<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Indyjski dywan
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 24.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Niegodne oszustwo.

Mabel Dennis ukończyła czytanie odpowiedzi notariusza. Opanowały ją dziwne i sprzeczne i sobą uczucia, uczucie zadowolenia, połączone z uczuciem żalu. Rozumiała doskonale, że stary prawnik pochwycił natychmiast nadarzającą mu się okazję. Mówiąc szczerze nie chciała zwracać się bezpośrednio do amatorów. Wolała udać się do człowieka doświadczonego, ponieważ sama nie znała się absolutnie na sprawach handlowych. Sądziła, że ze strony prawnika nie czeka ją żaden podstęp i że wszystko odbędzie się jaknajprawidłowiej w świecie. Sprawa została załatwiona pomyślnie. Odetchnęła: będzie więc mogła z łatwością wyjechać do Egiptu, dokąd wysyłają ją lekarze.
Nazajutrz po południu udała się do Banku, w którym złożone zostały kosztowności. Kasetkę zapakowała starannie i wręczyła swemu zaufanemu słudze. Do kasetki doręczyła pokwitowanie w formie, której żądał Jeffries.
— Fushimo — rzekła poważnie — oddasz tę paczkę notariuszowi Jeffriesowi, któremu wczoraj wręczyłeś list. Wzamian za to otrzymasz od niego 20,000 funtów szterlingów. Wiedz, że od załatwienia tej sprawy zależy cała moja przyszła egzystencja. Pilnuj tych pieniędzy i strzeż się, aby ci ich nie ukradli. Gdyby zdarzyło się jakiekolwiek nieszczęście, znalazłabym się bez środków do życia. Mam do ciebie pełne zaufanie.
Mały Japończyk spojrzał na nią swymi czarnymi oczyma, w których malowało się przywiązanie i szczerość. Ucałował białą rękę swej pani i odparł.
— Może pani liczyć na mnie tak jak na samą siebie. Najpóźniej w ciągu godziny będzie pani miała na swym biurku pieniądze. Niech mnie bogi mego kraju skażą na wieczne tortury, jeśliby miało stać się inaczej!
Mabel Dennis spojrzała na niego z uśmiechem i pogładziła go po głowie. Po wyjściu Japończyka zagłębiła się w fotelu, stojącym przy oknie, usiłując sobie skrócić oczekiwanie czytaniem książki.

Mały mieszkaniec z Nipponu wsunął paczkę do wewnętrznej kieszeni swego palta, zapiął się aż po sam podbródek i szybkim krokiem ruszył w stronę Portsmouth. Z uśmiechem wyobrażał sobie chwilę, gdy złoży otrzymane pieniądze na stoliku swej pani. Widział już w swej wyobraźni zadowolenie, malujące się na jej smutnej twarzyczce. Orientował się dostatecznie w sprawach domowych, aby móc zrozumieć znaczenie, jakie miała ta suma dla lady Mabel.
— Czy jest mister Jeffries? — zapytał w parę minut po tym sekretarza notariusza.
Był to człowiek wysoki i szczupły, całkowicie pochłonięty przeszukiwaniem zakurzonych akt. Urzędnik podniósł głowę i ironiczny uśmieszek pojawił się na jego ustach. Wskazał niewyraźnie ręka na drzwi, prowadzące do gabinetu Jeffriesa i odparł skrzeczącym głosem:
— Tak, mój chłopcze, sir Algernon jest w biurze. Oczekuje cię od kilku minut. Możesz wejść śmiało bez pukania.
Japończyk posłusznie wszedł do gabinetu. Jeffries, który siedział za biurkiem, wstał natychmiast i zbliżył się doń z błyszczącymi oczyma.
— Cóż to, żółty diable, — rzekł brutalnie — czy przynosisz mi moją kasetę?
— Tak, proszę pana — odparł zimno i grzecznie Japończyk.
W kącikach jego ust zarysował się tajemniczy azjatycki uśmieszek. Wyciągnął z kieszeni paczkę i rzekł:
— Zechce pan łaskawie dać mi pieniądze szybko. Pani moja oczekuje mnie w domu z niecierpliwością. Obiecałem wrócić śpiesznie, aby skrócić jej chwile niepokoju.
