Izabella królowa Hiszpanii/XXXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XXXVII.
DZIECKO W JASKINI KRWIOŻERCZEGO UPIORA.

Nim z kolei opowiemy, jakie były następstwa opłakanego przypadku, który tej nocy spotkał królową, musimy wrócić do jednej osoby naszego opowiadania, o której nic nie wspomnieliśmy od owej nocy, kiedy Henrykę zawleczono do Santa-Madre.
Tą osobą jest Azzo.
Kiedy z jego pałacu porwano mu ukochaną Henrykę, dla której wszystko gotów był chętnie poświęcić, z początku gwałtowna boleść opanowała tego syna tułaczy. Rzucał się z konwulsyjnym krzykiem na dywany i kobierce jej pokoju, całował każdy przedmiot, którego ona ręką kiedyś dotknęła. Potem w dzikiej rozpaczy biegł chcąc zamordować służących, którzy pozwolili zabrać jego ukochaną, ktrzy jej własnem życiem nie obronili! Ci przestraszeni jego gwałtownością uciekli od dzikiego syna króla cyganów, który pomimo swoich niezmierzonych bogactw, nie znał odtąd żadnej uciechy. Wspaniałość jego pałacu obrzydła mu, pieniądz nie miał już dla niego wartości, kiedy nie mógł go wydawać dla Henryki, nie mógł go nadal u jej nóg składać.
Zaraz u zrozpaczonego Krezusa, o którego bogactwach wiele i z przyjemnością rozmawiano w pewnych kółkach Madrytu, żyjących z łaski i ucisku bogatych, zaczęły się zjawiać obdartusy o nieprzyjemnem spojrzeniu, Brawa i Hidalgowie najgorszego rodzaju, będący postrachem przedmieść i bardziej odległych ulic Madrytu.
Za pewną ilość durów ofiarowali się zamknąć usta każdemu z nieprzyjaciół don Azza, chociażby jak najwyżej postawionemu; wyliczali mu na wyścigi oddane już przez nich innym podobnego rodzaju usługi. Azzo ze szpadą w ręku wypędził ich za drzwi pałacu. Gdy Azzo kogokolwiek nienawidził, coś go koniecznie pchało utkwić mu sztylet, w piersi, sprawiało to bowiem ulgę jego namiętnej duszy.
W kilka dni po wypadku, Aja doniosła mu w ozdobnym, pachnącym liście, że Henryka zginęła w falach Manzanaresu. List był bez podpisu, Azzo jednakże wiedział od kogo pochodzi. Oczy mu dziko zabłysły i krew gwałtownie zawrzała na wspomnienie, że owa nieznajoma kobieta, o której miejscu przebywania nie wiedział, była powodem uwięzienia i śmierci Henryki. Pałał zemstą ku tej furji, którą jego pistolet podczas owej straszliwej nocy oszczędził, którą tak nienawidził jak kochał Henrykę; chciał ją wynaleźć, ażeby wypłacić zasłużoną nagrodę za jej zdradzieckie czyny. Jego pałac był teraz dla niego nieznośny. Syn lasów i wolności kupił go tylko dla spełnienia życzenia Henryki, tudzież ażeby po wielu tygodniach tułactwa dać jej wygodne schronienie. Ale teraz rad uciekał w wąwozy i puszcze, w których lepiej mu było niż w pałacu z jego wszystkiemi wspomnieniami.
Azzo odetchnął swobodniej, kiedy miał miasto za sobą, kiedy półpłaszczyk i kaftan znowu zastąpił lekką koszulą cygana, której całą ozdobą był zwisający mu z szyi jakiś stary amulet. Nogi miał obute w sandały, krótkie spodnie miał upstrzone jaskrawemi wstęgami, jak lubią nosić ci wieczni tułacze. W ręku miał skrzypce, któremi tak często wzruszał w pałacu serce Henryki, i znów wygrywał na nich lasom i falom Manzanaresu swoje cygańskie melodje.
Pałac oddał w opiekę rządcy, który za to odgadywał swego pana, nazywając go dziwakiem. Kosztowności i zło — ro znowu zaniósł potajemnie do skał Ora i w jasną noc księżycową zakopał głęboko w ziemię.
Gdyby ktokolwiek, co w Madrycie widział syna króla cyganów, zobaczył go teraz w lesie, z pewnością by nie poznał w nim owego don Azza, o którego zaczarowanym pałacu i bogactwie cała stolica rozpowiadała! Krezus przemienił się znowu w wałęsającego się wiecznie cygana, na którego każdy z nieufnością spogląda, którego mieszkaniem jest cień lasu, a współmieszkańcami dzikie zwierzęta, który jak nędznik i złoczyńca ucieka od towarzystwa ludzi, ażeby bez ojczyzny i miłości prześnić swe życie z fajeczką i skrzypkami. Wspomnienie Henryki wszędzie mu towarzyszyło, był to jego skarb najdroższy, i tak się nim pieścił, jakby ją samą posiadał. Ilekroć jednak z boleścią przypominał, że ją postradał na wieki, natenczas oczy jego dziko błyskały, żyły mu jak postronki nabrzmiewały. Na czole pięści zaciskał w gniewie straszliwym. Powracał wtedy do Madrytu, ażeby po ulicach i kościołach szukać owego szatana Aji; a ktoby go w takich godzinach zobaczył, tenby nie wątpił, że namiętny syn puszczy jest w stanie zamordować osobę która jego nienawiść obudziła.
