Historyja prawdziwa o Janie Dubeltowym (Kraszewski, 1858)/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historyja prawdziwa o Janie Dubeltowym |
Pochodzenie | Podróż do miasteczka |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1858 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całe opowiadanie Cały zbiór |
Indeks stron |
— Tak — odpowiedziałem biednemu Janowi — jeśli waćpan przez to rozumiesz dwojakie w człowieku skłonności?
— Nie! nie! nie — gorąco odparł rozprawiający, to nie jest żadna figura: żywa — i szczera prawda zasadnicza, homo duplex, bez najmniejszéj wątpliwości, w każdym siedzi biały i czarny, anioł i szatan... alboż nie słyszałeś ich rozmowy? Nieustannie jeden się drugiemu przekomarza, a gdy milczéć musi, to chichocze z kąta. Płaczesz, tamten się śmieje i woła. — A! jest czego braciszku, śmiejesz się, truje ci wesołość; kochasz, wrzuca ci odrazę i wątpliwość; tęsknisz i lecisz do niebios, sofistykuje przeciw Bogu i niebiosom... słowem, pokoju niema, a zawsze ci dwaj ichmościowie na przekór sobie robić muszą... Jak to być może, żebyś już waćpan w sobie tego nie poczuł, żeś podwójny? Szczęśliwy jesteś, jeśli jeszcze z Kainem nie miałeś do czynienia, ale skrada się, czycha, odezwie po cichu i przyjdzie: zawsze się trzeba miéć na ostrożności. Biada temu, kto się od razu urodził spokojnym mięszańcem szarym, i nie zna w sobie dwóch ludzi — ten ledwie jest człowiekiem.
Ja, mogę się pochwalić — dodał, — że całe życie od dzieciństwa walczyłem i walczę z czerniakiem, ale do téj pory go nie zmogłem, powraca! powraca! Dla tego obawiam się co chwila, by nie nadszedł, nie wskoczył na mnie przez ucho, przez oko, kat go wié którędy, bo bym zaraz inaczéj gadał i innym być począł człowiekiem. Ale zdaje mi się, że tu przez kościół wejść nie może, a kraty w oknach mocne, i taki doświadczyłem, że się księdza Jacka boi... możemy więc pogadać śmiało.
Uderzył mnie dziwnie logiczny szał tego nieszczęśliwego człowieka i prosiłem go, by mi swoją opowiedział historyją.
— Z najmilszą chęcią — odpowiedział — ale nie darmo... gdy pójdziesz którego z tych dni wiosennych nad Wiliją, przyniesiesz mi kwiatków z nad jéj brzegu, to moja rzeka rodzinna... Ja je tak lubię, tyle mi przypominają, a sam po nie pójść nie mogę, na drodzeby mnie gdzie ten łotr przydybał, a wie dobrze gdzie mnie szukać i czyha tylko!