<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XXIV.
PIĘKNY GENERAŁ.

Z okoliczności podwójnego wesela na hiszpańskim dworze, jeden ze znakomitych historyków podaje artykuł następującej treści:
„Imię Ludwika Filipa.znanem jest we wszystkich intrygach jakie poprzedziły i przygotowały małżeństwa hiszpańskie. Zarzucano mu, że wpłynął na wydanie królowej za Franciszka z Assyżu, w tem przewidywaniu, że wskutek bezdzietności małżonków, obsadzi swojego wnuka, na tronie hiszpańskim. To prawda, że naród cały podzielał zdanie króla Francuzów, widząc że związek jego królowej był bezowocnym.
Gdyby tylko ten, a nie inny był powód, że zacny król-obywatel wybrał księżnę, nie zaś królową na małżonkę dla swojego syna, księcia Montpensier, przypuszczaćby należało, że zapomniał zupełnie o historycznej moralności domu Burbonów, która na tem się zasadzała, aby uważać jako cnotę żon: obdarzanie mężów naturalnemi dziećmi, a jako występek mężów: obce dzieci przyjmować za swoje.
„Nie przypuszczamy przeto, żeby ś. p. Ludwik Filip liczył na niedołęstwo Franciszka z Assyżu i na moralność Królowej Izabelli, chcąc tym sposobem zapewnić wnukowi swemu tron Hiszpanji“.
Nie będziemy dłużej zajmować czytelników naszych temi historycznemi uwagami; gdyż i ta jedna zaznajamia nas z domami Burbonów i stanowi objaśnienie następnych rozdziałów. Opowiadanie nasze ciągniemy dalej.
Wiemy już o pachnącym bileciku, jaki król otrzymał wieczorem. W oznaczonem miejscu stawił się z punktualnością godną lepszej sprawy.
Jak tylko noc zapadła, Franciszek z Assyżu udał się do furty klasztoru Dominikanów, przy ulicy Foburgo: pociągnął za dzwonek, z niecierpliwością i bijącem sercem słuchał odgłosu kroków nadchodzącego braciszka furtjana. Po krótkiem oczekiwaniu uchyliły się grube i warowne drzwi. Zdawało się że mnich wie czego szuka Franciszek z Assyżu w klasztorze Santa-Madre; albowiem w milczeniu, bezzwłocznie przeprowadził go przez przedsionek do ogrodu klasztornego. Doprowadziwszy do schodków, któremi schodziło się do ogrodu, opuścił go nie rzekłszy ani słowa i mały król pozostał sam. Niskie palmowe i migdałowe drzewa wydawały się tajemniczemi postaciami, a pojedyncze krzaki zdawały się być przyczajonymi ludźmi. Ciemność zewsząd go otaczająca, gwałtowne wzruszenie, jakiego doznawał, przejęły go tak niepokonaną obawą, że już chciał furtjana przywołać.
Nareszcie księżyc okazał się z poza murów klasztornych, a chociaż światło jego było blade i niepewne, przy tym blasku jednak, można było rozróżnić przedmioty, pośród których Franciszek przesuwał się, ostrożnie rozglądając.
Nagle przesuwa się między krzakami tajemnicza postać i zbliża ku niemu, Franciszek zatrzymuje się i patrzy.
— Zakonnica! szepnął, to nie może być kto inny tylko moja Julja.
— Witam cię najjaśniejszy panie! rzekła Aja.
— O najpiękniejsza z tych które w życiu widziałem. Znajduję cię nareszcie samą! — wymówił Franciszek głosem prędkim i namiętnym. Od jak dawna oczekuję chwili w której cię ujrzę i nazwę swoją, o! niebiańska Juljo moja!
— Szlachetny Panie! mówisz z siostrą, która wyrzekła się wszystkich uciech światowych i przywdziała zasłonę zakonną. Mówisz, panie, z siostrą Patrocinio, a nie z twoją Julją, którą dawniej nazywano hrabiną genueńską.