Tak upłynęły lata wiecznie samotnie błąkającemu się Azzowi.
W dzień świętego Franciszka, o którym jużeśmy wspominali, cygan wieczorem znajdował się w Madrycie. Przed kilku godzinami odwiedził on swój pałac, ale tam wspomnienia Henryki tak w nim boleśnie się odezwały, że czem prędzej zapragnął ujrzeć się w swoim, lesie. Kiedy jednak przez ulice przechodził, odezwała się w nim z nową siłą nienawiść, jaką czuł do Aji; klął ze wściekłością, że morderczyni Henryki ani dosięgnąć, ani znaleźć nie może.
Droga prowadziła go przez plac Pedro, a następnie przez ulicę Toledo.
Czytelnik raczy sobie przypomnieć, że tego wieczoru, dziecko kramarza z rogu Toledo, śliczna, mała dziewczynka była napadnięta, albo raczej przynęcona przez srogie zwierzę w ludzkiej postaci, przez owego straszliwego upiora, który znajdował największą rozkosz w wysysaniu krwi niewinnych dziewczątek. W całem mieście tyle tylko o nim wiedziano, że była to postać człowieka z brodą i oszpeconą namiętnościami twarzą. Niektórzy opowiadali, że ma kształt ludzki i czarne skrzydła jak u nietoperza, tylko nieporównanie większe i szersze; drudzy znowu utrzymywali z największą pewnością, że to bękart zrodzony z człowieka i dzikiego zwierzęcia.
Podobne zabobonne wieści muszą się zawsze szerzyć, gdzie zachodzą tak przerażające i zagadkowe zbrodnie, jak owe morderstwa, dla jakiejś niewytłumaczonej żądzy krwi. Już drugie dziecko padło ofiarą tej chuci od owej nocy, w której cyganie przybyli do szynku pod Ostrowidzem. Te dwa morderstwa były w tak podobny a zagadkowy sposób spełnione, że nie można było powątpiewać, iż obie dziewczynki padły ofiarą tego samego potwora. Wieść o zjawieniu się przerażającego upiora w kilka godzin obiegła cały Madryt.
Te zagadkowe morderstwa, z jakiejś niewytłómaczonej, zwierzęcej żądzy krwi, przeraziły nietylko kobiety, ale nawet mężczyzn; wszędzie mówiono z przerażeniem i zgrozą o zbrodni, której prawdziwość zaledwie przypuszczać było można. Każdy chciał się własnemi oczami przekonać o prawdzie morderstwa, tak, że sklepik na rogu ulicy Toledo, do którego przyniesiono zwłoki pięknej dziewczynki, ciągłe był pełen ciekawych.
Na delikatnej, białej piersi, widziano tylko małą rankę, ale przywołani doktorowie znaleźli jeszcze inne na ciele obrażenie i poddali ciało dziecka obdukcji, by się stanowczo przekonać o przyczynie i rodzaju śmierci.
Blady Azzo z wychudłą od cierpień i namiętności twarzą, z rozczochraną brodą i włosami, z niespokojnie patrzącemi oczyma, błądził po ulicy Toledo, kiedy doszedł do miejsca, gdzie tłum oglądał i opłakiwał zabitą dziewczynkę, dziki syn puszczy spiesznie się stamtąd oddalił jakby mjiał powód obawy!
— Nagle zdawało mu się, że słyszy, jak ktoś za nim spiesznie podąża. Obejrzał się, chcąc się przekonać,,ktoby też taki miał tuż za nim kroczyć? Czyżby go ścigał? czy tylko przypadkowo w jedną z nim stronę podążał?
Niepewność Azza była podniesiona do najwyższego stopnia. Już się zamierzał odwrócić i ze sztyletem w ręku uderzyć na nieznajomego, który w istocie zdawał się go ścigać — gdy przy blasku księżyca rozpoznał wyraźnie śpiczasty kapelusz, półpłaszczyk i kształty postaci, którą ze wstrętem, sobie przypomniał. Ten człowiek był nie kto inny jak śmiertelny wróg Henryki, Józef, — ów Józef, któremu Azzo niegdyś dał poczuć siłę swej pięści na brzegach Manzanaresu, a którego następnie widział w towarzystwie Aj i jeżdżącego spacerem po placu Puerta del Sol.
W tym momencie obca ręka dotknęła lekko jego ramienia.
