Herbaciane róże/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Herbaciane róże |
Pochodzenie | Tygodnik Przygód Sensacyjnych Lord ListerNr 75 Tajemniczy Nieznajomy
|
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 13.4.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
TYGODNIK PRZYGÓD SENSACYJNYCH.
Nr. 75. Dnia 13 kwietnia 1939 roku. Cena 10 gr.
HERBACIANE RÓŻE
SPIS TREŚCI
3.
|
— Czyś widział swój wizerunek na pierwszej stronicy „Ilustracji?“ — zapytał Charley zdyszany po powrocie z porannej przechadzki.
Lord Lister, alias Raffles, występujący ostatnio pod nazwiskiem barona von Gelderna, strząsnął obojętnie popiół z papierosa.
— Pokaż...
Charley Brand podał swemu przyjacielowi ostatni numer „Ilustracji“. W rzeczy samej bardzo udany portret lorda Listera znajdował się na jednej z pierwszych stronic. Baxter, szef policji, trafił widocznie na jakiegoś znakomitego rysownika: Nasuwało się jednak pytanie, czy umieszczenie tego rysunku miało na celu ułatwienie policji schwytania Rafflesa, czy też poprostu chodziło o spopularyzowanie wśród publiczności i tak już dobrze znanej postaci.
— Źle się składa, że właściciel domu, w którym mieszkamy, abonuje stale tę samą „Ilustrację“...
Obawy Rafflesa okazały się uzasadnione. Zaledwie właściciel domu rzucił okiem na numer pisma — skoczył jak oparzony ze swego fotela, przewrócił gospodynię, podającą mu poranną kawę i krzyknął głośno:
— Poczekaj tylko trochę, szlachetny przyjacielu ludzkości, już ja cię urządzę! Co za wstyd! Raffles pod moim dachem!
Tak, jak stał, wyszedł z domu i ruszył prosto w stronę Scotland Yardu.
Mister Rever, takie bowiem nazwisko nosił gospodarz lorda Listera, mieszkał nad swym lokatorem. Raffles usłyszał nagle hałas tłuczonych naczyń.
— Mister Rever wstał widać dzisiaj w złym humorze, — rzekł z uśmiechem. — Rozpoczyna dzień od tłuczenia szkła.
Charley Brand zbliżył się do okna i wyjrzał na ulicę.
— Do stu piorunów! — zaklął. — Mister Rever — biegnie tak szybko, jak gdyby goniły go psy gończe...
— Pod pachą trzymał ostatni numer „Ilustracji“, — dodał lord Lister.
— Masz rację... Prawdopodobnie biegnie do Baxtera... Co robić?
— Hm... Sprawa przedstawia się tym razem dość poważnie — rzekł Raffles. — Jaka szkoda! Z niechęcią myślę o opuszczeniu Londynu. Znów będę musiał zmieniać nazwisko. Nie wiem nawet, czy potrafię się z tej przygody wywinąć... W każdym razie mam pewien plan...
Zbliżył się do swego przyjaciela i począł tłumaczyć mu coś szybko... Charley od czasu do czasu kiwał głową, na znak, że zrozumiał.
— All right! — zawołał Charley, kładąc czapkę — mam nadzieję, że nowy kawał uda ci się.
Po wyjściu Charleya. Raffles wszedł do swej sypialni i począł pakować kufry. Pochłonięty tą robotą, usłyszał nagle dźwięk dzwonka.
Był to Baxter...
Mister Rever wszedł do gabinetu szefa Scotland Yardu w momencie, gdy ten ostatni spożywał śniadanie.
Baxter spojrzał nań z wściekłością
— Czy nie zna pan najprostszych zasad grzeczności, mój panie? — zawołał. — Czy nie wie pan, że puka się przed wejściem do gabinetu? A może uważa pan mój gabinet za stajnię?
Mister Rever był człowiekiem cierpiącym na astmę. Droga z domu do Scotland Yardu zmęczyła go do tego stopnia, że z trudem chwytał powietrze. Przywitany niezbyt uprzejmie przez Baxtera, nie mógł wydobyć z siebie głosu.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał Marholm.
Mister Rever wciąż usiłował złapać bezskutecznie oddech.
— Niechże pan powie choć słowo — niecierpliwił się Marholm.
— Co on wyprawia? — zapytał Baxter, który wreszcie skończył śniadanie. — Co on robi?
— Ćwiczenia oddechowe, inspektorze...
Kamienicznik odzyskał wreszcie mowę.
— Czy mam honor...
— Tak, ma pan...
Rever spojrzał surowo na Marholma.
— Pozwólcie, u licha, wytłumaczyć się temu panu, Marholm — zawołał Baxter.
— Czy mam honor mówić ze sławnym inspektorem Scotland Yardu?
— Proszę się zwrócić do pana, siedzącego w głębi — dodał Marholm, wskazując na inspektora.
— Czy zna pan tego człowieka? — zapytał bez wstępu Rever, pokazując podobiznę Rafflesa w „Ilustracji“.
Marholm wybuchnął śmiechem.
— Co za pytanie?... Ktoby go nie znał?
Inspektor Baxter wpadał w wściekłość ilekroć ktokolwiek, nawet mimowoli wspominał o Rafflesie. Zaledwie rzucił okiem na numer „Ilustracji“, zawołał z gniewem.
— Co to za głupie pytania? Oczywiście, że wiem... To jest Raffles.
— Czy napewno? — zapytał raz jeszcze Rever.
— Napewno.
— W takim razie to nie jest Raffles — odparł Rever.
Baxter zaczerwienił się, jak piwonia.
— Czego więc pan od nas chce? Proszę tłumaczyć się szybciej, bo nie mamy czasu na tego rodzaju sprawy.
— Trzeba było powiedzieć mi to odrazu — odparł Rever urażony. — Zwrócę się więc do kogo innego w sprawie aresztowania barona von Gelderna, alias Rafflesa!
Skierował się w stronę drzwi. Jednym skokiem Baxter znalazł się tuż obok niego i przytrzymał go za połę płaszcza.
— Stop! Czy miałoby to znaczyć, że pan wie, gdzie się obecnie znajduje baron von Geldern czyli Raffles? Czy mógłby pan nas tam zaprowadzić? Jak panu wiadomo, oczekiwałaby pana poważna nagroda.
— Nie żądam nagrody. Sama myśl, że ten łotr znajdzie się pod kluczem wystarczy mi najzupełniej — odparł Rever.
Kamienicznik wyjaśnił więc Baxterowi, że Raffles mieszka u niego od dłuższego czasu jako baron von Geldern. Nigdy w życiu nie przyszłoby mu do głowy, — mówił, — że ten elegancki młody człowiek może być poszukiwanym przez policję przestępcą.
— To okropny człowiek, inspektorze... Miesza się do rzeczy, które do niego nie należą. Proszę sobie wyobrazić, że posiada niezwykłą słabość do osłów. Nie pozwala ich bić.
— To niesłychane — oświadczył Marholm. — Zajmuje się osłami?... Trzeba przyznać, że i panem zajmował się dość długo, inspektorze...
Baxter uderzył pięścią w stół.
— Marholm, proszę się nie zapominać...
— Wracając do tematu, — przerwał mister Rever rozpoczynającą się kłótnię, — dziś rano spostrzegłem podobiznę Rafflesa w „Ilustracji“... Uczyniło to na mnie olbrzymie wrażenie. Czymprędzej przybiegłem tutaj, do Scotland Yardu... Mam nadzieję, że tylko pan potrafi go unieszkodliwić.
Baxter wydał detektywom rozkaz, aby natychmiast przygotowali się do nowej wyprawy. W parę minut później, auto policyjne zatrzymało się przed domem, w którym mieszkał baron.
Baxter zadzwonił do drzwi.
Raffles zajęty był właśnie pakowaniem waliz.
— Nasza policja zaczyna działać sprawnie — mruknął. — Mogą zaczekać trochę.
Nie przerywając swoich zajęć, w dalszym ciągu przestawiał meble i zwijał w rulony perskie dywany, wyścielające wszystkie pokoje.
— Co za nieprzyjemna robota! — szepnął do siebie.
Baxter tymczasem niecierpliwił się coraz bardziej. Dzwonił tak głośno, że aż zwracał uwagę przechodniów na ulicy.
— Nie chce otworzyć — rzekł wreszcie do Marholma.
— Stwierdziłem to od kilku minut — odparł Marholm.
— Trzeba będzie wyłamać drzwi!
W ciągu pięciu minut rozkaz ten został wykonany.
— Stać — zawołał Baxter. — Wejdę pierwszy.
Baxter ruszył przodem i otworzył drzwi.
— Wszystko przygotowane do wyjazdu... Ale tym razem przeliczyłeś się, ptaszku!
Baxter otworzył następne drzwi i jak wryty zatrzymał się w progu.
Raffles ubrany, jak do podróży, siedział spokojnie w fotelu i palił papierosa. Na widok wchodzącego Baxtera odwrócił powoli głowę.
— Mógłby pan zapukać, wchodząc do cudzego pokoju... Wymaga tego zwykła uprzejmość.
— Do diabła z uprzejmością — wrzasnął Baxter. — Kpię sobie z tych wszystkich głupstw!
— Tylko dlatego, że otrzymał pan bardzo liche wychowanie, inspektorze...
Uwaga ta jeszcze bardziej podnieciła Baxtera. Skoczył naprzód, stanął przed Rafflesem i zaciskając pięści, zawołał:
— Raz wreszcie skończą się twoje żarty. Porachujemy się! Jesteś moim więźniem!
Raffles powoli założył nogę na nogę.
— Ja pańskim więźniem, inspektorze? Pierwszy raz o tym słyszę... Niech się pan nie denerwuje, gdyż to szkodzi zdrowiu... Zdrowie pańskie posiada dla mnie pierwszorzędne znaczenie: bez pana kawały moje byłyby pozbawione pikanterii.
Baxter, blady z wściekłości, zwrócił się w stronę Marholma.
— Bezczelność tego człowieka przekracza wszelkie granice...
Mister Rever, który dotychczas trzymał się lękliwie za Marholmem, wysunął się naprzód.
— To pan, panie baronie... — rzekł zacinając się — i taki człowiek śmiał grozić mi wczoraj za to, że biłem batem po uszach mego osła.
— Nie lubię, gdy się ktoś znęca nad uszami swego bliźniego, — odparł Raffles. Inspektor Baxter może to panu potwierdzić.
Baxter miał już dosyć tej rozmowy:
— Wstać i naprzód marsz!
— Czy pan służył w wojsku? — zapytał Raffles, nie ruszając się z miejsca.
— Jeśli pan się nie podniesie, zabiorę pana wraz z fotelem — zawołał Baxter.
— Narazi się pan na zarzut bezprawnego zaboru cudzego mebla — rzekł. — To naprawdę zbyteczne. Jeśli pan chce, abym stąd zniknął, uczynię to w mgnieniu oka.
