył walizkę, wyjął z niej szminki i zaczął charakteryzować się na Baxtera.
— Od tej chwili nie mieszkam z tobą razem — rzekł do Charleya. — Musimy zachować jak najdalej posuniętą ostrożność.
Taksówką udał się prosto do p. Krakiewicza, który przyjął go z otwartymi ramionami.
— Zadowolony jestem, że natychmiast zgłosił się pan na moje wezwanie — rzekł, wskazując rzekomemu Baxterowi krzesło. — Dowiedziałem się przed chwilą o pańskiej niemiłej przygodzie i obawiałem się, że nasza współpraca nie dojdzie do skutku.
— Wypiłem trochę za wiele, panie sekretarzu...
— Oby się to nie powtórzyło podczas pełnienia pańskich nowych funkcyj...
— Może pan być spokojny, panie sekretarzu... daję panu na to moje słowo honoru. Na czym polegać ma owa misja?
— Przejdźmy do wyjaśnienia tej sprawy: książę otrzymał wczoraj skrypt dłużny swego syna na sumę 350.000 marek. Skrypt ten został przedstawiony przez niejakiego Rommlera. Książę nie posiada się z oburzenia i chciałby wiedzieć, na co syn jego trwoni tak wielkie sumy. Gdy zdobędzie pan informację w tej sprawie, uda się pan natychmiast do Belgradu. Dla porządku poproszę pana o okazanie mi pańskich dowodów...
— Ależ bardzo chętnie — odparł Raffles wyciągając dokumenty, zabrane Baxterowi.
Sekretarz obejrzał je uważnie.
— Jakiego pan żąda wynagrodzenia?
— Poproszę o tysiąc marek.
Sekretarz odliczył tysiąc marek i poprosił Rafflesa o pokwitowanie.
Lord Lister mechanicznie podpisał się nazwiskiem Rafflesa.
— Cóż to za dziwny podpis?... Nie mogę go odcyfrować — rzekł sekretarz.
— To moje nazwisko „Baxter”. — Podpisuję się bardzo niewyraźnie...
— W porządku.
Wróciwszy do domu, Raffles włożył tysiąc marek do koperty i przesłał je pocztą do hotelu, w którym mieszkał Baxter wraz z Marholmem. Do przesyłki tej dołączył maleńki liścik.
„Drogi Inspektorze!
Zainkasowałem dzisiaj w Pańskim imieniu 1000 marek i śpieszę je Panu przesłać. Życzę Panu zdrowia, szczerze Panu oddany — Raffles”.
— Nie opuścisz tego hotelu przed moim powrotem — odezwał się lord Lister do swego wiernego współpracownika Charleya Branda. Wyjeżdżam na Wschód i wrócę prawdopodobnie za pięć dni.
W trzydzieści godzin później, lord Lister wysiadł z pociągu w Belgradzie, gdzie miał spotkać się ze starym księciem Maczacziczem.
Stary książę mieszkał w pałacu, rozsypującym się w gruzy. Jak kraj długi i szeroki, Maczaczicz słynął z przysłowiowego skąpstwa.
— A więc to pan... pan inspektor Baxter? — zapytał, przeszywając wchodzącego Rafflesa niemiłym spojrzeniem swych chytrych oczu.
— Do usług, mości książę.
— Mam nadzieję, że nie przepuścił pan jeszcze wszystkich pieniędzy, wpłaconych panu przeze mnie?
— Oczywiście, że tak... Potrzeba mi jeszcze przynajmniej 1000 marek, abym mógł wrócić do domu.
— Co takiego? Dowiedział się pan przynajmniej szczegółów?
— Wiem wszystko. Wasza Wysokość.
— Niechże pan mówi...
— Pański syn jest jednym z najmilszych młodzieńców, rokujących najpiękniejsze nadzieje na przyszłość.
Stary uśmiechnął się z zadowoleniem:
— Tak, to prawda... Ale nie pozwolę, aby wyrzucał pieniądze za okno... Z pewnością nie jest przy zdrowych zmysłach... Będę musiał oddać go pod kuratelę!
— Co takiego? — zdziwił się Raffles.
— Czy pan tego nie zauważył? Proszę pomyśleć, do jakiego stopnia neurastenii doszedł ten chłopiec: Zachciało mu się pracować! Czy to słyszane rzeczy?
— Hm... Prawdopodobnie jest chory. Ale to przejdzie. Zapewniam pana, że pański syn oprzytomnieje, gdy wydobędziemy go z rąk pewnej uwodzicielskiej syreny...