Azzo obrócił się. Nie omyliło go oko: Józef stał przed nim z szyderczym uśmiechem, wyglądał przerażająco. Twarz jego wychudła i zeszpecona występnemi żądzami, była w tej chwili obrazem gwałtownych zwierzęcych namiętności. Oczy nabiegłe, krwią wystąpiły z jam czaszki, a muskuły twarzy konwulsyjnie drgały; czerwona broda była rozczochrana i w równym nieporządku jak włosy i kryza.
Azzo wahał się, jak ma postąpić ze stojącym przed sobą śmiertelnym nieprzyjacielem Henryki.
— Ho, ho! przyjacielu cyganie! mówił półgłosem Józef, ciągnąc do ciemnego zaułku ulicy Toledo opierającego mu się Azza: zaledwiem cię poznał, a przecież mam do ciebie polecenie i napróżno szukałem cię w twoim pałacu. Zapewne zabrakło już durów? To wcale mię nie dziwi miłość: taka jak twoja do tej...
— Nie wymawiaj tego nazwiska twemi ustami, łajdaku! przerwał gwałtownie Azzo cofającemu się z przezornością Józefowi.
— No, no! nie mamy potrzeby się gniewać, jakkolwiek nie jesteśmy wielkimi przyjaciółmi, odezwał się szyderczo Józef, kładąc rękę na pistolecie utkwionym za czarnym pasem. Mam do ciebie polecenie od kobiety, która przepada za tobą; jest ci czego pozazdrościć!
— Mów krótko jaki masz do mnie interes! odparł Azzo stanowczym, rozkazującym tonem.
— A więc dobrze, gdyż pono obydwaj nie mamy wiele czasu do stracenia. Piękna Aja chce się z tobą zobaczyć i pomówić. Nie ociągaj się i bądź punktualnym! Cóż powiesz o jej boskiem ciele? O ile mi się zdaje, ona pragnie, żebyś choć raz przestąpił progi jej sypialni. Spodziewam się, że jej żądaniu stanie się zadość, co? Gdybym był na twojem miejscu, to na wszystkie świętości! nie raz, ale codziennie mnieby tam widziano!
— Gdzież mogę znaleźć ową Aję? zapytał pewnym głosem Azzo.
— Aha! i twoja krew nic z lodu! Znajdziesz ją tęskniącą ku tobie za trzy dni w murach klasztoru Aranjuez.
— Aranjuez? Tam ma być Aja?
— Zapewne tylko dla tego, żeby jej nikt nie przeszkadzał przy tak długo oczekiwanem spotkaniu ze wszystkiemi jego następstwami, szyderczo mówił Józef. A więc nie zapominaj cyganie, za trzy dni przy klasztorze, w cieniu starych drzew, przy krańcu na wpół rozwalonego, czerwonego muru. Przyjemnej zabawy! Muszę się śpieszyć, gdyż mam do załatwienia jeszcze dzisiejszej nocy pilną sprawę!
Wiemy, że Józef w szynku na Prado Bermudez miał się zejść z familiarami.
— Pokłoń się odemnie pięknej Aji, i nie zapominaj o mnie, gdy będziesz na jej boskiem łonie spoczywał. To dopiero, bankiet dla ciebie! mówił Józef gotując się do odejścia. Ach! prawda, jeszcze jedno! No, ale ona zabroniła nazywać cię tem nazwiskiem. Usłyszysz od tej Aji, coś tak strasznie przyjemnego, że ci aż serce zadrży. Jeszcze raz życzę ci wesołej zabawy. Ha, ha, ha.
Józef odszedł i zniknął po chwili w jednej z bocznych brudnych uliczek, wiodących na Prado Bermudez. Azzo stał długo patrząc za nim.
— Że aż mi serce zadrży... Zapewne miał na myśli Henrykę? mówił sam do siebie. Nie potrzeba więc zwlekać. Muszę wyostrzyć sztylet, którego zapewne użyję. Ten szatan pewno mi teraz nie ujdzie.
Azzo szedł powoli ulicami pogrążonemi w ciemnościach aż do rogatek, a potem udał się drogą wiodącą do osady Aranjuez. Nie potrzebował się śpieszyć: dopiero za trzy dni miało nastąpić spotkanie, a od Aranjuezu był niedaleko[1].
Trzeciego dnia powolnej podróży, zobaczył Aranjuez, który ze swemi ogrodami, palmowemi i oliwnemi laskami wygląda jak oaza wśród pustyni. Znajdujący się tam wspaniały pałac królewski, który później odwiedzimy, sprawił, że to rozkoszne miejsce jakby wyrosło wśród piasków zalegających całą drogę od Madrytu do Aranjuezu.
Już wieczór zapadł, kiedy Azzo obszedłszy zamek i park królewski, obaczył leżący niedaleko stamtąd w dolinie klasztor. Na krańcu wysokich, ponurych murów klasztornych, znajdował się pośród starych, cienistych drzew na wpół zrujnowany mur czerwony: było to umówione miejsce, w którem cygan miał się zejść ze straszliwą Ają.