Wstał i skierował się w stronę drzwi wiodących do sąsiedniego pokoju. Otworzył je błyskawicznie i równie szybko zamknął je za sobą.
Zanim Baxter zdążył się zorientować, Raffles zniknął.
— Otoczyć dom! Nie spuszczać oka z poszczególnych pokoi! — zakomenderował.
Policjanci wykonali rozkaz.
— Zbyteczny trud, inspektorze — wtrącił się mister Rever. — Pokój, do którego schronił się Raffles, ma tylko jedno wyjście, mianowicie to, przez które wszedł... Raffles sam zamknął się w pułapce...
— Naprzód więc! — zawołał Baxter.
Policjanci rzucili się do sąsiedniego pokoju. Nigdzie jednak nie widać było śladu Rafflesa. Meble co prawda były poprzestawiane i dywany zwinięte, ale Raffles przepadł, jak kamień w wodę.
— Przejdźmy do innych pokoi! — zawołał Baxter.
— Trzeba będzie powrócić do pokoju, w którym byliśmy przed chwilą — odparł kamienicznik. Pokój ten nie ma innego wyjścia.
— Nie mógł przecież przejść przez mur! — zawołał Baxter.
— Dlaczego nie? Nie widzę przeszkód, z powodu których Raffles nie mógłby rozbić ściany, skoro nasz zacny szef zawsze rozbija otwarte drzwi...
Na szczęście Baxter nie dosłyszał tej uprzejmej uwagi, gdyż zajęty był opukiwaniem ścian i zaglądaniem pod obrazy.
W tej samej chwili od strony klatki schodowej rozległ się jakiś hałas. Do mieszkania weszło pięciu mężczyzn, pod przewodnictwem Charleya Branda. Charley, stosownie do okoliczności, zmienił zupełnie swą powierzchowność. Przyprawił sobie mała siwiejącą bródkę a ciemne okulary przysłoniły jego błękitne oczy. Nie przejmując się obecnością policji, usiadł za stołem i rozpoczął spisywanie mebli.
— Jedna szafa z lustrem... kanapa... 4 dywany. Proszę zabrać to wszystko!
— Stop! — zawołał Rever, widząc, że mężczyźni zabierają się na serio do opróżniania lokalu. — Pan chyba oszalał, mój panie: to mój dom.
Charley Brand wzruszył ramionami:
— Całe urządzenie zostało zajęte i sprzedane. Oto wyrok.
Właściciel mieszkania, którego należność za komorne została całkowicie uregulowana w terminie, nie miał podstawy do zgłoszenia sprzeciwu.
Odpis wyroku był sfałszowany. Baxter jednak nie podejrzewał zupełnie podstępu.
Wynoszenie mebli trwało przeszło godzinę. Tragarze umieścili wszystko w wielkim wozie meblowym, stojącym przed domem, i ruszyli w drogę.
Baxter tymczasem krążył po opustoszałym mieszkaniu, jak dusza potępiona. Raffles zniknął jak cień.
— Znów niewyjaśniona zagadka, Marholm — rzekł inspektor. — Wyczuwam w tym coś nadprzyrodzonego...
Nagle odezwał się dzwonek. We drzwiach ukazał się jeden z tragarzy, którzy przed chwilą opuścili mieszkanie. Dźwigał na plecach ciężki dywan a w ręku trzymał list:
— Do pana inspektora Baxtera — rzekł.
Przeczuwając nieszczęście, Baxter pochwycił list drżącymi dłońmi.
„Drogi inspektorze! — czytał. — Człowiek ten przynosi panu mój całun.“
Baxter przerwał i zwrócił się do nieznajomego mężczyzny.
— Co pan tam ma, przyjacielu?
— Dywan, panie inspektorze...
Marholm roześmiał się głośno.
— Czy naprawdę pan nie rozumie? Całun... Ha... ha... ha... ha... Zawinął się w dywan i kazał się wynieść... Raffles, wyniesiony z mieszkania na podstawie sądowego wyroku!... Można pęknąć ze śmiechu!...
— Pęknijcie już raz nareszcie! — zaklął Baxter.
— Przed tym jeszcze chcę usłyszeć koniec listu...
„Przysyłam panu mój całun, który chwilowi przybrał formę dywanu — czytał dalej Baxter. Dusza moja błądzi w przestworzach i czuje się bezpieczna. Jednakże, postanowiłem się zmaterializować... Przykro mi niezmiernie, inspektorze, że musiałem tak nagle pożegnać się z panem, ale to pański wina. Całun mój powierzam opiece Scotland Yardu. Pozostaje zawsze panu życzliwy
John C. Raffles.“
— Pierwszy raz spotykam się z czymś podobnym — wrzasnął Baxter, powracając do pokoju.
— Uciekł... Uciekł i kwita!
Mister Rever potrząsnął głową.
— Ciekawe, czy jest on jeszcze w Londynie? — zapytał.
— Przypuszczam, że tak.
Baxter drgnął.
— Do roboty! Musimy odnaleźć Rafflesa! — zawołał.
Tymczasem Raffles pierwszym pociągiem czmychnął do Portsmouth. Bez przeszkód wsiadł na okręt, przepływający kanał i po krótkiej podróży znalazł się na kontynencie. Postanowił zatrzymać się w mieście, w którym łatwo mógłby się ukryć przed wzrokiem policji. Wybór jego padł na Monachium. W Monachium zatrzymał się w hotelu „Cztery pory roku“ jako hrabia de Montegraza.
Minęło kilka tygodni. Baxter miotał się jak szalony. Poruszył niebo i ziemię aż wreszcie odnalazł, miejsce pobytu Tajemniczego Nieznajomego.
Inspektor odbył naradę ze swymi zwierzchnikami. Postanowił natychmiast opuścić Londyn i wraz z Marholmem udać się do Monachium.
W Monachium skomunikował się z tamtejszą policją, aby stwierdzić, pod jakim nazwiskiem Raffles ukrywa się w tym mieście.
W ciągu tych kilku tygodni Raffles zapuścił korzenie w środowisku studencko-artystycznym. Pewnego dnia, zawarł znajomość z księciem Miłowem, synem księcia Maczaczicza, spokrewnionego z jedną z rodzin panujących.
Młody książę, szczupły, wysoki i elegancko ubrany, wyglądem swym do złudzenia przypominał Rafflesa. Nawet monokl, nieodłączna ozdoba Tajemniczego Nieznajomego, jak wrośnięty siedział w oku młodego księcia. Obaj panowie zaprzyjaźnili się z sobą serdecznie. Charley Brand, występujący jako przyjaciel hrabiego de Montegraza, zaprzyjaźnił się natomiast z Ryszardem Rommlerem, artysta rzeźbiarzem. Pracownia tego młodego artysty znajdowała się na piątym piętrze jednego z domów, przy ul. Tureckiej.
— Musicie przyjść, panowie, jutro do mojej pracowni — rzekł pewnego dnia Rommler do Rafflesa. — Urządzamy bal kostiumowy, na który przybędzie również moja narzeczona, Aida.
— Wspaniała dziewczyna! — rzucił Maczaczicz. Rommler westchnął.
— Cóż z tego, kiedy nie możemy się pobrać...
— Dlaczego? — zapytał Raffles.
— Drogi hrabio, wciąż ta sama, stara historia... Aida jest niezawodnie utalentowaną aktorką, ale jest biedna jak mysz kościelna. Ja natomiast nie mogę sprzedać moich rzeźb. Jakże w tych warunkach myśleć o założeniu domu?
— Przecież ma pan bogatego ojca? — zapytał Raffles, który ze słyszenia znał już rodzinę rzeźbiarza.
— Zupełnie słusznie... Franz Rommler, który ina zaszczyt być moim ojcem, to prawdziwy milioner, wciąż jeszcze powiększający swój olbrzymi majątek.
— Mógłbym wiele o tym powiedzieć — rzucił książę, poprawiając monokl. — Pomówimy o tym przy okazji.
— Hm... Hm... — mruknął Raffles znacząco zerkając w stronę Charleya. — Pewien jestem, że uda nam się odegrać dobroczynną rolę w tej sprawie...
Następnego wieczora, Raffles i Charley znaleźli się w atelier rzeźbiarza. Wesoło tam było i rojno, choć zabawa naogół była skromna.
W samym środku ubogiej izby wznosił się wielki posąg Apollina, wykuty przez Rommlera w marmurze bardzo pośledniego gatunku. Było to jedno z arcydzieł, które, jak dotąd, nie przyniosło swemu twórcy ani jednego grosza.
Ponieważ w pokoju brakło miejsca, Aida, książę i kilka innych osób zawiesiło swe wierzchnie okrycia na posągu boga piękności. Dzięki temu Apollo miał na głowie damski kapelusz, na plecach futro a na rękach przewieszono mu parę palt.
Sama pracownia łączyła się z dwoma innymi małymi pokoikami, które opróżniono z mebli. Goście przybyli w karnawałowych kostiumach.
Sensacją wieczoru był niewątpliwie Raffles, przebrany za Sprawiedliwość. Miał na sobie obcisłe czarne trykoty i udrapowany był w fałdzisty długi płaszcz. U boku nosił krótką drewnianą szpadę, w lewej ręce dzierżył wagę, w prawej zaś odważniki. Przepaskę miał nie na oczach, lecz na czole.
— Wspomniał mi pan wczoraj o starym Rommlerze — rzekł Tajemniczy Nieznajomy do księcia, którego odciągnął na bok. — Cóż to za człowiek?
— Wołałbym się z nim był nie spotkać... Gdybym wiedział, że ten stary łotr ma tak miłego syna, postarałbym się wejść w kontakt z kim innym.
— Dlaczego? Czy to jakiś lichwiarz?
— I jeszcze jaki?... Płacę mu 60 proc....
— Do wszystkich diabłów!
— Czasami żąda jeszcze więcej. Jestem mu winien 200,000 marek.
Monokl wypadł z oka Rafflesa.
— Spora sumka!
— To jeszcze nic strasznego... Ojciec mój jest milionerem.
— Czy równie skąpy, jak bogaty?
— Jeszcze bardziej... Dziwi się pan zapewne, W jaki sposób w tak krótkim czasie zdołałem wydać sumę 200,000... Otóż muszę panu wyjawić największy sekret mego życia: jestem pochłonięty pracą nad wynalazkiem, którego udoskonalenie wymaga wciąż nowych nakładów pieniężnych. Mój ojciec nie chce o tym słyszeć. Wołałby, abym spędzał czas na polowaniach i zabawach...
Raffles spojrzał na niego z uznaniem. Ktoś w tej chwili zadzwonił. Rommler otworzył drzwi. W korytarzu rozległ się głos gospodarza i jakiegoś nieznajomego mężczyzny.
— Pst... Tajna policja! — szepnął Rommler, wracając do pokoju.