Stary książę miotał się jak wściekły po pokoju.
— Syreny? — zawołał. — A więc za tym wszystkim kryje się jakaś kobieta? I ona potrafiła wyciągnąć z niego aż 350.000 marek?
Raffles skinął poważnie głową.
— Tak, to kobieta... Kobieta, którą kocha szczerze młodego księcia i ma nadzieję, że zostanie niedługo jego żoną.
— To niemożliwe! — zawołał książę podnosząc ręce do nieba. — Któż to taki?
— Pewna aktorka z Monachium. Nazywa się Aida.
— Aktorka? Należałoby ją wychłostać publicznie...
— Kat miałby wdzięczne zadanie, Wasza Wysokość.
— I cóż mi pan radzi, inspektorze? — odezwać się książę łagodniejszym tonem.
— Znam tylko jeden niezawodny sposób.
— Proszę mi go wymienić.
Raffles uczynił ręką znaczący ruch:
— Trzeba zapłacić...
— Co takiego? Płacić? Przecież ta osoba kosztowała mnie już 350.000...
— Niech Wasza Książęca Mość pomyśli, ileby to kosztowało, gdyby ta dama została księżną?
Książę w zdenerwowaniu spacerował po pokoju.
— Ile ona chce za uwolnienie mego syna? — zapytał, zatrzymując się przed Rafflesem,
— Przynajmniej 100.000 marek.
— Ależ to okropne... Czy aby dotrzyma swej obietnicy, jeśli wpłacimy jej tę sumę?
— Gwarantuję to panu: za tę cenę panna Aida zrezygnuje z tytułu księżnej Maczaczicz.
— Zgoda. Teraz przejdźmy do innej kwestii: któż to jest ten Rommler, który pożyczył mojemu synowi tyle pieniędzy?
— To człowiek kryształowo uczciwy...
— Czy pan sądzi, że możnaby wymóc na nim obniżkę doliczonych procentów?
— Jeśli Wasza Wysokość zechce mi powierzyć te misję, postaram się o to. Będę musiał jednak zabrać ze sobą pieniądze, aby mu wpłacić gotówką.
— Rozumiem...
Książę Maczaczicz raz jeszcze sprawdził dokumenty Baxtera. Dla większej pewności, wysłał do Scotland Yardu depeszę z zapytaniem, czy istnieje naprawdę inspektor nazwiskiem Baxter. Odwrotną pocztą nadeszła odpowiedź następującej treści: „Tak... Jest to nasz najzdolniejszy detektyw“.
Książę nie wahał się dłużej. Wręczył Rafflesowi czek na 350.000 marek.
— Sto tysięcy marek dla owej panny Aidy, prześlę panu telegraficznie natychmiast po wykonaniu pierwszej części pańskiej misji... Muszę jeszcze przemyśleć tę sprawę.
Po dość męczącej podróży Raffles znalazł się z powrotem w Monachium. Przez cały ten czas Charley nie ruszał z hotelu.
— Wszyscy mówią o Rafflesie — rzekł. — Biedny inspektor porusza niebo i ziemię...
— Byłem tego pewien — odparł Raffles z uśmiechem.
Tegoż samego dnia lord Lister złożył wizytę młodemu księciu.
— Gdzie się pan podziewał, drogi hrabio? — zapytał. — Szukałem pana wszędzie. Niechże pan przyprowadzi raz jeszcze tego niezrównanego księcia de Montecuculi. Nigdy w życiu nie bawiłem się tak dobrze!
— Niestety, nie mogę spełnić pańskiej prośby... Niechże mnie pan posłucha: widziałem się wczoraj ze starym Rommlerem.
— Z tym lichwiarzem?
— Tak jest... To łotr z pod ciemnej gwiazdy, lecz i on wreszcie odczuł wyrzuty sumienia. Gotów jest obniżyć swe pretensje i zwrócić panu 150.000 marek ze sumy, którą przyśle mu pański ojciec. Niech pan przyjmie je bez skrupułów. Będzie pan mógł spokojnie oddać się pracy nad swym wynalazkiem.
— Praca moja dobiega już prawie końca, — odparł książę z radosnym błyskiem w oczach.
— Tym lepiej... Chwilowo żegnam pana, książę... Wrócę tu pojutrze.
— Niechże pan wraca, jaknajprędzej. Za kilka dni wybieram się na wystawę do Paryża. Na przeszkodzie stał mi tylko brak pieniędzy. Owe 150.000 spadają mi jak z nieba.
