Historynka/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV
ZAKAZANY OWOC

Nazajutrz byliśmy wszyscy dziwnie kwaśni, z wyjątkiem wuja Rogera. Może nie przygasło w nas jeszcze zdenerwowanie wywołane zniknięciem Jimmy Pattersona, sądzę jednak, że był to raczej rezultat zbyt sutej kolacji, jaką zjedliśmy poprzedniego wieczoru. Nawet zdrowe żołądki dziecięce niezawsze potrafią strawić potężną porcję pieroga z mięsem, następnie porcję zimnej szynki i kawał owocowego placka przed samem spaniem. Ciotka Janet zapomniała ostrzec wuja Rogera, aby zwracał baczniejszą uwagę na to, co jadamy na kolację, więc oczywiście jedliśmy przeważnie bez umiaru.
Przez całą noc dręczyły nas przykre sny, a nazajutrz rano, już przy śniadaniu uzewnętrzniły się nasze kwaśne humory. Fela i Dan rozpoczęli swe utarczki od samego rana i trwały one prawie przez cały dzień. Fela uważała, że ma prawo „rozkazywania“ w zastępstwie nieobecnej matki, to też rozkazywała dzisiaj nawet Historynce, nie szczędząc jednocześnie mnie i Feliksa, jednakże tylko Celinka, Dan i Piotrek bardzo wyraźnie i z niechęcią na jej rozkazy reagowali. Dan szczególnie był tego dnia buntowniczo nastrojony. Miał już dość czasu, aby zanalizować te wszystkie epitety, jakiemi obdarzyła go Fela po tragicznem zniknięciu Jimmy Pattersona i od chwili, kiedy rano oczy otworzył umocnił się w postanowieniu, że za nic w świecie nie pozwoli aby Fela nim „rządziła“.
Pogoda również nie była przyjemna i nadomiar wszystkiego do późnego popołudnia padał deszcz. Historynka nie otrząsnęła się jeszcze z wczorajszej melancholji, unikała wszelkich rozmów z nami i nawet nie zdradzała ochoty do opowiedzenia jakiejś historji. Siedziała na skrzyni Racheli Ward i jadła śniadanie z miną męczeńską. Po śniadaniu zmyła talerze i w milczeniu zabrała się do sprzątania naszych pokojów, potem zaś z książką pod jedną pachą i z Patem pod drugą, wyszła na balkon na górnem piętrze i żadną miarą nie można jej było namówić na najkrótszy nawet spacer. Głaskała mruczącego z zadowoleniem Paddy, czytając jednocześnie książkę, obojętna na wszelkie nasze prośby i perswazje.
Nawet Celinka, najłagodniejsza i najlepsza z nas wszystkich, była dziwnie osowiała, narzekając na ból głowy. Piotrek poszedł odwiedzić swoją matkę, a wuj Roger udał się do Markdale za interesem. Przyszła wprawdzie Sara Ray, lecz została tak niechętnie przywitana przez Felę, że natychmiast uciekła do domu, gorzko płacząc. Fela sama przytem narabiała tak dużo hałasu w kuchni, że nawet Celinka leżąca na sofce, w pewnej chwili głośno zaprotestowała. Dan siedział na podłodze, strugając coś scyzorykiem, a minę miał tak wyzywającą, że Fela z każdą chwilą była nań bardziej oburzona.
— Chciałbym, żeby już ciotka Janet i wuj Alec byli w domu, — westchnął Feliks. — Przekonałem się, że to wcale nie jest takie zabawne, gdy dorośli wyjeżdżają.
— A jabym chciał najbardziej wrócić do Toronto, — dorzuciłem ponuro. Przyczyną tego życzenia był najprawdopodobniej dręczący mnie od wczoraj pierog z mięsem.
— Jabym także chciała, żebyście tam wrócili, — mruknęła Fela, rozpalając z wielkim szumem ogień.
— Wszyscy, którzy są blisko ciebie, Felicjo King, dużoby dali za to, żeby mogli dokądkolwiek uciec, — odezwał się Dan.
— Nie do ciebie mówiłam, Danie King, — odcięła się Fela. — „Mów wtedy, gdy cię pytają, a zjawiaj się gdy cię wołają“.
— Ach, ach, ach, — jęczała Celinka na sofce. — Takbym chciała żeby deszcz przestał padać, takbym chciała żeby mnie głowa przestała boleć, takbym chciała żeby mama nie wyjeżdżała wcale i takbym chciała, żeby Dan przestał się kłócić z Felą.
— A jabym chciał, żeby dziewczęta były trochę mądrzejsze, — mruknął Dan, co oczywiście rozpętało kompletną orgję życzeń, nie posiadającą już żadnych granic. Dobra wróżka życzeń powinna była zjawić się w tej chwili w kuchni Kingów, ale tylko taka wróżka, która spełnia życzenia ludzkie natychmiast.