Azzo położył się na pobliskim wzgórku, tak, że nie będąc sam przez nikogo widziany, mógł wszystko śledzić co się na około działo! Już coraz ciemniejsza noc zalegała klasztor i okolice, — gdy nagle Azzo wyglądający ze swojej kryjówki, spostrzegł jakąś postać wychodzącą z murów klasztornych i spiesznie podążającą ku staremu murowi. W tej chwili księżyc wyjrzał z za chmur, oświecił drogę, i Azzo w zbliżającej się osobie, chociaż była odziana w długi płaszcz fałdzisty, poznał znienawidzoną Aję.
Podniósł się szybko — nie mógł już dłużej pohamować krwi wzburzonej nie uczuciem miłości, lecz nieokiełznaną nienawiścią; czuł, że drży całem ciałem, tak gorąco pragnęła zemsty jego dusza!
Jak lew spostrzegłszy upragnioną ofiarę pomiędzy drzewami, gotuje się do śmiertelnego skoku, tak Azzo podnosił się leniwie z ziemi, kiedy zobaczył Aję zbliżającą się do miejsca, gdzie ją czekała zasłużona nagroda.
Ktoby w tej chwili widział cygana, jak z ręką opartą na sztylecie ostrożnie zbliżał się do walącego się czerwonego muru, tegoby przeraził jego widok. Hrabina genueńska, otulona czarnym płaszczem, poznała skradającego się Azza, i uśmiech tryumfu zabłysnął na jej marmurowem obliczu!
— Aja rozkazuje — dziki, ognisty Azzo słucha! wyszeptała sama do siebie, gdy jej oczy szukały pięknej a namiętnej twarzy cygana.
W tej chwili Azzo stał już przed nią, — Aja cofnęła kroku, jakby tknięta nieokreślonem przeczuciem.
— Jesteś punktualny, Azzo, odezwała się pierwsza hrabina genueńska. Spodziewam się, że równie będziesz posłuszny moim życzeniom i rozkazom!
Cygan, któremu gęste, długie włosy spadały na oblicze, spojrzał ponurym wzrokiem na dumnie wyprostowanego przed nim szatana.
— Jesteś moim, Azzo — jeżeli dobrowolnie nie ulegniesz moim rozkazom, to użyję przymusu! mówiła zimnym, przerażającym tonem Aja.
Cygan przeszywał ją wściekłem spojrzeniem.
— Wybieraj: — albo będziesz należał do mnie, albo wydam siepaczom twoją straszliwą tajemnicę! Sprawiedliwość szuka owego potwora, który się znowu przed trzema dniami ukazał. Wszystkie dzienniki brzmią odgłosem wypadku, przyrzeczeniami nagrody i opisami twej dzikiej postaci.
— Co mówisz szalona! zawołał Azzo, nie wierząc własnym uszom.
Nie tak gwałtownie, bo przez to sam się zdradzasz! Po co szukasz tak okropnej, przeciwnej naturze rozkoszy, wysysając krew i życie dzieciom, kiedy kobieta ofiaruje ci wszystko, czego dusza mężczyzny zapragnąć może? Kobieta która najpiękniejszych, najmożniejszych u swoich nóg widziała i odepchnęła, ażeby móc zadowolić jedyną żądzę dziwnej swej duszy! Tą żądzą ty jesteś Azzo, i musisz albo do mnie należeć, albo umrzeć, upiorze!
Na te słowa wymówione z niepowściągnioną namiętnością, cygan się cofnął zdumiony.
— Ty jesteś owym strasznym upiorem, przed którym drży stolica. Tyś był w bedojskim lesie, gdy znaleziono w krzaku dziecko biednej cyganki nieżywe i krwi pozbawione. Tyś był w szynku pod Ostrowidzem, gdy dziecko wdowy nieszczęśliwej, piękną dziewczynkę znaleziono zakłótą i martwą. Tyś uciekał z ulicy Toledo, kiedy córka kramarza zakłóta i z krwi wyssana, w objęciach zrozpaczonego ojca leżała. Ty jesteś owym potworem z bladą, namiętnościami wyniszczoną twarzą, z rozczochraną brodą i włosami. Ty jesteś owym upiorem, którego z tak gorączkową zapalczywością szukają, ażeby okuć w więzy, jakich jeszcze żaden zbrodniarz w Santa-Madre nie nosił!
Azzo wydał konwulsyjny okrzyk...
Byłże ten straszny wykrzyk objawem jego bezgranicznej wściekłości, czy też widział się ów dziki cygan wyśledzony i wykryty w swoich nieludzkich postępkach?
Sztylet błysnął w jego muskularnej dłoni — z konwulsyjnym rykiem rzucił się na hrabinę genueńską, która tak nagłego napadu ani przewidzieć, ani uniknąć nie mogła. Azzo uderzył w największym gniewie ostrym trójkątnym sztyletem w piersi zachwycającej Aji, zamiast na tem łonie, jak Józef powiedział, spoczywać! Rozkoszna była to chwila, dla pałającego zemstą cygana — tak rozkoszna, że podobnej nawet kochanek zawisły przy jej liliowych ustach znaleźćby nie mógł; bo Azzo nakoniec mógł zadość uczynić trawiącej go nienawiści.
