<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Jan Bielecki
Podtytuł Zemsta
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego. Tom I
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Piller i spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst

Cały tom I

Indeks stron

IV.
ZEMSTA.

Zgiełkiem i wrzaskiem zabrzmiały komnaty,
Głośna to radość, lecz radość nie szczéra;
Śmiéch słychać!... śmiéch to wymuszony świata
Na bladych licach nigdy nie umiéra.
       5 Śmiéch ten jaśnieje jako kwiaty z płótna,
Którémi błyszczy biesiadnika głowa:
Ich postać wiecznie, wiecznie jednakowa,
Wiecznie bez czucia, choć piękna, lecz smutna,
Nigdy nie żyły i w nieba błękicie
       10 Nie odetchnęły — i nigdy nie zwiędną.
Lecz któżby przeniósł takich kwiatów życie,
Nad jedną chwilę roskoszy — choć błędną?

Pan Brzeżan smutny, milczący, ponury,
Porzucił tłumu różnobarwne fale;
       15 Szedł do komnaty, gdzie ciemne marmury
I wodotryski wychładzały salę.
Okna posępne gotyckiéj struktury;
Przez okna xiężyc pełnym blaskiem pada,
Cisną się krzewy kwitnące jaśminu.
       20 Wokoło stoły z marmuru, bursztynu;
A z ram złoconych nie jedna twarz blada
Któréj wiekami ściemniały kolory,
Twarz przodków patrzy, smutna, nieruchoma.
Chodził Starosta, krok niepewny, skory,
       25 Za nim się cienie kładły od xiężyca;

A gdy na niebo podniósł blade lica
Na twarzy była zgryzota widoma.

W tłumie biesiadnym nowe słychać wrzaski:
I zbiegł Starosta do sali biesiady,
       30 Zawołał pazia, pomięszany, blady.
— „Paziu! mój! Paziu! co znaczą te maski?
Prawie półowę zajęli komnaty,
Czoła zakryte i tatarskie szaty...”
— „O Panie! twojéj bojaźni nie dzielę.
       35 To jakaś szlachta zjechała kulikiem.” —
— „Nie są to, paziu! nie są przyjaciele!
Szlachta by zaraz wpadła z hukiem, krzykiem,
Zarazby pełne obległa szklannice,
A oni milczą, kryją tajemnicę...
       40 Paziu, wybiegnij przez drzwi boczne sali,
Niechaj odźwierny... Lecz cóż to? O Boże!
Zwodowa wieża i zamek się pali!
O zdrada! Bracia kto mi dopomoże?
Miecz mój i zbroja! prędzéj paziu młody.”

       45 Już nie czas... Zewsząd tłumne pogan wrogi.
Biegną przez wielkie marmurowe wschody;
Trupami sali zawalili progi,
Ognie pożaru zażegli na gody.
Lecz któż na czele roznieca pożogi?
       50 Któż tłumy pogan prowadzi do boju?
Jestże ich wodzem? baszą? atamanem?
Jakiś młodzieniec w muzułmańskim stroju,
Czoło złocistym przysłonił turbanem
I wiarę złotym xiężycem naznaczył.
       55 Leci na czele i służbę pomija,
Nikogo dotąd uderzyć nie raczył,
Miecz jego w pochwach; on wzrokiem zabija.
Już wpadł do sali, zaraz za nim w ślady
Straszny wiatr zawył na ściany zamkowe,
       60 Światła zadrżały, zgasły, tylko blady
Świécił się promień lamp w alabastrowe
Ukrytych głazy... Wpadł jak śmierci mara,

I wejście mnogą wartą zabespiecza...
Pan Brzeżan z mieczem stał w obec Tatara...

       65 Lecz patrzcie! patrzcie! Tatar dobył miecza;
Patrzcie! o zgroza! to miecz dobrze znany!
Nad emalii zaćmionym lazurem,
Obraz Najświętszéj Panny malowany,
I obraz krzyża — pod krzyżem, na dole,
       70 Herb, jakby srebrne xiężyca półkole
I gwiazda, nad nią hełm ze strusim piórem.

Błysnęły szabli obrazy święcone,
I padł Starosta na twarde granity.
Zaśmiał się Tatar, śmiéchem obudzone
       75 Zabrzmiało echo... Był to jęk kobiéty.

Była to maska nieznana nikomu,
Którą brylantów moc wielka pokrywa.
Śmiéch usłyszała i jakby od gromu
Zadrzała, padła na głaz jak nieżywa;
       80 A Tatar przybiegł i padł na kolana.
Cuci ją, węzły ściéśnione rozrywa;
Twarz jego była straszna, obłąkana,
Chwycił ją w dłonie, unosił przez ganki,
Ona jak martwa była w jego dłoni;
       85 Z głowy różane pospadały wianki,
I włos się rozwiał, pełny słodkiéj woni,
Rozwiany spływał aż do stóp Tatara.
A strasznie bladą była twarz dziewicy.

Budzi się — gdzież jest? w zamkowéj kaplicy,
       90 A przed nią postać jak przeszłości mara.
Dokoła było i straszno i ciemno,
A xiężyc mury oświécał kościoła.
— „Tyż to mój luby? tyż to jesteś ze mną?
Zaklinam ciebie, zdéjm zawoje z głowy!
       95 Niech cię obaczę — rysy twego czoła...”
I zdjął Bielecki turban muślinowy,
Anna spojrzała, i padła omdlona.
Znów po niéj życia rozlały się ślady,

I znów po chwili, ciężko przebudzona,
       100 Rzekła: „O luby! tak straszny! tak blady!...”
— „Cha! blady?” — przerwał rycerz z dzikim śmiéchem.
„Wszak zdradzam!...” zamilkł — lecz ostatnie słowo,
Trzykrotnie głośném powtórzone echem,
Przerwało ciszę kościoła grobową.
       105 A rycerz mówił: „Tak! twarz moja blada!
Z innąm cię twarzą w czas szczęśliwy witał,
Ja zdradzam! będęż jak róża roskwitał?
Na mojém czole napisano — zdrada.
Kraj cały we krwi... Wznieś na xiężyc oczy,
       110 Patrz na te okna, na szkle malowidła.
Gdy błyśnie słońce ów anioł rostoczy
Różane lica a srebrzyste skrzydła;
Lecz szklisty obraz przyjęty xiężycem,
Teraz do lekkiéj widm podobny larwy;
       115 Ciemniejszém patrzy i niepewném licem,
Smutną ma postać, obumarłe barwy:
Inny jest człowiek gdy o szczęściu marzy,
Lecz gdy te same, wzniosłe, piękne rysy
Oświéci nieszczęść lampa — od téj twarzy
       120 Weselsze będą grobowe cyprysy.
O! luba moja, poco te rozmowy?
Luba! chodź zamną wieść życie tułaczy!
Chodź za wygnańcem potępionéj głowy!
Na twojém łonie dożyję siwizny,
       125 Siwizny nieszczęść, zdrady i rospaczy”.
— „Mój Ojciec!” — „Ojciec?... Ojciec przeklnie ciebie!
I ty się lękasz?.... Przeklnie! i cóż znaczy
Przekleństwo Ojca, braci lub ojczyzny?...
Chodź w kraj daleki, tam będziesz jak w niebie,
       130 Znajdziesz tam łąki, gmachy, wonne gaje;
Są ludzie — wszyscy przyjaciółmi mémi.
Jest wszystko! luba czegoż tam niestaje?
Luba! jest wszystko! wszystko! prócz téj ziemi.”


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.