— Wiesz o wszystkiem, porzuć tę oziębłość i ulituj się nademną. Przyjmij zasłonę zakonną; przybierz imię siostry, ale nie wzbraniaj mi kochać ciebie i do ciebie należeć.
— Jesteś zbyt wymagającym, najjaśniejszy panie! lękałam się prawie czy nocy dzisiejszej będziesz mógł rozmówić się z tą, którą niegdyś swoją Julją nazywałeś.
— Którą dziś jeszcze tak nazywam, której imię z większą aniżeli kiedykolwiek namiętnością wymawiam.
— Najjaśniejszy panie, jesteś żonatym, i to przed dwudziestu czterema godzinami, — odpowiedziała Aja szczególnym tonem.
— Usta moje nie dotknęły jeszcze królowej, należą one jeszcze do ciebie.
Triumfujący uśmiech otoczył usta pięknej zakonnicy.
— To szczególne! — rzekła, więc jesteś tak oziębłym dla pięknej Izabelli?
— Ja ciebie tylko kocham, ciebie jedną; ty do mnie musisz należeć.
Król w uniesieniu ujął rękę hrabiny i poprowadził ją w ciemną aleję klasztornego ogrodu, Julja szła za nim.
— Gdzie mnie wiedziesz najjaśniejszy panie? zapytała.
— Juljo przyjmij pocałunek którego nie dałem małżonce mojej. Jeszcze raz powtarzam, musisz należeć do mnie. Widzę cię, spotykam! Przypomnijmy sobie te chwile w parku przepędzone. Kiedy przy łonie twojem widziałem jak mi się nowy świat otwierał. O dozwól mi w tej chwili sądzić, że się kołyszemy w rozkosznej gondoli. Zapomnijmy o wszystkiem, zapomnijmy o tem co nas przedziela.
Aja domyślała się, że Franciszek prowadzi ją do altany utworzonej ze zwieszonych gałęzi; znała cały wpływ jaki nad nim posiadała i postanowiła go użyć.
— Czy wiesz najjaśniejszy panie, jaki jest cel tego ostatniego spotkania? Nie mogłam zaniknąć się w tych murach klasztornych, dopóki nie pożegnam się z tobą po raz ostatni — mówiła Julja z cicha dźwięcznym głosem, zbliżając się do darniowej ławki do której Franciszek ją prowadził.
Nie był w stanie przemówić jednego wyrazu, takie wzruszenie wzniecała w nim ta rozkoszna kobieta, tak powabna.
— Precz z tem ciemnem okryciem, które postać twoją osłania, precz z tym welonem, kiedy znajdujesz się przy mnie; — zawołał Franciszek przytłumionym głosem. — Ty jesteś godną tronu z twojemi królewskiemi kształtami, z twojem cudownem obliczem: wszystkie cuda natury jaśnieją w twojej boskiej piękności! Precz więc z tą ponurą zasłoną... to co natura tak hojnie dała, nie może być samowolnie pogrzebanem.
Król zdjął zasłonę, zdjął ciemną wierzchnią suknię jaką zakonnice zwykle noszą, odrzucił je z gorączkowym pośpiechem, a oczy jego na widok tych cudnych kształtów zabłysły niezwykłym ogniem.
— Co czynisz, najjaśniejszy Panie?...
Na tej samej ławce darniowej w ogrodzie klasztoru Santa Madre przelanem było ręką pożądliwego króla przed dwunastu laty bardzo wiele krwi.
Ferdynand VII do tego to odosobnionego ogrodu przyprowadzał ofiary nienasyconych namiętności, czy to była piękna dziewica, czy kobieta... wszystko mu jedno było; czy z pałacu grandów, czy z chaty nędzarza; na którą tylko wzrok swój zwrócić raczył, już była straconą. Ściągał on ofiary swego okrucieństwa już to przez swych pachołków, już to przez zręcznych zakonników... tu w tym ogrodzie obejmował je w swoje ramiona; sprowadzał on te nieszczęśliwe istoty strasznemi środkami, żeby im okazać miłość ohydną, która tem była wstrętniejszą, że natura upośledziła go, dając powierzchowność gminną.
