Indyjski dywan/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Indyjski dywan |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 24.2.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Lady Mabel Dennis siedziała zamyślona w swym wspaniale urządzonym buduarze z głową opartą na dłoniach i spoglądała przez okno na ulicę. Był mglisty październikowy wieczór. Przez cały dzień ani jeden promień jesiennego słońca nie zdołał przedrzeć się przez ciężkie chmury, wiszące nisko nad smutnymi ulicami Londynu.
Młoda dziewczyna odziana w czarny strój odznaczała się niezwykłą pięknością. W szarych jej oczach malował się wyraz smutku. Jasne włosy lśniącymi kaskadami ocieniały jej gładkie czoło.
Zmrok już zapadał i nadawał pokojowi piętno ponure. Dziewczyna podniosła się i nacisnęła na guzik dzwonka. Do pokoju wszedł bezszelestnie jakiś człowiek i nie mówiąc słowa zapalił światło. Oślepiająca jasność zalała pokój. W świetle tym można było z łatwością spostrzec, że mężczyzna, który zatrzymał się obok drzwi, był Japończykiem.
— Fushimo, — rzekła młoda lady do służącego. — Zaniesiesz natychmiast ten list do sir Algernona Jeffriesa. Jest to notariusz, który mieszka pod nr. 46 na Portsmouth Street. Musisz go zanieść osobiście, oddać go do własnych rąk i czekać na odpowiedź. Postarasz się wrócić jaknajśpieszniej z powrotem.
— Dobrze, proszę pani — rzekł boy, spoglądając na swą panią niespokojnym wzrokiem.
Młoda dama usiadła przy biurku i szybko skreśliła następujący list:
Szanowny Panie!
Zwracam się do Pana z następującą propozycją handlową: Ojciec mój, kapitan Joe Dennis, który dowodził okrętem „Queen“, zaginął bez śladu wraz ze swym statkiem, na szerokości Tajfongu, w pobliżu wybrzeży Chińskich na północ od Hong-Kong. Okręt stanowił jego własność i nie był ubezpieczony. Oczywista, że zginął również i ładunek. Ponieważ matka moja zmarła dwa lata temu, zostałam po tej katastrofie sierotą.
Jako cały majątek pozostała mi kaseta z klejnotami rodzinnymi, pomiędzy którymi znajdują się szafiry, szmaragdy i diamenty. Najcenniejszym z nich jest czarny diament brazylijski, ważący około 650 karatów. Kamienie te są nieoprawione. Jubiler Robinson, którego zna Pan z pewnością, oszacował je na 60.000 funtów szterlingów. Zwracam się do Pana z propozycją kupna, ponieważ chwilowo jestem w trudnościach pieniężnych i lekarze zalecają mi wyjazd do Egiptu. Żądam za wszystko 20.000 funtów gotówką. Suma ta nie jest wygórowana i stanowi zaledwie jedną trzecią realnej wartości klejnotów. Dodaję jednocześnie, że cena ta jest ostateczna.
Jeśli propozycja moja panu odpowiada, proszę o danie pisemnej odpowiedzi oddawcy niniejszego listu. W wypadku tym natychmiast przesłałabym Panu kasetę, która znajduje się w skarbcu Banku Angielskiego. Mogłabym uczynić to najwcześniej jutro za pośrednictwem tego samego człowieka, który posiada moje zaufanie. Jednocześnie musiałby Pan wręczyć oddawcy gotówką dwadzieścia tysięcy funtów, ponieważ suma ta jest mi konieczna.
W oczekiwaniu odpowiedzi kreślę się
z poważaniem
Mabel Dennis.
Uśmiechając się kącikami ust, młody boy wziął list i schował go do kieszeni swej bluzy.
— Postaram się wrócić jaknajszybciej — rzekł spokojnie.
Opuścił pokój tak cicho jak wszedł. Mabel Dennis z ściśniętym sercem spoglądała w kierunku drzwi. Słyszała oddalające się kroki swego żółtego służącego oraz odgłos zamykających się drzwi wejściowych. Wróciła z powrotem do swego fotela, stojącego w pobliżu pięknego drogiego fortepianu. Ukryła twarz w dłoniach i poczęła płakać rozpaczliwie. Wielkie łzy toczyły się po jej białych dłoniach. Trwało to przez kilka minut. Opanowała się wreszcie, wytarta oczy koronkową chusteczką i westchnęła głęboko. Ileż ją kosztowało wysiłku i nerwów napisanie tego listu do nieznajomego człowieka. Zdecydowała się oddać w obce ręce jedyne przedmioty, które jej pozostały po jej uwielbianym ojcu. Cały dzień poprzedni walczyła z sobą, nie mogąc powziąć ostatecznej decyzji. Ogarniało ją dziwne uczucie, uczucie, że zdradziła pamięć swego ojca. Była to smutna konieczność. Sprzedaż innych przedmiotów nie dałaby sum, wystarczających na pokrycie olbrzymich długów. Mimo to myśl o rozstaniu się z kosztownościami była jej poprostu nieznośna.
