Hrabina Cosel/Tom I/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Kosel |
Podtytuł | Powieść historyczna |
Wydawca | Redakcya Biblioteki Warszawskiéj |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Józef Berger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
O przygodzie tego poranku niktby pewnie nic nie wiedział, lecz wieczorem król bardzo zmęczony zebrał w małéj jadalni zwykłe kółko zaufanych, aby się z nimi rozerwać... Zapijano pamięć Szweda. Po drugim czy trzecim puharze, bo tam kielichów nie używano... król się śmiać zaczął, patrząc na Fürstemberga.
— Wielka szkoda — rzekł — żeś ty w miejscu starego Bosego z papiérami z Polski nie przyszedł... byłbyś się może z Cosel pogodził, zobaczywszy ją w tym stroju, w jakim się przedstawiła staremu...
— Cóż to było? — zapytał książę — wszak hrabina z łóżka nie wstaje...?
— To téż w koszuli z niego się porwała, aby mi z powodu listu téj biednéj Henryety zrobić najokropniejszą scenę... Zazdrośną jest jak żadna, i nie dziwiłbym się wcale, gdyby kiedy w przystępie téj pasyi, dotrzymała mi dawno danego słowa i strzeliła... Pistolet jéj nigdy nie spuszcza.
Fürstemberg się obejrzał ostrożnie, aby się przekonać znać czy niéma zdrajcy między niemi: byli tylko swoi, o których wiedział dobrze iż Cosel nienawidzą.
— Najjaśniejszy Panie — odezwał się z uśmiechem dwuznacznym — hrabina Cosel... będąc tak zazdrosną o serce W. Kr. Mości, co nikogo nie zadziwi, powinnaby przynajmniéj sama powodu do podejrzeń i zazdrości nie dawać...
Król podniósł powoli głowę, zmarszczył brwi, wydął usta i spytał zimno:
— Mój Fürstembergu, kto coś podobnego mówi, powinienby dobrze rozważyć swe słowa i rozrachować następstwa... Na tém coś powiedział zatrzymać się nie można: powinieneś się wytłumaczyć.
Książe spojrzał po towarzyszach...
— Ponieważ słowo mi się to wyrwało, naturalnie usprawiedliwić go muszę. Przecież nie ja jeden, ale my tu wszyscy patrzaliśmy na postępowanie hrabiny w czasie niebytności N. Pana...
Proszę spytać jak się hrabina bawiła tutaj... boć pałac był pełen zawsze... gości pełno, wielbicieli mnóstwo, a starszy hrabia Lecherenne... w nadzwyczajnych łaskach, prawie z pałacu nie wychodził. Niekiedy widywano go z bratem lub bez brata, wymykającego się około północy... Codzień na obiedzie, codzień na wieczerzy...
Ci dwaj Lecherenne, hrabiowie, z których starszy był bardzo pięknym, postaci pańskiéj, wielce wykształconym i pełnym dowcipu mężczyzną, a młodszy mało mu ustępujący, kawaler maltański i do stanu duchownego przeznaczony, od kilkunastu miesięcy przybyli szczęścia szukać na dwór drezdeński... Widząc zkąd płyną łaski, przywiązali się szczególniéj do hrabiny Cosel, i za jéj protekcyą, król ich szambelanami mianował. Spodziewali się znać dalszych łask i pozostali w stolicy saskiéj. Dwór widział już w nich niebezpiecznych współzawodników, gdyż król chętnie się cudzoziemcami otaczał... Dlatego Fürsteraberg rzucił to podejrzenie, aby zarazem i Cosel zaszkodzić i pozbyć się starszego Lecherenne, którego zdolności mogły podnieść wysoko...
Król August wysłuchał Fürstemberga z pozorną obojętnością, lecz i on i wszyscy przytomni co znali jak umiał w sobie tłumić wrażenia i z każdego drgnięcia nauczyli się je odgadywać, postrzegli że strzała uwięzła...
— Co mi ty prawisz, Fürstemberg — odparł August — zazdrość mówi przez ciebie! Cosel cię nie lubi! Chciałżeś aby zamknięta wśród czterech ścian nudziła się? potrzebowała rozrywki, Lecherenne jest dosyć zabawny...