Na tej samej darniowej ławce przebijał Ferdynand ofiary, jeżeli się broniły rozpaczliwie; znikały one bez śladu, bez wieści. W klasztornym ogrodzie gniło wiele tych nieszczęsnych dziewic i kobiet.
Aja zerwała się nareszcie, niewiadomo czy przeraził ją odór pochodzący z ciał pomordowanych ofiar przez krewnego tak dziś rozmiłowanego króla?
Blada, z rozpuszczonemi włosami, jakby wijące się żmije, odepchnęła małżonka królowej i zarzuciła na śnieżnej białości ramiona suknię zakonną.
— Żegnam cię Franciszku z Assyżu, porwałeś mi więcej aniżeli ci udzielić byłam powinna.
Król pospieszył za uciekającą, uchwycił jej ubranie w chwili, kiedy chciała opuścić miejsce krzewami zacienione i wybiedz na ulicę oświetloną promieniami księżyca.
— Nie opuszczaj mnie Juljo, albo ścigać cię będę aż w pośród murów klasztornych. Pozwól się ubłagać; wołał Franciszek padając na kolana przed dumną Ają. Przestań, wszak wyznałaś mi w tej błogosławionej chwili, kiedy cię znów ujrzałem, że mnie także kochasz z całej duszy. Jeżeli to jest prawdą, czyliż możesz rozłączyć się ze mną na zawsze?
— Nie rozrywaj mi serca, powzięcie postanowienia kosztowało mnie zbyt wiele wysileń, wiele walk wewnętrznych. Nie powinnam cię widzieć więcej; jesteś, panie, małżonkiem królowej, dla tego więc...
— Fatalne postanowienie, które mi odbiera spokojność.
— Siostra Patrocinio nie może mieć nic wspólnego z twojem szczęściem, życiem, miłością. Dowiedz się jednak, najjaśniejszy panie, w tej ostatniej chwili, że mnie nic nie ciągnęło, nic mnie nie pogrążyło w murach klasztornych, tylko ty sam, twoje szczęście, twoja spokojność małżeńska! mówiła obłudna żmija, słodkim wzruszonym głosem.
— Ta ofiara zabija mnie, szlachetność ta zbyt wielka dla mojej pałającej duszy. Wołam do ciebie zostań! Zostań za wszelką cenę, jaką zechcesz nałożyć, nie mogę nic więcej stracić i zarobić oprócz ciebie, dla tego też zlituj się!
— Twoja Julja przyjęła zakonną zasłonę, wykonała śluby. Ty wiesz, że tego cofnąć niepodobna.
— A więc pójdź do dworu królewskiego, ojciec Fulgencjusz może cię wprowadzać na dwór królowej, siostra Patrocinio znajdzie tam odpowiedniejsze dla siebie miejsce, aniżeli w ponurych murach klasztoru. Pójdź Juljo! pozwól, niech cię uproszę. Ułatwię ci drogę.
— Odważny krok najjaśniejszy panie, wieczne doświadczenie dla serc naszych!
— Spełnienie najgorętszego pragnienia widzieć cię i posiadać w bliskości ciebie! mówił król z zapałem!
Zimna, wyrachowana Aja, radowała się w duszy, te właśnie słowa, to postanowienie chciała słyszeć z ust słabego, oplątanego przez siebie Franciszka. W tej chwili była u celu życzeń swoich. Ze stopni tronu mogła ona, nie narażając się na żadne niebezpieczeństwo, nie zwracając na siebie żadnej uwagi prowadzić czarne intrygi przy pomocy króla lub spowiednika królowej; może pozyskać swojego Azzo, do którego rwała się jej dusza, zgubić Henrykę okrytą wstydem i hańbą, a to wszystko udając miłość dla króla. Oczy jej błyszczały radością, usidlić królowę udało by się łatwo, liczyła bowiem, że jej kochanka, pięknego generała Serranę miała w swojej mocy. Radowała się w duszy, wtenczas gdy jej oczy okazywały zakłopotanie, nakoniec po co raz gwałtowniejszych naleganiach ze strony króla, po długim oporze wyszeptała:
— Niech tak będzie; na ciebie, panie składam winę za wszystko, co z tego wyniknąć może.