Zapanowało milczenie. Jak się okazało, policjantem był Baxter we własnej osobie. Zabrał ze sobą tylko Marholma, ponieważ pod żadnym pozorem nie chciał dzielić z policją monachijską zasługi przychwycenia Rafflesa. Ponieważ inspektor nie zupełnie niemieckiego, okazał Rammlerowi swoją kartę policyjną i zezwolenie na aresztowanie Rafflesa. Rzeźbiarz zrozumiał o co chodzi.
— Panowie zechcą poczekać chwileczkę, — rzekł. — Zaraz będę do dyspozycji panów. — Z tym słowy zniknął za drzwiami pokoju.
Baxter zwrócił się pytająco do Marholma:
— Co on powiedział?
— Żałuję szefie, ale i ja nie rozumiem ani słowa po niemiecku.
— Na co tu jeszcze czekamy? Wejdźmy. Raffles jest tam z pewnością i nie wyobrażam sobie, aby tym razem zdołał nam uciec.
Raffles tymczasem, zawiadomiony o wizycie Baxtera, skonstruował szybko plan działania.
— Czy chce mi pan oddać pewną usługę? — zapytał zdumionego Rommlera.
— Oczywiście, hrabio...
— Niech się pan postara zatrzymać tu owego policjanta, który zresztą pochodzi z zupełnie innego kraju i niech się pan stara nie zrozumieć, czego od pana będzie żądał.
— Bardzo chętnie, — rzekł Rommler.
— Doskonale... Niech pan wobec tego wprowadzi tu owego łowcę przestępców.
Charley Brand siedział skromnie w kąciku i nie śmiał nawet oddychać.
Gdy gospodarz wprowadził Baxtera i Marholma tryumfalnie do pokoju, wesoła paczka otoczyła ich dokoła. Na czoło wysunęła się Sprawiedliwość.
— Bądźcie mi pozdrowieni — rzekła maska głosem Rafflesa. — Witajcie kolego!
Baxter spojrzał uważnie na postać, przypominającą raczej kobietę niż mężczyznę i rzekł:
— Cóż to takiego?
— To Sprawiedliwość — odparł Marholm. — Trzeba było nam wybrać się aż do Monachium, aby zobaczyć raz wreszcie, jak wygląda Sprawiedliwość.
— Czego panowie tu szukają? — zapytał Raffles.
— Czy nie słyszeliście o niejakim Rafflesie?
— Jako Sprawiedliwość, słyszałem o nim niejednokrotnie. Jest to przestępca, któremu zawsze udaje się zbiec.
— Ale tym razem mu się to nie uda, — odparł Baxter. — Wiem, że musi tu być...
— Połóżcie go na wagę...
— Zostawcie panowie niewczesne żarty... Poprzebieraliście się jak idioci. Spójrzcie no tylko, Marholm!
— Widzę, inspektorze... Wyglądają doskonale...
— Nie rozumiem, co w tym widzicie ładnego...
— O ile mi wiadomo, w mieszkaniu tym przebywa znany przestępca, Raffles, — dodał, zwracając się do Rommlera.
— Nie rozumiem — odparł Rommler.
— Rozmowa staje się coraz trudniejsza... Widzę, że trzeba było zabrać z sobą monachijskiego policjanta.
— Nie wieleby nam to pomogło... Policja tutejsza mówi dialektem, którego żaden uczciwy człowiek zrozumieć nie może.
— Musimy więc poradzić sobie sami, — rzekł Baxter. — Szukajmy Rafflesa...
— Zaczniemy od atelier...
Baxter rozejrzał się dookoła.
— Co to takiego, Marholm?
— Posąg, inspektorze...
— Ale on jest ubrany?
— Prawdopodobnie wstydził się swej nagości...
Baxter zbliżył się do posagu i przyjrzał mu się uważnie.
— Co to za jeden? — zapytał.
— Apollo — odparł Rommler.
— Kto to taki? — zapyta] skolei Marholma Baxter.
— Imć pan Apollo, inspektorze..
— Czy to z natury?
— Tak... Uderzające podobieństwo?
Nagła myśl przeszyła mózgownicę Baxtera.
— Mam!... Przyjrzyjcie się jego twarzy.
— Czyjej? Apollina?
— Oczywiście... Czy nie widzicie, że jest uderzająco podobny do Rafflesa?
— To Raffles! Łapcie go, Marholm!
Marholm podrapał się w głowę.
— Ale on jest z kamienia.
— Nowy kawał Rafflesa... Jestem pewien, że to żywy człowiek...
Baxter rzucił się na posąg i począł nim potrząsać tak silnie, że spadł on ze swej podstawy. Biedny Apollo połamał się na drobne kawałki.
— Poćwiartował pan Rafflesa, inspektorze!
— Narazili mnie panowie na szkodę! — krzyknął Rommler. — Zapłacicie mi za to przynajmniej pięćset marek.
— Nie rozumiem po niemiecku — odparł Baxter.
Widząc jednak, że zarówno gospodarz lokalu, jak i goście zaczynają przybierać groźną postawę, Baxter wyciągnął portfel i wyjął z niego wszystko, co miał. Było tam około trzystu marek. Baxter nie lubił rozstawać się ze swymi pieniędzmi i dlatego strata trzystu marek wprawiła go w zły humor.
Rzucił się na osobę, przebraną za Sprawiedliwość i począł potrząsać nią niecierpliwie.
— Gdzie jest Raffles? — zawołał.
Ani przez chwilę nie przypuszczał, że człowiek kryjący się pod tym dziwacznym przebraniem może być właśnie poszukiwanym przez niego przestępcą.
— Czy pan rozumie po angielsku? — zapytał z rozpaczą w głosie.
— Sprawiedliwość przemawia wszystkimi językami — odparł Raffles najpiękniejszą angielszczyzną.
— Niech mi więc pan powie, gdzie jest Raffles?
— Sprawiedliwość nie może się wypowiedzieć na ten temat.
— Czy pan wie, gdzie jest Raffles?
— Gdybym wiedział, Sprawiedliwość nie byłaby ślepa.
— Mam wrażenie, że ten jegomość kpi sobie z nas — rzekł Baxter zwracając się do Marholma.
— Jakkolwiek nie chcę wam odpowiedzieć na zasadnicze pytania, mogę wam dać pewną wskazówkę, jak schwytać Rafflesa — rzekł lord Lister.
Baxter nadstawił uszu.
— Jestem pewien, że Raffles tu przyjdzie — Ciągnął dalej lord Lister — to cięta sztuka... Jeśli spostrzeże was z daleka, z całą pewnością da nura...
Przecież widać, że pan z policji. Dopóki się pan nie przebierze tak jak my, nie ma mowy o tym. aby mógł pan złapać Rafflesa.
Baxter spojrzał na niego ze zdumieniem
— Czy pan jest pewny, że on przyjdzie?
— Mogę się z panem założyć.
Baxter zerknął pytająco na Marholma.
— Niezła myśl? Cóż wy na to, Marholm?
— I ja tak sądzę...
— Jestem pewien, że ten którego szukacie, nie pozna pana w kostiumie Sprawiedliwości.
— Nie.. Ale gdzie znaleźć taki kostium?
— Pożyczę go panu — odparł Raffles.
— Jest pan bardzo uprzejmy. Jeślibym mógł panu się czymś odwdzięczyć...
— Możemy się zamienić strojami... W każdym razie musi pan zdjąć swoje ubranie.
Baxter szybko zgodził się na te propozycję.
Perspektywa schwytania Rafflesa podwajała jego zapał. Wszedł do sąsiedniego pokoju i rozebrał się do koszuli.
— Idźcie do hotelu, Marholm, i przynieście mi moje futro — rzekł. — Drżę z zimna.
— Biedna Sprawiedliwość — rzekł Marholm. — Czy naprawdę panu tak zimno?
— Nie lubię powtarzać dwa razy moich rozkazów.
Marholm z westchnieniem opuścił mieszkanie rzeźbiarza, aby spełnić polecenie. Baxter tymczasem przebrał się w dostarczony mu przez Rafflesa strój i z zadowoleniem spojrzał do lustra. W tej samej chwili otwarły się drzwi od sąsiedniego pokoju i stanął w nich Raffles w ubraniu inspektora...
Baxter spojrzał na twarz wchodzącego i okrzyk wściekłości zamarł mu na ustach. Poznał Rafflesa! Tuż obok lustra, leżała na podłodze wielka masa miękkiej gliny, przeznaczonej do modelowania. Baxter rzucił się na Rafflesa. Tajemniczy Nieznajomy schylił się, podniósł garść gliny i rzucił ją prosto w oczy Baxterowi. Oślepiony inspektor potknął się o leżący na ziemi posąg Apollina, z czego skorzystał Raffles i spokojnie opuścił mieszkanie, po czym wyszedł na ulicę.
Po chwili wrócił Marholm, dźwigając futro.
— Szybko dajcie mi je, Marholm.
— Niech pan posłucha, inspektorze — rzekł Marholm zdyszany. — Spotkałem na schodach jakiegoś człowieka, który mi dziwnie przypominał Rafflesa.
— Bo to był właśnie Raffles, durniu jeden! Dlaczego nie zatrzymaliście go?
— Wiedziałem przecież, że pan jest na górze, inspektorze. Skoro ów człowiek wychodził z tego mieszkania, nie przyszło mi nawet do głowy, że to może być Raffles! Przecież pan byłby go zaaresztował!...
Baxter pienił się... Raffles znów zakpił sobie z nich w najlepsze.
— Niech pan uważa na nogi, inspektorze — rzekł Marholm. — Stoi pan boso i może się pan przeziębić.
— Nie wtrącajcie się do nieswoich rzeczy, Marholm... To wszystko wasza wina. Jakżeście mogli się nie domyśleć, że to Raffles przebrał się za Sprawiedliwość?
Marholm spojrzał z politowaniem na swego szefa. Na ulicy sekretarz skinął na przejeżdżającą taksówkę i kazał się zawieźć do hotelu. W chwili, gdy zatrzymali się przed hotelem, na spotkanie ich wyszedł portier. Spojrzał na Baxtera wzrokiem pełnym współczucia.
— A więc to prawda? — rzekł. — Pański biedny szef zwariował?
Dopiero wówczas Marholm spostrzegł, że przed hotelem stała karetka pogotowia.
Baxter nie zdążył strzepnąć śniegu ze swych zziębniętych bosych stóp, gdy nagle znalazł się w uścisku jakichś żelaznych ramion. W ciągu kilku minut przeniesiono go do karetki, w której oczekiwał go lekarz z pielęgniarzami.
— Na pomoc! — Na pomoc! — krzyczał Baxter. — Jestem naczelnym inspektorem policji angielskiej!
— Charakterystyczne objawy megalomanii — rzekł lekarz. — Spaceruje po śniegu boso i ma na obie tylko futro na bieliźnie... Trzeba go będzie natychmiast zamknąć w oddziale dla furiatów!
Marholm nie zrozumiał co to wszystko znaczy.