Lecz nawet pierog z mięsem też kiedyś przestaje ludzi dręczyć, to też, gdy przyszła pora podwieczorku atmosfera się nieco rozjaśniła. Deszcz przestał padać i przez okno wniknęły jasne promienie słońca, które poczęły tańczyć na połyskujących od czystości talerzach ustawionych w kredensie, rozperliły się mozajką na podłodze i zajrzały nawet na stół, zastawiony smakowitemi potrawami. Fela włożyła swą błękitną muślinową sukienkę, w której wyglądała tak pięknie, że natychmiast nabrała lepszego humoru, Celinkę głowa jakoś też mniej bolała, a Historynka, pokrzepiona popołudniową samotnością, zeszła nadół z uśmiechem na twarzy i figlarnemi ognikami w oczach. Tylko Dan nadal tonął w melancholji i nie uśmiechnął się nawet, gdy Historynka opowiadała nam anegdotkę, którą sobie przypomniała na widok półmiska śliwek, pochodzących z drzewa wielebnego księdza Scotta.
— Wielebny ksiądz Scott był właśnie tym księdzem, który twierdził, że drzwiczki kazalnicy zbudowane są dla duchów, — zaczęła z uśmiechem. — Wuj Edward opowiadał o nim całe mnóstwo rozmaitych historyj. Wielebny ksiądz Scott powołany został do Carlisle przez tutejszą parafję i pracował tu długo i sumiennie, bardzo lubiany przez wszystkich, choć był ogromnie ekscentryczny.

Szkic przedstawiający stojącego mężczyznę w płaszczu, kapeluszu i okularach, z laską w ręce

— Co to znaczy? — zapytał nagle Piotrek.
— Cicho! Mniej więcej znaczy tosamo, co dziwny, — szepnęła Celinka, trącając go w łokieć. — Zwykły człowiek może być dziwny, ale kiedy chodzi o księdza, to się mówi „ekscentryczny“.
— Gdy już był bardzo stary, — ciągnęła dalej Historynka, — Prezbiterjanie doszli do wniosku, że powinien z probostwa ustąpić. Wprawdzie on sam tak nie myślał, lecz Prezbiterjanie zwyciężyli, bo ich było więcej, a on był tylko jeden. Ustąpił więc i młody ksiądz przyjechał na jego miejsce. Ksiądz Scott zamieszkał w mieście, lecz przyjeżdżał do Carlisle bardzo często i wszystkich parafian odwiedzał regularnie taksamo jak wówczas, gdy był tutejszym proboszczem. Młody proboszcz był bardzo dobry i z zapałem spełniał swe obowiązki, bał się jedynie spotkania ze starym księdzem Scottem, bo mu mówiono, że stary proboszcz jest ogromnie zły, że go usunięto z probostwa i że napewno zrobi mu szaloną awanturę, gdy go kiedykolwiek spotka. Pewnego dnia młody proboszcz odwiedził Crawfordów w Markdale, gdy nagle usłyszał w kuchni głos starego księdza Scotta. Pobladł śmiertelnie i zwrócił się z prośbą do pani Crawford, aby go gdzieś ukryła. Pani Crawford jednak nie mogła go wyprowadzić z pokoju, więc postanowiła schować go do alkowy. Młody ksiądz wsunął się do alkowy, a stary ksiądz Scott wszedł w tej samej chwili do pokoju. Przez chwilę rozmawiał bardzo grzecznie, potem zaczął się modlić wraz z domownikami. Za dawnych czasów, jak wam wiadomo modlono się o wiele dłużej, niż dzisiaj, a przy końcu modlitwy ksiądz Scott powiedział: „Ach, Boże, błogosław temu biednemu młodzieńcowi, schowanemu w alkowie. Natchnij go odwagą, aby się nie lękał spojrzeć w twarz swego poprzednika. Daj mu tyle światła, aby mógł oświecić tonącą w smutku swą parafję“. Wyobraźcie sobie, jak się czuł w tej chwili młody ksiądz zamknięty w alkowie! Wyszedł jednak zaraz po skończeniu modlitwy, chociaż był strasznie czerwony z zawstydzenia. A ksiądz Scott powitał go bardzo mile, uścisnął mu rękę i już ani razu o alkowie nie wspomniał. Od tego czasu zostali obaj najserdeczniejszymi przyjaciółmi.
— A skąd stary ksiądz Scott wiedział, że młody proboszcz jest w alkowie? — zapytał Feliks.
— Nikt nigdy tej tajemnicy nie zgłębił. Przypuszczano, że go widział przez okno, zanim wszedł do domu, a potem domyślił się, że musi być w alkowie, bo żadnych innych drzwi w pokoju nie było.
