Huculszczyzna: Gorgany i Czarnohora/Szlakami bohaterów
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Huculszczyzna |
Podtytuł | Gorgany i Czarnohora |
Pochodzenie | Cuda Polski |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Ilustrator | wielu autorów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pomiędzy Sywulą a Bratkowską przetrwały do dnia dzisiejszego prabory. Dziewicze, niezamieszkałe, dzikie, przez ludzi prawie nigdy nieuczęszczane gaworzą z wiatrem puszcze jodłowe, tam i sam ubarwione bukami, zielenią jaworów i wiązów. Do jodeł, jak zawsze w tych stronach, przyłączył się świerk, aby w górnych reglach osięgnąć
przewagę, tworząc puszcze świerkowe na siedliskach skalistych. W najwyższych ich zagonach pojawia się limba, a wszędzie w mroku leśnym panuje skłębiony haszcz podszytu, w którym ma schrony poszukiwana przez łowców zwierzyna. Jednak myśliwy rzadko tam dociera i to tylko do skraju puszczy, bo do jej mateczników, to chyba tylko góral — kłusownik wślizgnie się czasem, wypatrzy „czapasz“ — perć niedźwiedzią i zastawi na władcę kniei pułapkę — przemyślny „slip“, a nie dlatego wszakże, żeby ubić kudłacza, ino, że mu potrzaski kunie rujnuje i mięso na nęciskach wyżera. Niekiedy zajrzy tu watah wędrowny, szukający dla wołów i owiec pastwiska na polanach puszczańskich, czy wprost na złomiskach skalnych, opanowanych przez podszyt leśny, bo mało posiadają Gorgany połonin prawdziwych i to, być może, zmusiło Hucułów — pasterzy do porzucenia tej części Beskidu Wschodniego.
Malownicza prowadzi droga od serca Gorgan, Sywuli, od przełęczy Legjonów — dawnej Pantyrskiej — do wschodnich i północno-wschodnich uskoków grzbietu; biegnie ona dalej doliną Bystrzycy Nadwórniańskiej, począwszy od Rafajłowej. Ta duża wieś z cmentarzem, gdzie złożono prochy czterdziestu poległych legjonistów, z cerkwią i tak bardzo swojskim w tym kraju misternie rzeźbionym krzyżem limbowym, z kulturalną rezydencją nadleśnictwa, które rokrocznie podejmuje w swoich murach znakomitych gości, przybywających tu na rykowiska i toki głuszcowe, — leży w otoku ciemnych lasów świerkowych, w obliczu łańcucha szczytów gorgańskich, skąd spływa Bystrzyca, należąca do zlewiska dniestrowego, i Cisa — dopływ Dunaju. Nad samą wsią, tak ważną dla celów sportowych, wznosi się góra Maksymiec, która ścieśnia i przytłacza dolinę Bystrzycy. W dawne, niespokojne czasy na tym szczycie palono „watry“ ostrzegawcze, gdyż płomienie ich mogły dojrzeć straże, pilnujące wałów i murów twierdzy Stanisławowskiej. Kolejka leśna, łącząca Nadwórnę i jej duży tartak z Rafajłową, wbiega wysoko ponad dolinę Doużyńca, wijącego się pomiędzy górami, aż doprowadza pod same szczyty, okryte borem. Na zboczach ich biją w oczy szeroko rozrzucone poręby, a przy gajówkach — ich plon — poukładane w potężne zwały belki najgrubsze i zwykły budulec. Blade, obdarte