Historynka/Rozdział XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historynka |
Wydawca | Wydawnictwo J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | The Story Girl |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Muszę dzisiaj zacząć obcinać krzewy bzu popołudniu, — biadał Piotrek. — Nie wyobrażacie sobie, jaka to jest nudna robota. Pan Roger czeka aż będzie chłodniej i dopiero wtedy przyśle mi do pomocy ludzi, a teraz muszę sam to robić.
— To dlaczego mu nie powiesz, że ci samemu trudno? — zapytał Dan.
— Nie moja rzecz zwracać mu uwagę, — odparł Piotrek. — Jestem na służbie, więc muszę robić to, co mi każą, ale jednocześnie wolno mi mieć własne zdanie. Zapowiada się, że dzisiaj będziemy mieli jeszcze większy upał.
Siedzieliśmy wszyscy w sadzie, z wyjątkiem Feliksa, który poszedł na pocztę. Było sierpniowe sobotnie przedpołudnie. Celinka i Sara Ray, która cały dzień miała spędzić z nami, gdyż matka jej pojechała do miasta — gryzły zawzięcie łodyżki tymianku. Berta Lawrence z Charlottetown, która na czerwiec przyjechała w odwiedziny do Kasi Marr i pewnego dnia przyszła z nią do szkoły, zawsze zajadała się łodyżkami tymianku, twierdząc, że jest wyjątkowo smaczny. Zwyczaj ten odrazu przyjął się wśród dziewcząt w całem Carlisle. Wszystkie uczennice doszły do wniosku, że zarówno tymianek, jak młode gałązki malin, chociaż twarde i nieposiadające żadnego smaku, są niezwykle zdrowe i wybielają zęby. Łodyżki tymianku stały się poprostu modne i dlatego jadły je wszystkie dziewczęta. Tego lata w Carlisle nie było takiej uczenicy, któraby się ośmieliła powiedzieć, że tymianku nie lubi.
Pat był z nami również, łasząc się do każdego, podając od czasu swoją potężną czarną łapę i ocierając się o nasze kolana. Wszyscy głaskaliśmy go pieszczotliwie z wyjątkiem Feli, która usiłowała nie zwracać nań uwagi, tylko z tego powodu, że był to przecież kot Historynki.
Leżeliśmy rozciągnięci na trawie, bo po ukończonych zajęciach porannych mieliśmy cały wolny dzień przed sobą. Zasadniczo powinniśmy być zadowoleni i szczęśliwi, lecz jakoś humory tego dnia nam nie dopisywały.
Historynka siedziała na liściach gęsto rosnącej mięty w pobliżu altany, plotąc wianek z żółciutkich jaskrów. Fela popijała wodę z niebieskiego kubka z miną najzupełniej obojętną. Każda z nich zdenerwowana była obecnością drugiej i każda zachowaniem swem pragnęła przekonać nas wszystkich, że wzajemnie na siebie nie zwracają najmniejszej uwagi. Feli nienadzwyczajnie się to udawało, zato Historynka grała swoją rolę lepiej. Gdyby nie to, że spoglądała od czasu do czasu ukradkiem na Felę, bylibyśmy nawet najgłębiej pod tym względem przeświadczeni.
Ostatni tydzień nie był dla nas zbytnio przyjemny. Fela z Historynką nie rozmawiały z sobą i coś się dziwnie „popsuło w państwie Duńskiem“. Atmosfera jakiegoś przymusu przesycała wszystkie nasze zabawy i rozmowy.
W zeszły poniedziałek Fela i Historynka posprzeczały się o coś. Co było zasadniczą przyczyną tej sprzeczki, nie umiem powiedzieć, bo nigdy się tego dokładnie nie dowiedziałem. Pozostało to nazawsze „śmiertelną tajemnicą“ między obydwu powaśnionemi stronami. Temat kłótni musiał być jednak bardzo poważny, bo skutki dla nas wszystkich stały się ogromnie nieprzyjemne. Właśnie od owego poniedziałku obydwie nie rozmawiały ze sobą.
Nie dlatego zresztą, że przez tak długi czas odczuwały do siebie wzajemną urazę. Przeciwnie, zasadniczy gniew już dawno minął, lecz należało zachować odpowiedni fason. Żadna nie chciała „przemówić pierwsza“ i każda twierdziła, że pierwsza się nie odezwie, gdyby nawet miało to trwać do stu lat. Żadne argumenty, żadne perswazje nie odnosiły wrażenia, nawet łzy Celinki, która co noc z tego powodu płakała i podczas wieczornego pacierza zanosiła modły ku niebu, aby Fela i Historynka wreszcie się z sobą pogodziły.
— Naprawdę nie wiem, dokąd się dostaniesz po śmierci, Felu, — mówiła ze łzami, — jeżeli za życia nie potrafisz wybaczać ludziom.
— Ja już jej przebaczyłam, — brzmiała odpowiedź Feli, — ale za nic w świecie nie przemówię do niej pierwsza.
— Bardzo niedobrze i bardzo niewłaściwie postępujesz, — usiłowała dalej perswadować Celinka. — Przedewszystkiem psujesz nam cały nastrój.