Małżonek Izabelli opuścił podstępną hrabinę, pozostała ona sama w klasztornym ogrodzie. Obok niej błyszczały arbule, niosące trujący zapach, tak jak ona oddychała fałszem i zdradą. Kwitły one tak pięknie, podsycane ożywczym wpływem gnijących ciał pogrzebanych matek i dziewic: Julja zdawała się ich siostrą przeklętą z powodu trującego powabu.
Złudzonemu i roznamiętnionemu Franciszkowi dał się słyszeć śmiech szalony, szyderczy jakim śmieje się szatan, gdy duszę ludzką trzyma w szponach swoich i szyderstwem triumf zwiastuje.
Wróćmy teraz do zamku, który w części tylko był oświetlony. Królowa rozkazała, żeby sale i korytarze nie jaśniały zwykłym blaskiem, albowiem chciała wypocząć w cichości po utrudzeniu i wzruszeniach dnia poprzedniego; poleciła usunąć wszystkie osoby przedstawiające zwykłe otoczenie. Straż postawiono tylko w dolnych krużgankach i przy bramach. Damy dworskie i adjutanci pozostali w swoich pokojach; nikt nie przeszkadzał królowej, która w tym dniu z nikim mówić nie chciała.
Rozkaz ten zakomunikowano księciu Walencji, jak to było we zwyczaju na madryckim dworze, czy to była rzecz ważniejsza, czy też mniej ważna, czy to wykonać trzeba było natychmiast, czy później. Narvaez usłuchał tego oryginalnego rozkazu, ale chmura przesunęła się po jego twarzy i kwadratowe czoło pokryło się zmarszczkami.
— Czy Jej Królewska Mość przyjmowała dziś jakie wizyty? — surowym tonem zapytał adjutanta.
— Tylko wielebnego ojca Fulgencjusza, który dowiadywał się o zdrowiu królowej z polecenia króla Franciszka.
Narvaez dał znak odejścia adjutantowi.
— Jezuici górą! — mruknął Narvaez, wpatrując się zamyślony w mapę, która przed nim leżała rozwinięta. A gdy północ wybiła, włożył czapkę wojskową i wyszedł ze swego pokoju przez małe ukryte drzwiczki. Znalazł się w wązkim passażu, prowadzącym do galerji obrazów. Z tego przejścia wchodziło się do przestrzeni w kształcie sali i dotykało muszlowej rotundy.
To rozszerzone przejście pełne skrytek, nisz i portjer, wysłane było dywanami, które tłumiły odgłos kroków przechodzącego, a było tak słabo oświetlone, że Narvaez często zatrzymywał się, sądził bowiem, że widzi człowieka w niszy ukrytego. Książę nie był bojaźliwy, ale byłoby mu przykro, gdyby obecność swoją potrzebował zdradzić słowami: „Kto idzie?“ Zamierzył on tylko przejść do salonów, które były niezamieszkane.
Narvaez był z tego znanym w obozie, że lubił niespodzianie zajść kogo, i to w chwili, kiedy sobie tego najmniej życzono.
Zbliżył się do miejsca, które przecinało rotundę na dwie części dobrze zakrytemi portjerami.
Cichy szmer doszedł jego uszu; podsłuchiwał, skąd może pochodzić ten odgłos niezwykły.
Fontanny były czynne tylko w czasie wielkich uroczystości, a wody ż nich pochodzącej używano do sali Filipa i przyległych. Zkąd mógł pochodzić cichy głos, który niewyraźnie do uszu jego dolatywał? Za mało był silnym, ażeby mógł pochodzić z bijących wodotrysków.
Narvaez sądził, że się myli, że to głos, który się daje słyszeć przez ścianę. Lecz myśl jakaś jak błyskawica przeleciała w umyśle jego: odsłonił portjerę i wszedł do słabo oświetlonej groty muszlowej.
