Historynka/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XX
KATASTROFALNA NIEDZIELA

Ranek niedzielny był mglisty i szary. Deszcz przestał padać, lecz ciężkie ołowiane chmury zawisły nad światem, który zdawał się z rezygnacją czekać na ów zapowiedziany moment Ostatecznego Sądu. Wstaliśmy wyjątkowo wcześnie. Jak się okazało, nikt z nas tej nocy dobrze nie spał, a byli i tacy, którzy wogóle ani na chwilę oka nie zmrużyli. Do tych ostatnich należała Historynka, to też rano była bardzo blada i miała oczy głęboko podkrążone. Tylko Piotrek zasnął spokojnie zaraz po dwunastej.
— Gdybyście tak wszyscy przez całe popołudnie przycinali drzewka, to nawet strach przed końcem świata nie pozwoliłby wam nie spać w nocy, — tłumaczył się, — Ale jak się dzisiaj rano obudziłem, było mi jeszcze gorzej. Zapomniałem na chwilę o wszystkiem, a potem nagle przypomniałem sobie i bałem się jeszcze więcej, niż przedtem.
Celinka była blada, lecz odważna. Po raz pierwszy od kilku lat nie zakręciła sobie papilotów w sobotę wieczorem. Włosy miała gładko uczesane, w czem jej zresztą było o wiele lepiej do twarzy.
— Jeżeli ma być koniec świata, to mi absolutnie nie zależy na lokach, — rzekła przy śniadaniu.
— Nareszcie doczekałam się tej chwili, że nie potrzebowałam was budzić w niedzielę, — ucieszyła się ciotka Janet, gdyśmy weszli do kuchni.
Przy śniadaniu apetyt nam nie dopisywał. Jakże ci dorośli mogą jeść tak dużo? Po śniadaniu i po odmówieniu modlitwy, czekało nas długie przedpołudnie, które trzeba było jakoś przetrwać. Piotrek, pomny danego słowa, wyciągnął z kuferka Biblję i począł ją czytać od pierwszego rozdziału.
— Całej napewno nie zdążę przeczytać, — skonstatował, — ale przeczytam chociaż tyle, na ile mi czasu starczy.
Tego dnia w Carlisle nie było kazania, a do Szkoły Niedzielnej mieliśmy pójść dopiero wieczorem. Celinka wyciągnęła z szuflady wynotowaną lekcję i zaczęła ją pilnie studjować. Dziwiliśmy się wszyscy, że była taka spokojna, gdyż żadne z nas w tej chwili nie mogłoby się zdobyć na to.
— Jeżeli nie będzie końca świata, to dobrze, że się lekcyj nauczę, — rzekła, gdyśmy jej zwrócili na to uwagę, — a jeżeli znów koniec świata będzie, to zawsze lepiej przedtem popracować. Powiem wam szczerze, że nigdy jeszcze w życiu nie uczyłam się niczego z taką trudnością.
Upływające wolno godziny były poprostu nie do zniesienia. Snuliśmy się niespokojnie po mieszkaniu, spacerując tam i z powrotem, tylko Piotrek wciąż pilnie czytał swoją Biblję. O jedenastej skończył Pierwszą Księgę Mojżesza i rozpoczął drugą.
— Nie wszystko z tego rozumiem, — przyznał się, — ale czytam każde słowo bardzo uważnie. Historja o Józefie i jego bracie była tak ciekawa, że na chwilę zupełnie zapomniałem o końcu świata.
W miarę upływania godzin Dan począł się coraz bardziej denerwować.
— Jeżeli już ma być ten koniec świata, — mruknął, gdyśmy szli na obiad, — to niech nastanie prędko, żeby się ten czas tak nie dłużył.
— Ach, Dan! — zawołały jednogłośnie Fela i Celinka, obydwie wielce zgorszone.
Tylko Historynka spojrzała na Dana tak przyjaźnie, jakby się z nim zgadzała pod tym względem.
