<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Przerwa-Tetmajer
Tytuł Janosik król Tatr
Podtytuł „Legenda Tatr“ w opracowaniu dla młodzieży
Wydawca Instytut Wydawniczy „Zdrój“
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Drukarsko-Litograficzne „Grafja“ w Łodzi
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.

Tymczasem zwycięstwo pod Beresteczkiem zgniotło do cna chłopskie bunty. Wieści o szerokich pogromach chłopskich, karach i zemście szlacheckiej dochodziły coraz gęstsze i straszniejsze. Rozpoczęły się pożary, mordy, łupiestwa; co noc płonęły domy w wielu miejscach, łunę olbrzymią na niebo rzucając. Łunami pozdrawiali się wzajem Lanckoroński, później od chłopów zabity, rotmistrz Cikowski i Sulnicki sieniawczyk.
Chłopi popadli w rozpacz. Ogarnął ich szał. Jak nieprzytomni uciekali z miejsca na miejsce, wszędzie ścigani, napróżno wyglądając pomocy i ręki, która by ich broniła.

*

W jedną taką noc obudził się Krzyś, muzykant stary i wytrębus wielki, i rzekł do żony swojej Byrki:
— Ja znam chłopa, co nas obroni.
— Któż to taki?
— Janosik Nędza Litmanowski.
— Ten bohater?
— Ten. To sęk! Jak ten nas nie uratuje, to nikt inny. Kiedy on tupnie nogą, to mu siedemset djabłów z pod buta wyskoczy! To orzeł! Ja idę do niego.
I ruszył pod Kopę, na polany i osiedla Zakopane, do Nędzów. Żadnej karczmy nie minął i w każdej się napił, ale w miarę, aby trzeźwo do Janosika zajść. Tego się obawiał, że go w domu nie zastanie, jakże się jednak zdziwił, gdy pod chałupą Nędzową ogromną gromadę bab, chłopów i dzieci ujrzał.
Wszyscy mówili do siebie szeptem, a gdy Krzyś gwarę podniósł, aby się zapytać, co się stało, dano mu znaki, aby milczał.
— Janosik? W domu jest?
— W domu. Ale śpi.
— A po co się was tu zeszło tylu ludzi, jak na odpust?
— My ku Janosikowi przyszli.
Przepchał się Krzyś przez ciżbę ku izbie, gdzie przed progiem oboje starzy Nędzowie i dwie stryjeczne siostry Janosika, Jadwiga i Krystka, stały, obok zaś na ławie stary Sablik siedział i po strunach gęślików palcem cicho dzwonił. Kobieta jakaś stara matkę Janosikową po twarzy gładząc pytała właśnie:
— Ruszy się?
A Nędzowa odpowiedziała z wyniosłą dumą:
— On się ruszy.
W tej chwili otwarły się drzwi i z sieni domu wyszedł Janosik Nędza w koszuli tylko i w portkach, boso, i odgarniając włosy z czoła powiódł po obecnych pytającym, sennym jeszcze wzrokiem. Najbliżsi zaś chłopi, baby, dzieci do nóg mu padli z krzykiem i jękiem:
— Ratujcie nas!
— Przez co? — zapytał Janosik spokojnie.
— Przez gwałt, przez ozbójstwo, przez ogień, przez katostwo!
I kobiety pod nogi Janosika pochwyciły, wołając:
— Co mamy to wam damy! Ja płótna! Ja krowę! Ja miodu!
Tłum ludu otoczył Janosika, on zaś dłonie położył na głowach dwóch kobiet, co u nóg mu klęczały, szlochając, i rzekł:
— Kiedym ja od Żelaznych Bram na Dunaju z rabunku przez Żelazne Wrota w Tatrach do Polski szedł, widziałem ja czerwoną od ognia noc. — Czy to dlatego?
— Dlatego! Dlatego! — krzyknęli ludzie.
— Całe wsi uciekają!
— Całe wsi spalone!
— Bydło, ludzie, majątek, wszystko ginie!
— Ratuj nas! Ratuj!
— My tu ku tobie, hetmanie zbójecki, jak ku archaniołowi Michałowi przylecieli!
— Pod skrzydła Twoje!
— Broń nas od panów!
Rozległ się powszechny jęk i płacz bab; chłopi ze zwieszonemi głowami w milczeniu rozpacznem stanęli.
Janosik Nędza poważnie ozwał się w te słowa:
— Kiedy mię matka, będzie temu sześć lat w Czarny Dunajec do spowiedzi wyganiała, mówili mi ludzie po drodze, że tam strasznie zły ksiądz i że bije. Taki duch przyszedł do mnie, ani zły, ani dobry. Myślę sobie, że jak mię będzie bił w kościele, to jak tobie wolno, to i mnie.
— No, no, zawsze tak trza — rzekł stary Nędza, przytakując głową.
— No, to jak panom wolno bić chłopów, to i chłopom panów — skończył Janosik.
— To to wej! — zawołał z tłumu Krzyś z zachwytem. — Terażeście wej, Janosiku, dobrze powiedzieli! Wy macie głowę!
— Haj — rzekł stary Nędza, do syna. — Trza cobyś się ruszył.
— On się ruszy — odpowiedziała matka Janosikowa z wyniosłym spokojem.
— Możecie iść do domu — rzekł Janosik. — A kto ma wolę z chłopów, niech zbrój z domu zabierze i tu przyjdzie na wieczór.
Do rąk, do nóg, cisnęli się hetmanowi zbójeckiemu ludzie, że się ognać nie mógł; całowali go po twarzy, po ramionach, głaskali po włosach.
— Do domu! Do domu! Pośpieszcie się — rozpędzał ludzi stary Nędza.
Błogosławiąc, we łzach jeszcze i już w radości odchodzili.
Pozostał tylko stary Sablik i Krzyś.
Wtem Janosik włożył dwa palce w usta i gwizdnął przeraźliwie, aż powietrze zadrgało.
— Je kiz to sto djabłów!? — zawołał przerażony Krzyś.
— He, he, he, — zaśmiał się stary Sablik i oparłszy gęśle o żebro, zgrzypnął po nich krótkim, kabłękowatym smykiem.
Krzysiowi w uszach dzwoniło, że ani nie słyszał Sablikowego grania. A myślał: co to będzie? na co to takie gwiźnięcie, że od niego, aż w pępku zadrga? Niedługo z lasu, skąd dym snać nad chałupą widać było, wynurzył się wysoki chłop i zbliżać ku Nędzowemu domostwu począł.
— Już idzie jeden — rzekł Sablik.
— Ę! — rzekł Krzyś, który już wiedział.
Przyszedł potem drugi towarzysz Janosikowy i trzeci. Snać od domowej roboty szli; na jednego odzieniu trzaski pouczepiane były.
— Nie daleko mieszkają — objaśnił Sablik Krzysia.
— Je dy ten i djabła w piekle obudzi, kiedy gwizdnie! — rzekł Krzyś z zachwytem i począł podziwiać Janosikowych towarzyszy, pięknych, wysokich i potężnych, co gdy „stanem do prostej leniji, to jaze pachło!“ Jak buki na wiosnę.
— He, ci narobią mątu — szepnął do Sablika.
Sablik zaś pokiwał głową i zgrzypiał dalej na gęślach.
— Hej, krzesny ojcze — ozwał się Janosik Nędza — zagrajcie nutę o tym jakimsi Janosiku, co przede mną bywał, bo się mi wtedy dobrze myśli.
Przykręcił Sablik kolki, posmarował smyczek smołą, z kieszeni od serdaka dobytą, i począł zaraz z polska z orawska śpiewać i na gęślach sobie nisko wspartych wtórować, stryjeczne zaś siostry Janosika, Krystka i Jadwiga, w głos za nim poszły. Słuchał Krzyś pieśni zbójeckiej, której nie znał jeszcze i cudował się jej piękności. Oni, patrząc na Janosika, który na ławce pod jaworem siadł, ręce w przypory od portek założył i bose nogi szeroko rozstawione na trawę przed siebie wyciągnął, podczas gdy trzej towarzysze jego za nim stojąc na ciupagach się wsparli, śpiewali:

Pod Jaworkem, pod zelenym,
orze Hancia wołkem ciémnym.
Jesce skiby nie zorała,
matka na niom zawołała:
Hanciu, Hanciu pójdź sem domu,
wydajem cie nieznom komu,
wydajem cie Janickowi,
i hroznemu zbójnickowi!
We dnie idzie, w nocy przydzie,
on nigdy nic nie przyniesie,
lem sablićku okrwawionom
i kosulke uznojonom.
Jano, Jano, kajeś ty był,
coś se sablićku zakrwawił?
Wyrubałek tu jedlicku,
co stojała w okienecku.
We dnie, w nocy hurkotała,
mnie smutnemu spać nie dała.
Kazoł Hanci kosulke prać,
nie kazoł jej bardzo płukać.
Hancia prała i płukała,
prawom rąckę ś niej wyjena.
W tej rucyce pięć palusków,
a na małym złoty piestrzeń,
w tym piestrzonku troja wrótka —
dyć to mego brata rućka!...
Nikomu nic nie pedziała,
do matusie pedziała.
Matko, matko, maci moja,

cy som bracia wszecy doma?
A nie syćka. A pre keho?
Pre Janicka nomłodsego.
Juz w Luptowie wyzwaniajom,
Janosika łapać majom.
Juz w Luptowie wyzwonili,
Janosika ułapili.
Ułapili, juz go wiedom,
trzy dziéwcatka za nim idom.
Jednej Hancia, drugiej Marcia,
trzeciej malowana Tercia.
Hancia płace, Marcia kwili,
Tercia sie mu trzymie syji.
Nie płac Terciu, serce moje,
co ty widzis, wszecko twoje!
Nic nie widzem, te horićku,
te niescęsne siubienicku!
Kieby jo béł dawno wiedział,
ze jo budziem na niej wisiał,
dałbyk jo jom odmalować,
śrybłem, złotem wyobijać.
Ode spodu talorkami
a od wiérhu dukotami,
a na wiérhu złotu kawku,
gdzie połozem swoje hławku!

Janosik Nędza pozierał przed siebie w mgły, snać kędyś daleko myślą będąc. A gdy ustali śpiewać rzekł do trzech swych towarzyszy:
— Lećcie po dobrych chłopów, co bliżej. A najprędzej do tych, co się ku mnie wpraszali, powiećcie im, że im teraz nie odmówię, ale ich wdzięcznie przyjmę. Kto chce się mścić, niech idzie, a kto chce rabować, niech idzie też. Na dziś wieczór niech tu będą. A ja teraz idę spać.
Podniósł swą wspaniałą siłę i poszedł do domu legnąć na wygodnej pościeli, za nim zaś poszli ojciec i matka co trzeba było przygotować.
Trzej chłopi po krótkiem porozumieniu ruszyli każdy w innym kierunku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Przerwa-Tetmajer.