Jeffries zaśmiał się suchym przykrym śmiechem.
Zbliżył się do okna, rozwinął papier, otworzył paczkę. Zdumienie odmalowało się na jego twarzy na widok zawartych w niej klejnotów. Kamienie lśniły wszelkimi kolorami tęczy. Światło załamywało się w kunsztownych szlifach. W samym środku tej orgii blasków lśnił, jak gigantyczna wyspa wśród lśniących fal tropikalnego morza, sławny czarny diament.
Olbrzymi kamień prawdopodobnie sam wart był ponad 10,000 funtów. W całym swym życiu Jeffries nie widział nic podobnie pięknego, choć w ciągu jego długiej kariery przez jego ręce przeszły kosztowności najsławniejszych angielskich rodzin.
— Mam jeszcze ten oto list dla pana — rzekł nagle Fushimo, przerywając jego zachwyty.
Było to pokwitowanie, wystawione w prawidłowej formie, o którym notariusz zapomniał. Nagłym ruchem porwał je z rąk boya, rozdarł kopertę, rozwinął papier i przebiegł oczyma jego treść. Upewnił się, że tekst pokwitowania był zgodny z jego wskazówkami.
Westchnął głęboko i gęste zmarszczki pojawiły się na jego twarzy. Ironiczny uśmiech znów zaczaił się w kącikach jego ust. Włożył pokwitowanie do kasety, zamknął starannie przykrywę i schował ją do środkowej szuflady biurka. Szufladę tę zamknął na klucz, który schował do kieszeni spodni i spokojnie rozsiadł się w fotelu.
Podniósł głowę: japoński boy stal nieruchomo przed nim z uśmiechem na ustach. Obrzucił go zdziwionym spojrzeniem i zapytał najnaturalnieszym w świecie tonem:
— Na co jeszcze czekasz, mój chłopcze? Twoja rola jest już skończona. Możesz wracać do domu. Czy masz mi jeszcze co do powiedzenia?
Japończyk cichymi krokami zbliżył się do biurka. Na twarzy jego malowało się zdumienie bez granic.
— Ale... Proszę pana... Przecież najważniejsza rzecz pozostała niezałatwiona? Gdzie pieniądze?
— Jakie pieniądze? — zapytał notariusz suchym tonem.
Fushimo przestał rozumieć. Osłupiałym wzrokiem spoglądał na prawnika.
— Pieniądze, które mam zanieść mojej pani.
— Co? — zawył notariusz, podnosząc się. — Pieniądze dałem ci przecież wczoraj — rzekł tonem człowieka obrażonego — Czy sądzisz, że jesteśmy tak głupi, że damy się wziąć na twe dziecinne kawały?
Japończyk nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Nie mógł pogodzić się z faktem, że notariusz, człowiek zaufania publicznego, może zrobić tego rodzaju kawał. W myślach jego panował chaos.
Jeffries rzucił się na niego i ścisnął go za gardło.
— Zbrodniarz! Bandyta! Kanalia! — krzyczał notariusz.
Biedny Japończyk zachwiał się. Obydwaj mężczyźni rozpoczęli zajadłą walkę. Teraz Jeffries starał się oswobodzić z rak azjaty... Młody Japończyk ogarnięty nagłym szałem odwrócił się zwinnie i chwycił swego przeciwnika za kark. Jednocześnie uderzył go silnie biodrami. Notariusz nieprzywykły do chwytów ju-jitsu zachwiał się, zatoczył aż do biurka.
W jednej chwili skoczył w stronę drzwi i otworzył je gwałtownie.
— Smyth! — zawołał — szybko do mnie! Biegnij natychmiast po policjanta.
Zamiast usłuchać rozkazu swego szefa, sekretarz podniósł się ze swego krzesła i wszedł do gabinetu notariusza. Rzucił pytające spojrzenie najpierw na swego patrona następnie zaś na zdyszanego Japończyka.