— Czy dawniej też tak się z sobą kłóciły? — zapytałem Celinkę, gdyśmy omawiali te sprawy poufnie w alejce wuja Stefana.
— Już bardzo dawno tego nie było, — odparła. — Miały z sobą jakąś sprzeczkę zeszłego lata i dwa lata temu, ale to trwało zaledwie kilka dni.
— I kto pierwszy przemówił?
— Ach, oczywiście Historynka. Przejęła się czemś ogromnie i zaczęła mówić do Feli, zanim się zorjentowała, a potem już wszystko było jaknajlepiej. Boję się jednak, że tym razem tak nie będzie. Czyś zauważył, że Historynka obecnie stara się niczem nie przejmować? Dla mnie jest to stanowczo zły znak.
— Musimy coś wymyśleć, aby się jednak przejęła, — rzekłem.
— Już od kilku dni modlę się o to, — wyszeptała Celinka, a powieki jej zatrzepotały pod wpływem nabiegłych nagle łez. — Czy sądzisz, że to się zda na coś, Ed?
— Najprawdopodobniej, — zapewniłem ją. — Pamiętasz Sarę Ray i te pieniądze? Przecież pieniądze zdobyła tylko dzięki modlitwie.
— Bardzo się cieszę, że tak myślisz, — zawołała z radością. — Dan twierdzi, że mi ta modlitwa nic nie pomoże. Tłumaczy mi, że najlepiej nie prosić o nic Boga, to wtedy sam stara się pomóc ludziom, a gdy go się prosi, zazwyczaj nie chce się w ludzkie sprawy wtrącać. Dan zawsze mówi takie dziwne rzeczy. Bardzo się boję, że jak dorośnie będzie taki sam, jak wuj Robert Ward, który nigdy nie chodzi do kościoła i powiada, że tylko połowa Biblji jest prawdziwa.
— A która połowa jest według niego prawdziwa? — zapytałem przejęty ciekawością.
— Oczywiście ta przyjemniejsza. Wuj Robert twierdzi, że niebo istnieje, ale piekła napewno niema. Nie chciałabym, żeby Dan wyrósł na takiego niedowiarka. Byłoby to okropnie przykre. A ty byłbyś zadowolony, gdyby wszyscy ludzie po śmierci stłoczyli się w niebie?
— Przypuszczam, że nie, — potrząsnąłem głową, bo w tej samej chwili pomyślałem o Billu Robinsonie.
— Zupełnie słusznie, chociaż naogół żal mi tych wszystkich biedaków, którzy idą do piekła, — mówiła Celinka w zamyśleniu. — Ale mam wrażenie, że w niebie również nie czuliby się zbyt swobodnie. Andrzej Marr zeszłej jesieni powiedział okropną rzecz o piekle, gdyśmy obydwie z Felą były u Kasi i gdyśmy wszyscy piekli kartofle w popiele. Andrzej powiedział wtedy, że według niego w piekle musi być o wiele ciekawiej, niż w niebie, bo ogień to przecież strasznie przyjemna rzecz. Czyś słyszał kiedyś w życiu podobne brednie?
— Mam wrażenie, że to zależy od tego, czy człowiek znajduje się wśród płomieni, czy też patrzy na nie zdaleka, — odparłem.
— Ach, Andrzej nie to miał na myśli. Chciał nam poprostu zaimponować swoją oryginalnością. Marrowie wszyscy są tacy. W każdym razie postanowiłam się nadal modlić, aby przytrafiło się coś takiego, czemby się Historynka bardzo przejęła. Nie będę się modlić o to, aby Fela przemówiła pierwsza, bo i tak jestem pewna, że nigdy się na to nie zdobędzie.
— A nie sądzisz, że Pan Bóg może ją skłonić do tego? — zapytałem, gdyż doszedłem do wniosku, że dzieje się wielka niesprawiedliwość, iż Historynka zawsze ma pierwsza wyciągnąć rękę do zgody. Jeżeli już kiedyś uczyniła to, to teraz stanowczo powinna była przyjść kolej na Felę.
— Sądzę, że Pan Bóg musiałby pokonać w tym wypadku wielkie trudności, — szepnęła z westchnieniem Celinka, która prawdopodobnie znała lepiej Felę ode mnie.
Piotrek, jak to było do przewidzenia, oczywiście stał po stronie Feli, twierdząc, że Historynka powinna pierwsza przemówić, choćby dlatego, że jest najstarsza. Przynajmniej taką metodą, tłumaczył nam, rządziła się zawsze nieboszczka ciotka Janet.
Natomiast Sara Ray uważała, że pierwsza powinna przemówić Fela, biorąc chociażby to pod uwagę, że Historynka jest sierotą.
Feliks usiłował łagodzić wszystkie spory i oczywiście miał z tego powodu całe mnóstwo przykrości, jak zresztą zwykle w takich razach bywa. Historynka oświadczyła mu z godnością, że jest zbyt młody, aby mógł to wszystko dokładnie zrozumieć, Fela zaś stwierdziła, że taki grubas powinien pilnować tylko własnych spraw. Po tem wszystkiem Feliks doszedł do wniosku, że Fela zasłużyła na to, aby Historynka nigdy więcej nie przemówiła do niej ani słowa.
