<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XXV.
WALKA BYKÓW W MADRYCIE.

Upłynęło kilka miesięcy od nagłego wygnania księcia Walencji, który ustąpić musiał miejsca młodemu Don Franciszkowi Serranie, „pięknemu generałowi“ królowej.
Narvaez bez pożegnania, bez wyrzeczenia słowa, wyjechał z Madrytu owej nocy, w której ujrzał się tak dotkliwie obrażonym i odepchniętym; udał się do swoich zamków, gdzie będzie rozmyślał o niewdzięczności władców i zmienności szczęścia.
Nagła samoistność ukoronowanej córki, w pierwszej chwili mocno zdziwiła Marję Krystynę; usiłowała więc odzyskać na nowo swój dawny wpływ. Ale Izabella postępowała odtąd tak stanowczo i energicznie ze swoimi ministrami, że królowa matka nakoniec przekonała się, iż wodze z jej ręku wypadły.
Do odzyskania dawnego wpływu pozostawał tylko jeden środek, a zobaczymy, że Marja Krystyna, która swą królewską córkę wychowała i przedstawiła jej smutny wzór w wykształceniu szlachetnych obyczajów, nie wahała się użyć tego środka, który coraz bardziej rozrastając się swojemi ramionami polipa ją samą objął, i wszystko, wszystko, w przepaści pogrążył!
Od czasu owych niebezpiecznych dni w młodocianych latach Izabelli, kiedy bandy Don Carlosa często podsuwały się aż do bramy Madrytu, kiedy ich kule biły prawie w okna zamku, generał-kapitan hiszpańskiej armji Don Franciszek Serrano, książę de la Torre, zamieszkał w tymże zamku szereg z książęcym przepychem urządzonych pokojów, aby był blisko gorąco miłującej go królowej.
Wkrótce cały dwór, a nawet i gabinet dowiedział się o jego stosunkach z królową, tak, że przedpokoje młodego księcia ciągle pełne były wygalonowanych donów, czatujących na możnego ulubieńca i polecających się jego względom. Nawet większa część ministrów starała się o przyjaźń księcia, zasięgała jego opinji i przez niego wpływała na młodą królową, widocznie generał-kapitanowi skłonność swą okazującą.
Franciszek Serrano stał prawie na szczycie szczęścia. Kochany przez królowę, czczony przez cały naród, osypany złotem i przepychem!
Jednak generał-kapitan Hiszpanji, książę de la Torre, miał głęboko zranione serce. Nie było ani chwili, w którejby ten pożałowania godny człowiek, którego słowa, rozkazy i życzenia spełniano zaledwie je objawił, nie był smutny i zamyślony!
Częstokroć mimo wszelkich rozrywek, mimo wszelkiego przepychu, skoro się znalazł sam w swojem złoconem mieszkaniu, wobec duszy jego jawił się daleki, ujmujący, miły obraz... Franciszek, zapominając się, wyciągał ku niemu ramiona, a z ust jego wyrywało się niedosłyszane, tajemne westchnienie, którego się sam lękał.
Obraz znikał, Franciszek ręką pocierał czoło i oczy. Książę de la Torre skrycie ocierał łzę.
O, któżby uwierzył, że młody, złotem i zaszczytami osypany, pięknością i chęcią życia promieniejący ulubieniec królowej Izabelli, świetnością i szczęściem otoczony książę, w samotności łzy wylewał!
„Jeżeli to czyni, jest chyba szaleńcem!“ rzekłaby królowa, tak była pewna, że generał-kapitan Serrano płakać nie może!
Dziwna jest dusza ludzka! Wobec palącego promienia słońca nowego szczęścia, niknie coraz bardziej tak wysoko ceniona rozkosz przeszłości; wobec kwitnącego obrazu codziennie ukazującej mu się Izabelli, niknie miły obraz boleśnie za nim tęskniącej Henryki; blednie on coraz bardziej i coraz rzadziej występuje z przeszłości upominając i wołając...
Dla takich wspomnień książę de la Torre nie ma czasu; a jednak kochał kiedyś swą Henrykę z całym zapałem młodzieńczej, ognistej duszy!