Narvaez zastanowił się, wiedział teraz, skąd ten głos pochodzi; nic nie widział, nie słyszał, tyko głosy dwóch osób rozmawiających; rozmowa to była cicha, o tyle jednak wyraźna, że wszystko można było słyszeć.
Książę Walencji zmarszczył czoło; domysły go nie zawiodły, pogroził w powietrzu pięścią: Serrano, którego tyle nienawidził, przez którego również był nienawidzony, rozmawiał z kobietą, a tą kobietą była królowa młoda.
— Drogi Don Franciszku, nie miałam żadnej o tobie wiadomości; lękałam się czyś nie zapomniał o mnie, chociaż posłałam ci dowód pamięci.
— Który po tysiąc razy przyciskałem do ust moich, najjaśniejsza pani. Ileż cierpiałem, dowiedziawszy się, że zamieniasz pierścionek! mówił Serrano. Jakże zakrwawiło się serce moje, kiedy przyszedłem do ołtarza i widziałem...
— Przestań, przestań, Don Franciszku. Zapomnij, żeś mnie widział; wyobraź sobie, że to było senne marzenie; pomyśl, że cię kocham całą duszą i kochaj mnie również; w przyszłości myśl tylko o mnie; tem tylko żyj, i mnie pozwól tem tylko żyć.
Izabella puściła rękę Serrany.
Gorący pocałunek połączył ich usta.
— Ty jesteś bohaterem, generale Serrano: czoło twoje zdobi rana, którą otrzymałeś walcząc za mnie! To zwiększa miłość moją ku tobie. Wierz mi, że wczoraj, kiedym cię ujrzała tak niespodziewanie, kiedym ujrzała oczy twoje wyrazu pełne, o! pragnęłam, ażebyś znajdował się na miejscu człowieka, którego za małżonka mi narzucono. Gdybyś ty był na jego miejscu, na zapytania ślubne odpowiedziałabym głośno i śmiało. Tak, tej przysiędze byłabym pozostała wierną przez całe życie. A jednak to pragnienie było próżne. Tajemnie tylko widywać mogę tego, którego kocham; zaledwie mi o nim myśleć wolno. Żegnani cię Serrano! Izabella marzyć będzie o tobie.
— Królowo, jakże ci podziękować za taką miłość!
Serrano schylił się, żeby pocałować odchodzącą; ona się nie usunęła, usta zetknęły się z ustami. Izabella zarzuciła na siebie ciemne okrycie, w którem widzieliśmy ją u alchemika Zantilli; zakryła niem twarz swoją tak, że tylko oczy widzieć się dawały, i weszła do tajemniczego przejścia groty wiodącego do jej apartamentów. Przysunęła się do niewidzialnych drzwi ukrytych w muszlowej ścianie, które otworzyły się za przyciśnieniem ukrytej sprężyny: królowa weszła tam, a drzwi same zamknęły się tak silnie i szczelnie, że Serrano nie widział, gdzie się znajdują, chociaż stał przy nich.
Stał jeszcze w grocie przez chwilę, myśląc o namiętnych słowach królowej; doszedł do portjery, uchylił ją i wszedł do słabo oświetlonego passażu, chcąc wyjść na korytarz, który tajemnemi schodami prowadził do przedsionka.
Zaledwie Serrano postąpił kilka kroków w tem cichem i ciemnem miejscu, nagle ujrzał przed sobą cień postaci, która zdawała się jakby z kamienia wyciosana, ręce miała założone na krzyż na piersiach... była osoba żyjąca, która podsłuchała rozmowę, jaką prowadził z królową, i oczekiwała na niego w tym samotnym passażu.
— Kto idzie? — zawołał Serrano, dobywając szpady.
— Odpowiadaj! kto jesteś? co tu robisz o tej godzinie — zawołał drugi głosem drżącym z gniewu, który usiłował powstrzymać.
Serrano albo nie miał czasu zastanowić się, tak był rozgniewany i przelękniony, albo nie poznał Narvaeza w ciemności.
— Broń życia twojego szpiegu! — zawołał w gwałtownem rozdrażnieniu Serrano i pobiegł na jego spotkanie.
