<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XIV.
SAMOTNY DOM.

Tak szczególnej kalwakadzie, galopem zdążającej po publicznej drodze, mieszkańcy miast i wsi przypatrywali się z podziwieniem.
Prim i Topete jechali na czele, za nimi obaj oficerowie karliści, a w pośrodku nich Józef, za nimi jechał murzyn, Serrano zaś i Olozaga zamykali orszak.
W mieście Aranda, do którego przybyli nakoniec o północy strudzeni i zgłodniali, zatrzymano się nietylko dla posiłku i kilkugodzinnego odpoczynku, lecz dla zmiany prawie na śmierć zajeżdżonych koni. Hektor dał dowody wzorowej usłużności dla przyjaciół swojego pana i zarazem czujności względem trzech szczególniej mu zaleconych jeńców wojennych.
O świcie Prim wezwał do wymarszu, chociaż jego przyjaciele teraz dopiero uczuli strudzenie po strasznej gonitwie i walce ostatniodniowej, pierwszy bowiem raz dopiero nieco odpoczęli. Natura upomina się o swoje prawa!
— Jutro będziemy w Madrycie, moi panowie! — rzekł Prim, a te kilka słów wywarły czarowny skutek. Olozaga wyskoczył z łóżka, na którem równie jak i Serrano spoczywał w ubraniu, aby być na wszelki wypadek gotowym. Topete, który miał w Madrycie interes służbowy, wyciągnął nieco swoje potężne członki, a Serrano myślał o Henryce i dziecku, tak dawno z nim rozłączonych, a potem także o młodej królowej, której amulet życie mu ocalił; resztka kamienia wisiała jeszcze na jego piersi na drobnym złotym łańcuszku, a ranę musiał dosyć często ochładzać, aby się nie zaogniła.
Topete, był to wyborny towarzysz podróży, zawsze wesoły, przy każdej sposobności objawiał swą dobroć i serdeczność, tak, że Serrano niezmiernie go polubił. Świeżo kupione konie szły żwawo, pierwszy więc dzień, w którym dostali się prawie do gór Guadarama, upłynął prędzej i przyjemniej, niż się nasza szlachta spodziewała; jeszcze tylko siedem mil mieli do Madrytu, jeżeli więc nocą pośpieszą, to będą mogli ujrzeć się na ulicach stolicy.
Ale raptem konie trzech jeźdźców tak zwiesiły głowy i mimo ostróg szły tak wolno, że Prim zaprojektował, aby trzej panowie zamienili konie z trzema oficerami królowej, którzy może potrafią pobudzić ich do prędszego ruchu.
Lecz obaj panowie oświadczyli stanowczo, że tak są strudzeni i potrzebują posiłku, iż się z miejsca ruszyć nie mogą, i że cokolwiek bądź, wynaleźć trzeba jakąś gospodę, w którejby nietylko wzmocnili się jadłem i napojem, lecz i przenocowali, jeżeli nie mają być nieludzko traktowani. Resztę drogi do Madrytu, twierdzili, można będzie spokojnie odbyć nazajutrz za dnia.
— Wybaczcie, moi panowie! jeżeli kto z nas uczciwie jest strudzony, to zapewne my. Byłoby bezsensowną rzeczą odpoczywać tylko o siedem mil od stolicy! Niech panowie będą łaskawi, nieco popędzić swoje szłapaki, i sami się wyprostują, to reszta już pójdzie. Nie wiem, czy tu gdzie w okolicy jest jakaś gospoda.
— Jesteśmy jeńcami i musimy ulegać, — rzekł jeden oficer; — wyznać jednak winienem, że szlachta, z równymi sobie nie zwykła tak bezwzględnie postępować. Widać dobrze, jaki ton panuje w wojsku Marji Krystyny i jakich czasów spodziewać się możemy!
— Za pozwoleniem, moi panowie! — zawołał zniecierpliwiony Prim: — radziłbym, abyście z językiem byli ostrożni! Jeżeli naprawdę tak głodni i znużeni jesteście jak mówicie, jeżeli potrzebujecie wypoczynku, zgoda. Nikt nie powie, że oficerowie królowej są niegrzeczni dla wziętych w niewolę nieprzyjaciół! Jeżeli panowie znacie tu w górach jakąś gospodę, to wskażecie nam ją, a uczynimy zadość pańskiemu życzeniu.