Słowa owej tajemniczej wróżki z ostatniego karnawału, mocno go przejęły i przypomniały utraconą oraz jego dziecko! Poszukiwał tej tajemniczej maski, wypytywał się i dowiadywał o nią codziennie, wreszcie czekał niecierpliwie na wiadomość, jaką mu udzielić przyrzekła — a potem znowu zapomniał o Henryce, na widok młodej, pięknej i kochającej królowej.
Franciszka Serranę, najszlachetniejszego syna szlachetnego ojca, upoiła sława i zaszczyty!
Zbliżał się dzień, w którym na obszernem Coliseo de las Toros podobnie jak corocznie miało odbyć się wielkie przedstawienie walki byków. Na tej przez Hiszpanów chciwie oczekiwanej uroczystości, która jak pamięć ludzka zasięgnąć może, zawsze się w jednaki sposób odbywała, zwykł był nieodmiennie znajdować się i dwór, bo lud bardzoby miał to za złe, gdyby królowa jako Hiszpanka ukazaniem się swojem nie dała dowodu podobnego upodobania, które wszystkich przejmowało i do kolizeum gnało. Prócz tego z okoliczności walki byków korzystano zawsze, bo przytem ukazywano ludowi Madrytu świetności dworu i jego pierwszych dygnitarzy.
Wielki amfiteatr Coliseo de las Toros, zbudowany do tego rodzaju widowisk w pobliżu Prado na otwartym placu, podobny jest do naszych cyrków. W dole znajduje się wielki, okrągły, wysokiem obmurowaniem otoczony plac, do którego wiedzie dwoje drzwi. Nad tym placem walki są dwa szeregi zakrytych lóż, a dalej mnóstwo w okrąg zbudowanych coraz wyższych ławek.
To koliseum pomieścić może przeszło pięć tysięcy ludzi; uważać jednak należy, że w koło tego amfiteatru na obszernym wolnym placu istniało mnóstwo takich widowisk, na które chociaż nikt nie uczęszczał, chociaż nic nie zabierały, musiały jednak sąsiadować z miejscem ulubionej walki byków, aby mogły wydawać radosne okrzyki, skoro koliseum zagrzmiało radością, albo też gwizdać i wrzeszczeć, skoro który z bandryllerów lub matadorów niebezpieczną swą pracę wykonał z niezadowoleniem widzów, albo skoro który z pikaderów został obalony.
Pragnący widowiska mężczyźni i kobiety zapełnili ławki — cisnąc się tak, iż prawie głowa głowy dotykała.
„Dzisiaj walczy Pucheta!“ To stanowiło silny magnes, któremu się nikt oprzeć nie mógł, bo ten główny matador, który dzisiaj jeszcze, wraz ze sławnym bandrillerem Cuchares‘em zachwyca lud Madrytu, i wszędzie gdzie się ukaże okrzykami radości bywa witany, śmiałością przewyższał swoich współzawodników i poprzedników! Odwaga jego graniczyła z przesytem życia, jak to obaczymy; a wiadomo było, że był pięknym mężczyzną, o którego łaskę ubiegała się niejedna spragniona miłości signora.
Madryt, podobnie jak Paryż za Ludwików, był na najlepszej drodze zostania drugą Sodomą.
„Dzisiaj walczy Pucheta!“ — szeptały usta pięknych kobiet, i wołali pożądliwi mężczyźni.
Loże napełniały się powoli; przeznaczone były dla bogatych. W głębi umieszczona była loża dworska, wielka, koronami zdobna; obok loża księdza, który się tam znajdował z olejami świętemi, aby częstokroć licznym ranionym mógł dać ostatnie namaszczenie.
Pod lożami znajdowała się druga arena z bramą, którą przybywali walczący i z silnemi drzwiami, z których wypuszczano byka na plac boju.
Liczna orkiestra miała swoje miejsce na górze.
Już górne ławki aż do ostatniego miejsca zostały zajęte; zbliżała się stanowcza godzina uroczystego wystąpienia.