trupy, zebrane z pobojowisk... Na szczytach gór i w głębokich rozłogach zboczy do późnej wiosny bieleją plamy i pasma śniegu. Na ścieżce koło kolejki spotkać można kobiety, powracające z Grofy, gdzie zbierały „czarodziejski“ korzeń gorgańskiej mandragory — „dżundżur“. Rośnie tam też dziengiel, a obie te rośliny lecznicze — najsilniejsze i najskuteczniejsze — siedzibę swoją mają wyłącznie podobno na trawiastych zboczach Grofy, wpobliżu jej szczytu. Po porębach, polanach leśnych i łąkach nadbrzeżnych pasą się krowy — biało-płowe,
W Rafajłowej, czynna jest przy nadleśnictwie jedna z kilku na Huculszczyźnie wylęgarni pstrągów w dwu gatunkach. Dziesiątki tysięcy narybku wpuszcza się rokrocznie do Bystrzycy, Doużyńca i na Ozirnem. Do tego miejsca od ostatniego przystanku kolejki prowadzi ścieżka przez dziki, miejscami bagnisty las i wybiega na połoninę śródgórską, gdzie dla potrzeb spławu lasu zatamowano niegdyś rzeczkę i utworzono jeziorko. Jakieś nieznane, przedziwne właściwości wody i dna tego basenu znęciły ku niemu tysiączne stada pstrągów, które trzymają się tego matecznika i opuszczają go tylko w okresie tarła. Piękne, złociste i srebrzyste ryby, zdobne w czerwone plamy po bokach, śmigają w seledynowej głębi jeziora i, jak wściekłe, rzucają się na przynętę rybaka... Ale rzadko tylko nadleśniczy rafajłowski pozwoli komuś przekonać się o obfitości pstrągów w małem, a głębokiem jeziorku leśnem.
Dookoła Rafajłowej w lasach odbywają się słynne polowania reprezentacyjne, gdzie padają jelenie, niedźwiedzie, rysie i głuszce. Stąd prowadzą dostępy na wszystkie niemal szczyty, jak też na przełęcz Tatarską i do doliny Prutu. Wzruszający jest szlak na przełęcz Pantyrską i sąsiednią — Rogodze, gdzie pierwsze oddziały, przez wodza Józefa Piłsudskiego powołane do walki czynnej o wolność ojczyzny, przeszły swój sławny chrzest bojowy, wieńcząc go zwycięstwem. Pamiętny to okres w dziejach wojny światowej! Rosyjska armja zajęła na jesieni r. 1914-go Małopolskę Wschodnią i wdzierała się na równiny węgierskie, forsując przełęcze karpackie. Na odcinku Pantyru drogę jej przegrodziło młode wojsko polskie, z którego uformowano później drugą brygadę Legjonów, noszącą nazwę „karpackiej“ lub „żelaznej“. Przez Pantyr i Rogodze drugi i trzeci pułk przerąbał sobie krwawą drogę, pełną wiech bohaterskich. W śniegach głębokich, podczas zawiei, wycia wichrów halnych, w zwojach mgieł niepowstrzymanie szły te pułki naprzód przez nagie „kieczery“, głębokie jary — „jyzwory“, nie patrząc, że nad głowami żołnierzy zwisają, gotowe zerwać się „opady“, a pod nogami czyha na życie zuchwalców miejsce „nyrtienno“, gdzie pod skrzącą się naledzią czai się otchłań przepaści. Miały przeto prawo
Młodzieży polska, patrz na ten krzyż,
Legjony Polskie dźwignęły go wzwyż,
Przechodząc góry, doliny i wały,
Do Ciebie, Polsko, i dla Twej chwały.
