[55]VI.
JAŚKÓW SEN.
............
Śniło mi się na zorzę,
Na samiutkie świtanie,
Że po łąkach szedł anioł,
W prostej, zgrzebnej sukmanie.
A miał nogi on bose,
Na koszuli len szary.
A okrutną niósł kosę,
I z grabliskiem do pary.
Jak najtęższy dąb w lesie,
Taką ci miał urodę,
I zahuczał jak wicher:
„Będziem mieli pogodę”.
I tak przeszedł przez pola,
Jak ta jasność co błyska,
A precz wołał ku chatom,
— „A wstawajcie, ludziska!”
[56]
Aż tu kupa narodu,
Na gościniec się wali...
Ja za kosę ze ściany,
Kosa ogniem się pali.
— A co kosić będziewa, —
Pyta jeden, to drugi,
— Czy ten łężek pod lasem?
Czy ten spłacheć od strugi?
A on precz nas prowadzi
Prościusieńko na słońce,
Co już weszło nad ziemię,
W złotych zorzach grające.
Aż w tę jasność, w tę złotą,
Poszedł naród ów cały,
Tylko krzywe się kosy,
W onym blasku migały.
I wsiąknęli w tę cichość
W jutrzenkowe to granie...
A sen miałem na zorzę,
Na samiutkie świtanie.