Wtem w wielkiej, czerwonym aksamitem wybitej loży, ukazał się dwór. Królowa Izabella z małżonkiem — Marja Krystyna z księciem Rianzaresem, generał-kapitan książę de la Torre, generał Prim, bogaci dworscy urzędnicy i świetny orszak, wśród którego widziano margrabinę de Beville i blisko niej Don Olozagę, oraz kontradmirała Topetego.
Za ukazaniem się dworu orkiestra zagrała hymn narodowy, a oczy ludu skierowały się ku loży, podziwiając przepych i pragnąc poznać dostojnych panów.
Izabella promieniała w przecudnej błękitno-niebieskiej sukni, na którą w obfitych fałdach spadała hiszpańska mantylla. Przy niej siedział jej małżonek w ozdobionym orderem generalskim mundurze, po drugiej zaś stronie królowa-matka, w ciężkiej, żółtej sukni atłasowej. Obok Marji Krystyny zajmował miejsce książę Rianzares; za krzesłem królowej stał — Franciszek Serrano, książę de la Torre, w świetnym, złotem haftowanym mundurze generał-kapitana.
Dalej wyższe miejsca w loży zajmował orszak. Margrabina de Beville o ile można najbliżej królowej. Prim oparł się o filar obok Serrany. Olozaga pozostał w bliskości margrabiny. Topete w głębi, bo olbrzymia postać dozwalała mu nawet i stamtąd widzieć co się dzieje na arenie.
Swojemu murzynowi ozdobionemu medalionem z portretem królowej, z wielkim trudem i kłopotem wystarał się o miejsce na górnych ławkach. Hektor bądź co bądź musiał się znajdować na widowisku, które jak przewidywał Topete, nadzwyczajną miało mu prawić przyjemność.
Wszystkie loże w koło, równie jak i górny amfiteatr, napełniły się oprócz jednej loży królewskiej.
Izabella dała korrogidorowi, jako sędziemu walki, znak rozpoczęcia.
Orkiestra zagrała huczno brzmiącego marsza, w którego takt cały uroczysty orszak wstępował w arenę.
Orszak ten rozpoczynał herold na czele oddziału alganazylów i gdy muzyka na chwilę ucichła, w pośród odgłosu trąb, zapowiedział wielką walkę z bykiem, ostrzegając, aby nikt pod karą śmierci nie śmiał zbliżać się do placu boju i przeszkadzać przedstawieniu!
Znowu zagrzmiały trąby — herold i alganazyle wjechali w obszerną arenę. Za nimi postępował pieszo, z nagą, błyszczącą szpadą w jednej ręce, matador. Po wszystkich ławkach przebiegł szmer zadowolenia.
„Viva la matadora Pucheta!“ zawołały tysiączne głosy. Sławny pogromca byków, trzymając w żylastej dłoni szpadę, która już niezliczonym dziko sapiącym zwierzętom nagłą śmierć zadała, w pstrym hiszpańskim stroju wchodzi za alganazylami. Czarną ma i gęstą brodę, a takiż włos pokrywa na głowie spiczasty hiszpański kapelusz z czerwoną wstążką; szyję jego okrąża koronkowy stroik. Na białej koszuli nosi czarną krótką kurtkę aksamitną; biodra ma przewiązane czerwoną, jedwabną szarfą (faja) ze złotemi frenzelkami, która podtrzymuje krótkie czarne aksamitne spodnie. Na kolanach są one spięte również czerwonemi powiewającemi wstążkami. Białe, mocno obcisłe pończochy, pokrywają muskularne łydki sławnego szermierza, a niskie czerwonemi wstążkami ubrane trzewiki ma na nogach.
Pucheta kłania się korregidorowi; zdjąwszy kapelusz, nareszcie pozdrawia naród hiszpański, który wita go przychylnym okrzykiem.