Przy śniadaniu jedliśmy mało, ale podczas obiadu poprostu nikt już nic przełknąć nie mógł. Po obiedzie niebo się trochę wypogodziło i z poza chmur wyjrzało jasne słońce. Doszliśmy do wniosku, że był to dobry znak. Fela oświadczyła, że gdyby miał być istotnie koniec świata, napewno przez cały dzień byłoby pochmurno. Na wszelki wypadek wszyscy ubraliśmy się starannie, a dziewczynki włożyły swoje nowe białe sukienki.
Zjawiła się Sara Ray, do dzisiaj jeszcze zapłakana. Wzbudziła w nas jeszcze większy niepokój, mówiąc, że matka jej wierzy w wiadomość wydrukowaną w „Przedsięwzięciu“ i jest pewna, że koniec świata nastąpi lada chwila.
— Właśnie dlatego pozwoliła mi przyjść do was, — szlochała Sara. — Gdyby nie wierzyła w koniec świata, napewnoby mi nie pozwoliła wyjść z domu. Ale jabym umarła, gdybym tu do was nie przyszła. Mama nawet nie gniewała się na mnie, jak jej powiedziałam, że byłam na pokazie magicznej latarni. Odrazu się zorjentowałam, że to jest zły znak. Nie mam wprawdzie białej sukienki, więc włożyłam biały fartuszek z falbankami.
— Strasznie dziwna historja, — pokiwała głową Fela. — Do kościoła nigdy nie kładziesz tego fartuszka, a jak ma być koniec świata, to ci go matka pozwoliła włożyć.
— Widzisz, nic innego białego nie miałam, — tłumaczyła się Sara. — Przecież to wygląda zupełnie, jak sukienka, tylko, że nie ma rękawów.
— Chodźmy do sadu i czekajmy, — zaproponowała Historynka. — Teraz jest pierwsza, więc za godzinę przekonamy się już o wszystkiem. Zostawimy drzwi do mieszkania otwarte, żeby słyszeć, jak zegar wybije drugą.
Nie mając żadnego ciekawego zajęcia, przenieśliśmy się do sadu i przysiedliśmy na najniższych gałęziach drzewa wuja Aleca, gdyż trawa po deszczu była jeszcze mokra. Dokoła nas było pięknie, spokojnie i zielono. Nad głowami mieliśmy wypogodzone błękitne niebo, po którem jeszcze od czasu do czasu przemykały jakiej drobne białe obłoczki.
— A ja wam powiadam, że nie wierzę, żeby to miał być ostatni dzień, — zawołał w pewnej chwili Dan i zaczął nagle gwizdać, przejęty dziwną radością.

Szkic chłopca siedzącego na gałęzi drzewa, przytrzymującego się ręką gałęzi powyżej

— Mógłbyś w każdym razie nie gwizdać w niedzielę, — zgromiła go surowo Fela.
— Jeszcze teraz nie widzę żadnej różnicy między Metodystami i Prezbiterjanami, chociaż już prawie skończyłem czytać Drugą Księgę Mojżesza, — odezwał się nagle Piotrek. — Kiedy wreszcie dowiem się czegoś na ten temat?
— W Biblji niema nic o Metodystach i Prezbiterjanach, — odpowiedziała Fela z przekąsem.
Piotrek spojrzał na nią zdziwiony.
— Jakto? — zapytał. — A gdzie się można o tem dowiedzieć?
— I ja też często dziwiłam się, że o tem niema ani słowa w Biblji, — wtrąciła Celinka. — Szczególnie, że wspomina się często o Baptystach, a przynajmniej o jednym Baptyście.
— W każdym razie, — postanowił Piotrek, — chociaż nawet końca świata nie będzie to i tak będę co tydzień czytał Biblję, aż ją całą przeczytam. Nigdy dotychczas nie myślałem, że to jest taka ciekawa książka.
— Aż dreszcz człowieka przejmuje, jak mówisz, że Biblja to „ciekawa książka“, — zawołała Fela coraz bardziej oburzona. — Dlaczego nie mówisz o jakiejś innej zwykłej książce?