— Co się tu stało? — zapytał portiera.
— Otrzymaliśmy telefon, że gość spod Nr. 17 zwariował. Jednocześnie zaalarmowano pogotowie, które przysłało po niego lekarza i karetkę... Biedny człowiek. Czy to pierwszy atak?
Marholm zaśmiał się.
— O nie! Zdarza mu się to dość często.
Mówiąc to, wsiadł do taksówki i ruszył do kliniki, aby ułatwić Barterowi wydostanie się na wolność.
Następnego ranka Ryszard Rommler otrzymał list następującej treści:
„Drogi Panie Rommler!
Oddał mi Pan wczoraj wielką usługę... Odwzajemniając się Panu obiecuję, że wkrótce będzie Pan mógł poślubić swą ukochaną Aidę.
Szczerze Panu oddany Hrabia de Montegraza“.
Wszyscy wiedzieli już z gazet, że osobnik, który zjawił się poprzedniego dnia w pracowni Rommlera był wariatem i że został zamknięty w klinice... Dlatego też nikt nie brał za złe hrabiemu de Montegraza jego dziwnego postępku.
Książę Miłow uważał nawet, że hrabia de Montegraza postąpił sobie z wariatem nader dowcipnie... Obydwaj panowie rozmawiali właśnie o tej zabawnej przygodzie wchodząc do rzęsiście oświetlonej sali Teatru Wielkiego, gdzie odbywała się maskarada.
Książę Miłow skrzyżował ręce i oparłszy się plecami o marmurową kolumnę rozglądał się po różnobarwnym tłumie. W doskonale skrojonym fraku, wyglądał jak bliźni brat Rafflesa.
— Czego pan taki smutny, książę? — zapytał Raffles.
— Podpisałem dzisiaj temu bandycie, Rommlerowi, oblig, który z pewnością pokażę mojemu ojcu.
— Czy to aż takie groźne?
— Oczywiście... Będę musiał poślubić jakąś księżniczkę, którą ojciec upatrzył sobie dla mnie... Nie mam najmniejszego zamiaru spędzić reszty moich dni z jakąś półdziką kobietą...
— Musi pan wywalczyć sobie wolność, książę...
— Właśnie dlatego wziąłem się do pracy... Gdybym tylko mógł ukończyć mój model i wysłać go na wystawę paryską... Jestem pewien, że powiodłoby mi się...
— Ile wynoszą pańskie długi?
— Mam do zapłacenia 350.000 marek, jakkolwiek wziąłem tylko 200.000...
— Widzę, że stary Rommler potrafi chodzić koło swych interesów. Musimy się zastanowić, czy nie będziemy mogli z nim sobie dać rady?
Książę spojrzał na niego ze zdumieniem.
— Widzę nadchodzących Rommlera i Aidę... Poznaję ją po kapeluszu. Jaka to śliczna dziewczyna!
Raffles stwierdził, że narzeczona Rommlera należała do najzgrabniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widział. Nagle uwaga jego odwrócona została w innym kierunku.
— Do licha! — zaklął w duchu. — Znów ten dureń depcze mi po piętach!...
Ta ostatnia uwaga dotyczyła inspektora Baxtera, wyglądającego wyjątkowo komicznie w pożyczonym fraku. Za nim kroczył Marholm, zwracający na wszystko baczną uwagę.
Od chwili przyjazdu do Monachium. Baxter nie zasypiał gruszek w popiele. Przysiągł sobie w duszy, że tym razem nie wróci bez Rafflesa do Anglii.
Od tego samego biura detektywów, które doniosło mu, że Raffles przebywa w Monachium, otrzymał wiadomość o pojawieniu się Tajemniczego Nieznajomego na maskaradzie. Baxter postanowił udać się tam niezwłocznie.
Gdy jednak znalazł się wśród różnobarwnego tłumu, uległ panującemu nastrojowi wesołości... Piwo w połączeniu z winem i wódką zrobiło swoje...
Raffles widząc Baxtera, chwycił Aidę za ramię i szepnął:
— Czy zechciałaby pani oddać mi drobiną przysługę? — zapytał.
Roześmiała się wesoło, pokazując rząd białych zębów.
— Przysługę? Ależ bardzo chętnie, drogi hrabio.
— Czy widzi pani tego młodzieńca, kroczącego w cieniu olbrzymiego grubasa we fraku?
— Oczywiście... Wygląda jak młody pies tropiący zwierzynę.
— Niech go pani trochę pointryguje.
— Z przyjemnością — odparła Aida.
W chwilę później Marholm uczuł, że otaczają go białe kobiece ramiona. Wpatrzony w uśmiechającą się ku niemu prześliczną twarzyczkę, przysłoniętą tylko do połowy maską, zapomniał o celu, który go tu sprowadził.
— Oszalałeś, Marholm! — zawołał Baxter, ciągnąc go za połę fraka. — Przecież mamy schwytać ważną zdobycz!
— Już ją schwytałem, szefie — odparł Marholm.
— Niech mnie pan zaprowadzi do bufetu! — szepnęła śliczna nieznajoma.
Aida pociągnęła Marholma w stronę sąsiedniego pokoju. Baxter chciał ruszyć za nim, gdy nagle jakiś wytworny jegomość zastąpił mu drogę.
— Książę, czy to możliwe? Skąd się pan tu wziął? Proszę pójść ze mną, przedstawię panu moich przyjaciół.
Z tymi słowy nieznajomy ujął Baxtera pod ramię i zaprowadził go do stolika księcia Miłowa. Baxter otworzył szeroko oczy: mężczyzna, który trzymał go pod ramię był Rafflesem.
Już chciał wymienić głośno jego nazwisko, gdy Raffles usiadł poważnie i spokojnie przy stoliku:
— Kelner! Trzy butelki szampana...
Raffles zwracając się do księcia Miłowa, rzekł:
— Przedstawiam ci księcia de Montecuculi... Ze starej arystokratycznej rodziny angielskiej... A to mój brat bliźni...
Baxter osłupiałym wzrokiem spojrzał na księcia, uderzająco podobnego do Rafflesa. Ponieważ Raffles zmienił całkowicie swój głos, Baxtera ogarnęły wątpliwości.
— Do licha! A jeśli się mylę?... A może ten drugi, to Raffles?
Postanowił zachowywać się spokojnie aż do chwili ustalenia, który z dwóch bliźniąt jest Rafflesem. Tymczasem Baxter zabrał się do szampana, co oczywiście było na rękę Rafflesowi. Im więcej pił, tym bardziej stawał się miły i wylewny... Po godzinie zabawiał już całe towarzystwo uciesznymi historyjkami.
— Co za zabawny typ, ten wasz książę Montecuculi! — rzekł hrabia Miłow. — Uroił sobie, że jest inspektorem policji!
Mówiąc to wstał i pogonił za jakimś dominem. Raffles i Baxter pozostali sami.
Raffles skinął po cichu na kelnera i wsunąwszy mu do ręki suty napiwek, rzekł.
— Czy widzicie tego pana? — wskazał na sapiącego Baxtera. — Jest to książę Montecuculi... Niestety, poczciwina zalał się w pestkę. Trzeba go będzie odwieźć do domu. Zawołajcie taksówkę i powiedzcie szoferowi, że ten pan mieszka na ulicy Bawarskiej...
Raffles umyślnie wybrał tę ulicę, ponieważ położona była w dzielnicy bardzo odległej od teatru.
— Słucham jaśnie pana — odparł kelner. — Zaraz wezwę taksówkę... Ale kto wprowadzi księcia na górę do mieszkania?
— To obojętne... Można go zostawić na ulicy: zadzwoni i służba go wprowadzi.
— Rozumiem, jaśnie panie.
Kelner szybko wykonał dane mu polecenie. Taksówka czekała już przed teatrem. Raffles chwycił Baxtera za ramię, potrząsnął nim potężnie i zawołał:
— Niech się pan zbudzi, inspektorze! Musimy schwytać Rafflesa!
Jednocześnie bezczelnie zrewidował jego kieszenie, wyjmując z nich dowody osobiste.
Baxter przetarł oczy.
— Ra... Ra... Rafflesa!... All right! Już idę, Marholm.
Dwóch kelnerów sprowadziło zataczającego się Baxtera do auta. Baxter był tak pijany, że wnętrze auta wydawało mu się podobnym do jego biura w Scotland Yardzie... Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego umieszczono je na kołach...
Po upływie trzech kwadransów auto zatrzymało się na odludnej ulicy. Szofer począł budzić śpiącego pasażera.
— Czy już? — mruknął Baxter. — Zaraz założymy mu kajdanki!
— Pijany, jak bela! — szepnął do siebie szofer i zabrał się z niemałym wysiłkiem do wyciągania go z auta.
Udało mu się wreszcie postawić go pod ścianą, Baxter bowiem nie mógł o własnych siłach utrzymać się na nogach... Śnieg okrył miasto grubą białą powłoką. Księżyc świecił jasno... Cień Baxtera rysował się ostro na białym całunie śniegu.
Nigdzie nie widać było żywej duszy. Auto odjechało.
Baxter rozpoczął rozpaczliwą walkę ze swym cieniem.
— Trzymać go!... To Raffles! — mruczał chwiejąc się na nogach.
— Czego pan u licha awanturuje się po nocy? — zawołał przechodzący policjant. — Będę musiał odprowadzić pana do komisariatu za zakłócenie spokoju!...
Baxter potknął się i jak długi upadł na ziemię. Oczywiście, cień którego przyjmował za Rafflesa, zniknął z przed jego oczu.
— Durniu, idioto! Pomogłeś mu uciec! — wołał zrozpaczony inspektor do policjanta, który bez pardonu postawił go na nogi i zabrał do komisariatu.
Tymczasem Marholm bawił się, jak nigdy w życiu.
Zapomniał o Londynie, Scotland Yardzie, Baxterze i Rafflesie.
— To znaczy życie... To rozumiem! — szeptał do ucha swej towarzyszki. — Przyciągnął ją do siebie, aby ją pocałować.
W tej samej chwili stanęła między nimi postać nieznanego mu mężczyzny. Był to Rommler.
— Niewierna! — zawołał zwracając się do Aidy. — A ty, mości panie, zabieraj się stąd czym prędzej zanim ci kości porachuję!
— You speak english? — zapytał Marholm.
— Zmykaj, bo mnie popamiętasz na całe życie! — zawołał Rommler, wymierzając mu silny cios pięścią w podbródek.
Marholm rzucił się na swego przeciwnika. Świadkowie tej sceny nie wiele rozumieli z tego co zaszło... Widząc jednak, że jednym z walczących jest cudzoziemiec, stanęli po stronie Rommlera. Sytuacja Marholma przedstawiała się niewesoło, gdy na scenę wszedł Raffles.
— Raffles! Lord Lister! Nie wierzę własnym oczom! — zawołał zdumiony.
— We własnej osobie... Cóż w tym niezwykłego?