Za nim postępują konno czterej pikadorowie z lancami w starodawnym stroju hiszpańskich rycerzy. Konie ich są nadzwyczaj piękne i doświadczonej odwagi, bo nie powinny się one lękać nacierającego na nich ze spuszczonemi rogami potworu. Czterej pikadorowie są wszyscy jednakowo ubrani i przyozdobieni. Wysokie, spiczaste, różnobarwnemi. wstążkami ubrane kapelusze, różnokolorowe kaftany i złote łańcuchy tudzież amulety, na tem jedwabną materją podszyte krótkie półpłaszczyki, aksamitne spodnie do kolan, z różnokolorowemi, powiewającemi wstążkami; w jednej ręce wodze konia, w drugiej trzymając długie, spiczaste, błyszczące lance, wjeżdżają, parami do areny tuż za matadorem.
Za nimi postępuje ośmiu szalenie śmiałych bandryllerów. Są prawie tak samo ubrani jak matador, tylko zamiast szpady, którą on trzyma w dłoni dla obrony i odparcia straszliwego napadu, bezbronni bandryllerowie trzymają w ręku laski z papierowemi chorągiewkami, na których końcach znajdują się haczyki. Laski te zręczni śmiałkowie wbijają w kark wściekle na nich nacierającemu bykowí, a haczyk czepiając się ciała, do szaleństwa pobudza ciskające się na wszystkie strony zwierzę, bo mu różnokolorowe chorągiewki w oczach migają, w uszy wieją. Pierwszym z nich jest słynny Cuchares, na którego nieporównanie szaloną śmiałość blednący widzowie z takiem przerażeniem i trwogą poglądali, iż im włosy na głowach stawały.
Hiszpan lubi, kiedy ów szalony śmiałek zwycięstwem uwolni go od trwogi; dla rego też tysiączne głosy pragnących widowiska wołają:
„Viva Cuchares!“
Pozdrawia on korregidora, oddaje ukłon przed królewską lożą, podobnie jak i jego towarzysze, i następnie śmiało powiewa swoim we wstążki ustrojonym kapeluszem ku ławkom ludu.
Nowy okrzyk dziękuje ulubieńcowi.
Oddział alganazylów postępuje za bandryllerami, a nakoniec zamykają cały orszak pięknie różnokolorowemi wstążkami ubrane muły, przeznaczone do sprzątania z pola bitwy ranionych lub zabitych byków i koni.
Gdy cały ten orszak przy towarzyszeniu muzyki przeszedł w koło areny, herold, matador i bandryllerowie wychodzą z niej wysokiemi drzwiami, a tylko alganazyle i czterej pikadorowie pozostają na placu boju. Dają koniom ostrogi, aby się śmiało i dziko wspinały i zbliżają się do drzwi, przez które wypadnie byk przeznaczony do dzisiejszej walki.
Gdy królowa przez jednego ze swoich adjutantów przeszłe korregidorowi pozwolenie rozpoczęcia widowiska, tenże rzuca klucz od wspomnianych drzwi, alganazyle otwierają je i uciekają przed wpadającym w szranki bykiem.
Jest to potężne, wyszukanie silne i rosłe zwierzę. Niecierpliwie i śmiało wstrząsając grubą, dwoma ostremi, wielkiemi rogami uzbrojoną głową, skacze po piasku areny aż prawie na jej środek, i nagle staje dziko się w koło oglądając.
Tej chwili właśnie oczekiwali pikadorowie. Nadstawiwszy lance, uderzają oni na wściekle oglądającego się byka, który postrzegł swych przeciwników. Czuje on jak go drażnią ostrza lanc, jak mu grożą; sapiąc więc i rycząc mierzy okiem jednego z pikadorów. Podczas gdy schyliwszy głowę aż do ziemi, rzuca się na niego, pragnąc rogami przebić i konia i jeźdźca czuje, że go z lekka ranią lance innych przeciwników, staje nagle jak wryty i patrzy w koło, zaprzestając napadu; poczem nagle pędzi ku stojącemu najbliżej jeźdźcowi, ale ten siedząc na wybornie ujeżdżonym koniu, zręcznie usuwa się na bok. Byk znowu uderza na najbliższego nieprzyjaciela, który również usiłuje uniknąć jego kierunku, ale wściekle sapiący byk zgina się i wpycha rogi we wnętrzności konia, tak, że pikador z trudnością unika podobnego losu przez prędkie na bok odskoczenie; byk wyrywa zakrwawione rogi z rozprutego konia, który pada na ziemię, następnie tenże byk goni za unikającym go człowiekiem, lecz przyskakują trzej jego pomocnicy zastępując mu drogę, drażnią go, ranią i wściekłość jego na siebie zwracają, broniąc tym sposobem wysadzonego z konia towarzysza.
