Wszystko co żywi, morzy — co żyje, umiera,
Obok pieśni wesela jest smutku westchnienie,
A boleści tak wielkie! radość tak nieszczera!
Płacząc człowiek świat wita, z jękiem w ustach kona,
I we łzach go przechodzi, karmiąc się strapieniem,
Łzami trumna oblana, kolebka zmoczona,
Rodzimy się z boleści i śmierci znamieniem.
I to, co boleść słodzi, to rozkosz zatruwa, Tam znikomość pociesza, tu krótkość przeraża; Ale boleść powraca, choć ją Bóg usuwa, A rozkosz utracona już się nie powtarza.
Patrzaj, gdy w blaskach słońca lilija rozkwita,
Już w kielichu jéj na dnie leży śmierć ukryta;
Patrzaj, gdy się uczucie rodzi w sercu jasne,
Już mu zgon jego przyszły wieszczą siły własne.
Jedno tylko trwa, żyje — to królowa świata — Boleść co łzą pijana, wieńce cierniów splata, Na gruzach i pustkowiu w czarnéj szacie siadła I urąga się ludziom jéj czaszka wybladła.
Posłuchaj wielkiéj pieśni, którą cisza śpiewa,
Są w niéj jęki żałoby, nie ma nut wesela,
Boleścią fale mruczą, bólem szumią drzewa,
Wszystko ją w nas pomnaża, nic jéj nie podziela.
Czego dusza pragnęła, krwawym dla niéj mieczem, Gdy szaty zwycięstw pragniem, żałobę obleczem, A kiedy serce z sercem uścisk bratni spaja, Co je miało połączyć, na wieki rozdwaja.
Rozzieleniała wiosna, młodość się uśmiécha,
Ale burza na niebie, w sercu żałość cicha,
Rosną, czernieją, idą, namiętność i grady,
Przeszły, — i gdzież są wiosny, gdzie młodości ślady?
Życie, urągowisko — serce, przepaść czarna! Szczęście czczy sen młodości i ułuda marna... Czego pragniesz, to śmierci przynosi godzina, Co odpychasz, ogarnia i pierś ci opina.
Idziemy tak pielgrzymi aż do wrót zapartych
Drogą bojów braterskich, drogą walk zażartych,
Drogą łez krwawych i krwi, co we łzy się zmienia,
Spiewając wszyscy wielki hymn cierpienia.