Raffles uśmiechnął się i opuścił mieszkanie księcia. Od księcia udał się wprost do starego Rommlera. Lichwiarz mieszkał na małej uliczce w starym odrapanym domu. Raffles podał się za inspektora Baxtera. Służąca wprowadziła go do brudnego pokoju, pełnego rupieci, na których przewalał się kurz. Po chwili wszedł Rommler. Był to chudły człowiek o wąskich zaciśniętych wargach.
— Czym mogę panu służyć?
— Jestem inspektorem policji...
Rommler począł tracić panowanie nad sobą.
— Wypraszam sobie... Jak może mnie pan zaaresztować, skoro należy pan do policji angielskiej?
— Przejdźmy do rzeczy — rzekł Raffles. — Zostałem przysłany tutaj przez starego księcia Maczaczicza w sprawie jego syna. Posiadam wszelkie pełnomocnictwa... Pożyczył pan młodemu księciu 150.000 marek.
— 150.000 marek... Nie bierze pan jednak pod uwagę mojego ryzyka?
— To mnie nic nie obchodzi. Jaką sumę wpłacił pan gotówką młodemu księciu?
— 320.000 marek.
— To nieprawda! 200.000 marek...
— Przysięgam, że 270.000 marek.
— Kłamstwo!
— Ostatecznie: 220.000 marek.
— Wbrew przysiędze i słowu honoru pożyczył pan tylko 200.000.
— Ale 150.000 nie jest procentem zbyt wygórowanym z uwagi na moje ryzyko, inspektorze!
— Mogę panu wypłacić natychmiast 200.000 marek.
— Nie przyjmę ich.
Raffles rozłożył na stole podjęte z banku banknoty.
— Nie przyjmie pan? Tym lepiej. Zabiorę je z sobą.
— Zobowiązanie opiewa na 350.000 marek.
— Tak... Ale w tej sumie mieści się 150.000, które winien pan wpłacić młodemu księciu.
— Nie... Suma ta należy się mnie.
— Panu należy się sześć miesięcy więzienia...
Lichwiarz otarł zroszone potem czoło. Był pokonany.
— Ma pan do wyboru: albo 150.000 marek, albo 6 miesięcy więzienia — powtórzył zimno Raffles.
— Pan chce mnie zastraszyć...
— Jeśli się pan nie zdecyduje, udam się na tych miast do prokuratora.
— Biada mi — zawołał lichwiarz. — Same nieszczęścia spadają na mnie... Straciłem znów 150.000 marek i mam syna hołysza!
— Co takiego?
— Hołysza, powtarzam... Mój syn jest rzeźbiarzem...
— O, to naprawdę przykre — odparł Raffles. — Niech się pan postara przynajmniej o to, aby go bogato ożenić.
— To nie takie łatwe... Zaręczył się z aktorką, która nie ma ani grosza! Panna Aida! Słyszane to rzeczy, aby nazywać się Aidą?
— Aida? — powtórzył Raffles jakby zamyślony. — O ile się nie mylę, ta pani ma otrzymać wkrótce 100.000 marek.
— 100.000 marek?... Nie, to chyba niemożliwe?... Stałaby się doskonałą partią... Aida, to znów wcale nie takie brzydkie imię...
— Niechże więc pan zrezygnuje z owych 150.000 marek.
— Nie mam wyboru... Opór kosztowałby mnie sześć miesięcy więzienia.
Raffles wyjął z kieszeni przygotowany zawczasu tekst listu:
„Drogi Książę!
W załączeniu przesyłam panu 150.000 marek, stanowiących pańską własność. Pieniądze te wypłacone zostały mi przez omyłkę przez Pańskiego Ojca. Winien był mi Pan jedynie 200.000 marek. Szczerze Panu oddany Rommler.“
Raffles wpłacił mu 200.000 marek. Czek na sto pięćdziesiąt tysięcy marek załączył do listu podpisanego przez Rommlera a zaadresowanego do księcia Miłowa.
Wróciwszy do hotelu, wysłał do Belgradu depeszę następującej treści:
„Spłaciłem Rommlera... Nic nie chciał ustąpić. Czekam na dalsze instrukcje w sprawie Aidy. Inspektor Baxter, Hotel „Metropol“.
— Przecież to naprawdę adres Baxtera? — wtrącił Charley.
— Oczywiście... Nie mam zamiaru zaprzątać sobie wszystkim głowy... Niech Baxter też weźmie część trudu na swoje barki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.