Podczas tej wzruszającej sceny, stanowiącej początek całego krwawego i strasznego widowiska, zajęta także została i ostatnia dotąd opróżniona loża. Jakiś nadzwyczaj elegancko i bogato ubrany don, w półpłaszczyku spiętym mocno świecącem brylantowem słońcem, wprowadził bladą, ale przytem nieporównanie piękną donnę na miejsce przy czerwonej balustradzie. Miał ciemne, nie ledwie jakieś dzikie włosy i oczy, tudzież ostre, szlachetne rysy; na czarownej, bladej twarzy jego towarzyszki osiadł wyraz troski i tęsknoty, a w przysłonionych nieco ciemnemi powiekami jej oczach widać skrytą boleść, której minio pysznego stroju pokonać nie może. Piękną jej postać obejmuje czarna suknia, czarna powiewająca mantylla, czarne kanty i koronki zdobią jej głowę i piersi; ale z pomiędzy tej ciemności świecą drogie kamienie niezmiernej wartości i wielkości, a błyszczą takim ogniem, że oczy wszystkich widzów zwracają się na tę nieznaną parę, która zajęła miejsce w loży, podczas gdy dwaj strzelcy w bogato haftowanej liberji pozostają w jej głębi, gotowi na każde skinienie widocznie bardzo bogatej i znakomitej pary.
Podczas gdy książę de la Torre przez chwilę rozmawiał z admirałem Topetem o interesach służby, oczy królowej podobnie jak innych kobiet padły na ową lożę; Izabella z podziwieniem przypatrywała się czarno ubranej nieznajomej w świetnych drogich kamieniach i jej czarnookiemu towarzyszowi, którego dzikie rysy twarzy ciekawość wzbudzały; lecz w tej chwili wypadki na dole w arenie znowu zajęły całą uwagę publiczności, tak, że królowa oraz damy i panowie z jej orszaku pilnie i z całem przejęciem tylko Hiszpanom właściwem, tam spojrzeli.
Pikadorowie usunęli się z areny, zostawiając w niej samego wściekle tupiącego i po szerokiej przestrzeni rzucającego się byka.
Na ich miejsce niezmiernie szybko i z szyderczym śmiechem przybiega ośmiu bandryllerów; lud pozdrawia ich hucznemi oklaskami. Walka ich czyli heca ze wściekłem zwierzęciem jest jeszcze niebezpieczniejsza, bo nie mają pod sobą koni i są bezbronni.
Atletyczna postać ulubionego Cucharesa wkrótce występuje naprzód. On to zawsze z szaloną przerażenie wzbudzającą śmiałością zarzuca na kark byka najwięcej bandrylów. Jego towarzysze ustawiają się parami, tak aby wściekle ryczący byk na wszystkich czterech stronach nagle mógł postrzedz nowego nieprzyjaciela — przewraca on ogień ciskające oczy — ale nie lękający się śmierci bandryllerowie nie czekają aż na nich uderzy, dwóch z pomiędzy nich zbliża się do rozdrażnionego zwierzęcia i ciskają mu chorągiewki na szeroki grzbiet, a ich haczyki czepiają się jego sierści i mięsa. Potwór czuje ból, a nie wie, skąd to pochodzi. Kiedy się ku tym pierwszym napastnikom zwraca, z podziwienia godną zręcznością ścigają go dwaj najbliżsi bandryllerowie i ciskają mu na kark swoje laski. Byk wstrząsa się, ryje ziemię racicami, i zrozpaczony rzuca się to na tego to na owego napastnika, ale ci są zręczniejsi niż silne niezgrabne zwierzę.