— Co tu się stało? — zapytał skrzypiącym nieprzyjemnym głosem.
— Co tu się stało? — wykrzyknął Jeffries, trzęsąc się z wściekłości. — Otóż to półdiable żółte, ten szczeniak japoński, ta azjatycka kanalia śmie twierdzić, że nie otrzymał 20.000 funtów szterlingów, które mu wręczyłem wczoraj za pokwitowaniem! Czy wyobraża pan sobie podobną bezczelność, panie Smyth? Czy widział pan kiedyś podobnego? Był pan przecież wczoraj świadkiem, kiedy wręczałem sumę?
— Oczywiście, panie Jeffries — syknął Smyth. — Było to tutaj w naszym biurze. Mogę to twierdzić przed każdym. Zeznam pod przysięgą, że wręczył pan wczoraj temu żółtemu łobuzowi 20.000 funtów, których żąda on dziś po raz wtóry.
Kilku klientów, zwabionych hałasem, zajrzało do gabinetu. Z ciekawością śledzili przebieg sporu i spoglądali groźnie w stronę Fushimo. Było ich około pięciu. Jeffries, korzystając z opinii dobrego ławnika, potrafił zdobyć zaufanie najwyższych sfer londyńskich. Nic też dziwnego, że klienci, pełni zaufania wobec swego notariusza, wzięli odrazu jego stronę. Jeden z nich, leciwy już lord o długiej brodzie, odziany w mundur cesarskiej gwardii, zbliżył się wolno do Japończyka i zmierzywszy go przez chwilę zimnym spojrzeniem rzekł rozkazująco:
— Jesteś skończonym łotrem, mój chłopcze, jeśliś zdołał już przepuścić sumę, wręczoną cl wczoraj przez pana notariusza, możesz być pewien, że otrzymasz conajmniej dziesięć lat ciężkich robót!
Biedny Fushimo z przerażeniem rozglądał się dokoła. Cała scena wydawała mu się złym snem.
— Nie mam pieniędzy i mogę przysiądz wobec każdego, że ich nie otrzymałem. Przed paru minutami wręczyłem temu panu kasetę z drogimi kamieniami. Otrzymałem od mej pani rozkaz przyniesienia natychmiast 20.000 funtów. Jeśli zapytacie moją panią opowie wam to samo i wszystko się wyjaśni.
— Któż jest twoją panią? — zapytał pułkownik angielski, marszcząc brwi.
— Lady Mabel Dennis — odparł Japończyk śpiesznie.
Wymówił te słowa z takim szacunkiem, jak gdyby szło o jedną z pierwszych osób w państwie.
Stary lord drgnął.
— Lady Mabel Dennis? — powtórzył, jak gdyby nie był pewny, czy dobrze usłyszał nazwisko. — Hm, hm... Ojciec tej młodej damy był prawdopodobnie kapitanem okrętu „Queen“, czyż nieprawda?
— Tak jest, proszę pana — odparł Fushimo dumny, że wszyscy znali nazwisko jego kapitana, który zabrał go z sobą do Europy.
Notariusz jednak nie mógł pozwolić na przedłużanie niebezpiecznej dlań rozmowy. Brutalnie lecz skutecznie wtrącił się do rozmowy.
— Kapitan Dennis mógł być dziesięć razy komendantem „Queen“, a mimo to ten żółty łotr otrzymał wczoraj ode mnie 20.000 funtów, wzamian za pokwitowanie jego pani... Dziś ośmiela się powrócić do mnie i powtórnie żądać owej sumy. To bandyta i łotr, jaki nie ma sobie równych.
Rzucił się powtórnie na Japończyka.
— Przyznaj łobuzie — wrzasnął z wściekłością — że otrzymałeś wczoraj pieniądze z moich własnych rąk.
Japończyk spojrzał poważnie na swego napastnika. Szybkim ruchem, również zwinnym jak poprzednio, odrzucił notariusza Jeffriesa, że ten zatoczył się i upadł na podłogę.