Nasycenie takiej nienawiści przedstawia nierównie większą rozkosz, niż zadowolenie nagle wzburzonej krwi, któreśmy zwykli miłością nazywać! Byłoż miłością to uczucie, które hrabinę genueńską ku namiętnemu cyganowi popychało? Byłoź to co innego niż wzburzenie zmysłów i krwi, dla którego wszystko jedno czy człowiek co je wzbudził jest potworem, zbrodniarzem, czy też aniołem piękności duszy i ciała? Czyż to wzburzenie można nazwać boskiem marzeniem miłości?
Nazywać to miłością byłoby największą zniewagą, wyrządzoną temu największemu dobrodziejstwu Niebios, zesłanemu nam jako dowód niezmierzonej boskiej miłości!
Gdy Azzo mierzył sztyletem w jej łono, hrabina genueńska rozkrzyżowała ramiona, jakby pragnęła wzorem heroiny umrzeć z ręki ukochanego. Krok taki atoli byłby za szlachetny na tego szatana, kobietę, i byłaby to zarazem śmierć dla niej za lekka, bo pożądana.
Hrabina genueńska w innym zamiarze nadstawiła nieustraszenie swe łono i rozkrzyżowała ręce.
W chwili kiedy trójkątny sztylet cygana, kierowany jego żylastą pięścią, przeciął powietrze i zbliżył się do stojącej bez ruchu Aji, grożąc jej nieuniknioną śmiercią, w tej samej chwili zabrzmiał straszliwy śmiech.
Sztylet poślizgnął się na piersi genueńskiej hrabiny, jakby ta rzeczywiście była z marmuru lub żelaza — z ust jej dał się słyszeć złośliwy śmiech, wyszydzający namiętną nienawiść i gniew dzikiego cygana.
Hrabina genueńska miała się na ostrożności — twarde, niebieskawo połyskujące łuskowe trykoty, które niegdyś Franciszek z Assyżu podziwiał na wróżce karnawałowej i które uważał za zręcznie dobrany strój maskowy, dzisiaj także osłaniały bujnie piękne członki hrabiny. Właśnie one oparły się cygańskiemu pchnięciu sztyletem i wybornie dowiodły, że się zdadzą na coś więcej jak na zręczny żart maskowy i na okrycie piękne kształty odznaczające.
Azzo przeląkł się.
— Chcesz mnie zgładzić, szaleńcze! Aja była na to przygotowana. Ale ona cię teraz ma w swoich rękach! Henryka żyje, ale ty jej nie ujrzysz, bo gdy tu jesteś, ona niechybnie jest w ręku Józefa Serrano!
Cygan utkwił wzrok w postać Aji, coraz to dalej w cieniu drzew usuwającą się. Zdawało mu się, że widzi przed sobą jedną z mglistych, potężnych bogiń północy, o których opowiadają podania, a które są równie straszne jak piękne.
W jednej chwili znikła z przed oczu Azza z przerażeniem w ciemności stojącego.
— Henryka żyje!
Te słowa z całą siłą utkwiły w duszy cygana! Zapragnął ją odszukać i bronić od prześladowań strasznych jej nieprzyjaciół.
Lecz gdzie jej miał szukać, kiedy nie miał żadnego śladu ukochanej! Ale myśl, że ona jeszcze między żyjącymi pozostaje, pognała go napowrót do Madrytu i przejęła nadzieją.
Bez odpoczynku więc pośpieszył do stolicy, po całych dniach przebiegał jej ulice i place, niezmordowanie patrzał w altany i okna, a zarządcę swojego pałacu zawsze nadaremnie zapytywał, czy Henryka nie szukała w nim schronienia!
Nakoniec po długiem śledzeniu, przyszło cyganowi na myśl, że Henryka może po za miastem szukała i znalazła schronienie, bo się obawia prześladowania.
Azzo krążył po przedmieściach, tu i owdzie wybadywał to jaką staruszkę, to dziecię, czy nie dostrzegły gdzie w sąsiedztwie obcej, ładnej kobiety. Często odpowiadano mu: tak jest, i Azzo śpieszył, wiedziony ku wskazanemu miejscu zawsze nową nadzieją.
Wszędzie jednak znajdował obce twarze.
Opuszczał więc miasto i chodził po okolicznych domach wiejskich, aż nakoniec przybył do zapadłych zwalisk Teba, w których mieszkali stary Frazco i Juanna, a w których w nocnych godzinach odbywały się zebrania tajemnego związku Latającej Pętlicy.
Zasmucony długiem nadaremnem poszukiwaniem, z sercem pełnem myśli o Henryce, zbliżył się do rozległych murów i usiadł na jednym ze skruszonych filarów. Leśne drzewa rzucały cień daleki, a wysoko na niebie ukazały się ciemne chmury.
Cygan wziął skrzypce do ręki i zaczął ze strun wydobywać tony, raz dzikie i groźne, drugi raz łagodne i miękkie, jak jego wspomnienia o Henryce.