— Ależ ja nie chciałem powiedzieć nic złego, — tłumaczył Piotrek przygnębiony.
— Biblja, to naprawdę interesująca książka, — wtrąciła Historynka, stając w obronie Piotrka. — Jest w niej przecież całe mnóstwo nadzwyczajnych historyj, tak, nadzwyczajnych, Felu. Jeżeli świat się jeszcze dzisiaj nie skończy, na przyszłą niedzielę opowiem wam historię o biblijnej Ruth. Albo wiecie, wszystko jedno tę historię opowiem. Daję wam już dzisiaj przyrzeczenie. Gdziekolwiek będziemy w przyszłą niedzielę, napewno opowiem wam o Ruth.
— Przecież nie będziesz mogła opowiadać historyj w niebie, — zauważyła nieśmiało Celinka.
— Dlaczegóżby nie? — broniła się Historynka z błyskiem w oczach. — Oczywiście, że będę opowiadać. Będę tak długo opowiadała swoje historje, dopóki będę mogła mówić i dopóki będzie ktoś, ktoby mnie chciał słuchać.
Tak, bezwątpienia. Ten nieposkromniony duch talentu Historynki przepłynie triumfalnie ponad wszelkiemi katastrofami, ponad wszystkiemi kataklizmami świata, rozsiewając wokół tę swoistą niewytłumaczoną słodycz, ten swoisty czar. Nawet błękitnookie herubiny, nucące nad polami porośniętemi złotogłowiem, musiałyby ucichnąć na chwilę, aby posłuchać baśni znikającej ziemi, opowiadanej srebrzystym dźwięcznym głosikiem. Takie myśli przebiegały przez nasze głowy, gdyśmy patrzyli na Historynkę i patrząc na nią do dusz naszych wstępował spokój. Nawet koniec świata nie był tak przerażający, gdybyśmy później pozostali razem, gdyby się nic wśród nas nie zmieniło.
— Już napewno zbliża się druga, — zauważyła Celinka, — a my tu tak spokojnie czekamy, jakbyśmy mieli jeszcze conajmniej godzinę czasu przed sobą.
Rozmowa przycichła. Rozglądaliśmy się dokoła w nerwowem oczekiwaniu. Chwile upływały wolno i każda najkrótsza nawet, wydawała się nam godziną. Czyż ta druga godzina nie nadejdzie? Byliśmy coraz bardziej podnieceni, nawet Piotrek przestał czytać Biblję. Każdy nieoczekiwany szmer, każdy szczegół widziany w oddali wywierał na nas piorunujące wrażenie. Gdy chmurka przemknęła po niebie, zasłaniając słońce i chwilowy cień padł na stary sad Kingów, twarze nasze pobladły i poczęliśmy drżeć, jak w febrze. Wóz przejeżdżający przez most skłonił Sarę Ray do przeraźliwego okrzyku. Zatrzaśnięcie drzwi w stodole wuja Rogera sprawiło, że nam kroplisty pot wystąpił na twarze.
— Nie wierzę, żeby miał być koniec świata, — rzekł Feliks, — i nigdy w to nie wierzyłem, ale chciałbym, żeby już nareszcie wybiła druga.
— Czy nie mogłabyś nam coś opowiedzieć, żeby ten czas się tak nie dłużył? — zwróciłem się do Historynki.
Potrząsnęła głową.
— Nie, toby się i tak na nic nie zdało. Ale jeżeli dziś nie będzie końca świata, to opowiem wam taką historję, że poumieracie chyba ze strachu.
Nagle ujrzeliśmy Pata galopującego przez sad z polną myszką w pyszczku. Zatrzymał się przed nami, usiadł, położył myszkę na ziemi i począł lizać swe przednie łapki z wielkiem zadowoleniem. Potem pochylił się i z apetytem zjadł myszkę.
— Końca świata napewno nie będzie, — zawołała Sara Ray, przestając nagle płakać, — bo przecież Paddy przed samym końcem świata nie jadłby myszy.