— N. Panie! — odparł namiestnik z udaną prostotą — wszakże to com powiedział wymknęło mi się prawie mimowolnie. Nie myślałem wcale donosić o tém N. Panu; mając łaskę W. K. Mości, fawory hrabiny mniéj cenię. Lecz przykroby mi było jako przywiązanemu słudze, miłość tak stałą, tak gorącą, tak wielką, widziéć opłaconą niewdzięcznością...
Sposępniał August... Puhary stały nalane... rozmowa się przerwała, król wstał...
Po wrażeniu jakie to uczyniło na królu, Fürstemberg zmiarkował że sprawę przegra. Ile razy August chciał się pozbyć któréj z ulubienic swych, rad był gdy mu się nastręczała zręczność; nasyłał nawet dworzan, aby miéć pozór do gniewu i rozstania: gniew jego dowodził, iż Cosel nie była mu wcale obojętną...
Tego dnia hrabina wstała po raz piérwszy... Niechcąc przedłużać wieczornéj uczty, August skinieniem pożegnał swych gości i wszedł do gabinetu...
Fürstemberg i dworacy pozostali zafrasowani, książe wszakże dodawał sobie odwagi, udawał że się uśmiecha i choć trwoga ogarnęła go o następstwa... nie chciał się do niéj przyznać.
W chwili gdy się ta rozmowa toczyła u stołu... niewidzialny świadek mimowolnie ją podsłuchał. Zaklika o którego wierności i przywiązaniu do siebie, Anna była najmocniéj przekonaną, używanym był przez nią zwykle do odnoszenia biletów do króla, gdy je do rąk jego własnych doręczać było potrzeba. Znudzona samotnością, właśnie napisawszy do króla, wyprawiła go z listem, gdy zasiadano do puharów. Przerywać zabawy królowi nie wolno było. Służbie jednak raz na zawsze wydano rozkazy aby Zaklikę wpuszczano. Niewidziany wszedł właśnie i stał za ogromnym kredensem, wyczekując chwili gdy się do króla będzie mógł zbliżyć, w czasie kiedy Fürstemberg opowiadał o Lecherennie...
Niebezpieczeństwo grożące, jak mu się zdawało, Annie, dało mu odwagę wycofania się... Nie oddając biletu królowi pobiegł Zaklika nazad do pałacu i zapukał do sypialni...
Cosel znała go dobrze, był to jedyny sługa któremu ufała, płacąc mu niekiedy uśmiechem... Gdy wszedł, z bladéj twarzy jego wyczytała że coś złego stać się musiało.
— Mów! — zawołała podbiegając — król! nie stało się co królowi?
— Nic — odparł Zaklika — możem winien że tu powracam; lecz oto czego byłem świadkiem, com słyszał i co donieść, zdaje mi się, powinienem był pani...
To mówiąc pospiesznie drżącym głosem powtórzył oskarżenie Fürstemberga. Cosel wysłuchała go zarumieniona, zmieszana, obrażona; odebrała w milczeniu list z jego rąk, skinęła głową... i dała mu znak aby odszedł... Serce jéj biło gwałtownie... Sama niewiedząc dlaczego wysunęła się z sypialni... Za gabinetem który go od sali przedzielał, usiadła w pustce ogromnéj, którą tego wieczora, jak zawsze oświecono, choć nikt nie miał być przyjętym. Ściany sali okrywały portrety i obrazy z życia Augusta II: jeden z nich przedstawiał obchód królewskiéj koronacyi.
Łzawemi oczyma machinalnie się wpatrzyła weń Cosel... gdy kroki słyszeć się dały, po których poznała Augusta... Szedł szybko szukając jéj wszędzie, blady był, zmieszany, gniewny...
Cosel powstała i jakby niewidząc go zbliżyła się do obrazu...
— A! — odezwał się August, w którego głosie przebijał się gniew źle hamowany — cóżto, raczysz pani wpatrywać się w mój wizerunek? to chyba omyłka? Nie mogę przypuścić abym na ten honor zasługiwał jeszcze...
— N. Panie — odparła Cosel dosyć spokojnie — byłoby śmiesznością abyś W. K. Mość znając co go wyższym czyni nad innych ludzi, przypuszczał że ktoś inny moje oczy po nim zwrócić na siebie może!... Najpłochsza z kobiét nie popełniłaby nic podobnego. Jak możesz W. Kr. Mość miéć podobne podejrzenia...