Dan nie miał cierpliwości do dziewcząt, szczególnie drażniło go postępowanie Feli.
— Obydwie zasłużyły na porządne baty, — skonstatował.
Jeżeli tylko baty mogły naprawić sytuację, to nie zanosiło się na to, aby kiedykolwiek mogła ona ulec zmianie. Zarówno Fela, jak i Historynka wyrosły już z okresu „batów“ i nikt z dorosłych nie wpadłby na pomysł, aby w ten sposób wynikły między niemi spór zażegnać. Dorośli wprawdzie dostrzegli chłód panujący między dziewczynkami, lecz patrzyli na to pobłażliwie nie wnikając zbyt głęboko i nie orjentując się, jak wszyscy wzięliśmy sobie ten spór głęboko do serca i jak bardzo nad nim boleliśmy.
Historynka skończyła wreszcie wianek i włożyła go na głowę. Jaskry muskały delikatnie jej wysokie białe czoło, z pod którego lśniły roziskrzone ciemne oczy. Senny uśmieszek błąkał się na czerwonych, jak maki usteczkach — uśmieszek wymowny, którego znaczenie wszyscy znaliśmy tak dobrze.
— Znam opowieść o pewnym jegomościu, który zawsze miał własne zdanie...
Historynka umilkła, nie mówiąc nic więcej. Nigdy nie słyszeliśmy opowieści o człowieku, który zawsze miał własne zdanie. Na głównej alejce ujrzeliśmy biegnącego Feliksa, wymachującego zawzięcie trzymaną w ręku gazetą. Gdy taki grubas, jak Feliks biegnie, ile mu sił starczy w nogach i do tego w takie upalne sierpniowe popołudnie, to stanowczo musi mieć jakiś bardzo ważny powód — tak przynajmniej wywnioskowała Fela.
— Najwidoczniej otrzymał jakieś przykre wiadomości na poczcie, — zauważyła Sara Ray.
— Ach, żeby się tylko ojcu nic złego nie stało, — zawołałem, zrywając się niespokojnie z ziemi, bo nagle doznałem dziwnego uczucia, które niby zimne stalowe ostrze zanurzyło mi się w serce.
— Przecież taksamo mógł otrzymać dobre wiadomości i dlatego tak szybko biegnie, — zawołała Historynka, która nigdy nie wierzyła w to, że złe wiadomości mogą nadejść.
— Nie biegłby tak szybko, gdyby miał dobre wiadomości, — bąknął cynicznie Dan.
Powątpiewanie nasze niedługo trwało. Furtka sadu otwarła się z trzaskiem i po chwili podbiegł do Feliks. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby się przekonać, że przynosił wieści niezbyt radosne. Biegł bardzo szybko i był ogromnie zadyszany, przyczem twarz miał śmiertelnie bladą. Za nic na świecie w tej chwili nie zapytałbym go, co się stało, tak bardzo lękałem się jakiejś przykrej odpowiedzi. Uprzedziła mnie w tym wypadku Fela, która całkiem odważnie i wielkiem zniecierpliwieniem podbiegła do drżącego zadyszanego Feliksa:
— Feliksie King, co cię tak przeraziło?
Feliks pokazał nam gazetę. Było to „Codzienne Przedsięwzięcie“ wychodzące w Charlottetown.
— Mam tutaj, — wyszeptał, — Spójrzcie — przeczytajcie — ach, sądzicie — że to jest prawda? Koniec — świata — ma nastąpić jutro — o godzinie drugiej popołudniu!
Trzask! Fela upuściła niebieski kubek, który przetrwał tyle lat i teraz leżał u naszych stóp w maleńkich potłuczonych skorupkach. W każdym innym wypadku bylibyśmy ogromnie przejęci tą katastrofą, w danej chwili jednak nie zwróciliśmy na nią absolutnie uwagi. Cóż znaczą wszystkie porcelanowe kubki świata, skoro jutro i tak już żadne z nas nie będzie żyło?
— Ach, Saro Stanley, czy ty w to wierzysz? — wyszeptała Fela, chwytając Historynkę za rękę. Modlitwy Celinki zostały wysłuchane. Nastąpiło przesilenie i Fela tak się tą wiadomością przejęła, że mimowoli przemówiła pierwsza. Lecz w tej chwili i ten fakt nie wywarł na nas zbytniego wrażenia.
Historynka chwyciła gazetę i przeczytała nam głośno krótkie doniesienie, którego wysłuchaliśmy wśród uroczystej ciszy. Pod sensacyjnym nagłówkiem „Jutro o drugiej świat przestanie istnieć“, widniała wzmianka, że wódz pewnej sekty religijnej w Stanach Zjednoczonych przepowiedział, iż dwunastego sierpnia nastąpić ma Dzień Sądu Ostatecznego i że wszyscy wyznawcy sekty powinni być przygotowani na tę chwilę, powinni się modlić, pościć, powinni się przyoblec w białe szaty.