— Gdzie Baxter? — zapytał Marholm, przytomniejąc.
— Będzie pan musiał pójść po niego wczesnym rankiem na ulicę Bawarską.
— Dokąd?
— Bliższy adres poda panu policja, panie Marholm.
— Ale my przyjechaliśmy tu po to, aby pana zaaresztować, lordzie Listerze.
— To wam się nie uda...
Lord Lister uśmiechnął się. Marholm zrozumiał, że Tajemniczy Nieznajomy znów wymknął im się z rąk...
Jeszcze podczas balu, Raffles porozumiał się z Charleyem Brandem w sprawie przeniesienia się do innego hotelu. Wynajęli tam pokoje znów pod innymi nazwiskami, aby uniemożliwić pościg policji.
Następnego ranka lord Lister wziął do rąk miejscową gazetę. Spojrzenie jego padło na ogłoszenie następującej treści:
„Poszukuję godnego zaufania człowieka, najchętniej byłego współpracownika policji, któryby podjął się pewnej delikatnej i wymagającej dużej dyskrecji misji. Oferty składać sub F. M.“.
— Szybko pióro, Charley! Wpadłem na wspaniały pomysł!
Raffles usiadł za biurkiem i zredagował ofertę:
„Jako były agent policji angielskiej, posiadam odpowiednie kwalifikacje, do spełnienia wymienionej w ogłoszeniu misji. Byłem szefem Scotland Yardu przez lat 10 i zyskałem tam sławę w walce z Rafflesem.
Z prawdziwym szacunkiem
Inspektor Baxter.
P. S. — Odpowiedź proszę skierować na Poste Restante pod „Zawsze gotowy“.
List powędrował do skrzynki i jeszcze tego samego wieczora Raffles wysłał na pocztę, aby sprawdził, czy jest na Poste Restante odpowiedź.
Przeczucie go nie zawiodło. Charley wrócił z listem, który wywołał u Rafflesa prawdziwy wybuch radości.
— Wspaniała afera, Charley! Posłuchaj tylko:
„Szanowny Panie Inspektorze!
Otrzymałem od księcia Maczaczicza polecenie zaangażowania człowieka dla śledzenia prywatnego życia jego syna, młodego księcia Miłowa Maczaczicza, bawiącego obecnie w Monachium. Misja polega na wyjaśnieniu dziwnego postępowania księcia, który ostatnio naraził sobie wielce swego ojca.
Proszę więc uprzejmie, aby zechciał pan dziś jeszcze złożyć mi wizytę.
Z poważaniem Krakiewicz“
— Ciekaw jestem jak się to wszystko skończy? — rzekł sceptycznie Charley.
— Jak najlepiej — odparł Raffles.
Otworzył walizkę, wyjął z niej szminki i zaczął charakteryzować się na Baxtera.
— Od tej chwili nie mieszkam z tobą razem — rzekł do Charleya. — Musimy zachować jak najdalej posuniętą ostrożność.
Taksówką udał się prosto do p. Krakiewicza, który przyjął go z otwartymi ramionami.
— Zadowolony jestem, że natychmiast zgłosił się pan na moje wezwanie — rzekł, wskazując rzekomemu Baxterowi krzesło. — Dowiedziałem się przed chwilą o pańskiej niemiłej przygodzie i obawiałem się, że nasza współpraca nie dojdzie do skutku.
— Wypiłem trochę za wiele, panie sekretarzu...
— Oby się to nie powtórzyło podczas pełnienia pańskich nowych funkcyj...
— Może pan być spokojny, panie sekretarzu... daję panu na to moje słowo honoru. Na czym polegać ma owa misja?
— Przejdźmy do wyjaśnienia tej sprawy: książę otrzymał wczoraj skrypt dłużny swego syna na sumę 350.000 marek. Skrypt ten został przedstawiony przez niejakiego Rommlera. Książę nie posiada się z oburzenia i chciałby wiedzieć, na co syn jego trwoni tak wielkie sumy. Gdy zdobędzie pan informację w tej sprawie, uda się pan natychmiast do Belgradu. Dla porządku poproszę pana o okazanie mi pańskich dowodów...
— Ależ bardzo chętnie — odparł Raffles wyciągając dokumenty, zabrane Baxterowi.
Sekretarz obejrzał je uważnie.
— Jakiego pan żąda wynagrodzenia?
— Poproszę o tysiąc marek.
Sekretarz odliczył tysiąc marek i poprosił Rafflesa o pokwitowanie.
Lord Lister mechanicznie podpisał się nazwiskiem Rafflesa.
— Cóż to za dziwny podpis?... Nie mogę go odcyfrować — rzekł sekretarz.
— To moje nazwisko „Baxter”. — Podpisuję się bardzo niewyraźnie...
— W porządku.
Wróciwszy do domu, Raffles włożył tysiąc marek do koperty i przesłał je pocztą do hotelu, w którym mieszkał Baxter wraz z Marholmem. Do przesyłki tej dołączył maleńki liścik.
„Drogi Inspektorze!
Zainkasowałem dzisiaj w Pańskim imieniu 1000 marek i śpieszę je Panu przesłać. Życzę Panu zdrowia, szczerze Panu oddany — Raffles”.
— Nie opuścisz tego hotelu przed moim powrotem — odezwał się lord Lister do swego wiernego współpracownika Charleya Branda. Wyjeżdżam na Wschód i wrócę prawdopodobnie za pięć dni.
W trzydzieści godzin później, lord Lister wysiadł z pociągu w Belgradzie, gdzie miał spotkać się ze starym księciem Maczacziczem.
Stary książę mieszkał w pałacu, rozsypującym się w gruzy. Jak kraj długi i szeroki, Maczaczicz słynął z przysłowiowego skąpstwa.
— A więc to pan... pan inspektor Baxter? — zapytał, przeszywając wchodzącego Rafflesa niemiłym spojrzeniem swych chytrych oczu.
— Do usług, mości książę.
— Mam nadzieję, że nie przepuścił pan jeszcze wszystkich pieniędzy, wpłaconych panu przeze mnie?
— Oczywiście, że tak... Potrzeba mi jeszcze przynajmniej 1000 marek, abym mógł wrócić do domu.
— Co takiego? Dowiedział się pan przynajmniej szczegółów?
— Wiem wszystko. Wasza Wysokość.
— Niechże pan mówi...
— Pański syn jest jednym z najmilszych młodzieńców, rokujących najpiękniejsze nadzieje na przyszłość.
Stary uśmiechnął się z zadowoleniem:
— Tak, to prawda... Ale nie pozwolę, aby wyrzucał pieniądze za okno... Z pewnością nie jest przy zdrowych zmysłach... Będę musiał oddać go pod kuratelę!
— Co takiego? — zdziwił się Raffles.
— Czy pan tego nie zauważył? Proszę pomyśleć, do jakiego stopnia neurastenii doszedł ten chłopiec: Zachciało mu się pracować! Czy to słyszane rzeczy?
— Hm... Prawdopodobnie jest chory. Ale to przejdzie. Zapewniam pana, że pański syn oprzytomnieje, gdy wydobędziemy go z rąk pewnej uwodzicielskiej syreny...
Stary książę miotał się jak wściekły po pokoju.
— Syreny? — zawołał. — A więc za tym wszystkim kryje się jakaś kobieta? I ona potrafiła wyciągnąć z niego aż 350.000 marek?
Raffles skinął poważnie głową.
— Tak, to kobieta... Kobieta, którą kocha szczerze młodego księcia i ma nadzieję, że zostanie niedługo jego żoną.
— To niemożliwe! — zawołał książę podnosząc ręce do nieba. — Któż to taki?
— Pewna aktorka z Monachium. Nazywa się Aida.
— Aktorka? Należałoby ją wychłostać publicznie...
— Kat miałby wdzięczne zadanie, Wasza Wysokość.
— I cóż mi pan radzi, inspektorze? — odezwać się książę łagodniejszym tonem.
— Znam tylko jeden niezawodny sposób.
— Proszę mi go wymienić.
Raffles uczynił ręką znaczący ruch:
— Trzeba zapłacić...
— Co takiego? Płacić? Przecież ta osoba kosztowała mnie już 350.000...
— Niech Wasza Książęca Mość pomyśli, ileby to kosztowało, gdyby ta dama została księżną?
Książę w zdenerwowaniu spacerował po pokoju.
— Ile ona chce za uwolnienie mego syna? — zapytał, zatrzymując się przed Rafflesem,
— Przynajmniej 100.000 marek.
— Ależ to okropne... Czy aby dotrzyma swej obietnicy, jeśli wpłacimy jej tę sumę?
— Gwarantuję to panu: za tę cenę panna Aida zrezygnuje z tytułu księżnej Maczaczicz.
— Zgoda. Teraz przejdźmy do innej kwestii: któż to jest ten Rommler, który pożyczył mojemu synowi tyle pieniędzy?
— To człowiek kryształowo uczciwy...
— Czy pan sądzi, że możnaby wymóc na nim obniżkę doliczonych procentów?
— Jeśli Wasza Wysokość zechce mi powierzyć te misję, postaram się o to. Będę musiał jednak zabrać ze sobą pieniądze, aby mu wpłacić gotówką.
— Rozumiem...
Książę Maczaczicz raz jeszcze sprawdził dokumenty Baxtera. Dla większej pewności, wysłał do Scotland Yardu depeszę z zapytaniem, czy istnieje naprawdę inspektor nazwiskiem Baxter. Odwrotną pocztą nadeszła odpowiedź następującej treści: „Tak... Jest to nasz najzdolniejszy detektyw“.
Książę nie wahał się dłużej. Wręczył Rafflesowi czek na 350.000 marek.
— Sto tysięcy marek dla owej panny Aidy, prześlę panu telegraficznie natychmiast po wykonaniu pierwszej części pańskiej misji... Muszę jeszcze przemyśleć tę sprawę.
Po dość męczącej podróży Raffles znalazł się z powrotem w Monachium. Przez cały ten czas Charley nie ruszał z hotelu.
— Wszyscy mówią o Rafflesie — rzekł. — Biedny inspektor porusza niebo i ziemię...
— Byłem tego pewien — odparł Raffles z uśmiechem.
Tegoż samego dnia lord Lister złożył wizytę młodemu księciu.
— Gdzie się pan podziewał, drogi hrabio? — zapytał. — Szukałem pana wszędzie. Niechże pan przyprowadzi raz jeszcze tego niezrównanego księcia de Montecuculi. Nigdy w życiu nie bawiłem się tak dobrze!
— Niestety, nie mogę spełnić pańskiej prośby... Niechże mnie pan posłucha: widziałem się wczoraj ze starym Rommlerem.
— Z tym lichwiarzem?
— Tak jest... To łotr z pod ciemnej gwiazdy, lecz i on wreszcie odczuł wyrzuty sumienia. Gotów jest obniżyć swe pretensje i zwrócić panu 150.000 marek ze sumy, którą przyśle mu pański ojciec. Niech pan przyjmie je bez skrupułów. Będzie pan mógł spokojnie oddać się pracy nad swym wynalazkiem.
