<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriele D’Annunzio
Tytuł Intruz
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aleksandra Callier
Tytuł orygin. Intrus
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Myśl o wycieczce do willi Bzów zajmowała mnie przez dzień cały i jeszcze dzień następny bez przerwy. Nigdy, zdaje mi się, oczekiwanie na godzinę oznaczoną na pierwszą schadzkę miłosną; nie natchnęłoby mnie podobną niecierpliwością. „Ohydne, wstrętne sny, zwykły skutek halucynacyi“. W ten sposób sądziłem rozpacz moją w tę pełną smutku sobotę, z lekkiem sercem, z zupełnem zapomnieniem wszystkich podejrzeń poprzednich, cały pod wpływem złudzeń upartych, które wracały, gdym je odegnał, odradzały się, kiedym je zburzył.
Niepokój żądz zmysłowych przyczyniał się jeszcze do przyćmienia we mnie, do przytępienia jasnej świadomości. Marzyłem o odzyskaniu napowrót nietylko duszy, ale i ciała Juliany; w tę niecierpliwość moją wchodziła w części także i namiętność fizyczna. Nazwa willi Bzów budziła we mnie wspomnienia rozkoszne, wspomnienia nie owej idylli niewinnej, ale płomiennej namiętności, nie westchnień, ale krzyków rozkoszy. Nie opatrzyłem się, jak sam może zaostrzyłem jeszcze moją żądzę przez nieuniknione obrazy, lęgnące się zwykle z podejrzeń; tę truciznę ukrytą nosiłem w sobie. Dotąd, samej rzeczy, sądziłem, że wzruszenie, co mnie owładnęło, jest głównie i wyłącznie duchowej natury i że w oczekiwaniu wielkiego dnia znajdowałem upodobanie w wyobrażaniu sobie tych rozmów, jakiemi zamierzałem przekonać kobietę, od której pragnąłem otrzymać przebaczenie. Obecnie natomiast, wprost przeciwnie, mniej daleko przedstawiałem sobie tę scenę patetyczną pojednania, jak raczej tę, która miała być jej konsekwencyą bezpośrednią. Przebaczenie równoznacznem było dla mnie z oddaniem się, pocałunek nieśmiały w czoło zamieniał się w tych rojeniach już w pocałunek ust namiętny... I zwolna wyparło to drugie marzenie niepokonanie pierwotne rojenia, jeden obraz wyłączny wykluczył wszelkie inne, owładnął mną, ogarnął całego, nieprzeparty, niezmienny, jasny, dokładny we wszystkich szczegółach. „Będzie to po śniadaniu. Kieliszek „chablis“ wystarczył do podniecenia Juliany, która nieomal nigdy nie pija wina. Z każdą chwilą gorąco się wzmaga w to popołudnie wiosenne; zapach róż, bzu staje się coraz silniejszym, coraz więcej odurzającym; jaskółki przemykają jak strzały z świergotem ogłuszającym. Jesteśmy sami, przejęci oboje drżeniem wewnętrznem nie do zniesienia. I nagle ja jej powiadam; — Czy nie poszłabyś razem ze mną obejrzeć dawny nasz pokój? — Pokój weselny, który z umysłu nie otwierałem podczas oględzin willi. Wchodzimy. Słychać w nim ten szum jakiś głuchy, taki sam szum, jaki się słyszy w głębokich załomach niektórych muszli; ale to tylko szmer krwi w mych żyłach. Ona także bezwątpienia słyszy ten szum tak samo — i tak samo u niej jest to szmer krwi, gwałtownie pulsującej w żyłach. Zresztą dokoła cisza; rzekłbyś, że i jaskółki przestały świergotać. Chcę coś mówić a za pierwszem słowem, co mi uwięzło w gardle, ona pada w moje objęcia, niemal omdlała...
Ten obraz mej wyobraźni urastał wciąż, zbogacał się w szczegóły bezustannie, komplikował, dochodził do niesłychanej widoczności. Nie byłem w stanie oprzeć się zupełnej jego wyłączności w mym umyśle. Powiedziałbyś, że budził się we mnie dawny rozpustnik, tak głęboką sprawiało mi przyjemność rozpatrywanie i pieszczenie w myśli tego obrazu rozkoszy. Czystość, którą zachowywałem od kilku tygodni, w to ciepło wiosenne, wywarła także wpływ niemały na odrodzony mój organizm. Proste zjawisko fizyologiczne zmieniało całkowicie stan mego ducha, nadawało zwrot zupełny moim myślom, czyniło ze mnie całkiem innego człowieka.
Mania i Natalka wyraziły życzenie towarzyszenia nam w tej wycieczce. Juliana miała ochotę przychylić się do ich żądania; ale ja sprzeciwiałem się temu i użyłem całej mej zręczności, wszelkich pochlebstw, byle dopiąć celu.
Fryderyk taką zrobił propozycyę:
— Trzeba mi we wtorek pojechać do Casal Caldore. Powozem towarzyszyć wam będę do willi Bzów, gdzie się zatrzymacie, ja zaś, zostawiwszy was, pojadę dalej w moją drogę. Za powrotem nad wieczorem zabiorę was powozem i powrócimy razem do Badioli.
Juliana w mej obecności przystała na tę propozycyę.
Zastanawiałem się nad tem, że towarzystwo Fryderyka, w tamtą stronę przynajmniej, nie będzie dla nas przeszkodą; przeciwnie, raczej uchroni mnie od pewnego zakłopotania. Bo i o czemże mówilibyśmy z sobą w samej rzeczy, Juliana i ja, gdybyśmy znaleźli się sami w ciągu dwu czy trzech godzin tej podróży? Jakie zająłbym względem niej stanowisko? Kto wie nawet, czy nie pogorszyłbym lub nie zepsuł całkowicie sytuacyi, czy nie naraziłbym na szwank całego planu, a przynajmniej nie odjął naszym wzruszeniom całej ich świeżości? Czyż marzeniem mojem nie było znaleźć się z nią sam na sam odrazu w willi Bzów, jakby za dotknięciem różdżki czarnoksięzkiej i tam dopiero zwrócić się do niej z pierwszem słowem serdecznem a uległem? Obecność Fryderyka dawała mi tę korzyść, że pozwalała uniknąć niepewnych preliminaryów, długich chwil przykrego milczenia, frazesów wypowiedzianych po cicha ze względu na uszy stangreta, jednem słowem wszystkich tych drobnych nieprzyjemności i drobnych udręczeń. Wysiądziemy w willi Bzów a wtedy, wtedy dopiero odnajdziemy się napowrót obok siebie, ręka w rękę przededrzwiami raju utraconego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gabriele D’Annunzio i tłumacza: Aleksandra Callier.