<<< Dane tekstu >>>
Autor Marya Konopnicka
Tytuł Jak sen
Podtytuł (fragment)
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom V
cykl Opowiadania
Wydawca Nakład Gebethnera i Wolfa
Data wyd. 1915
Miejsce wyd. Warszawa, Lublin, Łódź, Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
III. JAK SEN.
(FRAGMENT).


Come il sogno...
Barrili[1].

Kto z nas nie przeżył, czy sam, czy we dwoje,
Jakiejś godziny szczęścia, jakiejś chwili,
Od której dawno zamknięte podwoje
Sen chyba nocy wiosennej odchyli?
Kto z nas nie słyszał, jak żądz biją zdroje,
Jak wylatuje rój marzeń motyli,
By nad samotną i płonącą głową
Rozwiewać ciche girlandy tęczowe?

Kto nie potrąca na ścieżce swej nogą
Dawno rozwianych róż i zwiędłych liści.

Co w sercu ożyć i przemówić mogą
Głosem miłości albo nienawiści?
Kto zawsze mędrcem był pod swoją togą?
Gdzie są ci ludzie, tak zimni i czyści,
Którychby dusza nie miała wspomnienia,
Co żarem bije w twarz — i zarumienia?

W najbielszej celi najbielszego mnicha
Jest okno, którem woń wiosny zalata,
A ziemia pod niem płodzi i oddycha
I gniazdo lepi ptaszyna skrzydlata...
W najbielszej celi zapada noc cicha,
Przed której czarem nie chroni i krata,
A sny — wiadomo — nie zawsze iść mogą
Zawarowaną kanonami[2] drogą.

One latają, jak białe te puchy,
Które wiatr w maju z jabłoni rozwiewa,
A moc nad nimi mają mnogie duchy,
A każdy z duchów brzęczy, lśni się, śpiewa,
Rzeczy związanych rozrywa łańcuchy
I przed oczyma stawia rajskie drzewa,
Na których widok nie każdy zwycięża
Pociąg do jabłek wzbronionych — i węża.

Może to złe jest i mało moralne,
Lecz zato prawdą najgłębszą prawdziwe.
Na co się zdadzą te bajki szpitalne,
Co darmo chłoną i czas i oliwę,
Ucząc nas, jak są marzenia fatalne
I jak to noce bez snów są szczęśliwe —
Póki choć jedno serce będzie biło
Żarem tęsknoty, młodością i siłą?

Dawno to, przecież dotąd widzę jeszcze
Książkę na morskim porzuconą brzegu.

Wiatr, co przez fale słał srebrnych skier deszcze,
Rozwiał ją nakształt lekkich płatków śniegu,
A mewa, krzyki wydająca wieszcze,
Co sobie w skałach szukała noclegu,
Biła ponad nią w dwa skrzydła otwarte,
Na welinową cień rzucając kartę.

A pod ruchomym i lekkim tym cieniem
Widniały zgłoski w języku Arjosta.
I zaraz mogłeś ogarnąć spojrzeniem
Napis tak prosty, jak rzecz sama prosta:
Come il sogno. Tu czuję ze drżeniem,
Że mnie Zoilus w kontuszu wychłosta,
Porwie, oskarży i skaże na grzywny
Za tema obce — i przedmiot tak dziwny.

Lecz cóż ja winna, że z włoskiej gdzieś willi,
Biegnąc do morza, pływaczka nieznana
Rzuciła na brzeg ten tomik idylii,
Co skrzył i szumiał, jak kielich szampana?
I cóż ja winna, że signor Barrili
Wiedział, jak róża purpurą nabrana
Pęka — i szkarłat tajemny rozchyla
Dla przelotnego o brzasku motyla?

Wyznaję owszem — choć może to grzechem —
Żem się tą książką poiła z godzinę
Pod dniem gasnącym już — a więc z pośpiechem,
Bo fale mroczne stały się i sine
I o brzeg biły bardzo smętnem echem,
A ptak, co skalną zamieszkał szczelinę,
Już się ponocną obwołał pobudką
I Włoch czarniawy stał — i czekał z łódką.

Dziś, gdy wspominam powieści osnowę,
To słyszę morza szum i róże widzę
Lekkich chmureczek, rzuconych nad głowę,
I maszt srebrzystej podobny łodydze,

A na nim płótna, pod zorzą tęczowe,
I te światełka, co jak ostrowidze,
Z marmurowego patrzają wybrzeża,
I czuję włoską noc, jak idzie świeża...