Teraz śmiać mi się chce na samo wspomnienie, jaki przemożny strach owładnął nami owego słonecznego sierpniowego ranka przed wielu, wielu laty. Wówczas o śmiechu zupełnie zapomniałem. Byliśmy przecież tylko dziećmi i uwierzyliśmy w to, co podawała gazeta. Jeżeli „Codzienne Przedsięwzięcie“ twierdziło, że dwunasty sierpnia będzie dniem Sądu Ostatecznego, to jak my mogliśmy o tem wątpić?
— Czy ty w to wierzysz, Saro Stanley? — indagowała nadal Fela.
— Nie, nie, niema tu ani słowa prawdy, — odparła z przeświadczeniem Historynka.
Lecz w pewnej chwili głos jej dziwnie zadrżał, a może nam się tylko tak zdawało. W dziecięcych naszych umysłach zrodziło się podejrzenie, że Historynka chciała nas tylko uspokoić, lecz sama tak zresztą, jak i my wszyscy wierzyła bezapelacyjnie w koniec świata.
— To nie może być prawda, — zawołała Sara Ray, szukając jak zwykle ukojenia we łzach. — Przecież wszystko dzisiaj wygląda taksamo, jak wczoraj, a nie mogłoby tak wyglądać, gdyby jutro miał być Dzień Sądu Ostatecznego.
— Przecież tak właśnie ten dzień miał nadejść, — wtrąciłem rozżalony. — Przynajmniej tak zapowiadała go Biblja. Koniec świata miał się zakraść do nas, jak złodziej wśród nocy.
— Ale jeszcze coś innego jest w Biblji, — podchwyciła gorączkowo Celinka. — Jest tam wyraźnie powiedziane, że nikt nie wie, kiedy Dzień Sądu Ostatecznego nastąpi, że nawet nie wiedzą o tem aniołowie w niebie. Więc jeżeli aniołowie nie wiedzą, to skąd może wiedzieć redaktor „Przedsięwzięcia“?
— Napewno głupstwa plecie, — mruknęła niechętnie Historynka. Wiedzieliśmy o tem, że wuj Roger jest liberałem, a wuj Alec — konserwatystą, dziewczynki zaś pod względem politycznych i religijnych poglądów ustosunkowywały się odpowiednio do atmosfery panującej w danym domu. — Ale powiem wam, że to nie redaktor tę wiadomość podał, tylko ktoś ze Stanów, kto jest podobno prorokiem. Jeżeli znów ten człowiek jest prorokiem, to prawdopodobnie wie o wszystkiem.
— Nawet w Biblji stwierdzone jest, że prorocy wszystko wiedzą, — odezwał się Dan.
— Ja się tam zawsze będę trzymała Biblji, — oświadczyła Celinka. — Nie wierzę w jutrzejszy koniec świata, ale jestem tem wszystkiem ogromnie przerażona, — dorzuciła z bojaźnią.
Mniejwięcej wszyscy zajmowali takie same stanowisko. Taksamo, jak z upiornym dzwonem, nie wierzyliśmy, mimo to jednak drżeliśmy, gdy nam o nim opowiedział Piotrek.
— Nikt przecież nie może wiedzieć, kiedy Biblja została napisana, — rzekł Dan, — ale może teraz już jest ktoś taki, kto wie. Przecież Biblja została napisana kilka tysięcy lat temu, a ta gazeta wydrukowana była dopiero dzisiaj. Przecież przez tak długi czas można się wielu rzeczy dowiedzieć.
— A chciałam jeszcze tak dużo zrobić w życiu, — wyszeptała Historynka, obrywając z rezygnacją jaskry ze swego wianka, — jednakże, jeżeli jutro ma być koniec świata, to na nic mi już czasu nie starczy.
— To wszystko może być o wiele gorsze, niż śmierć, — zauważył Feliks, usiłując za wszelką cenę wymyśleć coś, coby mu sprawiło chwilową ulgę.
— Jestem strasznie zadowolony, że przez całe lato chodziłem do kościoła i do szkoły niedzielnej, — wtrącił przyciszonym głosem Piotrek. — Szkoda, że do tej pory nie zdecydowałem się, czem mam zostać, Prezbiterjaninem, czy Metodystą. Sądzicie, że teraz byłoby już zapóźno?
— Ach, to nie sprawia żadnej różnicy, — odparła Celinka z powagą. — Jeżeli... jeżeli tylko jesteś chrześcijaninem, Piotrku, to wszystko inne nie jest takie ważne.
— Ale teraz i tak już jest zapóźno, — zawołał z żalem Piotrek. — Nie mogę przecież stać się chrześcijaninem w ciągu kilku godzin. Powinienem był już dawno zorjentować się, czy być Prezbiterjaninem, czy Metodystą. Postanowiłem czekać aż dorosnę, aby poznać różnicę między jednem i drugiem, ale niestety nie mam już teraz żadnych możliwości. Przypuszczam, że zostałbym Prezbiterjaninem, choćby z tego względu, że wy wszyscy jesteście Prezbiterjanami. Tak, napewno będę Prezbiterjaninem.