— Tak — przerwał król głosem drżącym — dotąd pochlebiałem sobie... sądziłem... myślałem... ale pozory mylą, a dziwactwa kobiét są najczęściéj niezrozumiałe...
Mowa króla, tłumiony gniéw, uradowały Annę: czuła zazdrość w nim, która dowodzi przywiązanie, udała jednak obrażoną.
— Nie rozumiem was N. Panie — odezwała się — co znaczą te tajemnicze wyrazy? Nie sądzę bym do nich powód dać mogła? Racz mówić jaśniéj, niech przynajmniej wiém z czego się mam usprawiedliwiać i uniewinniać...
— Usprawiedliwiać, uniewinniać — przerwał król gwałtownie — tak że Cosel się ulękła — ale są sprawy, z których się uniewinnić niepodobna! Myślałaś pani ukryć je przedemną... tymczasem, mam dowody...
— Dowody! przeciwko mnie! — Cosel załamała ręce... — Auguście! — zawołała — to sen, to marzenie, to męczarnia! Mów, ja cię nie rozumiem... Jam niewinna...
Rzuciła się na szyję królowi, który z razu odepchnąć ją chciał; pochwyciła go za suknię, z rozpaczą porwała rękę i zaczęła płakać.
— Zlituj się nademną! mów! Niech przynajmniéj wiém za co mam cierpieć... jaki niegodziwy oszczerca śmiał mnie zbójecką potwarzą dotknąć!
Nierychło gniew króla, który po winie bywał wściekłym czasami, Cosel ukołysać potrafiła; łzy go wreszcie zmiękczyły[1] posadziła go przy sobie.
— Królu mój, panie, wytłumacz mi, co twój gniew wzbudziło, — poczęła błagającym głosem — widzisz co się dzieje ze mną... Ja szaleję z bólu! Powiedz mi, odkryj. Więc nie kochasz mnie chyba? Szukasz pozoru byś się mnie pozbył... A! dawniéj, dawniéj miłość twoja była taką, że nawet błądby mi przebaczyła, dziś... serce twe gdzieindziéj...
August już był ochłonął.
— Dobrze — zawołał — chcesz wiedzieć, powiem wszystko: wychodzę z zamku, gdzieśmy z Fürstembergiem rozmawiali.
— A! z nim, nic już mnie nie zdziwi! to mój wróg! — przerwała Cosel.
— Książe mi powiada, że całe miasto było zgorszone postępowaniem twém z Lecherennem...
— Z Lecherennem! — śmiejąc się powtórzyła ruszając ramionami Cosel...
— Lecherenne, — mówił król — nie zadawał sobie nawet pracy ukrywania swych uczuć dla was; przyjmowaliście zakochanego w méj niebytności, codziennie, siadywał wieczory całe, widywano go...
Cosel przybrała minę poważną, chłodną kobiéty obrażonéj.
— Tak jest — rzekła — wszystko to prawda: Lecherenne zakochany jest we mnie, ale ja śmiałam się z tego i śmieję. Bawił mnie czułościami swemi, słuchałam ich, żartując sobie z niego! Nie sądzę bym zawiniła wielce! Nie kryłam się z tém, bom nic do ukrywania nie miała... Myślisz więc królu, że dosyć jest kochać się we mnie aby być kochanym?..
A to okropne! — dodała ręce łamiąc[2] — Więc lada taki Fürstemberg słowem złośliwém przeważy ufność twą dla mnie! wiarę w serce Cosel...
Padła na sofę płacząc. Król już był złamany, przykląkł przed nią i ręce jéj zaczął całować...
— Cosel, przebacz mi — zawołał, — nie byłbym zazdrośnym gdybym cię nie kochał... Znam Fürstemberga... prawda, jest to najjadowitsza żmija... jaką wyhodowałem na dworze... Daruj mi! Nie chcę aby moją Annę podejrzewać nawet śmiano, aby dała powód do potwarzy.
Anna płakała ciągle.
— Królu — mówiła łkając — jeśli potwarców dopuścisz do tronu, pamiętaj, nie skończą oni na nas, na mnie; język ich dotknie twéj świętéj dla nas osoby... bo dla nich nie ma nic świętego...