— Ksiądz Scott zasadził tutaj żółtą śliwę jeszcze za życia dziadka, — zauważyła Celinka, sięgając po jedną ze śliwek, — a gdy to już zrobił, wyznał, że dokonał prawdziwie chrześćjańskiego aktu. Ciekawa jestem, co miał wtedy na myśli? Nie widzę nic chrześćjańskiego w tem, jeżeli się sadzi drzewa.
— A ja widzę, — zawołała Historynka.
Następnie zebraliśmy się razem w sadzie po wieczornym udoju i o troskach całego dnia zapomnieliśmy zupełnie. Usiedliśmy wśród balsamicznej woni sosen, zajadając wczesne sierpniowe jabłka z takim apetytem, że Historynka orzekła, iż przypomniało jej się w tej chwili prosię pewnego Irlandczyka.
— Pewien Irlandczyk, który mieszkał w Markdale, miał małe prosię, — zaczęła opowiadać, — i dał mu raz pełne naczynie pomyj. Prosię zjadło całą porcję, a Irlandczyk potem wpakował prosię do tego samego naczynia, lecz prosię wypełniło sobą tylko pół naczynia, chociaż zjadło całe naczynie pomyj. Powiedzcie, dlaczego tak było?
Zadanie to było nader trudne do odgadnięcia. Omawialiśmy ten temat, spacerując po lesie, a Dan i Piotrek omal nie pokłócili się o to, gdyż Dan twierdził, że to było niemożliwe, Piotrek zaś usiłował mu wytłumaczyć, że pomyje „zgęsły“, gdy zostały przez prosię zjedzone i dlatego zajmowały potem mniej miejsca. Podczas tej dyskusji wyszliśmy na zbocze pagórka, gdzie rosły krzaki „dzikich jagód“.
Jak się nazywały w istocie te „dzikie jagody“, nikt z nas dokładnie nie wiedział. Prawdopodobnie wogóle nie posiadały nazwy. Były małe, czerwone i błyszczące, o zwodniczym wyglądzie, a nam nie wolno było ich jeść, gdyż dorośli twierdzili, że są trujące. Dan chwycił jedną z opuszczonych gałązek i podniósł ją ku górze.
— Danie King, nie waż mi się jeść tych jagód, — zawołała Fela swoim najbardziej „rozkazującym“ tonem. — To przecież trucizna. Rzuć to w tej chwili!
Dan nie miał najmniejszego zamiaru jeść owych jagód, lecz na wyraźny rozkaz Feli zrodził się w nim bunt i wybuchnął gwałtownym płomieniem. Zaraz Feli pokaże, że nie będzie słuchał jej rozkazów!
— Właśnie, że zjem, jak będę miał ochotę, Felicjo King! — zawołał z gniewem. — Ja tam nie wierzę, że te jagody są trujące. Zobacz!
Zerwał pełną garść jagód, włożył je do ust i począł zawzięcie gryźć.
— Smak mają cudowny, — dorzucił, mlaszcząc z apetytem.
Zjadł jeszcze dwie pełne garście, nie zważając na nasze przerażone protesty i błagania Feli.
Byliśmy pewni, że padnie trupem na miejscu, lecz nic mu się jakoś w pierwszej chwili nie stało. Po upływie godziny doszliśmy nawet do wniosku, że jagody nie są jednak trujące i patrzyliśmy na Dana, jak na bohatera, który dokonał tak śmiałego wyczynu.
— Wiedziałem, że mi nic nie będzie, — mówił Dan ze swobodą. — Fela zawsze z igły musi zrobić widły!
Jednakże, gdy zmierzch zapadł i wróciliśmy do domu, zauważyłem, że Dan był dziwnie blady i milczący. Położył się nawet na sofce w kuchni.
— Źle się czujesz, Dan? — zapytałem z niepokojem.
— Cicho bądź, — wyszeptał.
Byłem cicho.
Fela i Celinka krzątały się w śpiżarni, gdy nagle dobiegł nas głuchy jęk od strony sofki.
— Ach, chory jestem — strasznie jestem chory, — jęczał Dan i opuściło go zupełnie dotychczasowe bohaterstwo.
Wszyscy naraz straciliśmy głowy, z wyjątkiem Celinki, która jedyna zachowała przytomność umysłu.
— Boli cię żołądek? — zapytała.
— Mam tutaj straszne bóle, ale nie wiem, czy w tem miejscu jest żołądek, — narzekał Dan, dotykając dłonią obolałego brzucha. — Ach, ach, ach!
— Idźcie po wuja Rogera, — rozkazała Celinka, blada, lecz spokojna. — Felu, nastaw imbryk wody. Dan, zaraz ci dam musztardy z gorącą wodą.