— Znam cudowną anegdotkę o Judy Pineau i o samym wyrazie „Prezbiterjanin“, — odezwała się Historynka, — ale jej wam teraz nie opowiem. Jeżeli jutro nie będzie końca świata, opowiem wam tę anegdotę w poniedziałek.
— Gdybym wiedziała, że jutro ma być koniec świata, napewnobym się z tobą w zeszły poniedziałek nie pokłóciła, Saro Stanley, i nie byłabym taka nieprzyjemna przez cały tydzień, — jęknęła Fela, dręczona nieoczekiwanie wyrzutami sumienia.
Ach, Felu! Wszyscy w głębi naszych dziecięcych duszyczek żałowaliśmy całego mnóstwa rzeczy, których napewno nie popełnilibyśmy, „gdybyśmy wiedzieli“. Jakąż ciemną i bezkresną listę tworzyły te nasze drobne grzeszki, które teraz uświadamialiśmy sobie nagle w pamięci! Otworzyła się w tej chwili przed nami wielka Księga Sprawiedliwości i stanęliśmy nad krawędzią własnych uświadomień, jak przed obliczem Najwyższego Trybunału. Myślałem o tych wszystkich najdrobniejszych szczegółach, o tych wszystkich znikomych czynach mego krótkiego życia — o prowokowaniu Feliksa do płaczu, o drobnych psotach popełnianych co tydzień w Szkole Niedzielnej, o nic nieznaczących kłamstwach, których się dopuściłem, o tem wszystkiem, co złego pomyślałem i uczyniłem. A jutro miał nastać ten wielki straszliwy dzień ostatecznych porachunków! Ach, gdybym przez te wszystkie lata inaczej postępował, gdybym był lepszy!
— Ta kłótnia była taksamo moją winą, jak i twoją, Felu, — skonstatowała Historynka, obejmując Felę ramieniem. — Teraz niestety nie można już tego odrobić, ale jeżeli jutro końca świata nie będzie, postaramy się już nigdy więcej w życiu nie kłócić. Straszniebym chciała, żeby ojciec mój był tutaj.
— Napewno będzie, — pocieszała ją Celinka. — Jeżeli nastanie koniec świata, to nietylko zapanuje on na Wyspie Księcia Edwarda, ale również koniec świata będzie w całej Europie.
— Najbardziej chciałbym wiedzieć, czy to wszystko, co piszą w tej gazecie jest prawdą, czy też nie, — westchnął Feliks z rozpaczą. — Mam wrażenie, że gdybym mógł dowiedzieć się o tem, czułbym się o wiele lepiej.
Ale do kogo mieliśmy się zwrócić z zapytaniem? Wuja Aleca nie było i miał wrócić dopiero późnym wieczorem, a ciotka Janet i wuj Roger nie należeli do tych osób, do których mielibyśmy istotne zaufanie. Lękaliśmy się ogromnie końca świata, lecz bardziej byliśmy przerażeni, że dorośli nas wyśmieją. A gdyby tak zapytać ciotkę Oliwję?
— Nie, ciotka Oliwja położyła się, bo ma straszną migrenę, więc absolutnie przeszkadzać jej nie można, — oświadczyła stanowczo Historynka. — Kazała mi przygotować obiad, gdyż jeszcze od wczoraj pozostało sporo zimnego mięsa, więc trzeba tylko ugotować trochę kartofli i groszku i nakryć do stołu. Nie mam pojęcia, jak potrafi zebrać myśli, kiedy już jutro ma być koniec świata. Zresztą co za pożytek będziemy mieli, jak nawet my dorosłych? Przecież oni i tak na ten temat niewiele więcej wiedzą od nas.
— Ale, jeżeli powiedzą nam, że w to nie wierzą, w każdym razie będziemy trochę spokojniejsi, — zauważyła Celinka.
— Przypuszczam, że najwięcej wiedziałby o tem ksiądz, tylko, że wyjechał na urlop, — westchnęła Fela. — Na wszelki wypadek zapytam mamę, co ona o tem myśli.
Sięgnęła po „Przedsięwzięcie“ i pobiegła do domu. Czekaliśmy jej powrotu coraz bardziej zniecierpliwieni.
— No i co powiedziała? — zapytała Celinka drżącym z podniecenia głosem.
— Powiedziała „Wynoś się i daj mi spokój. Nie mam czasu na twoje głupstwa“, — odparła Fela zgorszonym tonem. — A ja na to, „Ależ, mateczko, w gazecie piszą, że jutro ma być koniec świata!“ Wówczas mama zdenerwowała się jeszcze więcej i zawołała: „Będzie koniec waszych bzdur!“
— W każdym razie to też jest pewną ulgą, — odezwał się Piotrek. — Gdyby pani King wierzyła w to, napewno byłaby tą zapowiedzią więcej przejęta.
— Ale przecież widzicie tę wiadomość wydrukowaną! — przekonywał ponuro Dan.
— Zapytajmy jeszcze wuja Rogera, — zaproponował Feliks zupełnie bezradny.