Więc niby bajka, złotem malowana,
Pełna różanych świateł, co się sączą
Z przechylonego róż wieczornych dzbana,
I mar, które się w pocałunkach plączą
I rozplątają — powiewne — do rana
Pod mgły i rosy perłową opończą —
Ta mi się powieść w pamięci została,
Przez pół w płomiennych łunach — przez pół biała.

Po górach dzisiaj i lasach błądząca,
Znów o niej myślę bez woli i chęci;
Tak piosnka, niegdyś słyszana, potrąca
Pełną drgnień harfę echową pamięci;
Tak twarz, dojrzana przypadkiem z tysiąca,
Rysami swymi do myśli się wnęci —
I będzie wodzić oczyma za tobą,
Póki się z żywą nie spotkasz osobą.

Więc żeby przerwać te halucynacje,
A także może z innego powodu
(Najistotniejsze zataja się racje —
Rzecz dyplomatom wiadoma zachodu),
Pragnę w króciuchną tu zamknąć narrację
Tę powieść, która wcale nie jest z lodu,
Lecz z alabastrów raczej, gdzie wstawiono
Płomień, co w różę zamienił im łono.

Signor Barrili, ty chciej mi przebaczyć,
Że jak jedwabnik o listki morwowe,
Przyszłam się z piórem o ciebie zahaczyć
I ciągnąć moje włóknienia tęczowe

Przez postaw obcy, co mógłby się paczyć
I mógłby zepsuć roboty połowę,
Gdybym nie była od książki daleką
Za siódmą górą i za siódmą rzeką.

Lecz teraz siebie zapomnieć przymuszę,
Że powieść twoja istnieje na świecie;
Postaciom twoim dam własną swą duszę
I w fantastyczne przystroję je kwiecie,
Wykąpie w rosach i w słońcu wysuszę
I tak postawię — rzecz wolna poecie —
Jakby raz pierwszy dotknęły się ziemi
Końcem stóp białych i skrzydły lekkiemi.

Jeśli się rzecz ta przytrudna okaże,
Jeśli dech stracę w tym nowym mi locie,
Pójdę przed twoje miesięczne ołtarze,
O nocy, w perłach chodząca i w złocie,
Ty, która niesiesz w twej mglistej symarze[3]
Roje snów lekkich, podatnych pustocie,
A czasem tęskna jesteś — czasem chmurna,
Jak wiatr, co śpiewa mogiłom nokturna.

Ha! jakie echo... Więc nigdy nie zgłuszę
Tej jednej struny, co drży i co płacze?
Więc mi już zawsze zwróconą mieć duszę
I wyciągnięte dwa skrzydła tułacze
Tam, tam, na północ? Więc wiecznie być muszę
Jak ten kruk czarny, co leci i kracze
I przez błękitność dnia wlecze za sobą
Cień, padający na ziemię żałobą?...

Więc zawsze!...
Cisza — głos zniknął w oddali,
W mglistej oddali gór... Zanim doleci

Tam, gdzie samotna ta gwiazda się pali
Nad wielką nędzą i winą stuleci,
Zanim mnie przyjdzie zatopić w swej fali
Płacz pogrobowo narodzonych dzieci,
Zanim mnie chwyci duch, który — przeklinam,
Chcę spocząć, śmiać się, śpiewać... Już zaczynam.







  1. Antonio Giulio Barrili (ur. w r. 1836 w Sawonie) — publicysta, powieściopisarz, żołnierz w walkach o niepodległość, typ wszechstronny, bujny, wielki patryota, mieczem i piórem służył ojczyźnie. Jedną z jego powieści »Jak sen« (»Come il sogno«) wydała w tłomaczeniu polskiem Redakcya »Życia« w dodatku do rocznika 1887. Treść powieści: W pociągu między Foggią a Ankoną autor swojem rycerskiem zachowaniem zyskuje miłość nieznajomej księżniczki. Zakochana para przerywa podróż i w willi nadmorskiej przeżywa w słodkiem sam na sam, niezapomniane chwile. Po kilku tygodniach twarda rzeczywistość kładzie kres tej cudnej idylli; kochankowie rozjeżdżają się, każde w swoją stronę, żeby się odtąd już nigdy nie zobaczyć w życiu — wszystko jak we śnie; stąd tytuł powieści.
  2. Kanon — przepis kościelny.
  3. Symara — długa szata wschodnia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.