Przelotny uśmiech zaigrał na jej wargach. Mimowoli potrząsnęła energicznie głową, jak gdyby zaprzeczając w duchu samej sobie. Klejnoty te nie były ostatnim wspomnieniem, łączącym ją z pamięcią ojca. Ważniejszą daleko pamiątką był młody boy japoński, Fushimo, którego kapitan przywiózł przed paru laty ze swej ostatniej podróży do Nagasaki i oddał swej córce, jako jej osobistego służącego. Od tej chwili Fushimo pozostawał wyłącznie do usług miss Mabel Dennis. Przyzwyczaiła się do niego, do jego cichych ruchów i wiernego oddania. Ze strachem myślała o chwili, kiedy Fushimo zatęskni za swoją ojczyzną i zechce opuścić Anglię. Chłopcu jednak spodobał się widocznie pobyt w stolicy brytyjskiego imperium. Nauczył się mówić doskonale po angielsku i przyswoili sobie nietylko dialekt mieszkańców Whitechapel albo Battersea, ale również najprawdziwszy cockney, którym mówią męty londyńskie. Mabel musiała uśmiechnąć się na samo wspomnienie komicznej powagi, z jaką powtarzał wyrażenia, zasłyszane w najgorszych spelunkach Londynu. Zmarszczyła brwi: spelunki te to była słaba strona Fushimo. Podczas dnia trudno było znaleźć lepszego odeń służącego. Skoro jednak zapadała noc, znikał natychmiast w otchłani wielkiego miasta i wracał dopiero nad ranem. Trawił długie godziny na błądzeniu po najgorszych dzielnicach Londynu, dokonywując często niezwykle ciekawych odkryć, będących zazwyczaj udziałem agentów Scotland Yardu. Pozostawał przy tym drobiazgowo uczciwy i wierny. Pani jego oceniała go należycie. Rozumiała, że tylko niezwykła ciekawość popycha młodego Japończyka na zakazane ścieżki. Lady Mabel starała się niejednokrotnie odwieźć Fushima od tych nocnych wędrówek. Skoro spostrzegła jednak, że uwagi jej pozostają bez echa, zostawiła Fushimo własnemu losowi. W całym szeregu drobnych, codziennych sytuacyj przekonała się, że Japończyk był uczciwy jak złoto i wierny jak pies. Czemuż więc miałaby go pozbawiać jego jedynej przyjemności? Jej ojciec za życia był o nim tego samego zdania i powtarzał niejednokrotnie swej córce, że jest to zuch niemający sobie równego.
Podczas gdy lady Mabel pogrążona była w tych rozważaniach, japoński boy przybył do mieszkania notariusza. Mister Algernon siedział w swoim biurze. Z pewną nieufnością odczytał przyniesiony mu przez Japończyka list. Sir Jeffries znał dobrze kapitana i był z nim nawet w stosunkach w czasie gdy ten prowadził duże interesy z koloniami. Wiedział niezawodnie o istnieniu klejnotów, które kapitan Dennis zebrał w czasie swej podróży i oto córka kapitana Dennisa zwracała się do niego z propozycją nabycia diamentów. Dwadzieścia tysięcy funtów — to prawie darmo — pomyślał notariusz i chytry uśmiech zjawił się na jego ustach. Obrzucił szybkim spojrzeniem młodego posłańca, stojącego skromnie przy drzwiach. Miało się wrażenie, że stara się przeniknąć jego charakter, jego zamiary i wystawić na próbę jego lojalność.
Fushimo bez słowa uśmiechał się przyjaźnie.
Notariusz uspokoił się. Pochylił się nad biurkiem i gwiżdżąc z zadowoleniem począł redagować odpowiedź.
W odpowiedzi tej wyrażał zgodę na zaproponowaną przez miss Mabel sumę oraz zawiadamiał, że nazajutrz, o godzinie piątej pieniądze będą do dyspozycji panny Dennis w jego biurze i będzie je mogła otrzymać po doręczeniu kasety. Prosił wreszcie sprzedawczynię, aby przez swego boya przysłała o określonej godzinie klejnoty wraz z zaświadczeniem, że nabył je mister Algernon za sumę 20.000 funtów w gotówce. Pokwitowanie to miało być konieczne z czysto handlowych względów, aby uniknąć w przyszłości sporów co do legalnego posiadania drogich kamieni.
Natychmiast po zakończeniu tranzakcji wręczę Pani japońskiemu boyowi sumę 20.000 dolarów i wszystko załatwię zgodnie z obyczajami handlowymi.
Zapieczętował list swą pieczęcią i wręczył boyowi, który niezwłocznie wrócił do oczekującej go niecierpliwie pani.
Po wyjściu z biura notariusz uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem na myśl o jutrzejszym interesie. Na ustach jego igrał wciąż ten sam budzący niepokój uśmiech.
Klejnoty rodzinne Dennisa!... Winszował sobie że nie wypuścił z rąk tak znakomitego kąska. Wdzięczny był kapitanowi Dennisowi, że zginął na morzu i że jeszcze za życia zawarł z nim kilka tranzakcyj handlowych.