Na tę ewentualność nie byliśmy przygotowani, postanowiliśmy jednak i tego spróbować. Wuj Roger był na podwórzu, zajęty zaprzęganiem czarnej klaczy do powozika. Egzemplarz „Przedsięwzięcia“ sterczał mu z kieszeni marynarki. Skonstatowaliśmy na samym wstępie, że wuj Roger był dzisiaj wyjątkowo przygnębiony i zmieszany. Na twarzy jego nie było ani śladu zwykłego uśmiechu.
— Ty go zapytaj, — rzekła Fela, trącając Historynkę.
— Wujku, — odezwała się Historynka, a w srebrzystym jej głosiku zabrzmiała nuta błagalnej prośby i przestrachu. — „Przedsięwzięcie“ podaje wiadomość, że jutro ma być koniec świata. Czy to prawda? Czy wujek w to wierzy?
— Obawiam się, że tak, — odparł wuj Roger ponuro. „Przedsięwzięcie“ zawsze bardzo skrupulatnie podaje tylko prawdziwe wiadomości.
— A mama w to nie wierzy, — zdobyła się na odwagę Fela.
Wuj Roger pokiwał głową.
— Właśnie to jest najstraszniejsze, — rzekł, — że ludzie dopiero wówczas wierzą, gdy już jest zapóźno. Jadę teraz do Markdale, aby pewnemu jegomościowi oddać to, co mu jestem winien, a poobiedzie wybieram się do Summerside, żeby sobie kupić nowy garnitur. Ten stary jest już zbytnio zniszczony na taką uroczystość, jak Dzień Sądu Ostatecznego.
Wuj Roger wskoczył do powoziku i odjechał, pozostawiając nas w jeszcze okropniejszym nastroju.
— Uważam, że to wam powinno wystarczyć, — zauważył Piotrek przyciszonym głosem.
— Czy powinniśmy się także na jutro przygotować? — zapytała Celinka.
— Chciałabym mieć taką samą białą sukienkę, jak wy macie, — szlochała Sara Ray. — Ale nie mam, a teraz już zapóźno, żeby sobie kupić. Ach, jaka szkoda, że dotychczas nigdy nie słuchałam mamy! Napewno byłabym zawsze posłuszna, gdybym wiedziała, że koniec świata jest tak blisko. Jak wrócę do domu, zaraz mamie opowiem, że byłam wtedy na pokazie magicznej latarni.
— Ja tam nie jestem taka pewna, że wuj Roger mówił poważnie, — wtrąciła Historynka. — Nie miałam możności patrzeć mu prosto w oczy, bo wtedy dowiedziałabym się całej prawdy. Zawsze tak bywa, że gdy wuj Roger chce z kogoś zakpić, w oczach pojawiają mu się dziwne iskierki. Tego już w żaden sposób ukryć nie może. Jak myślicie, czy nie mógł z nas zażartować i dlatego postanowił przerazić nas jeszcze bardziej? Straszne jest, gdy nawet na dorosłych polegać nie można!
— Tylko na ojcu moglibyśmy polegać, gdyby był w domu, — oświadczył stanowczo Dan. Ojciec z pewnością powiedziałby nam całą prawdę.
— Powiedziałby nam tylko to, co sam uważa za prawdę, Dan, ale i on napewno niewiele wie na ten temat. Przecież nie jest tak wykształcony, jak redaktor „Przedsięwzięcia“. Nie, nie pozostaje nic innego, tylko czekać cierpliwie, a wtedy sami się przekonamy.
— Chodźmy do domu i zobaczmy, co w Biblji jest na ten temat, — zaproponowała Celinka.
Wślizgnęliśmy się ostrożnie do mieszkania, aby nie przeszkadzać ciotce Oliwji, Celinka zaś wkrótce znalazła odpowiedni ustęp w Piśmie Świętem i przeczytała go głośno. Po wysłuchaniu tego ustępu odczuliśmy wszyscy pewną ulgę.
— No tak, — odezwała się pierwsza Historynka, — muszę teraz pójść i obrać kartofle. Przecież trzeba je ugotować, chociażby nawet jutro istotnie był koniec świata. Ja tam jednak w to wszystko nie wierzę.
— A ja muszę zacząć obcinać krzaki bzów, — postanowił Piotrek. — Nie wiem, jak się wziąć do tego, bo mi się nie chce samemu pójść w pole. Umrę tam chyba ze strachu.
— Szkoda, że nie powiedziałeś wujowi Rogerowi, że jeżeli jutro ma być koniec świata, to i tak nie warto już bzów przycinać, — wtrąciłem się do rozmowy.
— Tak, a gdyby wuj Roger mimo wszystko kazał ci to robić, mielibyśmy chociaż dowód, że w tę całą wiadomość nie wierzy, — podchwyciła Celinka. — Szkoda, że nie pomówiłeś z nim na ten temat, zanim wyjechał.
Pozostawiwszy Historynkę i Piotrka przy obieraniu kartofli, wróciliśmy do domu, gdzie ciotka Janet, znalazłszy już tylko skorupy po pamiątkowym niebieskim porcelanowym kubku, dała nieszczęsnej Feli porządną burę. Fela jednak zniosła to wszystko z nadzwyczajną cierpliwością, — przeciwnie, sprawiło to jej nawet pewne zadowolenie.