— Bądź spokojna, bądź spokojna — odparł król — przyrzekam, daję słowo, nie dopuszczę aby mi kto śmiał co rzec na ciebie...
Tak się ta scena skończyła czułościami i zapewnieniami najuroczystszemi z obu stron. Cosel musiała dać słowo iż Fürstembergowi nie okaże tego, iż imienia oskarżyciela się dowiedziała.
Dzięki więc przytomności Zakliki, Cosel odniosła zwycięztwo.
Uspokojony zupełnie król wrócił na zamek, a nazajutrz słowa nie przemówił do Fürstemberga, omijając go widocznie. Przez W. Mistrza dworu kazał August Lecherennowi dać znać, by tego samego dnia służbę opuścił i z Drezna wyjechał.
Rozkaz ten spadł tak niespodzianie na młodego hrabiego, iż z razu nie wiedział czy mu ma wierzyć. Komendant miasta kazał mu go powtórzyć, dając dwadzieścia cztery godziny czasu.
Lecherenne strwożony pobiegł nie wiedząc co zaszło do pałacu hrabiny. Zaklika poszedł o nim oznajmić swéj pani. Zarumieniła się z trwogi i niepokoju.
— Powiedz mu wać pan, — rzekła cicho — iż nie mogę przyjmować tych, którym król zakazał się pokazywać przed sobą... powiedz mu... — zniżyła głos — że mi żal szczery iż odjeżdża...
To mówiąc zdjęła pierścień z palca, który król niedawno jéj był darował.
— Daj mu ten pierścień odemnie — rzekła zniżonym głosem — odwracając się od swego powiernika.
Zaklika zbladł.
— Pani hrabino — ośmielił się odezwać stłumionym i cichym także głosem — racz mi przebaczyć, to pierścień od króla.
Cosel, która nie cierpiała by się jéj kto śmiał sprzeciwić, odwróciła się ku niemu z twarzą groźną i brwiami namarszczonemi, tupnęła nogą:
— Nie o radę was proszę, ale wydaję rozkaz: masz go spełnić!
Zaklika zmięszany wyszedł, chwilę się zatrzymał za drzwiami. Przed kilką laty za dowód nadzwyczajnéj siły otrzymał był od czeskiego hrabiego, który u dworu przebywał, kosztowny pierścień, z podobnym kamieniem. Jakieś przeczucie kazało mu zamienić je: poszedł ze swoim do Lecherenna, a hrabiny dar ukrył przy sercu.
Czwartego dnia potém król w czasie gdy Cosel ubierała się wszedł do jéj gabinetu. Anna zwykle pierścień ten nosiła na palcu, oko zazdrosnego kochanka dojrzało jego zniknienie.
— Gdzie jest mój pierścień ze szmaragdem? — zapytał.
Cosel z wielką przytomnością umysłu zaczęła go szukać niespokojnie na gotowalni, na posadzce, w całym pokoju. Twarz króla okrywała się coraz kraśniejszym rumieńcem.
— Gdzież się podział? — powtórzył.
Cosel zwróciła się do służącéj.
— Ale ja go od dni czterech na ręku u pani nie widzę, — szepnęła sługa.
August policzył iż od wyjazdu Lecherenna, o którego bytności u drzwi Cosel wiedział dobrze, właśnie cztery dni upływało.
— Nie szukajcie go nadaremnie — odezwał się szyderczo, mógłbym może powiedzieć gdzie się podział.
Cosel mimowolnie się zmięszała. Król wybuchnął gniewem. Nie chciał słuchać tłumaczeń nawet. Służące wybiegły aby nie być świadkami téj sceny, a głos pana rozlegał się po pałacu. Trwoga ogarnęła wszystkich.
Cosel miała zemdleć już i łzy dobywały się jéj z oczów, gdy do drzwi zapukano: nim miała czas się zwrócić ku nim Anna, spostrzegła bladą i smutną twarz Zakliki.
— Pani hrabina raczy mi darować że wchodzę, — rzekł — służące mi mówiły, że szukały napróżno pierścienia, ale ja przed godziną go około gotowalni znalazłem i czekałem tylko chwili, aby oddać.
Król rzucił okiem i zamilkł.