Narvaez sądził, że zostanie zabity, a przynajmniej zraniony; dobył szpady z pochwy i zastawił się naprzeciw gwałtownemu zamachowi Serrany, który nie dozwolił mu wymówić ani rozkazu, ani nawet nazwiska. Szpady skrzyżowały się z głośnym szczękiem, razy równie zręcznie były zadawane, jak odpierane. Obaj szermierze równie biegli byli w robieniu bronią; stali oni w pół-cieniu naprzeciw siebie i tylko widzieć było można błyszczące miecze.
Głośny szczęk oręża rozchodził się po pasażach i korytarzach i doszedł uszu straży strzegącej przedsionka.
Po kilku chwilach przybiegli żołnierze.
— Aresztować tego szalonego generała! zawołał Narvaez do przerażonych żołnierzy, którzy kroku naprzód postąpić nie śmieli. Książę Walencji rozkazuje wam rozbroić i aresztować tego zuchwałego generała!
— Biada temu, kto się do mnie zbliżyć poważy! Pierś szpadą mu przeszyję! zawołał Serrano, który sądził, że wszystko już stracone, a nie chciał w tej chwili właśnie być zwyciężonym przez potężniejszego od siebie wroga.
W tem przybyli Prim i Topete.
— Franciszku, na wszystkie świętości! co czynisz nieszczęśliwy!
— Chcę ukarać podsłuchiwacza i szpiega, chociażby to nawet był król sam! odpowiedział Serrano silnym i donośnym głosem.
— Generale Prim, rozkazuję ci aresztować buntownika, rozkazuję w imieniu królowej Hiszpanii! krzyknął Narvaez blady ze wściekłości.
— Zbyteczna rzecz trudzić tem drażliwem poleceniem generała Prima; ja sam się poddaję, powiedział Serrano, i omijając szyldwachów, którzy mu z drogi ustępowali, udał się wprost do królowej, aby jej donieść o tem co się stało, i prosić o bezwzględne ukaranie winnego.
Izabella usłyszawszy o tym wypadku, była tak oburzona systemem podglądania i szpiegowania, jakim ją książę Walencji otoczył, że wysłała natychmiast swego adjutanta do królowej matki, chcąc ją tej jeszcze nocy zawiadomić o wszystkiem.
Marja Krystyna zajęta była grą w szachy z małżonkiem swoim księciem Rianzaresem. Książę przegrywał każdą partję, ale nie przez grzeczność, bo dawnego gwardzisty o wytworność trudno było pomawiać, tylko, że nigdy nie mógł zrozumieć kombinacyj koniecznych w tej grze umysłowej. W tej właśnie chwili zameldowano królowej-matce, że generał Serrano dobył szpady przeciw generałowi-kapitanowi wojsk królewskich, przeciw księciu Walencji.
Marja Krystyna zerwała się z krzesła, z iskrzącemi oczyma, chciała wymówić jakieś gwałtowne słowo, ale zatrzymała się i odwracając się ku mężowi, rzekła:
— Te nadzwyczajne wypadki są tak niebezpieczne, że należy dać wszystkim rażący przykład kosztem młodego generała.
— Rzecz niesłychana! Gdybym był na miejscu księcia Walencji, kazałbym natychmiast tego zuchwalca Serranę... Wejście adjutanta, który zameldował królową, przerwało mowę gwardziście. Izabella weszła w największem wzruszeniu do salonu matki. Nagle zatrzymała się spostrzegłszy siedzącego księcia Rianzaresa, który wczoraj, w dniu jej małżeństwa był chorym, teraz zaś widziała go w stanie zupełnego zdrowia. Izabella jednem spojrzeniem umiała doskonale wypowiedzieć wszystko, i małżonek królowej-matki nie potrzebował wielkiego daru domyślności, ażeby zrozumieć to spojrzenie; powstał i zbliżył się do królowej.
— Dobrze, dobrze, mości książę, powiedziała Izabella wbrew prawom etykiety, ale tonem, który oznaczał wewnętrzne wzburzenie i wolę, która rządzić pragnęła samoistnie i bez żadnego ograniczenia.