Olozaga pierwszy uczynił uwagę, że ta obietnica Prima była za wczesna; sam nie wiedział, chociaż zawsze uchodził za najuprzejmiejszego z trzech przyjaciół, co go ostrzegało, aby nie zezwalał na to żądanie.
— W istocie jest tu na płaskowzgórzu oberża, — mówił Józef; — ja sam jeszcze w niej nie byłem i dla tego nie znam jej, tylko mi o niej wspominano.
— Więc prowadźcie nas do niej! nic nie podejrzewając, powiedział Prim, i kazał jechać obok siebie wielce uradowanemu Józefowi, którego Topete mocno miał na oku, i w każdej chwili gotów był swoją potężną pięścią chwycić za cugle gotującego się może do ucieczki jeńca.
Tymczasem Olozaga oświadczył swojemu przyjacielowi Franciszkowi, że mu się ta zwłoka zupełnie nie podoba.
— O kilka godzin czasu nie chodzi, — mniemał ten ostatni, licząc na to, że będzie mógł wyjść z Józefem z oberży, dla wyszukania ukrycia Henryki. Prócz tego, nie mamy co myśleć o ucieczce oficerów, bo mamy ich słowo i jesteśmy silniejsi liczbą.
Topete, Józef i Prim nagle skręcili z drogi i jechali wązką ścieżką, wiodącą ku Sierra Guadaramie. Napadu gwardziści królowej nie obawiali się, wiedzieli bowiem, że karliści nie tak prędko zbliżyć się mogą, jechali więc bez troski ku świecącemu zdaleka punktowi, który Józef wskazał jako cel podróży.
Wkrótce ujrzeli w oddaleniu zawieszoną na spadzistości góry oberżę, w której zamierzali zanocować. Był to dwupiętrowy okazały budynek, z wielkiemi stajniami i oficynami, tak, iż z pozoru zdawało się, że go odwiedzają liczni podróżni. Otoczenie jego jednak było nieprzyjemne i puste. Leżał samotnie tuż nad skałami, niedostępnie wznoszącemi się w górę; w pobliżu nie było żadnego domu, żadnego drzewa, nic, coby wskazywało gospodarną, pilną rękę, której się chętnie poszukuje jako wzbudzającej zaufanie i pociągającej ku sobie.
Zdawało się, że tej nocy nie ma w samotnym domu żadnego gościa, bo we wszystkich oknach było ciemno, tylko na dole w sieni paliła się świeca, którą jeźdźcy zdała już spostrzegli. Prim zeskoczył z konia i przestąpiwszy próg, zawołał na gospodarza, poczem wszedł Józef i za nim czujny Topete.
Gospodarz, mały, gruby, prawie kulisto-okrągły człowiek z rumianą twarzą i chytrze błyszczącemi oczami, ukazał się ze światłem, i spostrzegłszy szlachetnych panów, przeszło dziesięć razy nisko się pokłonił.
— Czy możesz pan nas na jedną noc wygodnie tu pomieścić? — spytał Prim.
— Lopez jest szczęśliwy, że panów u siebie przyjąć może! Jego cały dom z wygodnie urządzonemi lokalami jest na usługi panów oficerów! — mówił szybko mały, tłusty gospodarz, i wprawnem spojrzeniem porachował ilość wchodzących gości. Poznał Józefa — zrobił wielkie oczy i chciał go powitać, ale jeden rzut oka Józefa nakazał mu milczenie.
— I piwnicę mam nieźle zaopatrzoną, dostojni panowie! — dodał, podczas gdy Prim i Olozaga rozglądali się po domu.
Na prawo prowadziły drzwi do izby gościnnej, na lewo, jak się o tem zaraz przekonali, drugie do sypialni tłustego gospodarza.
W głębi sieni były szerokie i wygodne schody, a przy nich jeszcze jedne drzwi, które Prim znalazł zamknięte.
