Indyjski dywan/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Indyjski dywan |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 24.2.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Następnego ranka lord Lister spożywał śniadanie w towarzystwie swego sekretarza i przyjaciela Charley Branda. Nagle Charley przestał czytać gazetę i rzekł:
— Posłuchaj, Edwardzie... — To ciekawa historia...
— Co się stało, mój chłopcze? — odparł lord Lister, podnosząc wzrok.
— Czy powiesz mi wreszcie — rzekł Charley po chwili milczenia — czemu przyprowadziłeś do domu tego obdartusa japońskiego, zalanego na śmierć?
— Sam nie wiem — rzekł Tajemniczy Nieznajomy, wzruszając ramionami. — Usłuchałem swego instynktu. Przeczuwam, że kryje się w tym jakaś tajemnica.
— Ten typ jest najprawdopodobniej Japończykiem?
Lord Lister skinął potakująco głową. Młody sekretarz zrezygnowanym ruchem sięgnął powtórnie po gazetę. Wiedział, że jeśli lord nie chce o czymś mówić, wszelkie zapytania będą bezcelowe.
W godzinę później Raffles zabrał się do swego ulubionego zajęcia, to jest do rozwiązywania trudnych zagadnień z dziedziny matematyki i mechaniki. Młody Japończyk, któremu stary służący lorda Listera dał swoje ubranie, stał za jego krzesłem. Lord Lister udawał, że pracuje z zapałem, obserwując jednocześnie w malutkim ręcznym lusterku twarz stojącego za nim chłopca. Japończyk po pewnym czasie począł krzątać się po pokoju, sprzątając i czyniąc porządki. Poruszał się bezszelestnie i sprawnie, dając tym dowód, że był doskonałym lokajem.
Raffles uśmiechnął się z zadowoleniem i wstając nagle z za biurka, zbliżył się szybko do Japończyka.
Jak się czytelnicy z łatwością mogli domyśleć, był nim Fushimo, lokaj nieszczęsnej Mabel Dennis.
Blade policzki chłopca zaczerwieniły się pod badawczym spojrzeniem lorda Listera. Biedny, chłopiec przypomniał sobie po przyjściu do przytomności wypadki ubiegłej nocy. Przypomniał sobie jak krążył bez celu po ulicy City, następnie po zaułkach East Endu. Nie miał odwagi wrócić do domu, gdzie oczekiwała go jego pani. Nigdy bowiem, mimo żywionego doń zaufania, nie uwierzyłaby w nieprawdopodobną historię, że padła ofiarą oszustwa ze strony otoczonego szacunkiem prawnika... To było zupełnie niemożliwe... Fushimo udał się do Whitechapelu. Tutaj wspomnienia jego urwały się. Nie wiedział w jaki sposób dostał się do domu, w którym znajdował się obecnie. Nie znał zupełnie wytwornego pana, który stał przed nim, patrząc nań bystro swymi gorejącymi czarnymi oczami. Pod pytającym wzrokiem Listera zmieszał się i począł czyścić wspaniałą serwską wazę z takim zapałem, że omal nie starł delikatnego złotego rysunku. Wreszcie Lister przerwał przykre milczenie.
— Powiedz mi, mój chłopcze — rzekł uprzejmie — w jaki sposób doprowadziłeś się do takiego stanu, w którym znalazłem cię wczoraj. Jesteś przecież Japończykiem a Japończyk nie upija się nigdy..
Fushimo czerwienił się i bladł naprzemiam. Ani jedno słowo nie mogło przejść przez ściśnięte gardło. Wiedział jednak, że trzeba rozpocząć opowiadanie. Zajęło mu ono dobre pół godziny, ponieważ ozdobił je wszelkimi zwrotami retorycznymi, w jakich lubują się ludzie wschodu.
Raffles słuchał go ze zmarszczonymi brwiami. Wiedział, że Japończyk mówił szczerą prawdę. Wziął od niego adres biura Jeffriesa oraz adres Mabel Dennis, poczem polecił mu udać się do swego pokoju. Po południu tegoż dnia jakiś stary człowiek o zaczerwienionej twarzy i rudych włosach, wysuwających się z pod czapki, opuścił willę przy Regent Street.
Ubrany nędznie robił wrażenie biednego irlandczyka. Pod pachą dźwigał tekę, na ramieniu zawieszony miał olbrzymi parasol.
Był to lord Lister, który w tym przebraniu postanowił rozpocząć dochodzenie w sprawie Japończyka.
Pogoda zmieniła się. Deszcz przestał padać i mgła zrzedła. Tylko zimny wiatr mroźnym tchnieniem ścinał oddech przechodniów.
Gdy Raffles stanął przed domem Nr. 46 na Portsmouth Street zauważył, że na piętrze zajmowanym przez notariusza oświetlone jest tylko, jedno okno. Na zasadzie planu sytuacyjnego, otrzymanego od Fushimy, Raffles przyszedł do wniosku, że światło pada z przedpokoju. Wynikało z tego, że Jeffriesa nie było w biurze i że’ tylko sekretarz Smyth pracuje jeszcze przy swoim biurku. W minutę później lord Lister nacisnął dzwonek przy drzwiach, na których widniała następująca tabliczka:
Notariusz
Doktór Praw
Upłynęła długa chwila, zanim w uchylonych drzwiach ukazała się wysoka i szczupła sylwetka sekretarza.
— Czego pan chce? — mruknął. — Już jest po godzinach urzędowania.
Raffles zdjął uprzejmie swój wystrzępiony kapelusz:
— Proszę mi wybaczyć — rzekł. — Idzie tu o bardzo poważną sprawę, w której muszę natychmiast porozmawiać z sir Algemonem. Jest uprzedzony o moim przyjeździe. Prawdopodobnie jednak list mój nie zdążył przybyć na czas, ja zaś zaniedbałem zawiadomienia go przez telefon. Jeśli zechciałby mi pan podać adres prywatny sir Jeffriesa, byłbym panu niezmiernie zobowiązany.