Cosel ani spojrzała na Zaklikę, ani odezwała się do Augusta; włożyła powoli pierścień na rękę i rzuciwszy wejrzenie gniewu pełne na kochanka, wyszła do drugiego pokoju.
Nie potrzeba było więcéj nad to, aby uspokoić króla i zmusić go do przeproszenia na klęczkach obrażonéj pani, która nie łatwo przebłagać się dała.
Król cały dzień zabawił w pałacu, nie mogła więc nawet kazać przywołać Zakliki, aby się przed nią wytłumaczył. Chciał wynagrodzić swą popędliwość, podejrzenia i niewiarę, czuł się upokorzonym i winnym. Cosel przyjmowała zimno tłumaczenia, płakała trochę i nie odpowiadała na czułości tylko rezygnacyą i pokorą, które nieszczęśliwego Augusta do rozpaczy przyprowadzały. Nad wieczór dopiéro piękna pani jakoś się przebłagać dała i pokój został przywrócony.
Wypadek ten wzmocnił w Auguście wiarę w nią i zwiększył jéj potęgę, nieprzyjaciele zmilknąć musieli.
Po północy już król udał się do swego gabinetu dla narady z oczekującemi nań ministrami, Karol XII ciężał nad niemi brzemieniem nieznośném; lekceważenie jego dla Augusta, wstręt dla tego pięknego bohatéra, dolegały wszystkim zarówno. Czuli się w nim dotknięci. Dziki młodzik, bo Karol XII nie miał nad lat dwadzieścia kilka, wydawał im się rodzajem Atylli, swiętokradzko burzącym wspaniałość tego żywota blasków i świetności pełnego.
Zaledwie król odszedł, Cosel porwała się z siedzenia, na palcu jéj jaśniejący szmaragd przypomniał jéj Zaklikę.
Zadzwoniła królowa. Karzeł który wszedł, bo i ona jak prawdziwa królowa karłów miała na posługach, wysłany został po Zaklikę.
Obyczajem swym wierny Rajmuś siedział na straży w przedpokoju, czytając w jakiéjś odartéj księdze. Zobaczywszy karła domyślił się że przyszła sądu godzina. Ocalił on Cosel, ale samowolnie; wiedział że mu to za grzech będzie poczytane i zadrżał. Czuł się szczęśliwym że ją uratował i czuł winnym. Drżący i onieśmielony stanął w progu; Cosel w sukni rozpuszczonéj z rozwitemi na ramionach włosy czarnemi, piękna jak bóstwo, dumna jak wszechwładna pani przechadzała się po sali. Na widok Zakliki zmarszczyła brew i stanęła przed nim groźna.
— Kto ci pozwolił zmieniać moje rozkazy? popełniać tajemnie nieposłuszeństwo? miéć za mnie przebiegłość o którą cię nie proszą? Co to jest za zuchwalstwo?
Zaklika stał długo niemy ze spuszczonemi oczyma, zwolna podniósł je na hrabinę.
— Przyznaję się do winy — odezwał się głosem spokojnym — tak, zgrzeszyłem... Przypomnisz sobie pani Laubegast i pobożność z jaką z daleka wpatrywałem się w twe oblicze. Niech mnie to uczucie szalone i niedorzeczne, dochowane do dziś dnia tłumaczy. Chciałem cię ocalić pani!
— Ja nie potrzebuję pomocy niczyjéj aby być ocaloną — zawołała surowo Cosel — w słudze żądam posłuszeństwa i nic więcéj, rozumu nie chcę... a uczuciem służalców gardzę! To obraza dla mnie.
Zaklika spuścił głowę.
— Gdybym słowo powiedziała królowi, jutro byłbyś zamknięty w Königsteinie, lub powieszony na rynku.
Któż ci powiedział że mnie nie więcéj boli to, iż Lecherenne pierścienia nie otrzymał, niż to żeś mnie z chwilowego zakłopotania, jak ci się zdaje, wybawił?
— Lecherenne pierścień otrzymał — rzekł Zaklika, po którym te bezlitosne wyrzuty ośliznęły się jak wody po skale.
— Jaki pierścień? — spytała Cosel.
— Zupełnie do tego podobny; miałem go danym za okaz siły przez czeskiego magnata Sternberga w przeszłym roku: przeczuwając iż król o pierścień swój zapytać może, oddałem własny.