— Na górze są ładne i wygodne pokoje dla tak znakomitych panów! — z pełną zajęcia ruchliwością powiedział gospodarz.
— Potrzebujemy bezpiecznego, wygodnego pomieszczenia dla tych trzech panów, którzy są naszymi jeńcami — oświadczył Olozaga.
— I o tem pomyślano, dostojni panowie. Ten zamknięty pokój, do którego klucz zaraz przyniosę, jest pewny, i jak panowie żądają, wygodny i ładny! — rzekł mały tłuścioch, i poszedł do izby gościnnej, ale pierwej oczy jego spotkały się znowu ze wzrokiem Józefa, zręcznie i ostrożnie porozumiały się, tak, że żaden z czterech przyjaciół tego nie spostrzegł.
Tylko murzyn Hektor, który stojąc we drzwiach wejściowych, wszędzie wodził roztropnem i szybkiem jak błyskawica okiem, spostrzegł skryte spojrzenie gospodarza, i z właściwą murzynom przebiegłością, szybko uwiązawszy konie u znajdującej się przed domem drewnianej barjery, przypatrywał się z głębi coraz pilniej temu, co dziać się będzie.
Mały, gruby Lopez przyniósł klucze i otworzył drzwi obok schodów.
Prim i Serrano zajrzeli w głąb, a tymczasem Topete i Olozaga oglądali gościnną izbę i zamki domu.
— Ujdzie, okna są wysokie i zakratowane, łóżek i krzeseł nie brakuje, prosimy zatem panów, aby tu weszli, głośno powiedział Prim. Gospodarz przyniesie panom równie jak i nam coś do zjedzenia i wypicia; nie będziecie więc potrzebowali użalać się na waszą niewolę u oficerów królowej!
— A któż to, szlachetni panowie kiedykolwiek użalał się na oficerów królowej? — rzekł pochlebnie mały gospodarz o tłustej, czerwonej twarzy. Potem, gdy karliści i Józef weszli do wskazanego im mieszkania, które tylko wysoko umieszczonem, zakratowanem oknem przypominało więzienie, zwróciwszy się do Serrany, dodał poufnie:
— Panowie możecie być spokojni; tu siedział już niejeden z tych przeklętych karlistów, i mimo wszelkich usiłowań nie wymknął się! Drzwi są mocne, okna wysokie, a ściany grube! Prócz tego niema w domu nikogo więcej, prócz mnie i mojego parobka, bo moja poczciwa żona umarła mi przed trzema tygodniami, — dodał płaczliwym głosem i białym fartuchem otarł kilka łez z oczu; ale kto wie, na co się to przyda! Kobiety są często w niewłaściwych razach, miłosierne i nierozważne; teraz ja za wszystko odpowiadam, a panowie możecie tak spokojnie udać się na spoczynek, jakbyście tu przy drzwiach spali jako warta.
Trzej gwardziści królowej i kapitan korwety Topete weszli do gościnnej izby, zostawiając murzyna w sieni i posilili się istotnie dobrem, cięźkiem winem małego Lopeza, wraz z wyborną pieczenią, którą im podał. A gdy potem i jeńcom należycie usłużono, Prim, Olozaga i Topete udali się na wyższe piętro, szukając przygotowanych dla siebie pokojów. Serrano zaś pozostał na dole, na straży przy drzwiach jeńców.
— Hektor niech pamięta o naszych koniach, abyśmy jutro wcześnie w Madrycie stanąć mogli; panowie zaś pozwólcie czuwać tu na dole, abym był pewny, że żaden nie ujdzie! — powiedział Franciszek, życząc dobrej nocy przyjaciołom, z których każdy pośpieszył do swojej sypialni. Nie uderzyło ich to wcale, że gruby, przyjaźnie łaszący się Lopez, trzymając świecę w ręku, każdego zaprowadził do osobnego pokoju, ponieważ zupełnie byli spokojni, od kiedy Serrano pozostał na straży. Każdy znalazł w swoim pokoju gorejący na kominie ogień, gdyż w nocy od strony Sierry wiał chłodny wiatr, wygodne posłanie, złożone z materaca i ciepłej kołdry i jeszcze po butelce wina, z której każdy napił się nie wiedząc, że i drugi to samo czyni, poczem pokonani utrudzeniem, owinęli się kołdrami, i zasnęli każdy w swoim pokoju tak twardo i smaczno, jak w swoich zbytkownie urządzonych mieszkaniach w Madrycie.