— Przychodzę do ciebie matko, w nocy, nie ze skargą, ale z zapytaniem, czy ktokolwiek upoważnił księcia Walencji do szpiegowania w nocy, w korytarzach naszego zamku? — powiedziała wyniośle młoda królowa.
— Książę Walencji nie sam jest tylko podporą tronu, jest on jednak mężem wielkiego rozumu i doświadczenia, — mówiła Marja Krystyna; uważamy przeto za rzecz słuszną i konieczną wysłać na lat kilka tego ognistego młodzieńca do którejkolwiek z twierdz w Pirenejach dla ochłody.
— My jednak uważamy za słuszniejsze usunąć zuchwałego księcia Walencji z naszego dworu i wysłać go tam, gdzieby jego system szpiegowania lepiej był przyjęty aniżeli u nas, — mówiła Izabella stanowczym tonem, który nietylko w zadziwienie wprawił królową matkę, ale wywołał zadziwienie księcia Rianzaresa.
— Już mnie znużyło uleganie w milczeniu fantazjom generał-kapitana, — ciągnęła dalej królowa, — i dzisiejszej jeszcze nocy wydamy odpowiednie polecenia.
— Ależ, moja córko! jakże można przenosić tego młodego generała, który nie ma jeszcze żadnego znaczenia, nad pełnego zasług Narvaeza? — mówiła Marja Krystyna z pozornym spokojem. W każdym razie tamten postąpił przeciw prawom, dobywając szpady na księcia.
— Skąd mógł przypuszczać, przechodząc przez muszlową rotundę, że tam znajdzie zaczajonego księcia? powiedziała uszczypliwym tonem młoda królowa, a zjawiska nadprzyrodzone bardzo są rzadkie w tych czasach. W każdym razie chcę pominąć to, że dygnitarze zniżają się do nikczemnej roli podsłuchiwaczy, w zamiarach podstępnych, i życzę dostojnej matce i księciu Rianzaresowi dobrej nocy.
Izabella skłoniła się Marji Krystynie, lekkiem skinieniem ręki pożegnała księcia, i pośpieszyła do swoich pokojów, gdzie adjutanci zameldowali jej, że generał Serrano oddał szpadę.
— Generał źle uczynił, zawołała królowa, zbliżając się do swojego sekretarza. Jak się nazywa ten mały most, znajdujący się w bliskości miasta Burgos? Zapomniałam pięknego nazwiska tego miejsca.
— Most de la Torre, odpowiedział pierwszy adjutant z głębokim ukłonem.
— Bardzo dobrze, dziękuję. Generał Serrano prezentował się dziś na naszych pokojach; byłoby mi również bardzo przyjemnie zobaczyć tu generała Prima. Pragnęłabym raz jeszcze złożyć tym panom podziękowanie za wyświadczone usługi w bitwie pod Burgosem, mówiła Izabella z wielkiem ożywieniem do zdziwionych panów swojego orszaku, którzy rozbiegli się pośpiesznie, ażeby wykonać te rozkazy.
Po upływie kilku minut weszli Don Franciszek Serrano i Don Juan Prim do pokoju królowej, właśnie w tej chwili kiedy Narvaez udał się do apartamentów Marji Krystyny, która wyrzucała mu jego złośliwość, i to tak ostro, że książę tej jeszcze nocy wyjechał z Madrytu.
Serrano, któremu królowa nadała nazwę pięknego generała, skłonił się i wymówił słów kilka o zasłużonej karze, która go oczekiwała.
— Cieszę się, generale, że cię wczoraj znów ujrzałam, — mówiła królowa. — Wybacz nam, że w zamęcie dnia wczorajszego zapomnieliśmy o tem, co jest najmilszym obowiązkiem korony: o wynagrodzeniu wielkich czynów najwierniejszych, najżyczliwszych sług swoich. Mianujemy cię generał-kapitanem wojsk naszych. Naglące sprawy wzywają księcia Walencji, żeby się udał do zamku swojego. Rana zaledwie zabliźniona, którą otrzymałeś przy moście de la Torre, jest ozdobą twojego nowego tytułu, książę de la Torre! Któż zacniej nosić może aniżeli ty ten tytuł? Książę de la Torre, przyjm nasze powinszowania.