Wszystkie spojrzenia zwrócone są na tę wzruszającą scenę — z wytężoną uwagą niezliczeni widzowie śledzą wszelkie poruszenia walczących stron po szerokim, okrągłym amfiteatrze — jest to bowiem straszna walka na życie lub śmierć, gdyż jeżeliby zwierzę dostało się do przeciwnika, ten byłby zgubiony! Grobowa cisza panuje w rozległem kolizeum; wtem nagle daje się słyszeć krzyk przeraźliwy i przejmujący. Co to zaszło? Skąd pochodzi ten krzyk? Czy odnosi się on do mocno w tej chwili zagrożonego Cucharesa, który byka do siebie dopuści?
Krzyk wyszedł z jednej loży, wydała go blada, czarno ubrana donna, gdy jej spojrzenie padło na królewską lożę.
Ale odległość jednej strony od drugiej była za daleka, i szalenie śmiały Cuchares tylko co w karku byka utkwił swą laskę, na której końcu zawieszony był sztuczny ogień iskrami i płomieniem palący, kolący zwierzę i pobudzający je do ślepej wściekłości. Z dzikim szyderczym śmiechem zręczni bandryllerowie wstrzymują je to tu, to ówdzie, a prawie po ziemi ryjące rogi, po za któremi powiewają drażniące chorągiewki, tylko co nie porzną kurtek igrających ze śmiercią.
Huczne oklaski wynagrodziły tę przerażającą scenę, ale spojrzenia królowej nie zwracały się już na okropne widowisko. Odkąd czarna donna pojawiła się w przeciwległej loży, Izabella ciągle wpatrywała się w nią i jej towarzysza — widziała, że piękna blada nieznajoma krzyknęła spojrzawszy w królewską lożę, i ciekawa była dowiedzieć się, kto jest ta donna w żałobie, w tak kosztowne brylanty przybrana.
— Mości-książę, rzekła do Serrany, który tak długo uważnie przypatrywał się widowisku, i nie zważał na zachowanie się, okrzyki i ruchy widzów: mości książę, kto to może być ta piękna, nieznajoma donna, cała w czerni siedząca obok tego dona widocznie do najwyższej grandezzy należącego? Czyli nie widzisz rzeczywiście pięknego tu zwróconego oblicza? Czyliż nie widzisz prawie oślepiająco świecącego stroju tej pary?
Książę de la Torre szukając powiódł okiem po lożach, aby udzielić królowej wiadomości, w razie gdyby znał wskazane osoby.
Nagle wzrok jego padł na bladą donnę w czerni, spojrzeniem go przyzywającą — Serrano zadrżał. — „To Henryka!“ — szepnął w najwyższem zdziwieniu — wprawdzie półgłosem i mimowoli, ale tak, że również zdziwiona królowa usłyszała go.
— Jakto! mości książę znasz tę donnę? Serrano czuł, że chwieje się — schwycił za poręcz przedzielającą go od królowej, niecierpliwie błyszczącem okiem go przeszywającej.
— Książę bledniesz — co to jest? co to pana tak głęboko wzrusza? Mówże przecie mości książę! Znasz tę czarną donnę, a jesteśmy bardzo ciekawi dowiedzieć się, kto ona jest?
— W istocie znam tę donnę, szepnął Serrano, w tej chwili najwyższego wzruszenia na słowa zaledwie zdobyć się mogący. Kiedyś dawniej...
— Jednak mimo tego dawniej, widok tej donny bardzo pana wzrusza, bo drżysz — i jeżeli nas wzrok nie myli, owa nieznajoma, którą nazywasz Henryką, jest także mocno wzruszona. Spojrzyj pan tylko, jak niespokojnie i pożądliwie donna ta patrzy?
Te słowa królowej z powodu licznych obecnych z cicha wymówione, przerwane zostały w tej chwili hucznym odgłosem trąb, zapowiadającym wystąpienie matadora na opróżnioną arenę, z której bandryllerowie wyszli, zostawiając samego byka, w różne strony rzucającego się.