— Niestety — rzekł sekretarz. — Nie mógłbym nawet określić panu... hm... podać panu adresu domu... gdzie notariusz obecnie przebywa....
Raffles słuchał z największą uwagą.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł dobrodusznie. — Czy mam przez to rozumieć, że pan notariusz posiada w Londynie kilka miejsc zamieszkania?
Smith zmarszczył po olimpijsku swe brwi.
— Niechże więc sam pan się dowie, gdzie mieszka notariusz Jeffries i pozostawi mnie w spokoju! — mruknął niezadowolony. — Mam jeszcze dużo do roboty.
Nie dając Rafflesowi czasu do rozmowy, zamknął mu przed nosem drzwi. Lord Lister udał się do pobliskiej restauracji, gdzie w książce telefonicznej odszukał adres Jeffriesa.
— Manchester Street 81 — szepnął, zapisując sobie adres w notatniku.
W pól godziny później znalazł się przed domem, w którym zamieszkiwał notariusz. Spostrzegł, że na pierwszym piętrze nie było nikogo. Nie zrażając się tym udał się do dozorcy i dzięki sutemu napiwkowi otrzymał potrzebne mu informacje. Jeffries zamieszkiwał na Manchester Street od dość dawna. Wychodził bardzo często. Korespondencje kierowano zawsze na adres biura. Posiadał ponadto w samym Londynie jeszcze dwa inne pięknie umeblowane mieszkania, którymi posługiwał się tylko w pewnych okolicznościach. Mieszkanie na Manchester Street miało charakter reprezentacyjny i notariusz włożył olbrzymie sumy w jego urządzenie.
— Czy nie ma go teraz w domu? — zapytał Raffles. — Chciałbym go się poradzić w pewnej bardzo ważnej sprawie ubezpieczeniowej?
— Nie, nie ma go — odparł dozorca. — Wątpię, czy wróci dziś wieczorem.
Lord Lister pożegnał się z dozorcą i zadowolony z uzyskanych informacyj udał się do lokalu, uczęszczanego przeważnie przez kupców, handlujących diamentami. Szybko wszczął rozmowę z jednym z nich i zyskał ich pełne zaufanie, dzięki użyciu pewnych dobrze mu znanych gwarowych wyrażeń. Na zakończenie zaprosił ich na wspaniały obiad, dla uczczenia, jak mówił, doskonalej tranzakcji. Tegoż dnia miał podobno kupić olbrzymi diament wagi 600 karatów. Kamień ten z największymi trudnościami wycyganił od jakiegoś Turka, który nie znał się absolutnie na diamentach. Handlarze przyszli do wniosku, że mister Mellers — tak bowiem przedstawił się Raffles — był doskonałym znawcą i świetnym kompanem. Po opróżnieniu czterech czy pięciu butelek szampana, Raffles z łatwością sprowadził rozmowę na temat notariusza Jeffriesa. Notariusz był doskonałe znany w tych kołach.
— Oho — zawołał niejaki Brown, który niedawno wyszedł z więzienia, byłbym zadowolony, gdybym wiedział tyle co on — zaśmiał się głośno i huknął o stół pięścią tak silnie, że zadrżały kieliszki.
— Jest to człowiek uczciwy, mili panowie! Za takiego uważa go całe społeczeństwo. Gdybym panu opowiedział, mister Mellers, co ten gagatek zdążył zrobić w ciągu jednego roku, nie dałbyś pan wiary! I ja nie uwierzyłbym, gdybym nie słyszał tego z ust samego Jeffriesa, który opowiedział mi to w czasie, gdy prowadziliśmy pewne wspólne interesy. I co to były za interesy! Ryzyko było ogromne. Wiele razy chciałem już rzucić wszystko, byleby tylko ratować swą skórę. Jeffries jednak pracował z takim spokojem i z taką pogodą oraz odwagą, że wszystkie nasze wyczyny udawały się znakomicie. Oczywista, że uczestniczyłem wówczas w grubych zyskach. Otóż takich spraw, jak nasza, miał notariusz przeciętnie około dwuch miesięcznie. Oceniam go dziś na sześć do ośmiu milionów funtów sterlingów.
— Ależ, miły Brownie — odparł Raffles. — Jakże możliwe jest, że notariusz miesza się do takich spraw? Jakby wyglądał, gdyby policja wtrąciła się do jego interesów?
— Tak — odparł Brown — mogłoby to się zdarzyć tylko głupcowi. Nasz Jeffries nim nie jest.
— Oczywista — wtrącił się do rozmowy inny.
— Ten gentleman ma w Londynie trzy mieszkania, w których zamieszkuje co pewien czas pod przybranymi nazwiskami. Nie wiem, jak to zostało urządzone, ale z gabinetu jego można bezpośrednio łączyć się telefonicznie z jego mieszkaniami. Mam wrażenie, że jego cichym wspólnikiem jest Smyth, sekretarz. Kiedy czuje, że grunt zaczyna mu się palić pod stepami, Jeffries znika w jednym ze swych trzech mieszkań. W biurze nie dają nigdy jego adresu.
Po kilku godzinach podobnej rozmowy, Raffles utwierdził się w przekonaniu, że sir Jeffries — notariusz i doktór praw, jest najbardziej niebezpiecznym złoczyńcą w Londynie.
Udał się do swego mieszkania na Regent Street. Po drodze rozmyślał nad planem dalszej akcji, mającej na celu przeszkodzenie notariuszowi w odsprzedaży brylantów któremuś ze swych przyjaciół.