Wtem nagle z pośrodka nagromadzonych gruzów i kamieni wyjrzała kędzierzawa główka dziewczynki i z uśmiechem skierowała się w stronę, z której pochodziły wabiące miłe tony! Mała Marja, zagłębiona w swojem ukryciu poza murami, posłyszała muzykę i dostrzegła siedzącego w pobliżu i przygrywającego cygana! A muzyka jego tak dalece podobała się dziecku, że bez obawy swą kędzierzawą główką skłoniło się zdziwionemu Azzowi, gdy niespodzianie rozszerzonem okiem dostrzegł ją wychylającą się z pomiędzy zwalisk. W pierwszej chwili cygan sądził, że to upiór, lecz gdy mu się skłoniła miła główka dziewczynki, nie wątpił dłużej, iż to jest dziecię ludzkie, siedzące między zwaliskami.
Grając dalej, powoli przysunął się bliżej.
Azzo uczuł, że po członkach jego przebiega radośny przestrach, gdy stanął tuż przy dziecku i ujrzał przed sobą rysy Henryki. Przeczucie mówiło mu, że to dziecko, żyjące wśród zwalisk w sposób dla niego niewyjaśniony, jest porwanem i straconem dzieckiem Henryki, ową małą Marją, która przed laty bez śladu znikła z nad brzegów Manzanaresu.
Głowa dziewczynki skryła się znowu; gdy przygrywający Azzo przybliżył się, z dziecinnym śmiechem cofnęła się ku wejściu do jaskini pod murami, w którem milutka Marja chętnie samotnie i bez przeszkody bawić się lubiła, bo nawet nowy jej towarzysz, błękitno-oki, rzeźki Ramiro, nie śmiał i nie chciał jej pomagać, gdyż oboje dzieci miały inne skłonności i nie zgadzały się ze sobą. Mała, miluchna Marja bawiła się kamykami i kwiatami, starszy Ramiro z każdego kijka robił sobie pałasz, a każdy wyskok muru uważał za wojennego rumaka; łagodna dziewczynka najlepiej lubiła przebywać w swojej skrytce (tak nazywała jaskinię), a dziki chłopak błąkał się po wzgórzach i w lesie. Stary Frazco obojgu na wszystko zezwalał, a dobra matka Juanna uważała za najlepsze, że dzieci po nauce swobodnie i wesoło bawiły się na dworze.
— To wzmacnia i zdrowia dodaje! — mawiała.
Dla małej Marji zatem owa podziemna przestrzeń, którą oddawna przypadkowo odkryła, gdy właśnie na to miejsce z trudem znosiła kamienie, aby sobie tron królewski zbudować, była najprzyjemniejszem miejscem schronienia. Za każdym razem starannie zakrywała ją kamieniami, ilekroć z niej wychodziła, by żaden człowiek ani żadne zwierzę nie znalazło jej skalistej kryjówki.
Co rano znowu z trudem odsuwała kamienie i wchodziła do ukrytej przestrzeni przez dosyć obszerny otwór, a była to zapewne piwnica w dawnych czasach, gdy jeszcze zamek Teba dumne wznosił czoło. Miejsce to było dosyć rozległe i szerokie. Walące się mury nie przełamały jej sklepienia z kamieni, jednak po bokach mur musiał się był zapaść, bo ściany prawie ciemnej jaskini powstały z gruzów przez wiatr naniesionych, co nadawało jej dziwnie podziemny i dziki pozór.
Do tej przestrzeni znosiła mała Marja swoje różnobarwne kamyki i kwiaty, i bez przeszkody tam się bawiła, a przed kilku jeszcze dniami nikt tam nie był odwiedził miłego, niewinnego dziecka, nigdy i ono nie dostrzegło stamtąd nic nadzwyczajnego.
Ale niedawno, gdy mała zrana chciała dosunąć kamienie, zdało się jej, że nie tak ułożone jak je zwykle układała, a gdy weszła do swojej jaskini, zdziwiła się. Na drugi dzień znowu tę samę uczyniła uwagę: wpadła więc na myśl, że nocą potajemnie jakaś obca istota dostaje się do jej jaskini i tam się ukrywa. Nie zdołała jednak nic dostrzedz ani dowiedzieć się, co to za istota potajemnie przywłaszcza sobie jaskinię.
W tem nagle zbliżył się jakiś człowiek, którego gry zawsze z radością słuchała, ilekroć ułudne tony wydobywał z coraz dźwięcznej brzmiących skrzypiec.
Miałżeby ten obcy nocami przebywać w jej jaskini? pomyślała mała Marja, ciekawie z jej wnętrza przypatrując się cyganowi, który się zbliżał do otworu i zdziwił się gdy przezeń wszedł do jaskini.
Oczy jego dziko i złowrogo zaświeciły z pod spadających mu na czoło włosów, gdy spojrzał na dziecię, które przestraszone ukryć się przed nim chciało i przysiadło w kącie jaskini pomiędzy kamieniami.
— Mała kochana Marjo, wabił ją Azzo, wyciągając do niej rękę, pójdź opowiedz mi gdzie jest twoja matka?