Ale, przeszedłszy przełęcz Legjonów, pułki polskie długo jeszcze dźwigały na swych barkach niewidzialny, a nadludzko ciężki krzyż. Październikowe i styczniowe zwycięskie i krwawe boje o Rafajłową i niezliczone potyczki i bitwy w dolinie Czarnej Bystrzycy, pod Zieloną, Pasieczną, Pniowem, Nadwórną i Mołotkowem, gdzie budzi rzewne i dumne wspomnienia skromny pomnik nad wspólną mogiłą legjonistów, poległych na polach pniowskich... Sławne to były czasy bohaterstwa i braterstwa, bo w Hucułach wybuchły z siłą tradycje polskie, zapędziły ich do szeregów legjonowych i zbratały po długiej rozłące z kwiatem narodu polskiego. Ochotnicza kompanja Hucułów, dowodzona przez dzielnego kapitana Szerauca, chlubnie zapisała się na stronicach historji wojny w Karpatach, — świadczą o tem na piersiach górali „krzyże walecznych“. Zbratała Polaków z Hucułami nie sama tylko robota bojowa. Iluż to bowiem Hucułów zginęło podczas czarnej mraki, gdy się odbywał daleki wywiad, iluż ich w pocie czoła, porzuciwszy swoje zagrody i rodziny, po lodem pokrytych
„płaiczkach“ i zaśnieżonych „kujewach“ prowadziło nasze oddziały; iluż to gazdów i gaździn z wdzięcznością wspominają żołnierze żelaznej brygady za to, że im naoścież z wylewną gościnnością otwierali bramy swych „grażd“, gdy z gęstwiny, puszystą sadzią oszronionej, wynurzały się znękane plutony i kompanje?! Nie skąpili im wtedy Huculi ani mamałygi, ani bryndzy i mleka, ani... serca, rozgorzałego szczerem oddaniem wielkiej sprawie odzyskania Polski niepodległej. Tego nie zapomni im nigdy druga brygada, nie zapomni też naród polski, ale nie przekreślą też tych dni w swej pamięci i gazdowie po obejściach zamożnych, biedacy w ubogich „burdejach“, siedzący w zimie bez roboty watahowie, „bowhary“ i zuchwali flisacy „kiermanycze“!
Doliną Bystrzycy sunęły drugi i trzeci pułki legjonowe, gdzie brzegiem rzeki wije się teraz droga z Rafajłowej, biegnąc przez rozrzucone po łagodnych zboczach gór wsie Zieloną, Pasieczną z jej kopalniami ropy i otoczony żyznemi polami Pniów aż do Nadwórnej. Zaśnieżone w zimie góry, gdzie biały ślad tną narciarze, w lecie zielenią się i rozkwiecają kobiercami łąk, gdzie widnieją stada dorodnego bydła i rozciekają się ruchliwe kierdele owiec, przepędzane przez juhasów z miejsca na miejsce, gdyż wiedzą oni, że dalekie „chody“ — najlepszy to sposób na tłuste mleko, z którego będzie bundz najlepszy i bryndza najprzedniejsza. Barwne tłumy Hucułów i Hucułek gromadzą się tu przy cerkwiach, bo
lud tu dostatni, doniedawna pracy mający wbród, gdyż to i poręby pod ręką, i szyby naftowe wymagają rąk ludzkich, i Nadwórna żąda ludzi do różnych przedsiębiorstw. Przy parkanie cerkiewnym na ławce rozwalił się kolorowy jak kraska „łegiń“ urodziwy, a roześmiany, płomiennooki, czarnowłosy, skory do żartów, bo jego figle — „mudriszki“ śmieszą dziewuchy i mołodycie, co lgną do niego niczem pszczoły do miodu. Przed domem Bożym gwarzą poważnie wąsaci, stateczni gazdowie, a rzesze kobiece na uboczu rajcują, trajkoczą i plotkują, zerkając spod oka ku ojcom i mężom, bo wiadomo — nie wypada w świętem miejscu o „lubystkach“, leśnych dziewicach i różnych tam strachach trajlować i dotego, gdy chłopy czoła chmurzą i, pykając fajki, spluwają gęstą ciecz „lutej“ tabaki, na okowicie nastojonej i w mrowiskach przerobionej na proch, na ogień, na „durman“ wściekły! Toteż milkną, obciągają na sobie pyszne „keptary“ i „zapaski“, złotym szychem przetykane, i patrzą roziskrzonym jeszcze wzrokiem na pienne skoki Bystrzycy.