Jak tęcza/XXXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jak tęcza |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | „Lektor“ Instytut Literacki Sp. z o.o. |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia „Udziałowa“ we Lwowie |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zbudziwszy się nad ranem Helena doznała tego samego bólu, którym witała przyjście do świadomości, lecz równocześnie przemknęło jej przez umysł:
— „Czuwa jego myśl“!
Spojrzała ku oknu. Łóżko jej, wysunięte ukośno w rogu sypialni, pozwoliło jej ogarnąć przez niezasłonięty otwór okna całe drugie piętro oficyny.
W oknie Weryhy świeciła się ciągle lampa. Na szarem tle powstającego świtu miała pozór zapóźnionej, anemicznej gwiazdy. Niemniej Helenę światło to pokrzepiło jakoś i wzmocniło.
— Czuwa — jego myśl!...
Łzy popłynęły jej z oczu, ale był to jakiś inny odcień w tych łzach. Głowa jej zbolała, która tak rozpaczliwie, a bezradnie zwracała się, szukając punktu oparcia, obecnie uparcie dążyła w kierunku płonącej wysoko lampy. Przez mgłę łez Helena patrzyła na to biedne, żółte światełko, jak rozbitek patrzy na daleki blask portowej latarni.
Światło to działało na nią prawie uspakająco. Miało w sobie coś z Weryhy — było równe, bez drgań, — jednakowe, prawie senne.
Helenę powoli ogarniała także jakaś senność. Nie wierzyła sama sobie. Od tak dawna nie zasnęła o świcie, męcząc się gorzko bezsenną rozpaczą. Ułożyła się na poduszkach, ciągle wpatrzona w światło lampy, jakby tam zaczęła dostrzegać źródło swego uspokojenia, choćby chwilowego.
Czuwa — jego myśl.
I przed jej wyobraźnią majaczyć zaczęła postać Hawrata, przewijały się tysiące kobiecych postaci, z których każda była jego żoną.
On jeden był pomiędzy niemi i tak jak szarfę mglistą, tak cały długi szereg tych kobiet o smukłych sylwetkach stylizowanych kwiatów rozwiewał dokoła siebie.
Helena ze strasznem wytężeniem śledziła te mgliste obrazy, chcąc ze spojrzeń Hawrata wywnioskować, która z tych eterycznych postaci jest żoną Hawrata. Lecz próżne były jej wysiłki. Oczy Hawrata, te dwa wspaniałe, migocące szafiry, oprawne w maskę imperatorską jego bladej twarzy, z jednakowym wyrazem śledziły każdy ów kwiat-kobietę i — wypuszczając lotną postać ze swych długich, patrycjuszowskich palców, bez żalu za nią spoglądały.
Wreszcie owa mgła rozwianych włosów, rąk o hieratycznych gestach, stóp lekko wzniesionych, zginęła, pokryta żółtawem światłem wysoko świecącej gwiazdy. Sama postać Hawrata rozpłynęła się wolno, jakby z żalem, w tym złotym, bladym blasku i Helena uczuła wielką ulgę, pewien stan odpoczynku, błogości.
Coś nakształt uśmiechu podniosło na sekundę opadłe kąty jej ust. Czoło rozgładziło się, z pod rzęs oschły łzy.
Była to chwila, mgnienie oka — ale była już taka chwila i Helena bez ruchu, bez tchu prawie, przeżywała ją, zanurzając niejako swą zbolałą duszę w mglistej, złotawej światłości, jaka ją otoczyła.
— Czuwa — jego myśl!...