Dziecko spojrzało bojaźliwie na obcego, który się coraz bardziej przybliżał.
— Pójdź, ja ci nic złego nie zrobię, chcę się tylko dowiedzieć o tobie, jakim sposobem dostałaś się do tych murów, i gdzie przebywa twoja kochana matka Henryka, której szukam?
— Matka Juanna! płacząc zawołała mała Marja.
— Juanna? powtórzył zdziwiony Azzo. Zaprowadź mnie do niej!
Cygan chciał objąć dziecię — ale to tak głośno i z taką rozpaczą zawołała o pomoc, że Azzo z trwogą obejrzał się w koło i szybko wybiegł z jaskini.
Ciemne chmury zakryły całe niebo, huczał już daleki grzmot, który i królową przeraził owego wieczoru, gdy była u zakonnicy, która z Aranjuezu znowu na dwór wróciła.
Azzo wymknął się z jaskini, bo dziecko przeraźliwie krzyczało; pragnął patrzeć i czekać, aż się ktokolwiek zbliży, oraz przekonać się, kto to była ta matka Juanna, której pomocy dziecię wzywało.
Frazco poszedł był wraz z żoną do Madrytu i zajęty interesami wracał do domu dopiero późno w nocy — nikt zatem nie słyszał wołania dziecka ukrytego w jaskini, tembardziej, ze głos jego nikł w zamkniętej przestrzeni. Ramiro spał już dobrze w izbie Frazki.
Ciemność okrążyła mąłą Marję — nakoniec, gdy obcy oddalił się, podeszła cicho i ostrożnie do otworu, pragnąc przezeń się wymknąć i czemprędzej pośpieszyć do rodziców, na końcu długiego muru mieszkających. Lecz gdy miała już wytknąć na zewnątrz swoją kędzierzawą główkę, grzmot huknął tak głośno i strasznie, a błyskawica tak okropnie rozwidniło pustą, bezludną przestrzeń przed zwaliskami, że dziewczyna krzyknęła przerażona i znowu skryła się w jaskini...
W tej chwili wśród panującej ciemności zbliżył się do otworu zgarbiony człowiek — czarne, burzą grożące chmury tak zawisły na niebie, iż nie można było poznać kto się zbliża. Gdy błyskawica nagłem światłem znowu zwaliska rozwidniła, wsunął się zręcznie do ochronnej, w głębokiej ciemności pogrążonej jaskini, przez chwilę stał nadsłuchując, poczem po cichu zbliżył się do miejsca, z którego dawał się słyszeć przytłumiony płacz dziewczynki — schylił się ku niej — i straszliwy, przerażający okrzyk trwogi rozległ się po jaskini. Mała Marja uczuła jak ją nagle objęły dwa silne ramiona — chciała odtrącić od siebie szkaradną nieznaną istotę, która się wpośród nieprzejrzanej ciemności na nią rzuciła, a której widzieć nie mogła — rozpaczliwe jej wysilenia były nadaremne — czuła już gorące tchnienia straszliwego napastnika na twarzy zlanej zimnym potem przestrachu.
Wtedy z całej siły rozpaczliwie zawołała o pomoc, i mimowolnie pochwyciła za twarz okrutnego nieprzyjaciela, który ją coraz silniej do siebie przyciskał — czuła, że zrywał jej odzienie z piersi i ciała i że ją bezbronną miał w swojej mocy. Ale nie miała czasu pomyśleć o tem, czego ta obca istota od niej pragnęła — czuła tylko, że coś nieludzkiego z nią się dzieje i że była zgubioną!
Upiór posiadał w swojej mocy miłą, pięknie zbudowaną dziewczynkę, już jego usta paliły białą pierś dziecka; już obrzydłe jego ręce kalały małe, prześliczne ciałko, które od wszelkiego okrycia uwolniły; już ten zwierz dyszał z szalonego wzruszenia, łaknąć krwi małej Marji; już czuła boleści...
Wtedy z ust, których upiór w strasznym swoim zapale zatkać nie miał czasu, wydobył się ostatni, najrozpaczliwszy okrzyk trwogi — i tak się straszliwie rozległ, że upiór, który był człowiekiem, sam nim się wzruszył, bo rzeczywiście jeszcze do ludzi się liczył!
Ale ten potwór tylko dla szatańskiego szyderstwa miał ludzką posiać, a wnętrze jego do dzikiego zwierzęcia należało — stękał z rozkoszy czekającego go użycia, na którego okropność i nienaturalność każdemu innemu człowiekowi powstałyby na głowie włosy ze zgrozy...
Właśnie gdy upiór swoją chuć miał nasycić kosztem nieszczęśliwej dziewczynki — gdy usta jego już delikatnego ciała z okropnym zamiarem dotykały, a dziecko śmiertelną trwogą dręczone już chrapać zaczynało, nagle pięść pochwyciła strasznego potwora, aby go od ofiary oderwać.