Musztarda z gorącą wodą dała pożądany skutek, lecz nie sprawiło to ulgi Danowi. Coraz głośniej stękał i jęczał. Wuj Roger, którego przywołaliśmy z pola, natychmiast poszedł po doktora, każąc jednocześnie Piotrkowi sprowadzić panią Ray. Piotrek pobiegł natychmiast, lecz po kilkunastu minutach wrócił tylko w towarzystwie Sary. Pani Ray i Judy Pineau w domu nie było. Sara mogłaby właściwie wcale nie przychodzić, bo i tak nie mieliśmy z niej wielkiego pożytku, przeciwnie pogarszała tylko sytuację, snując się bez celu po kuchni, płacząc i pytając wciąż Dana, czy umiera.
Jedyna Celinka panowała nad wszystkiem. Fela nadrabiała miną, a Historynka usiłowała „podnieść na duchu“ Dana, lecz gdy bóle stały się jeszcze silniejsze, tylko Celinka była owym aniołem opiekuńczym. Przedewszystkiem kazała się Danowi położyć do łóżka i poczęła mu stosować rozmaite środki, które wyczytała w „Lekarzu Domowym“; okładała mu przytem brzuch kompresami tak gorącemi, że aż sobie obydwie ręce poparzyła.
Nie ulegało wątpliwości, że Dan cierpiał okropnie. Jęczał, wił się w bólach i ciągle przywoływał matkę.
— Ach, jakież to straszne! — szeptała Fela, załamując ręce i spacerując po kuchni. — Ach, dlaczego ten doktor nie przychodzi? A mówiłam Danowi, że jagody są trujące, mam jednak nadzieję, że chyba się po nich nie umiera.
— Kuzyn tatusia czterdzieści lat temu umarł, jak się najadł jagód, — szlochała w kąciku Sara Ray.
— Milczałabyś lepiej! — mitygował ją Piotrek szeptem. — Powinnaś mieć trochę więcej rozumu w takich sytuacjach. Przecież dziewczęta będą jeszcze bardziej przerażone.
— Ale kuzyn tatusia naprawdę umarł, — upierała się Sara.
— Ciotka Jane zawsze podczas takich boleści nacierała brzuch wódką, — podsunął dziewczętom Piotrek.
— Ale my wódki nie mamy, — skrzywiła się niechętnie Fela. — Przecież to abstynencki dom.
— Natarcie ciała wódką nikomu nie wyrządza krzywdy, — bronił się Piotrek. — Wódka szkodzi tylko wówczas, gdy się ją pije.
— Ale my wódki wogóle nie mamy, — zawołała Fela jeszcze bardziej poirytowana. — Przypuszczam, że wino z agrestu nie może w tym wypadku wódki zastąpić?
Piotrek też tak przypuszczał.
Dopiero koło dziesiątej Dan uspokoił się trochę, chociaż jeszcze od czasu do czasu bóle się wzmagały. Gdy lekarz, którego wuj Roger nie zastał w domu, przyjechał wreszcie o pół do jedenastej, znalazł Dana bardzo osłabionego i bladego, lecz okazało się, że bóle zupełnie ustąpiły.
Dr. Grier pogładził Celinkę po głowie, nazywając ją dzielną dziewczynką, obejrzał uważnie kilka nieszczęsnych jagód, które były powodem całego tego nieszczęścia, wyraził opinję, że prawdopodobnie jagody te są trujące, zaaplikował Danowi jakieś proszki i poradził, aby w przyszłości nie łakomił się nigdy na zakazane owoce.
Po jego wyjściu zjawiła się pani Ray, która z niepokojem szukała Sary, a dowiedziawszy się o wszystkiem, postanowiła zostać na całą noc u Kingów.
— Będę ogromnie wdzięczny, jak pani zostanie, — rzekł wuj Roger. — Jestem o Dana bardzo niespokojny. Sam namówiłem Janet i Aleca, aby pojechali do Halifax i zobowiązałem się opiekować dziećmi podczas ich nieobecności, nie miałem jednak pojęcia, że coś takiego stać się może. Gdyby to wszystko miało się źle skończyć, nigdybym samemu sobie nie wybaczył, chociaż uważam, że najlepszemu nawet opiekunowi trudno upilnować, żeby dzieci czegoś nie zjadły. A teraz, dzieciaki, marsz spać! Danowi nie grozi już żadne niebezpieczeństwo, więc nie jesteście mu potrzebni. Zresztą i tak nic nikt nie poradził z wyjątkiem Celinki. Ona jedna chociaż miała głowę na karku.
— Straszny to był dzień, — szepnęła Fela w przygnębieniu, gdyśmy cichutko wchodzili po schodach.
— Sami jesteśmy temu wszystkiemu winni, — odparła z powagą Historynka. — Ale później będzie chociaż coś do opowiadania, — dorzuciła.
— Jestem strasznie zmęczona i ogromnie wdzięczna Bogu, — westchnęła Celinka.
Wszyscy podzielaliśmy uczucie Celinki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.