— Praca moja dobiega już prawie końca, — odparł książę z radosnym błyskiem w oczach.
— Tym lepiej... Chwilowo żegnam pana, książę... Wrócę tu pojutrze.
— Niechże pan wraca, jaknajprędzej. Za kilka dni wybieram się na wystawę do Paryża. Na przeszkodzie stał mi tylko brak pieniędzy. Owe 150.000 spadają mi jak z nieba.
Raffles uśmiechnął się i opuścił mieszkanie księcia. Od księcia udał się wprost do starego Rommlera. Lichwiarz mieszkał na małej uliczce w starym odrapanym domu. Raffles podał się za inspektora Baxtera. Służąca wprowadziła go do brudnego pokoju, pełnego rupieci, na których przewalał się kurz. Po chwili wszedł Rommler. Był to chudły człowiek o wąskich zaciśniętych wargach.
— Czym mogę panu służyć?
— Jestem inspektorem policji...
Rommler począł tracić panowanie nad sobą.
— Wypraszam sobie... Jak może mnie pan zaaresztować, skoro należy pan do policji angielskiej?
— Przejdźmy do rzeczy — rzekł Raffles. — Zostałem przysłany tutaj przez starego księcia Maczaczicza w sprawie jego syna. Posiadam wszelkie pełnomocnictwa... Pożyczył pan młodemu księciu 150.000 marek.
— 150.000 marek... Nie bierze pan jednak pod uwagę mojego ryzyka?
— To mnie nic nie obchodzi. Jaką sumę wpłacił pan gotówką młodemu księciu?
— 320.000 marek.
— To nieprawda! 200.000 marek...
— Przysięgam, że 270.000 marek.
— Kłamstwo!
— Ostatecznie: 220.000 marek.
— Wbrew przysiędze i słowu honoru pożyczył pan tylko 200.000.
— Ale 150.000 nie jest procentem zbyt wygórowanym z uwagi na moje ryzyko, inspektorze!
— Mogę panu wypłacić natychmiast 200.000 marek.
— Nie przyjmę ich.
Raffles rozłożył na stole podjęte z banku banknoty.
— Nie przyjmie pan? Tym lepiej. Zabiorę je z sobą.
— Zobowiązanie opiewa na 350.000 marek.
— Tak... Ale w tej sumie mieści się 150.000, które winien pan wpłacić młodemu księciu.
— Nie... Suma ta należy się mnie.
— Panu należy się sześć miesięcy więzienia...
Lichwiarz otarł zroszone potem czoło. Był pokonany.
— Ma pan do wyboru: albo 150.000 marek, albo 6 miesięcy więzienia — powtórzył zimno Raffles.
— Pan chce mnie zastraszyć...
— Jeśli się pan nie zdecyduje, udam się na tych miast do prokuratora.
— Biada mi — zawołał lichwiarz. — Same nieszczęścia spadają na mnie... Straciłem znów 150.000 marek i mam syna hołysza!
— Co takiego?
— Hołysza, powtarzam... Mój syn jest rzeźbiarzem...
— O, to naprawdę przykre — odparł Raffles. — Niech się pan postara przynajmniej o to, aby go bogato ożenić.
— To nie takie łatwe... Zaręczył się z aktorką, która nie ma ani grosza! Panna Aida! Słyszane to rzeczy, aby nazywać się Aidą?
— Aida? — powtórzył Raffles jakby zamyślony. — O ile się nie mylę, ta pani ma otrzymać wkrótce 100.000 marek.
— 100.000 marek?... Nie, to chyba niemożliwe?... Stałaby się doskonałą partią... Aida, to znów wcale nie takie brzydkie imię...
— Niechże więc pan zrezygnuje z owych 150.000 marek.
— Nie mam wyboru... Opór kosztowałby mnie sześć miesięcy więzienia.
Raffles wyjął z kieszeni przygotowany zawczasu tekst listu:
„Drogi Książę!
W załączeniu przesyłam panu 150.000 marek, stanowiących pańską własność. Pieniądze te wypłacone zostały mi przez omyłkę przez Pańskiego Ojca. Winien był mi Pan jedynie 200.000 marek. Szczerze Panu oddany Rommler.“
Raffles wpłacił mu 200.000 marek. Czek na sto pięćdziesiąt tysięcy marek załączył do listu podpisanego przez Rommlera a zaadresowanego do księcia Miłowa.
Wróciwszy do hotelu, wysłał do Belgradu depeszę następującej treści:
„Spłaciłem Rommlera... Nic nie chciał ustąpić. Czekam na dalsze instrukcje w sprawie Aidy. Inspektor Baxter, Hotel „Metropol“.
— Przecież to naprawdę adres Baxtera? — wtrącił Charley.
— Oczywiście... Nie mam zamiaru zaprzątać sobie wszystkim głowy... Niech Baxter też weźmie część trudu na swoje barki.
Z wielkim trudem udało się Marholmowi uwolnić Baxtera. Inspektor nie zauważył jeszcze braku swych papierów. Gdy tylko wypoczął po przeżytych wrażeniach, myśl jego znów zaczęła się błąkać dokoła osoby Rafflesa. Mimo najstaranniejszych poszukiwań, Raffles zapadł się jak kamień w wodę. Ponieważ inspektor nie znał nazwiska księcia, z którym spotkał się podczas balu, poszukiwania jego utknęły na martwym punkcie. Baxter rozmawiał właśnie z Marholmem o tym dziwacznym spotkaniu.
— I cóż wy na to?.. Spotkałem prawdziwego sobowtóra Rafflesa...
Marholm uśmiechnął się ironicznie.
— Nie widzę w tym nic dziwnego, — odparł.
— Jak to?
— Skoro ktoś wypił tyle co pan owego wieczora, nic dziwnego, że wszystko dwoi mu się w oczach, nawet Raffles...
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Do pokoju wszedł pomocnik telegrafisty hotelowego i wręczył Baxterowi telegram:
„Inspektor Baxter, Hotel Metropol
Monachium.
Proszę wpłacić w moim imieniu aktorce Aidzie 100.000 marek, pod warunkiem, że zrezygnuje z nazwiska Maczacziczów. Pieniądze wpłacam na Bank Niemiecki. Podpisano książę Maczaczicz. Belgrad“.
Baxter obracał ten telegram w ręce.
— Stał się pan sławnym, inspektorze... Sami książęta odwołują się do pańskich usług... Obawiam się tylko, żeby to nie był jakiś nowy kawał.
Baxter rozgniewał się nie na żarty.
— Ciekawe, dlaczego miałby to być kawał? Natychmiast to sprawdzę.
Skomunikował się telefonicznie z policją:
— Chciałbym się dowiedzieć, czy istnieje aktorka imieniem Aida?
Usłyszawszy odpowiedź twierdzącą, uspokoił się nieco. Połączył się następnie z konsulatem serbskim.
— Tu inspektor Baxter... Chciałbym wiedzieć, czy mogę mieć całkowite zaufanie do poleceń księcia Maczaczicza z Belgradu?
— Czy to inspektor Baxter? Tu sekretariat. Oczywiście, może pan mieć pełne zaufanie.
— Musimy nakreślić sobie wobec tego plan działania — rzekł Marholm, starając się utrzymać powagę. Skoro raz wkroczył pan już na drogę dyplomatyczną, niechże pan przynajmniej na tym terenie okryje się sławą.
— Udacie się wraz ze mną do mieszkania owej Aidy, — rzucił rozkazującym tonem, nie patrząc w oczy swemu współpracownikowi.
Aida zajmowała dość skromne, lecz z gustem urządzone mieszkanie. Młody Rommler bawił u niej właśnie, czyniąc jej gorzkie wyrzuty z powodu dziwnego zachowania się w czasie balu.
— Ależ to był żart... — odparła.
— Dziękuję za takie żarty... Nie ożenię się z tobą.
Aida wybuchnęła płaczem. Rommler udając nie wzruszonego, bębnił palcami w szybę. Nagle ktoś zadzwonił.
— Policja! — zawołała przestraszona służąca.
— Czego mogą odemnie chcieć, Ryszardzie? — zapytała Aida, blada jak płótno.
— Zaraz zobaczymy.
Do pokoju weszli Baxter z Marholmem w towarzystwie tłumacza. Na widok niefortunnego gościa, który uciekł z jego atelier boso i w futrze, Rommler zmarszczył czoło... Przypomniał sobie bowiem, że za inspektorem krył się ten sam mężczyzna, który tak usilnie asystował Aidzie w czasie balu.
— Zechce pan nas zostawić samych — rzekł do Rommlera, w którym poznał właściciela atelier, gdzie spotkała go tak niemiła przygoda. — Mam pewne bardzo ważne rzeczy do zakomunikowania tej młodej damie.
Aida spojrzała na kryjącego się za Baxterem Marholma... Poznała w nim człowieka, z którego zakpiła sobie podczas balu.
— Niech pan pozostanie — rzekła zwracając się do Rommlera. — Ten pan jest moim pełnomocnikiem.
— Słyszał pan, co powiedziała ta dama? — odparł Rommler, zwracając się do Baxtera. — Jestem radcą prawnym tej pani.
— Czy pani jest panną Aidą? — rzekł Baxter, przybierając urzędowy ton.
— Tak.
— Od jak dawna zna pani księcia Maczaczicza? — padło pytanie, skierowane do Aidy.
Aida otwarła szeroko oczy ze zdumienia.
— Od jak dawna... Księcia Maczaczicza?
— Książę Maczaczicz jest moim przyjacielem — wtrącił się Rommler.
— Ja pana o to nie pytałem... Powtarzam pytanie, skierowane do panny Aidy, jak dawno zna pani księcia?
— Od szeregu lat... — odparła Aida nie podejrzewając nic złego.
— Reprezentuję tutaj księcia Maczaczicza ojca — rzekł Baxter z namaszczeniem. — Zapytuję panią, czy rezygnuje pani ze swych pretensji do nazwiska Maczacziczów?
Aida zaniemówiła.
— Ryszardzie... Mam wrażenie, że tłumacz się pomylił?
Ryszard również nie orientował się o co chodzi właściwie trzem przybyszom... Wyczuł jednak, że historia ta może przynieść korzyść Aidzie... Jednocześnie przypomniały mu się niejasno obietnice hrabiego de Montegraza.
— Niestety, inspektorze... W imieniu panny Aidy oświadczam, że nie możemy zrezygnować z tych pretensji — odparł.
Baxter kręcił głową z niezadowoleniem.
— Jak pani uważa... Ja w każdym razie radziłbym pani pójść na kompromis.
— Nic nie rozumiem — szepnęła Aida.
— Książę Maczaczicz zgodziłby się zaofiarować pani sumę dość poważną, na wypadek gdyby zgodziła się pani zrezygnować ze swych pretensji.