Serrano, rozkazawszy chytremu Lopezowi zapalić w sieni świecę, życzył mu także dobrej nocy i stanął przy drzwiach; płaszcz wisiał mu u boku, a klucz od jedynego wyjścia więźniów trzymał w ręku, nie czuł żadnego trudu, i z tęsknotą myślał o oddalonej od niego Henryce.
— Gdzie przebywasz. — Kiedy cię znowu znajdę, moja Henryko! — szeptał — może jeszcze tej nocy! — Chciał zmusić do tego Józefa.
Mogło być około godziny dziesiątej. Na dworze panowała niezmierna ciemność, a w samotnym domu głęboka cisza. Franciszek, owinięty płaszczem stał przy schodach oparty o ścianę, tuż pode drzwiami izby, w której jeńcy już zapewne także posnęli. Migocące światło rzucało czerwonawy blask na ściany, na podłogę ułożoną z desek i na zamknięte drzwi od podwórza. Gruby gospodarz, po głębokim ukłonie, dawno już odszedł do swojej izby, której ściany, jak to Serrano przedtem widział, graniczyły z sienią i dochodziły aż do pokoju jeńców. Murzyn zapewne od dawna stał przy koniach w przygotowanej dla nich nie zupełnie przymkniętej szopie, tuż przy domu. Franciszek zatem sam jeden tylko czuwał w całej oberży i w całem jej otoczeniu. Wsparł rękę na płaszczu i z wytężoną uwagą patrzał we drzwi i na schody.
W tej chwili nagle zgasła migocąca świeca. W ciemnej przestrzeni samotnego domu nie zabrzmiał gniewny głos Serrany, lecz jakiś przytłumiony krzyk, głucho się rozlegający, potem krótki hałas i nagle wszystko ucichło jak w grobie.
Przy drzwiach wejściowych stał nadsłuchujący murzyn.
Hektor już przedtem widział spojrzenia, jakie Józef zamieniał z chytrze potulnym gospodarzem; z wytrwałością więc czarnego, na wszystko pilnie uważał. Gdy umieścił i napasł konie, nie szukał spoczynku, lecz podsunął się pode-drzwi ze środka zamknięte i bystrem okiem wszystko widział przez dziurkę od klucza. Spostrzegł światło w oknach różnych stron domu, i to wprawiło go w jeszcze większe podejrzenie przeciw Lopezowi. Z żelazną wytrwałością słuchał pode drzwiami; nie mógł się dostać do środka, lecz za jaką bądź cenę pragnął dostrzedz, co za sztuki wyprawia gospodarz samotnego domu z jego panem i przyjaciółmi jego pana.
Nagle ujrzał, że światło w sieni zgasło, potem słyszał przytłumiony krzyk i głuchy zgiełk. Zerwał się. W tej chwili sprawdziły się jego obawy! Spojrzał w okratowane okna oficerów, nic się tam nie poruszało, spali mocno! Miałże wołać? Byli każdy w osobnym pokoju, a on nie mógł dostać się do domu, ani im nieść pomocy! Miałże żądać, aby go wpuszczono? Przezorny, we wszystkiem wyrachowany murzyn powiedział sobie, że w takim razie każdy z nich pojedynczo będzie zgubiony. Nikt w domu nie domyśla się, że on na wszystko uważa, że pomoc sprowadzić może! Siedem mil ma tylko do Madrytu; zna drogę doskonale, bo ją nie pierwszy raz z panem swoim odbywa. Za sześć godzin najpóźniej może wrócić z pomocą i oswobodzić zdradzonych; którzy jak się spodziewał, tak długo bronić się potrafią. Szybko więc i jak najciszej pośpieszył do koni, okiełznał najlepszego bieguna, i nie bacząc na własne życie, jakby od każdej chwili zależało jego zbawienie, popędził ku wąwozowi de los Picos, a stamtąd do lasu ponad brzegiem Manzanaresu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.