Otworzyły się drzwi — na placu boju ukazał się Pucheta, ulubieniec ludu, powitany nieustającemi okrzykami — imponujący przedstawiał widok, gdy dumnie ukłoniwszy się, z błyszczącą szpadą w prawej, a czerwoną mantyllą w lewej ręce, pewnym krokiem wszedł na arenę, zaledwie racząc spojrzeć na wściekłego byka.
Ta pewność wobec zagrażającego mu niebezpieczeństwa śmierci, ta spokojność na skrwawionym krwią placu boju, po którym rzucał się do szaleństwa rozdrażniony potwór, nieopisany wpływ wywarła na umysły Hiszpanów — nieskończone wiwaty. oklaski przekonały matadora o nieograniczonej łasce ludu. Promieniejący też radością kłaniał się na wszystkie strony rozległego amfiteatru.
Królowa zawsze jeszcze patrzała w lożę, w której siedziała Henryka obok Azza. Nakoniec szukająca Henryka, którą syn króla cyganów trzymał prawie jak na uwięzi, znalazła od tak dawna ze śmiertelną trwogą wyglądanego Franciszka, który naprzeciw niej stał w królewskiej loży — Izabella mówiła z nim o niej — o tem wszystkiem Henryka nie myślała — bo miała tylko jedną myśl, jedno życzenie: dostać się do ukochanego i znowu go zobaczyć!
Franciszek także zapewne ją poznał, chciał więc przedstawić się Azzowi i czekał, aż po skończeniu walki będzie mógł dostać się do niego.
Książę Rianzares, wielki wielbiciel tego rodzaju widowisk, zeszedł był do stajen areny, dla rozmówienia się z pikadorami i przypatrzenia ich dzielnym koniom. Serrano stał ciągle za fotelem królowej, dręczonej niezmierną ciekawością dowiedzenia się, kto był ten obcy i w jakim stosunku jego towarzyszka zostawała z gorąco przez nią ukochanym. Bądź co bądź pragnęła w tym względzie jakiejś pewności!
Franciszek Serrano spojrzał na Henrykę; jej miłe witające, tęsknoty pełne oko spotkało się z jego okiem; widział znowu jej piękne, niegdyś tyle uwielbione oblicze, na którem miłość jej dla niego tysiącznemi oznakami była wypisana! — Franciszek uczuł w sobie ciężki wyrzut, musiał widzieć znowu Henrykę i swoje dziecię, i choćby życiem przypłacić, musiał mówić z kochanką, która niegdyś wszystkiem była dla niego!
Ale Izabella — i jej miłość dla niego...
Książę de la Torre, który z łaski królowej stanął na wysokości wieku, czuł, jak jest biednym przy całej świetności, kiedy się musi strzedz objawienia uczuć, kiedy musi zdradzać Henrykę, by nie utracić względów królowej.
Matador Pucheta wszedł na arenę; byk oślepiony bólem i wściekłością, rzucał się to tu, to tam, rogami rył piasek coraz bardziej drażniony wiejącemi mu w oczy i uszy chorągiewkami. Nagle wyprostował się, postrzegł Puchetę idącego z czerwoną powiewającą mantyllą, — czerwona inaterja wabiła go — matador powiewał nią, a rozgniewany byk pośpieszył naprzeciw wprawnemu i zdecydowanemu szermierzowi.
Pucheta spokojnie dozwolił nacierać wściekłemu — z zimną krwią nastawił naprzeciw niemu ostrą szpadę, na którą byk ślepo wpadł i powalił się, matador dokonał swojego wielkiego czynu, tłumy przyklasnęły mu okrzykiem, i z pełnym oczekiwania uśmiechem wyglądały drugiej komiczniej szej części widowiska, walki z Emboladem, to jest bykiem na którego rogach przymocowane były kule, i w której to walce mógł wziąć udział każdy chcący dostać silne uderzenie.
Ten drugi byk ofiarowany był ludowi.
Królowa powstała — uważnie pilnowała wszelkich ruchów, a nawet spojrzeń Serrany.
Powzięła myśl, że owa nieznana piękna donna, którą Franciszek mimowolnie nazwał Henryką, była mu miłą, że jest rywalką jej w miłości — i myśl ta niepokoiła królową!