— Być może, zgodzimy się na te koncepcję. — zmiękł Rommler.
— Czy zgodziłaby się pani podpisać akt oficjalnej rezygnacji z nazwiska?
— To wariat — szepnął Rommler cicho do Aidy. — W każdym razie zgódź się.
— Dobrze, panie inspektorze. Jestem gotowa podpisać ten dokument.
Na twarzy Baxtera pojawił się wyraz tryumfu.
— Widzicie, jaki ze mnie dyplomata? — rzekł, zwracając się do Marholma.
— Zapomniał pan nam wymienić, jaką sumę otrzymamy wzamian za podpisanie deklaracji? — wtrącił się Rommler,
— 100.000 marek, — wybuchnął tryumfująco Baxter.
Rommler zamilkł, przygnieciony wysokością sumy.
Aida podpisała podsuniętą jej przez Baxtera deklaracje, poczym inspektor odliczył sumę 100.000 marek w szeleszczących banknotach. Pełen godności, pożegnał się z Rommlerem i Aidą, unosząc z sobą cenną deklarację.
Raffles udał się z wizytą do swego przyjaciela, księcia Maczaczicza. Pracownia jego znajdowała się na pustym placu, oddzielonym wysokim parkanem od ulicy. W hangarze stał prawie wykończony model aeroplanu, który książę zamierzał wystawić na najbliższej wystawie aeronautycznej w Paryżu.
— Dziwny z pana człowiek, hrabio — rzekł książę. — W ciągu krótkiego czasu udało się panu w sposób zgoła niezwykły zdobyć dla mnie 150.000 marek... Dzięki tej sumie mogłem wykończyć na czas mój aparat. Mam do pana prośbę: chciałbym, aby zamieszkał pan u mnie podczas mej nieobecności... Po powrocie z Paryża zastałbym pana w swym domu, co sprawiłoby mi niewymowną przyjemność.
Raffles skinął głową na znak zgody. W tej samej chwili lokaj wniósł na tacy list.
— Od mego ojca... — rzekł książę, rozrywając kopertę.
W miarę czytania oczy jego poczęły nabierać blasku.
— Do wszystkich diabłów?! Co to ma znaczyć? Niejaki inspektor Baxter zgłosił się do mego ojca i oświadczył mu, że znajduję się pod wpływem jakiejś uwodzicielki Aidy... Gdyby Rommler to usłyszał, miałbym się z pyszna!... Historia wyssana z palca...
— Biorę na siebie obowiązek wytłumaczenia prawdy Rommlerowi. To z pewnością jakaś pomyłka, książę.
— Bardzo panu dziękuję, hrabio. — Muszę się porachować z tym Baxterem. Jakże można wymyślać podobne brednie...
Natychmiast zasiadł do pisania listu do ojca. W liście tym wyjaśnił mu szczegółowo, że w opowiadaniu Baxtera nie było ani słowa prawdy.
— Czy zechciałby pan wrzucić ten list do skrzynki, hrabio?
— Z największą przyjemnością.
Obaj mężczyźni pożegnali się serdecznie.
Tegoż wieczora Raffles wracając do domu, zagadnął wesoło Charleya:
— Zobaczycie, Marholm, że tym razem z pewnością dostanę order — rzekł Baxter do swego sekretarza.
— Chyba Białego Słonia — mruknął Marholm.
— Moglibyście nareszcie zaprzestać swych niestosownych uwag! Order, nadejdzie lada dzień.
Zamiast orderu nadszedł list od księcia Maczaczicza, który zbiegł się równocześnie z wizytą sekretarza konsulatu.
— Ten książę oszalał... — zawołał Baxter, rzuciwszy okiem na treść listu.
Jednocześnie do pokoju weszło dwóch mężczyzn. Był to sekretarz konsulatu w towarzystwie komisarza policji.
— Oto nasz oszust — rzekł sekretarz, wskazując na Baxtera.
— Pan pozwoli — przerwał mu Baxter urażonym tonem. — Jestem inspektor Baxter.
— Znów powtarza swoje twierdzenie... — rzekł sekretarz.
— Czy pan był z wizytą u tego pana? — zwrócił się komisarz policji z zapytaniem do Baxtera, wskazując jednocześnie na sekretarza konsulatu.
— Nigdy w życiu.
— Co za bezczelność! — zawołał sekretarz. — Przecież to pan odpowiedział na ogłoszenie, które pojawiło się w gazecie.
— Z ust pana sekretarza nie padło dotychczas ani jedno słowo prawdy — syknął zniecierpliwiony Baxter. — Ten człowiek chyba zwariował. Kiedyż przestanie pan wreszcie powtarzać te śmieszną historię?
— On musi mieć jeszcze przy sobie tysiąc marek — rzekł sekretarz.
— Zechce pan pokazać swój portfel, inspektorze — rzekł komisarz.
— Proszę bardzo.
— Oto dowód — rzekł sekretarz, wyjmując banknot, oznaczony numerem 17312, — jest to jeden z banknotów z paczki, którą ja sam wręczyłem temu panu.
Baxter opadł na fotel.
— Nowa sprawka Rafflesa! — westchnął, zwracając się do Marholma.
— Przepowiadałem to panu, inspektorze — rzekł Marholm.
— Skąd pan ma ten banknot? — zawołał z tryumfem sekretarz.
— Przysłany został pocztą — odparł Marholm za Baxtera.
— A to ciekawe — zaśmiał się ironicznie komisarz policji — może pan zechce powiedzieć przez kogo?
— Przez Tajemniczego Nieznajomego — odparł Marholm, znów wtrącając się do rozmowy.
— Przypuszczałem, że potrafi pan znaleźć lepszy wykręt, — rzekł komisarz. — Tajemniczy Nieznajomy — to odpowiedź trochę mglista.
— Sprawa jest prosta — rzekł Baxter. — Za chwilę przedstawię panu moje papiery urzędowe.
Sięgnął do kieszeni, w której zazwyczaj przechowywał swe dokumenty...
— Gdzie są moje papiery, Marholm? — zawołał.
— Nie mam pojęcia inspektorze...
— Najlepszy dowód panie komisarzu, że mamy do czynienia z oszustem.
Na czoło Baxtera wystąpiły grube krople potu. Jakże w tych warunkach powoływać się na specjalną misję, która przywiodła ich do Monachium.
Komisarz policji zastanawiał się nad pytaniem, czy zaaresztować obydwóch ptaszków, czy też jednego.
W chwili, gdy nad tym myślał, do pokoju wszedł listonosz przynosząc list zaadresowany do Marholma. Do listu dołączona była paczka niewielkich rozmiarów.
Marholm otworzył ją ciekawie. Wypadły z niej papiery i dokumenty inspektora.
„Drogi Inspektorze! — brzmiał list.
O ile się nie mylę, znajduje się pan obecnie w dość niemiłej sytuacji. Nie chciałbym Pana narażać na przykrości. Dlatego też zwracam Panu dokumenty, radząc do przyjacielsku, aby wyjechał jak najszybciej z Monachium.
Łączę zapewnienia o mej serdecznej dla Pana przyjaźni John C. Raffles“.
Tajemnica była wyjaśniona. Baxter wpadł w wściekłość. Marholm, aby zapobiec nowemu wybuchowi, chwycił stojącą na stole karafkę z wodą i wylał jej zawartość na głowę swego szefa.
Raffles przyjął zaproszenie księcia Maczaczicza i zainstalował się w jego wytwornie urządzonym mieszkaniu wraz z Charleyem Brandem, który grał rolę jego służącego.
— Mam nadzieję hrabio, że zastanę pana po mym powrocie — pisał książę z Paryża. Zależałoby mi na tym, aby nikt nie wiedział o mojej nieobecności w Monachium. Byłbym panu bardzo wdzięczny, gdyby w razie potrzeby zechciał pan zagrać moją rolę. Jesteśmy przecież tak do siebie podobni!
Raffles zastosował się do prośby księcia. Nawet najbliżsi znajomi, nie domyślali się nawet, że nie jest to książę Maczaczicz.
— Ciekaw jestem, gdzie jest Baxter — rzekł Raffles do Charleya. — Sądzę, że jeszcze nie wyjechał do Londynu.
— Jeśli o mnie chodzi, nie wziąłbym mu tego za złe — odparł Charley. — Moglibyśmy przynajmniej wykorzystać spokojnie nasz pobyt w Monachium.
W tej samej chwili rozległ się w przedpokoju dźwięk dzwonka. Charley otworzył drzwi i natychmiast cofnął się z przerażeniem. Przed nim stali Baxter i Marholm. Na szczęście w przedpokoju było ciemno, tak, że nowoprzybyli nie mogli poznać twarzy Charleya.
— Czy książę Maczaczicz jest w domu? — zapytał Baxter ostro.
— Jego Wysokość jest w salonie — odparł Charley, który w mig zorientował się w sytuacji.
— Proszę zaanonsować inspektora policji Baxtera...
— ...oraz jego sekretarza, Marholma — dodał detektyw.
Charley porozumiał się z Tajemniczym Nieznajomym, który postanowił przyjąć nieoczekiwanych gości.
— Panowie pozwolą do salonu — rzekł Charley.
Raffles siedział w cieniu w niedbałej pozycji.
— Czym mogę panom służyć? — zapytał po francusku.
Baxter nie rozumiał ani słowa w obcym języku.
— Chciałbym zadać panu kilka pytań — rzekł po angielsku.
— Czy ja również muszę mówić po angielsku? — zapytał Raffles w tym języku z wybitnie francuskim akcentem.
— Jeśli wolno mi o to prosić Waszą Wysokość?
— Chętnie... Tylko proszę szybko, mam bowiem bardzo niewiele czasu.
— Co się stało z sumą stu pięćdziesięciu tysięcy marek, wyłudzonych od niejakiego Rommlera? Suma ta miała być podobno wpłacona księciu?
Raffles udał zakłopotanie.
— To nie wasza sprawa, panowie... — rzekł.
— Jestem inspektorem policji...
— Ja zaś jestem księciem...
— Pan przywłaszczył sobie 150.000 marek... Te pieniądze nie należały do pana.
— To nie pańska sprawa.
— W ten sposób daleko pan nie zajdzie. Co pan zrobił z tymi pieniędzmi?
Raffles założył monokl.
— Co z nimi zrobiłem? Proszę mi dać wreszcie święty spokój!
Zbliżył się do okna i otworzył je.
— Rozumiem! — pomyślał Marholm.
Książę bez słowa wrócił na swoje miejsce i siadł spokojnie.
— Chce nam dać do zrozumienia, że wyrzucił je za okno — szepnął Marholm.
— Bardzo pięknie... Porządny obywatel monachijski, człowiek mający żonę i dzieci, stojący na straży ogniska domowego pożycza swe ciężko zapracowane pieniądze, a taki przybłęda - cudzoziemiec podstępnie pozbawia go stu pięćdziesięciu tysięcy marek... Zechce pan mości książę udać się z nami do komisariatu policji, gdzie złoży pan bliższe wyjaśnienie.