Fushimo zwrócił się w stronę starego lorda i rzekł z nutą szczerości w glosie.
— Mam wrażenie, że nie jest pan dumny z przynależności do wielkiego narodu brytyjskiego, gdzie tego rodzaju ludzie mogą być notariuszami.
— Co? — począł znów krzyczeć Jeffries, przybierając pozę obrażonego granda hiszpańskiego — Ten wyrzutek japoński ośmiela się tu wobec wszystkich obrażać bezkarnie naród brytyjski?
Fushimo wzruszył ramionami i bez słowa zwrócił się w stronę drzwi. Wiedział, że sam nie zdoła przekonać nikogo o swojej niewinności. Należało więc jaknajszybciej zwrócić się o pomoc do swej pani. Przeszkodził mu w tym wysoki sekretarz, który stanąwszy przy drzwiach zagrodził mu drogę.
— Nie tak prędko, mój chłopcze — rzekł, kładąc mu rękę na ramieniu — poczekaj aż zajmie się tobą policja. Inspektor Baxter ucieszy się niezawodnie z poznania twej miłej osóbki.
Zdanie to nie poszło w smak jego szefowi. Jeffries rzucił pełne jadu spojrzenie w stronę swego sekretarza i zgrzytnął zębami. Chciał widocznie, aby przykra ta scena skończyła się jaknajprędzej. Notariusz widocznie miał swe własne plany i pragnął jaknajprędzej pozbyć się Japończyka, aby obmyśleć szczegóły dalszej akcji. Propozycja Smytha zmuszała go do grania w dalszym ciągu rozpoczętej komedii. Podbiegł do swego biurka, otworzył szeroko środkową szufladę i wyjął z niej pokwitowanie, podpisane ręką lady Mabel Dennis.
— Oto pokwitowanie jego pani — rzekł, powiewając papierkiem w kierunku starego lorda.
Stary lord ujął pokwitowanie, poprawił binokle i począł je czytać. Było ono zredagowane w sposób następujący:

Stwierdzam niniejszym, że otrzymałam od sir Algernona Jeffriesa, Notariusza, sumę 20,000 funtów szterlingów tytułem ceny kupna mych klejnotów rodzinnych.
Mabel Dennis.

Lord zamyślił się przez chwilę. Nie był jeszcze całkiem przekonany, lecz odrzucił swe podejrzenie i potrząsnął energicznie głową. Powolnym ruchem zwrócił kartę papieru notariuszowi.
— Dziękuję panu, panie notariuszu — rzekł. — Jestem najmocniej przekonany, że powinniśmy zatrzymać Japończyka.
Fushimo drgnął, jak tknięty prądem elektrycznym. Pokładał wielką nadzieję w poczuciu sprawiedliwości starego żołnierza i wierzył, że z jego pomocą uda mu się ustalić swą niewinność. Jednak i on zwrócił się przeciwko niemu. Niespokojnymi oczyma przebiegał pokój i zatrzymał wzrok na drzwiach, jako na swej jedynej ucieczce. W tej właśnie chwili wysoki mister Smyth opuścił swój posterunek przy drzwiach, aby spełnić rozkaz szefa. Zwinnie, jak dziki kot, Japończyk prześlizgnął się pomiędzy stojącymi ludźmi. Kilku uderzeniami pięści odrzucił w bok oszołomionego urzędnika, szybko wyskoczył z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Gdy zdumieni klienci poczęli wracać do przytomności, Japończyk był już daleko.
Auta, motocykle, autobusy mknęły tuż obok niego. Tłum przechodniów wchłonął go i mały azjata zniknął w wirze wielkiego miasta. Scena, która rozegrała się niedawno w biurze notariusze, wydawała mu się złym snem. Krew tętniła w jego skroniach. Biegł jak w gorączce. Ogarnął go smutek na myśl o czekającej napróżno jego pani.
— Podły pies — syknął, mając na myśli notariusza.
W głębi jego azjatyckiej duszy malował sobie obraz notariusza Jeffriesa, zasztyletowanego, leżącego w kałuży krwi.
Dyszał zemstą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.