<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Indyjski dywan
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 24.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nocna wizyta.

— Do diaska — zaklął Charley Brand. — Nie wtem w jaki sposób można będzie załatwić tę nową histerię. W świetle twego opowiadania notariusz wygląda mi na niesłychanie sprytną sztukę. Czy sądzisz, że tego rodzaju człowiek da się łatwo oskubać przez ciebie?
— Hm... Prawdopodobnie będzie to ciężka przeprawa — odparł Tajemniczy Nieznajomy, obrzucając krytycznym spojrzeniem wystawy wspaniałych sklepów, znajdujących się na ulicy, którą właśnie szli.
— Czy masz już jakiś plan?
Raffles potrząsnął przecząco głową.
— Odłóżmy tę rozmowę na później — rzekł. — W chwili obecnej chciałbym przede wszystkim wiedzieć, w którym z tych domów mieszka nasz pan notariusz. Mam dziś wieczorem nader ważne posiedzenie w Yacht - Klubie, którego nie chciałbym opuścić. Pewien niemiecki profesor będzie miał dziś odczyt o najnowszych zdobyczach oceanograficznych księcia Alberta z Monaco. Tobie pozostawiam swobodę rozporządzania swoim czasem.
— Masz rację — zaśmiał się Charley. — Bezcelowe wałęsanie się po lokalach sprawi mi większą przyjemność niż wysłuchiwanie nudnego odczytu na nieinteresujący mnie temat. Mimo to spełnię każde twoje zlecenie...
Lord Lister przeszedł parę kroków w milczeniu i rzekł:
— Mam do ciebie pewną prośbę. Nie idzie tu o spełnienie wielkiego czynu, mimo to misja ta jest nader doniosła.
— O co idzie? — zapytał Charles spokojnie.
Lord Lister zaciągnął swego sekretarza do eleganckiej kawiarni. Zasiedli obydwaj przy stoliku i zamówili herbatę i grzanki.
— Oto moja prośba: — rzekł. — Dziś po południu postarasz się zebrać wszelkie wiadomości o sposobie życia i o zwyczajach Jeffriesa. Pozostawiam ci wszelką swobodę wyboru drogi...
Charles Brand nie był zbyt zachwycony swą misją. Istniały rzeczy bardziej ciekawe, niż chodzenie od dozorcy do dozorcy oraz od sprzedawcy do sprzedawcy, z zapytaniami, dotyczącymi życia obcego człowieka. Mimo to zapewnił swego chlebodawcę, że wszystko zostanie spełnione ku jego najwyższemu zadowoleniu.
— Sądząc z tego, co słyszałem dotychczas, Edwardzie, sprawa musi przybrać wkrótce całkiem inny obrót — rzekł na pożegnanie. — Zabiorę się natychmiast do pracy.
— Czy przypadkiem piękna Mabel nie odgrywa pewnej roli w twoim pośpiechu? — rzekł, śmiejąc się, lord.
Charles Brand wyprostował się ze śmiechem i szybko wyszedł z kawiarni. Tajemniczy Nieznajomy pozostał tam jeszcze godzinę, czytając najnowsze gazety.
Jeffries, notariusz i doktór praw, spoglądał na ulicę z okien swego salonu przy Manchester Street. Salon zalegały ciemności. Notariusz umyślnie nie zapalał światła, aby nie można było spostrzec, że z za firanki obserwuje ulicę.
— Do diabła — mruknął do siebie. — Założyłbym się o szylinga, że ten ciemny typ, spacerujący tam i z powrotem po ulicy, knuje coś przeciwko mnie.
Jeffries z największą ostrożnością począł obserwować tego człowieka. W pierwszej chwili pomyślał o owym Irlandczyku o czerwonych włosach, którego nie przyjął ani jego sekretarz, ani też dozorca. Starał się przypomnieć sobie dany mu przez Smytha opis i porównać go z wyglądem obserwowanego indywiduum. Notariusz jednak szybko przyszedł do wniosku, że nie była to ta sama osoba. Nie mógł spostrzec ani cienia podobieństwa z czerwonowłosym Irlandczykiem. Niepokojący go jegomość był wysoki i szczupły, nie robił bynajmniej wrażenia źle płatnego agenta asekuracyjnego.
— Od dwuch dni ktoś mnie nieustannie śledzi — szepnął do siebie. — Nie wiem, czy stoi to w jakimkolwiek związku z aferą miss Dennis. Być może, że idzie tu o zwykłą kradzież. Jestem z lekka tym zaniepokojony. Dziś po południu jakiś młody człowiek starał się dowiedzieć szczegółów o mych zwyczajach. Trzeba będzie mieć się na baczności.
Zamyślił się głęboko. Po chwili twarz jego rozjaśniła się jakąś nową myślą. We wszystkich pokojach zapalił elektryczne światło. Trwało to przez kilka minut, w czasie których notariusz uporządkował w kilku szufladach, wyjął z biurka rewolwer i włożył go do kieszeni. Następnie rzucił okiem w stronę zegara. Zgasił światło. Całe mieszkanie pogrążyło się znów w ciemnościach.
Wyjrzał przez okno: nieznajomy stał ciągle na swym stanowisku. Jeffries ze zdenerwowania gwizdnął przeciągle przez zęby. Wreszcie powziął ostateczną decyzję i wyszedł z mieszkania. Przez pewien czas stał przed bramą, ażeby obserwujący mógł go lepiej zobaczyć. Następnie przeszedł na drugą stronę ulicy i podszedł do spacerującego mężczyzny.
Zatrzymał się i zawołał taksówkę. Rzucił szoferowi nazwę ulicy, znajdującej się w oddalonej dzielnicy Londynu. Człowiek usłyszał niewątpliwie adres. Gdy taksówka ujechała kilka kilometrów, Jeffries kazał szoferowi zatrzymać się. Tłómacząc się, że zapomniał zabrać czegoś z domu, wysiadł z auta i wrócił na Manchester Street. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Na ulicy nie zastał człowieka, który go szpiegował...
Jeffries ukrył się w zagłębieniu bramy i począł obserwować swe mieszkanie. Przytłumione światło sączyło się z jednego z okien. Ktoś musiał zapalić lampę, stojącą na biurku w jego gabinecie. Osobnikiem tym nie mógł być nikt inny, tylko człowiek szpiegujący go.
W gabinecie stała kasa żelazna.
— Doskonale, doskonale — szepnął do siebie Jeffries z zadowoleniem.
Podejrzenia jego sprawdziły się. W pierwszej chwili myślał o tym, aby zawiadomić policję. Po namyśle jednak zmienił zdanie. Z dobrze zrozumiałych względów wołał, aby Scotland Yard nie zajmował się zbytnio jego osobą. Wszedł do położonej naprzeciw domu kawiarni i z poza jej okien obserwował swoje mieszkanie. Postanowił czekać, aby włamywacz mógł swobodnie rozpocząć swoją robotę i wówczas dopiero wtargnąć do mieszkania. W ten sposób uniknie skandalu. Pewien był wytrzymałości swej ogniotrwałej kasy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.