— Mama na pewno nie wierzy, że jutro ma być koniec świata, bo inaczej nie awanturowałaby się w ten sposób, — szepnęła Fela do nas. Wszystkich nas uspokoiło to aż do obiadu, gdy przybiegli Historynka i Piotrek z wiadomością, że wuj Roger istotnie pojechał do Summerside. Wysłuchawszy tej wieści, znowu owładnięci zostaliśmy jeszcze okropniejszym lękiem.
— Ale powiedział, żebym koniecznie przyciął krzewy bzu, — zawołał Piotrek. — Najwidoczniej nie wierzy w ten jutrzejszy koniec świata, bo pozwoliłby mi chyba tego ostatniego popołudnia zostać w domu. Nie mam pojęcia, jak tam pójść samemu. Może ktoś z was pójdzie ze mną? Nie potrzebujecie nic robić, bylebyście tylko dotrzymywali mi towarzystwa.
Zostało zadecydowane, że Dan i Feliks pójdą z Piotrkiem. Ja chciałem pójść również, lecz dziewczęta zaprotestowały.
— Musisz bezwarunkowo zostać z nami, — oświadczyła Fela. — Sama nie wiem, co mam robić tego popołudnia. Przyrzekłam Kasi Marr, że przyjdę do niej, ale jakoś nie mam ochoty. Nie chce mi się również robić szydełkiem. Wyjęłam już robótkę z szuflady, ale zaraz sobie pomyślałam: „Czyż to warto? Przecież jutro i tak wszystko w proch się rozpadnie“.
Zostałem więc z dziewczętami i niezbyt przyjemnie spędziliśmy to popołudnie. Historynka ustawicznie powtarzała, że „w to wszystko nie wierzy“, ale gdyśmy ją prosili, aby nam opowiedziała jakąś historję, w żaden sposób zgodzić się nie chciała, tłumacząc się rozmaitemi powodami. Celinka do reszty zatruła życie ciotce Janet, ustawicznie pytając: „Mateczko, czy w poniedziałek będzie pranie?“ „Mateczko, pójdziesz we wtorek wieczorem na nabożeństwo?“ „Mateczko, będziesz w przyszłym tygodniu smażyła poziomki?“ i całe mnóstwo innych temu podobnych pytań. Stawała się coraz spokojniejsza, gdy ciotka Janet na każde zadane pytanie odpowiadała „tak“, albo, „naturalnie“, jakby to wszystko przynajmniej dla niej nie ulegało najmniejszej wątpliwości.
Sara Ray płakała tak długo, że aż zacząłem się dziwić skąd miała tak wielkie zapasy łez, sądzę jednak, że nie płakała z powodu przerażenia, tylko z powodu rozczarowania, że nie miała białej sukienki. Przed wieczorem Celinka przyszła nadół, niosąc swój piękny porcelanowy dzbanek malowany w niezapominajki, do którego codziennie wkładała szczoteczkę do zębów.
— Saro, zamierzam ci ten dzbanek podarować, — oznajmiła uroczyście.
Okazało się, że Sara oddawna już marzyła o tym dzbanku, teraz więc przestała płakać i uśmiechnęła się nawet.
— Ach, Celinko, strasznie ci dziękuję! A czy jesteś pewna, że nie odbierzesz mi go jutro w razie, gdyby nie było końca świata?
— Nie, daję ci go nazawsze, — odparła Celinka z miną osoby, dla której wszystkie porcelanowe dzbanki malowane w niezapominajki są niczem w porównaniu z katastrofą, na którą oczekiwał cały świat.
— Czy masz również zamiar podarować komuś ten wazonik malowany w wiśnie? — zapytała Fela, usiłując zachować ton obojętny.
Fela nigdy nie zachwycała się dzbankiem niezapominajkowym, ale zato ogromnie podobał jej się wazonik malowany w wiśnie, który Celinka dostała od ciotki Oliwji na gwiazdkę.
— Nie, absolutnie nie mam zamiaru, — odparła Celinka, zmieniając nagle ton.
— Ach, dobrze, mnie tam na nim nie zależy, — pośpieszyła zapewnić Fela. — Tylko pomyślałam sobie, że jeżeli jutro ma być ostatni dzień, to ten wazonik i tak ci będzie niepotrzebny.
— Uważam, że tak samo będzie potrzebny mnie, jak i tobie, — zawołała Celinka z oburzeniem.
Poświęciła swój ulubiony niezapominajkowy dzbanuszek, sądząc, że poświęceniem tem przebłaga los, lecz na rozstanie się z wazonikiem malowanym w wiśnie już w żaden sposób zdobyć się nie mogła. Fela całkiem niepotrzebnie zwróciła się do niej z tą propozycją!