Cosel stanęła zdumiona i popatrzyła na Rajmunda, który głowę miał na piersi spuszczoną.
— A! należy ci się więc nagroda! — szepnęła zmięszana.
— Nie, tylko przebaczenie — odparł Zaklika — nagrody żadnéj nie przyjmę.
I cofnął się pod same drzwi opierając o nie. Długo i dziwnie spoglądała nań Cosel. Jakaż zmiana zaszła w jéj uczuciach, zrodziła się litość, ale duma ją w pierś nazad wtłoczyła.
W milczeniu postąpiła do Zakliki podając mu pierścień przeznaczony dla Lecherenna: Rajmund obudził się jak ze snu zobaczywszy go przed sobą w białéj ręce drżącéj.
— Pani — rzekł — ja przyjąć go nie mogę... nie! przypominałby mi tylko żeś dla mnie była nad miarę okrutną.
W téj chwili pierścień znikł ujęty drugą ręką, a biała dłoń zbliżyła się do ust Zakliki, który ją z zapałem przyklęknąwszy ucałował; potém jak szalony wypadł z pokoju Cosel, która została sama zadumana ze łzą w oku.
— Tak kochają biédni ludzie — rzekła w duszy — królowie inaczéj.
Wśród tych scen przedłużało się zajęcie Saksonii przez Szwedów. Karol XII w wymaganiach swych niczém się złamać nie dawał. Dla króla był bezlitośnym i szyderskim, dla szlachty ostrym, dla kraju ciężkim, bo lud żołnierze jego wyłapywali i gwałtem zaciągali do szeregów. Cóż było począć z człowiekiem, który proszony na łowy i biesiady, posyłał swój dwór a sam jechał nowozaciężnych mustrować? Na żadnym balu, koncercie, maskaradzie być nie chciał. Pokój był podpisany, Patkul wydany, a Karol XII siedział i siedział na saskiéj ziemi.
Tyle upokorzeń, tyle ofiar wyczerpały cierpliwość aż do rozpaczy. Zuchwalstwo Szweda, który we dwadzieścia lub trzydzieści koni jeździł po zawojowanym kraju, żadnemi się nie otaczając ostrożnościami... budziło oburzenie w umysłach śmielszych wojaków.
Jednego ranku hrabia Schulenburg zameldował się do króla, w chwili gdy był na radzie z ministrami. Starego wojaka zaproszono na nią, ale mówić nic nie chciał, prosząc o osobne posłuchanie.
Flemming, Fürstemberg i inni ustąpili po chwili: zostali sam na sam.
— Cóż mi powiész generale — zapytał August — może szczęśliwą przynosisz nowinę, że Szwedzi wychodzą?
Uśmiechnął się boleśnie.
— Nie, N. Panie — chwilę pomyślawszy odezwał się Schulenburg — byłby może jednak środek pozbycia się ich.
— Przyznam ci się że go nie widzę, chybaby Pan Bóg zesłał wojsko swoje z Michałem Arhaniołem[3] na czele, pod twoją komendę.
— Królu — przerwał Schulenburg — zdaje mi się że z trochą rozpaczliwéj odwagi obeszlibyśmy się bez archaniołów. Szwedów rozsianych po całéj Saksonii jest dwadzieścia kilka tysięcy, garść to tylko, którą jeden śmiałek straszną czyni.
Tego śmiałka pochwycić, a reszta nie będzie dla nas straszną.
— Co ty mówisz? pochwycić? wśród pokoju? nie obawiającego się, ufającego nam!
— To właśnie czyni słuszną naszą zemstę możliwą — odezwał się Schulenburg.
Z oficerami naszéj jazdy schronionemi przy granicy Turyngi rekognoskowałem jego kwaterę. Słabo jest obwarowaną. Mogę nocą napaść nań i porwać go. Zawiozę do Königsteinu... niech go oblegają: nie dam się tam. Zresztą głowa króla ręczyć mi będzie za bezpieczeństwo i podpisze mi naówczas taki traktat jak my zechcemy.
August słuchał z uwagą.
— A jeśli ci się nie powiedzie? — zapytał.
— Nie powiedzie się naówczas mnie, a nie wam N. P. — rzekł generał. — Ja kraj chcę ocalić i Europę od młodego drapieżcy, który ją gotów ogniem niszczyć i mieczem.