— Najjaśniejsza Pani! — zbytek radości zmysły mi odejmuje! — powiedział Serrano głosem drżącym ze wzruszenia, a klękając przed królową, położył rękę na sercu i rzekł: Zdaje mi się, że to sen; widzę się zaszczyconym najwyższą łaską, jaką władczyni wyświadczyć może poddanemu.
— Jesteś zaszczycony mitrą książęcą: spodziewamy się, że Don Miguel Serrano, twój zacny ojciec, ucieszy się z tego wyróżnienia, jakie udzielamy jego synowi, jako dowód waszej zasługi i naszej pamięci. Ale i tobie generale Prim, współtowarzyszu, współzwycięzco księcia de la Torre, składamy nasze królewskie podziękowanie za tyle dowodów poświęcenia i męstwa. Na polu bitwy, generał Concha mianował was w naszem imieniu generałem; obdarzamy cię obok tego, w dowód naszej łaski, tytułem i godnością Margrabiego de los Castillejos i spodziewamy się, że równie wiernie służyć nam będziecie, jak i dostojny wasz przyjaciel.
Prim w pierwszej chwili był zdziwiony i przestraszony kiedy jednak usłyszał o zaszczytach, jakie na Serranę spadały, zamiast kary, na którą za tak wielkie przewinienie zasłużył, nie był zdolny wymówić słowa, tak był wzruszony kiedy królowa podała mu swoją piękną, drobną rączkę do pocałowania.
Nie podała ręki księciu de la Torre, uśmiechała się tylko do niego dobrotliwie, jakby mu chciała powiedzieć: Tobie Franciszku dałabym usta, nie zaś rękę do pocałowania.
Prim klęczał jeszcze w zachwyceniu przed bardziej aniżeli kiedykolwiek uroczą Izabellą, której wzruszenie rumieńcem pokryło lica, a figlarne niebieskie oczy, pełne życia, nabrały dziwnego blasku. Łagodny uśmiech osiadł na jej ustach; a jednak dumna w swojej potędze, stała wyniośle: na twarzy jej malowało się silne postanowienie objęcia od dnia dzisiejszego steru, którym drobna jej rączka kierować miała.
Margrabia de los Castillejos wymówił kilka wyrazów podziękowania, książę de la Torre złożył głęboki ukłon.
— Spodziewam się, że panów będę miała przy sobie; królowa potrzebuje przyjaciół. Spodziewam się, że was w ich liczbie zamieścić będę miała prawo.
Orszak, adjutanci, damy dworskie zdumieni byli, widząc, że królowa rozdawała tytuły i awanse, co do tej pory było wyłącznym przywilejem Marji Krystyny i Narvaeza.
Izabella uprzejmie się skłoniła, poczem wyszła dumnie i wyniośle do swego buduaru, gdzie na nią oczekiwały margrabina Beville i donna Maritta.
Serrano i Prim rzucili się w objęcia jeden drugiemu.
Olozaga i Topete pierwsi złożyli im powinszowania, ze szczerego serca pochodzące.
— I na nas kolej przyjdzie niedługo, — pocieszał Topete przyjaciela i siebie, ci dwaj pokazują nam tylko drogę do słońca, my pójdziemy za nimi. Bądź dla nas łaskawym generał-kapitanie... Doprawdy nie wtem jak mam cię tytułować: ty czy pan?
Olozaga milczał, z początku nie dziwił się błyskotliwemu powinszowaniu swego przyjaciela, potem wzruszenie go cokolwiek przejęło i wybiegł na usta uśmiech dworaka, który umie wszystko przyjąć i zrozumieć z wypogodzoną twarzą. Potem rzekł do siebie:
— Wszystko to należy do nauki dyplomacji. Dobranoc panowie! a głośno dodał: Mości książę, Panie Margrabio, życzę wam spokojnej nocy!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.