Raffles spojrzał na zegarek.
— Zbliża się godzina jedenasta... Pociąg mój odchodzi za godzinę.
— Idzie więc pan z nami do komisariatu?
— Pójdę lecz protestuję przeciw temu gorąco.
Raffles włożył futro i wraz z Baxterem i Marholmem udał się do komisariatu.
— Uderzająco podobny do Rafflesa!... — szepnął Marholm Baxterowi do ucha.
— Pst... To z całą pewnością książę. Spotkałem się już z nim w Wielkim Teatrze. Podobieństwo jest istotnie zadziwiające.
— Ta historia będzie pana drogo kosztowałaś inspektorze — odezwał się Raffles. — Twarz pańską przypominam sobie całkiem dokładnie... Spotkałem pana niedawno. Nosił pan wówczas jakieś śmieszne nazwisko: książę Cucu... czy jakoś tam inaczej?
— Pan się myli, — przerwał mu Baxter.
— Być może — zgodził się Raffles. — Przysiągłbym, że te same włosy...
Auto zatrzymało się i trzej mężczyźni weszli do lokalu policyjnego. Rzekomy książę połączył się natychmiast z konsulatem, żądając aby przedsięwzięto u miarodajnych czynników właściwe kroki i założono protest.
Wkrótce po tym telefonie, zjawił się w komisariacie sam konsul.
— Drogi kolego — zwrócił się do Baxtera jeden z wyższych funkcjonariuszy policji. — Bardzo nam przykro, ale naraża się pan na nieprzyjemności, jeśli książę złoży przeciwko panu skargę.
Baxter czuł jednak, że jest na właściwym tropie.
— Bardzo przepraszam jeśli się pomyliłem — rzekł. — Z wyjaśnień księcia wynika, że w historii tej maczał palce niejaki hrabia de Montegrąza... Otóż istnieją poważne poszlaki, że ten hrabia jest poszukiwanym od dawna przez policję awanturnikiem. Czy zechciałby nam książę wskazać jego adres?
— Skoro pan żałuje tego co się stało, nie będę wyciągał z czynów pańskich dalszych konsekwencyj — odparł książę. — Mam nadleję, że jutro będę mógł udzielić panom wiadomości dotyczących hrabiego... Ale teraz muszę śpieszyć na pociąg.
Oczami duszy widział już Baxter księcia współpracującego z nim przy schwytaniu Rafflesa.
— Jeśli pan pozwoli mości książę, odprowadzimy pana na dworzec — oświadczył z wyszukaną uprzejmością. Cały w uśmiechach i podrygach począł zstępować razem z księciem ze schodów. Wsiedli do taksówki i udali się na dworzec.
Na peronie Charley niespokojnie spacerował tam i z powrotem. Na widok Marholma i Baxtera, w najlepszej komitywie odprowadzających Rafflesa, przetarł ze zdumieniem oczy.
— Janie... Proszę kupić dwa bilety do Paryża... Oczywiście — pierwszej klasy — rzekł Raffles.
Sięgnął do kieszeni i udając zakłopotanie, zwrócił się do Baxtera.
— Mój Boże... Panowie tak mnie zaskoczyli swą nieoczekiwaną wizytą, że zapomniałem zabrać ze sobą pieniędzy. Czy zechcielibyście być na tyle uprzejmi...
— Ależ z przyjemnością, drogi książę — zawołał Baxter, nie pozwalając Rafflesowi dokończyć. — Ile panu potrzeba? Trzysta funtów wystarczy? Tyle bowiem mam przy sobie.
— Niechże i tak będzie — odparł Raffles, wręczając Charleyowi z niedbałą miną portfel inspektora
— Wydaje mi się inspektorze, że zbyt drogo opłaca pan spodziewane informacje — szepnął mu na ucho Marholm.
— Głupstwo... Książę zwróci nam pieniądze na pewno! Przecież to prawdziwy gentleman.
Książę stał już na stopniach wagonu.
— Z Paryża prześlę panu czek...
— Zbędny pośpiech, Wasza Wysokość.
— Otrzyma go pan niezawodnie jutro wraz z wiadomościami o Rafflesie.
— Będę panu bardzo wdzięczny, Wasza Wysokość.
— Czy wszystko w porządku, Janie?
— Tak jest — odparł Charley.
— Szczęśliwej podróży, książę — zawołał Baxter.
— Dziękuję i do zobaczenia! — odparł Raffles.
Pociąg ruszył, unosząc z sobą księcia i jego służącego.
Marholm i Baxter znów znaleźli się w swym pokoju hotelowym.
Marholm przyniósł z sobą popołudniowe gazety.
— Do wszystkich diabłów! — zawołał nagle. — Nasz książę posiada widocznie dar rozdwajania się: niech pan czyta: „Książę Maczaczicz wziął dzisiaj udział w lotach próbnych podczas wystawy aeronautycznej w Paryżu. Model skonstruowanego przez niego aparatu zyskał powszechne uznanie“.
— Czy to prawda?
— Niech pan sam sprawdzi... Jakby to pogodzić? Był przecież jednocześnie w Monachium i wodził pana za nos od gmachu komendy policji aż na stację.
— Uduszę was, Marholm...
— Niestety... Widzę, że bierze mnie pan za Rafflesa — jęknął Marholm. — Niech się pan uspokoi, szefie.
W tej samej chwili do pokoju wszedł boy hotelowy przynosząc tygodniowy rachunek.
— Proszę powiedzieć dyrektorowi — rzekł Baxter — że książę Maczaczicz najpóźniej jutro zapłaci za nas całą należność.
Następnego ranka Baxter wstał bardzo wcześnie. Obudził go bowiem ten sam boy hotelowy, wnosząc do pokoju olbrzymi bukiet herbacianych róż.
— Pomyliłeś się chyba w adresie, chłopcze — rzekł inspektor.
— O nie — odparł chłopiec podając list.
— To z pewnością od księcia — zawołał z radością Baxter.
Drżącymi z niecierpliwości palcami rozerwał kopertę.
„Drogi i nieszczęsny inspektorze! — czytał. — Spieszę Panu donieść, że w chwili, gdy będzie Pan czytał te słowa, znajdować się będę w drodze do Londynu... Przykro mi będzie, jeśli tam Pana nie zastanę. Jeszcze raz dziękuję za pożyczenie mi pieniędzy i załączam czek na tysiąc marek, aby miał Pan czym zapłacić hotel. Proszę pozdrowić ode mnie księcia Maczaczicza: biedny książę nie wie wprawdzie o niczym, lecz ja wywiązuję się z zaciągniętych w jego imieniu zobowiązań: wskazuję Panu bowiem w liście miejsce pobytu Rafflesa. Przesyłam Panu najserdeczniejsze pozdrowienia i mam nadzieję, że nie będzie Pan do mnie żywił żalu z powodu swej ostatniej przygody. John C. Raffles".
Kto go zna?
——————
— oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu.
|
Kto go widział?
————————
— oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
| ||
Dotychczas ukazały się w sprzedały następujące numery:
| |||
1. POSTRACH LONDYNU
2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
3. SOBOWTÓR BANKIERA
4. INTRYGA I MIŁOŚĆ
5. UWODZICIEL W PUŁAPCE
6. DIAMENTY KSIĘCIA
7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIALNYM.
9. FATALNA POMYŁKA
10. W RUINACH MESSYNY
11. UWIĘZIONA
12. PODRÓŻ POŚLUBNA
13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY
14. AGENCJA MATRYMONIALNA
15. KSIĘŻNICZKA DOLARÓW.
16. INDYJSKI DYWAN.
17. TAJEMNICZA BOMBA
18. ELIKSIR MŁODOŚCI.
19. SENSACYJNY ZAKŁAD
20. MIASTO WIECZNEJ NOCY.
21. SKRADZIONY TYGRYS 22. W SZPONACH HAZARDU
23. TAJEMNICA WOJENNEGO OKRĘTU
24. OSZUSTWO NA BIEGUNIE
25. TAJEMNICA ŻELAZNEJ KASY
26. SKARB WIELKIEGO SZIWY
27. PRZEKLĘTY TALIZMAN.
28. INDYJSKI PIERŚCIEŃ
29. KSIĄŻĘ SZULERÓW
30. DIAMENTOWY NASZYJNIK
31. W PODZIEMIACH PARYŻA
32. KLUB JEDWABNEJ WSTĘGI.
33. KLUB MILIONERÓW.
34. PODWODNY SKARBIEC
35. KRZYWDZICIEL SIEROT.
36. ZATRUTA KOPERTA
|
37. NIEBEZPIECZNA UWODZICIELKA
38. OSZUST W OPAŁACH.
39. KRADZIEŻ W MUZEUM
40. ZGUBIONY SZAL.
41. CZARNA RĘKA.
42. ODZYSKANE DZIEDZICTWO.
43. RYCERZE CNOTY.
44. FAŁSZYWY BANKIER.
45. ZEMSTA WŁAMYWACZA
46. KONTRABANDA BRONI.
47. OBROŃCA POKRZYWDZONYCH.
48. PRZYGODA W MAROKKO
49. KRADZIEŻ W HOTELU.
50. UPIORNE OKO.
51. TAJEMNICZA WYPRAWA.
52. DETEKTYW I WŁAMYWACZ.
53. NIEZWYKŁY KONCERT.
54. ZŁOTY KLUCZ.
55. KOSZTOWNY POJEDYNEK.
56. BRACIA SZATANA
57. SPRZEDANA ŻONA.
58. CUDOWNY AUTOMAT.
59. PAPIEROŚNICA NERONA.
60. CHIŃSKA WAZA.
61. SEKRET PIĘKNOŚCI
62. W SZPONACH SPEKULANTÓW
63. TAJNY AGENT
64. AFERA SZPIEGOWSKA.
65. UWIĘZIONA KSIĘŻNICZKA
66. WALKA O DZIEDZICTWO
67. TANIEC DUCHÓW
68. SYN SŁOŃCA
69. PONURY DOM
70. DRAMAT ZA KULISAMI
71. TRZY ZAKŁADY
72. ZĄB ZA ZĄB...
73. ZEMSTA WŁAMYWACZA
74. SKANDAL W PAŁACU
| ||
CZYTAJCIE EMOCJONUJĄCE i SENSACYJNE CZYTAJCIE
PRZYGODY LORDA LISTERA
Cena 10 gr. ———————————————— Cena 10 gr.
|
REDAKTOR: Antoni Weiss. — Odpow. za ogłoszenia I reklamy Konstanty Łosiew. Zamieszkali w Łodzi.
WYDAWCA: Wydawnictwo „Republika“ Sp. z ogr. odp. — Odbito w drukarni własnej. Łódź, ul. Piotrkowska 49 i 64.
Konto P. K. O. 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14. Redakcji — tel. 136-56.
|