Wraz z zapadającym zmierzchem humory nasze stawały się jeszcze bardziej ponure. W świetle jasnego dnia, w otoczeniu wszystkiego, co takie znajome, nie trudno było zdobyć się chociaż na odrobinę udanego spokoju. Ale teraz, kiedy wszystko otaczały ciemności, ogarniał nas coraz większy lęk, owładały nami coraz gorsze przeczucia. Gdyby znalazła się chociaż jedna starsza osoba, któraby nam przetłumaczyła, że nie powinniśmy się lękać, że wiadomość wydrukowana w „Przedsięwzięciu“ była tylko powtórzeniem proroctwa jakiegoś fanatyka, napewno uspokoilibyśmy się odrazu. Ale niestety osoby takiej nie było. Wszyscy dorośli, przeciwnie, bawili się doskonale naszym kosztem, kpili sobie z naszego przestrachu. Właśnie w pewnej chwili usłyszeliśmy, jak ciotka Oliwja, którą głowa wreszcie przestała boleć, razem z ciotką Janet śmiały się głośno w kuchni, prawdopodobnie rozmawiając na nasz temat. Głośny śmiech ciotki Janet i piskliwy chichot ciotki Oliwji rozbrzmiewały po całym domu.
— Dzisiaj się śmieją, bo kobiety zawsze były niedowiarkami, — zauważył Dan z ponurą satysfakcją.
Siedzieliśmy na kuchennym ganku, obserwując po raz ostatni tarczę słoneczną, kryjącą się za szczytami odległych pagórków. Piotrek był z nami również. Właściwie powinien był dzisiaj odwiedzić swą matkę, lecz postanowił zostać z nami.
— Jeżeli jutro ma być koniec świata, to zawsze wolę być przy was, — oświadczył.
Sara Ray także chciała zostać, nie mogła jednak, bo matka kazała jej wrócić do domu, nim się zrobi ciemno.
— Nie martw się, Saro, — uspokajała ją Celinka. — Przecież koniec świata ma być dopiero o drugiej popołudniu, więc zdążysz jeszcze do nas przyjść, zanim cośkolwiek się stanie.
— A może to była omyłka, — szlochała Sara. — Może to ma być dzisiaj o drugiej w nocy, zamiast jutro?
Możliwe, istotnie. Opanował nas nowy lęk, z którego dotychczas nie zdawaliśmy sobie sprawy.
— Jestem pewien, że dziś w nocy nawet oka nie zmrużę, — powiedział Feliks.
— Przecież w gazecie wyraźnie piszą, że to ma być jutro o drugiej popołudniu, — wtrącił nieśmiało Dan. — Możesz się nie martwić, Saro.
Sara pożegnała się z nami i poszła, wciąż płacząc. Mimo to jednak nie zapomniała zabrać z sobą owego dzbanka malowanego w niezapominajki. Tak się jakoś dziwnie złożyło, że po jej odejściu odetchnęliśmy z ulgą. Taka wiecznie płacząca towarzyszka nie sprawiała nam zbytniej przyjemności. Celinka, Fela i Historynka nigdy przecież nie płakały. Widocznie były silniejsze i posiadały więcej zdrowego rozsądku. Bez łez czekały na to, co się stać miało, patrząc odważnie niebezpieczeństwu w oczy.
— Ciekawe, gdzie będziemy wszyscy jutro o tej porze, — zauważył grobowym głosem Feliks, gdyśmy siedzieli, zapatrzeni w zachód słońca.
Dzisiejszy zachód był szczególnie dla nas ważny. Słońce skryło się za ciężkiemi chmurami, które odrazu zapłonęły krwawą czerwienią.
— Mam nadzieję, że będziemy również wszyscy razem taksamo, jak dzisiaj, — wtrąciła łagodnie Celinka. — Zobaczycie, że jutro będzie jeszcze wszystko w najzupełniejszym porządku.
— Postanawiam od samego rana czytać Biblję, — oświadczył Piotrek.
Gdy ciotka Oliwja wybierała się do domu, Historynka zwróciła się do niej z prośbą, aby pozwoliła jej zostać na noc z Felą i Celinką. Ciotka Oliwia chętnie na to przystała, żegnając nas wszystkich przyjaznym uśmiechem. Wyglądała dzisiaj wyjątkowo pięknie, ze swemi szeroko otwartemi błękitnemi oczami i złocistemi włosami wijącemi się nad czołem. Kochaliśmy wszyscy ciotkę Oliwję, lecz teraz, pamiętając, że przed chwilą śmiała się razem z ciotką Janet, nie pożegnaliśmy się z nią tak czule, jak zazwyczaj.
— Jakie te nasze dzieci dzisiaj kwaśne, — skonstatowała ciotka Oliwja, idąc ogrodową ścieżką i unosząc suknię, aby się nie zamoczyła od wilgotnej trawy.
Piotrek również postanowił zostać z nami na noc, nie troszcząc się o niczyje pozwolenie. Gdyśmy się kładli do łóżek, pogoda była wyjątkowo burzliwa i deszcz spływał po dachu, jakgdyby cały świat jednocześnie z Sarą Ray płakał, przeczuwając bliski koniec. Żadne z nas nie zapomniało dzisiaj o pacierzu. Mieliśmy ochotę pozostawić zapaloną świecę, lecz ciotka Janet stanowczo zaprotestowała przeciw temu. Świeca została zgaszona i leżeliśmy wszyscy z otwartemi oczami, wsłuchani w deszcz spływający po rynnie i w odgłosy zawodzącego wiatru, zmagającego się z konarami najwyższych jodeł.