— Generale — mruknął król — zdaje mi się że ci się śni, w żadnym razie ja rycerski obyczaj szanując najwyżéj, na nieprzyjaciela w ten sposób zdradziecki, podstępny napaśćbym nie dozwolił: nie mogę — dodał zapalając się. Nienawidzę go, zadławiłbym go gdyby mi się dostał w ręce, ale go chwytać wśród nocy, ale go napadać gdy mi ufa: nie! Generale, to nie Augusta mocnego rzecz.
Schulenburg ponuro nań spojrzał.
— Zawszeż się z tobą królu po rycersku obchodzono? — zapytał.
— Wolno jest gburom jak ten młodzik czynić co chcą, to są nieokrzesani barbarzyńcy; ale August którego lud zowie mocnym, a monarchowie wspaniałym, nie dopuści się tak nizkiego czynu.
Stary wojak wąsa pokręcił kłaniając się.
— A gdyby się go nieposłuszny żołdak dopuścił? — zapytał.
— Musiałbym nieprzyjaciela bronić i sam go uwolnić! — zawołał August — to nie ulega wątpliwości.
— Jest to nadzwyczaj rycersko i pięknie — rzekł Schulenburg niemal ironicznie — ale...
Nie dokończył i skłonił się nizko.
Odchodzącego król ujął za rękę.
— Kochany generale, proszę cię rzuć tę myśl i nie mów o niéj nikomu. Nie, nie chcę tym kosztem zwycięztwa.
Schulenburg podniósł zbladłe oczy jak gdyby pytał niemi, czy wydanie Patkula, czy uwięzienie Imhoffa i Pfingstena, szlachetniejszemi były czynami nad krok, którego się August wzdrygał.
Król zrozumiał może ten wyrzut niemy, domyślił się co znaczyło milczenie, bo po twarzy krew mu falą purpurową przebiegła.
Schulenburg stał smutny.
— Czémś rozpaczliwém ratować się musimy — mruknął pod wąsem — pospolitemi środkami, zapóźno. Kość trzeba rzucić o życie lub śmierć. Nie mamy do stracenia nic... Stracona korona jedna, która kosztowała miliony; złamana druga, a po niéj szczątki tylko: cóż daléj będzie?
August z uśmiechem na ustach przeszedł się po gabinecie.
— Wiesz co będzie daléj? — spytał — oto uzuchwalony młodzik pójdzie daléj. Kilka zwycięztw dały mu szaloną, zuchwałą, nieopatrzną odwagę... rozbije się z nią o jakiś zuchwały zamiar, bo sił rachować nie będzie. Dlaczegóż mamy się plamić, by przyspieszyć tylko to co nieochybne? co nieodzowne? Czemu nie znieść cierpliwie przeciwności, aby późniéj korzystać tylko z tego co kto inny dokona?
Karol XII wzbity jest w pychę; kłania mu się Europa przelękła... trzeba ją w nim karmić i dać jéj się rozbujać, aż się sama gdzieś o mury roztrzaska.
— A tymczasem Saksonia... N. Panie!
— A! lud ucierpi! zapewne — zawołał August — ale generale, lud jest jak trawa, którą gdy bydło stratuje, na przyszły rok zieleńszą jeszcze odrasta.
— Toć ludzie! — rzekł Schulenburg.
— Gmin — odparł król — w jakiż rachunek kto bierze massy i tłumy?
Zmilkli tedy a generał króla pożegnał. Już w progu wstrzymał go jednak.
— Mówiłeś z kim o tém? — zapytał.
— Oficerowie moi pierwsi mi tę myśl podali — szepnął Schulenburg — wiem że ją podziela gorąco Flemming, jak ja utrzymując, że przeciw zdradzieckiemu najezdzcy wszystkie środki są dozwolone.
— Wiedzą więc wszyscy? — niespokojnie powtórzył król.
— Odemnie? nikt — poważnie rzekł generał — od drugich może.
— Każcie milczéć!! na bogi! niech mi nikt z tém nie wychodzi.
Generał skłonił się znowu... król siadł w krześle zadumany.
Po wydaniu Patkula, to rycerskie uczucie było przynajmniéj rzeczą szczególną...