Margrabina de Beville zbliżyła się do niej, aby jej podać mantyllę i być pomocną.
— Margrabino, poszepnęła Izabella śpiesznie i poważnie: czy masz tu obok kogo zaufanego?
— Tak jest, Najjaśniejsza Pani, Don Olozagę! cicho odpowiedziała Paulina.
— Jeżeli zupełnie na nim polegać możesz, poleć mu, aby się udał za tą nieznajomą z owej loży naprzeciwko, i aby się wywiedział kto ona, kto jej towarzysz? Wielce mi ta wiadomość potrzebna, margrabino!
— Śpieszę spełnić rozkaz mojej królowej! z cicha odpowiedziała Paulina, poprawiając mantyllę mocno rozdrażnionej królowej.
Marja Krystyna powstała, a małżonek królowej musiał również pomyśleć o poruszeniu się, chociaż miał widoczną ochotę pozostać do końca widowiska.
— Mój szanowny małżonku, z przymileniem rzekła Izabella do małego pana: zapewne będzie wam przyjemnie odprowadzić naszą dostojną matkę, bo książę Rianzares zostający w pobliżu areny, ¡zupełnie o nas zapomina. My sami zaś prosimy księcia de la Torre o ramię! dodała, zwracając się do Serrany, który się nie spodziewał tej przeszkody, a jednak nie mógł niczem dać poznać, że drżał z niecierpliwości dostania się do spoglądającej ku niemu Henryki.
Król podał rękę Marji Krystynie — Izabella z tryumfującym uśmiechem oparła swoją na ramieniu księcia de la Torre.
Przy wyjściu Franciszek znalazł jeszcze ryle czasu, że skinął na Prima.
— Zaklinam cię na wszystko najświętsze, rzekł mu prawie do ucha: dowiedz się gdzie mieszka Henryka z nieznajomym donem — właśnie tam naprzeciwko w loży ona powstaje, pragnąc się dostać do mnie.
— Czarna donna?..
— To Henryka! Idź za nią, muszę wiedzieć gdzie przebywa, gdzie ją znaleźć mogę!
— Książę — jesteś dzisiaj bardzo nieuważnym kawalerem, rzekła królowa szczególnie nadąwszy usta; czy to ta czarna donna taką w was zmianę wywołała?
Podczas gdy margrabina pokazała Don Olozadze szybko oddalającą się Henrykę, i prosiła aby się koniecznie za nią udał, generał Prim z drugiej strony przeciskał się za nieznajomą parą.
Książę Rianzares oczekiwał na małżonkę przy wyjściu z cyrku, co niezmiernie uradowało Serranę, bo widząc, że król zbliża się do swojej żony, spodziewał się być wolnym. Chciał odprowadzić do powozu Izabellę i małego Franciszka z Assyżu, a potem pośpieszyć za przyjacielem, aby nareszcie — zobaczyć Henrykę i swoje dziecię!
Ekwipaż zajechał — Izabella wsiadła doń — król za nią — Serrano ukłonił się.
— Prosimy księcia, by jechał z nami! rzekła królowa tak stanowczo, że nie można było na to zaproszenie dać żadnej odpowiedzi.
Franciszek Serrano musiał przyjąć wysoki zaszczyt powracania do zaniku w powozie królewskiej pary — Franciszek Serrano dla tego zaszczytu musiał zaniechać napełniającej go nowo odżywającą błogością nadziei oglądania Henryki — o której w wirze szczęścia i sławy prawie zapomniał — Henryki, którą królowa na drugi plan odsunęła...
Henryka torowała sobie drogę przez tłum, aby się dostać do swojego Franciszka — nakoniec widziała go już tylko o kilka kroków od siebie — jeszcze chwila a dosięgnie upragnionego — mocno bijącem sercem wyciąga już swoje ramiona ku niemu, pragnąc go uściskać — uśmiechając się z rozkoszy, widzi się nakoniec wolną od wszelkiej troski...
W tem Franciszek wsiada do królewskiego ekwipażu, woła — lecz on jej nie słyszy, bo powóz ruszył niepowstrzymanie pędem strzały.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.