Potwór syknął wściekle, jakby go napadły węże i zwierzęta na pustyni; w jednej chwili ujrzał się pochwyconym i oderwanym od dziewczynki, na której właśnie zamierzał dokonać okrutnego czynu — nienaturalnie wzruszony, drżący, ujrzał się w nieprzebitej ciemności nagle napadniętym i przerażonym przez niespodzianego nieprzyjaciela, który w chwili najwyższej rozkoszy stanął na jego szatańskiej drodze.
Szybko i zręcznie wywinął się z rąk niewidzialnego nieprzyjaciela, dla zyskania chwili przewagi — wiedział, że wtedy tylko pochwyci co najlepszego.
W jaskini wybuchła straszliwa walka, w towarzystwie rozpaczliwych krzyków dziewczyny. Obaj walczący nie mieli czasu chwycić broni, tak gwałtownie jednocześnie, z równą siłą i zręcznością toczyła się ta okrutna walka.
Nagle zdało się obrońcy małej Mąrji, że upiór pragnie się jemu wyrwać, i mimo jego obecności, korzystając z ciemności, rzucić się na dziewczynkę i zamordować ją kilku zręcznemi pchnięciami — albowiem chęć morderstwa bez wątpienia stanowiła główną część okrutnych, prawie szalonych upodobań tego upiora w ludzkiej postaci.
I rzeczywiście udało mu się wyrwać z objęć nieprzyjaciela, którego nadaremnie pragnął poznać i znikł w ciemnościach jaskini.
Nagle jeden z tych dwóch ludzi szybko i zręcznie wydostał się przez otwór na zewnątrz jaskini... byłże to upiór czy też obrońca malej Marji?
Z powodu nocnej burzy nie można go było poznać — ale w każdym razie był to obrońca, bo z wielkim pośpiechem, truchlejąc z trwogi starał się sprowadzić pomoc. — Pomimo rzęsiście padającego deszczu i ogłuszających grzmotów, siadł on na swojego konia, uwiązanego w lesie i pośpieszył do pobliskiej karczmy, gdzie pewny był, że znajdzie pomoc.
Koń wspinał się przestraszony błyskawicami, przebijającemi ciemność — ale jeździec mocno ujął cugle, spiął go ostrogami i popędził ku wzgórzom leżącym między zwaliskami Teba a Madrytem. Pochylony na kark konia, pędził pełen trwogi ku owej okolicy, w której spodziewał się pomocy, aby ująć pozostawionego przy dziecku, pragnąc zapewne, aby to morderstwo było ostatnie.
Nakoniec nadzwyczaj jasna błyskawica oświetla całą widownię, a zatem i pędzącego jeźdźca — to Józef — nie ma wątpliwości! — śpiczasty hiszpański kapelusz — czarny półpłaszczyk — blada twarz z czerwoną brodą — to on!
Prawie lotem dobiega do pobliskiego przedmieścia — kaszląc wchodzi do gospody familiarów — i szybko drzwi wysadziwszy, przywołuje prawie bez głosu obrzydliwych paczy inkwizycji — „Upiór“ — powiada — „chodźcie za mną — znajdziemy go w jego jaskini — nad ofiarą...“
Dziki okrzyk zadowolenia odpowiedział na te przerywane słowa Józefa. Za schwytanie upiora wyznaczono wysoką nagrodę; siepacze łatwo ją teraz otrzymać mogli.
Z wrzaskiem i wyciem rzucili się do swoich koni Józef przywodził ich groźnemu orszakowi — jak wiatr przelecieli wzgórza ku odległym zwaliskom Teba — pioruny biły straszliwie, a błyskawica ponuro oświetlała nocnych jeźdźców, których prowadził obrzydły Józef, uśmiechając się i zgrzytając zębami...
Szybko przybyli do zapadłych murów — zapalili pochodnie — obstawili jaskinię — uwięzili upiora.
Józef z dobytą bronią, w podziemnem sklepieniu przystępuje z siepaczami inkwizycji.
Ze wściekłym okrzykiem rzucają się oni na ludzką istotę, pochyloną przy dziecku. To Azzo — Azzo jest upiorem — dziecię to mała Marja — jeszcze żyje — ale przestrach i okropna trwoga tak ją przeraziły, iż leży prawie omdlała i z odzieży odarta.
— Bierzcie cygana! woła Józef: cygan Azzo to upiór!
Siepacze z całą swą przewagę napadają na broniącego się zaciekle, lecz nadaremnie — nie słuchają jego zaklęć i zapewnień!
Przywiązano Azza do konia, aby go z sobą uprowadzić, a kilku familiarów zaniosło małą Marję do zapadłego mieszkania Frazki na końcu murów. Tam ze strachem oglądając się zaledwie ocalone dziecię, płacząc rzuciło się ku Ramirowi, który sam tylko dotąd był w domu.
Siepacze zaś z Józefem na czele, uprowadzili stamtąd związanego cygana do Madrytu.




  1. Osada Aranjuez, jest niby jednam z przedmieść Madrytu i druga rezydencję królów hiszpańskich.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.