— Jeżeli ten zegar nie wybije wreszcie drugiej, to chyba oszaleję, — oświadczyła Celinka z zupełnie niezwykłą u niej stanowczością.
— Czas zawsze się człowiekowi dłuży, jak się na coś czeka, — skonstatowała Historynka. — Ale napewno nie upłynęło jeszcze więcej, niż godzina.
— A może zegar bił, tylko myśmy nie słyszeli, — odezwał się Dan. — Niech lepiej ktoś pójdzie i zobaczy.
— To ja pójdę, — zaofiarowała się Celinka. — Mam nadzieję, że jeżeli nawet coś się stanie, zdążę jeszcze do was wrócić.
Patrzyliśmy za jej białą sylwetką znikającą za furtką, a później za wejściowemi drzwiami domu. Upłynęło kilka minut, a może kilka lat, nie umielibyśmy dokładnie tego określić. Potem zobaczyliśmy Celinkę biegnącą pędem w naszą stronę. Lecz, gdy dopadła już do nas, tak strasznie drżała, że w pierwszej chwili ani słowa wymówić nie mogła.
— Więc co? Już po drugiej? — zwróciła się do niej Historynka.
— Już... już czwarta, — wybąkała Celinka drżącemi wargami. — Stary zegar nie chodzi. Mama wczoraj zapomniała go nakręcić i dlatego stanął. Ale na zegarze w kuchni jest czwarta, więc widocznie końca świata nie będzie. Podwieczorek stoi na stole i mama prosiła, żebyśmy przyszli.
Odetchnęliśmy wszyscy z ulgą i spojrzeliśmy na siebie przyjaźnie, dopiero teraz orjentując się, jak byliśmy bardzo przerażeni. Końca świata nie będzie! Przed nami był świat, przed nami było życie z całą swoją tajemniczością osłoniętą latami przyszłości.
— Już nigdy nie uwierzę w to, o czem będą pisały gazety, — zawołał Dan, nabierając odrazu humoru.
— A ja wam mówiłam, że więcej trzeba wierzyć Biblji, niż gazetom, — triumfowała Celinka.
Sara Ray, Piotrek i Historynka poszli do domu, my zaś zasiedliśmy do podwieczorku, mając zresztą wilcze apetyty. Później gdyśmy się nagórze ubierali, aby pójść do szkoły niedzielnej, humory nasze tak się poprawiły, że ciotka Janet aż dwa razy wychodziła do sieni, wołając surowo: „Dzieci, czyście zapomnieli, że to dzisiaj jest niedziela?“
— Nie uważacie, jak cudownie jest, że będziemy jeszcze bardzo długo żyli na świecie? — zapytał nas Feliks, gdyśmy schodzili po zboczu pagórka.
— Tak i na szczęście Fela i Historynka znowu ze sobą rozmawiają, — radowała się Celinka.
— I Fela pierwsza przemówiła, — dorzuciłem.
— Tak, ale tylko dzięki temu, że miał być koniec świata, — westchnęła Celinka. — Żałuję teraz, że tak lekkomyślnie pozbyłam się mojego cudownego dzbanka z niezapominajkami.
— A ja żałuję, że tak prędko zdecydowałem się zostać Prezbiterjaninem, — mruknął Piotrek.
— Jeszcze teraz nie jest zapóźno, — uspokoił go Dan. — Możesz jeszcze pod tym względem zmienić zdanie.
— Nie, mój kochany, — zawołał Piotrek z oburzeniem. — Nie należę do tych, którzy mówią coś tylko dlatego, że się boją, a cofają się wówczas, gdy strach mija. Powiedziałem, że będę Prezbiterjaninem i tak już zostanie.
— Wspominałaś, że znasz jakąś historję, która ma coś wspólnego z Prezbiterjanami, — zwróciłem się do Historynki. — Opowiedz nam ją teraz.
— Ach, nie, to nie jest taka historja, którą można opowiadać w niedzielę, — odparła. — Jutro rano chętnie ją wam opowiem.
Historynka dotrzymała obietnicy, gdyśmy się nazajutrz rano zebrali wszyscy w sadzie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.