Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom I/XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

Po tych słowach Urszula Renaud wstała, wzięła świecę ze stołu i udała się szybkiemi ale cichemi krokami do komnaty barona.
Rodille tuż za nią postępował niby cień.
Na obliczu tego człowieka malował się teraz wyraz, który mu zresztą nie był właściwy.
Wątpliwość, obawa, niepewność i chęć zysku przemykały szybko po jego twarzy i wyraz jego rysów tak był zmienny jak fale morza lub piasek pustyni.
— Jeźli Urszula odziedziczy, jak sama sądzi — rzekł bandyta do siebie — to postać rzeczy zmieni się zupełnie, dam baronowi umrzeć w spokoju, ożenię się i będę milionerem, czy atoli odziedziczy, to jest pytanie bardzo ważne.
Oboje przybyli tedy nie mówiąc ani słowa do salonu, do sypialni barona prowadzącego.
Tu dopiero zwróciła się kobieta do swego towarzysza.
— Pan musisz tu pozostać i mnie oczekiwać — wyszeptała cichym głosem.
Rodille usiadł sobie wygodnie w fotelu, rozparł się, założył nogę na nogę i zrobił minę, którąby tak wyjaśnić można:
— No tak! siedzę tu sobie wygodnie a na cierpliwości nie powinno mi zbywać.
Urszula przyłożyła ucho do klamki i słuchała z natężoną uwagą.
— Nie słyszę nic, wcale nic — szeptała — może rzeczywiście usnął.
Trzymając światło w lewem ręku, pocisnęła prawą klamkę u zamka. Drzwi rozwarły się bez najmniejszego szelestu i kobieta przekroczyła próg komnaty.
Zaledwie za drzwiami zniknęła, podniósł się Rodille, zbliżył się na palcach do nieco rozwartych drzwi i słuchał uważnie.
Sypialnia barona była obszerna i wysoka, białemi tapetami wyłożona i złoconemi prętami obita. U stropu widziałeś niezmierną liczbę namalowanych bożyszcz miłości i pasterek. W pokoju znajdywały się meble w guście czasu Ludwika XV.
Na ścianach wisiały malowidła przedstawiające dość płoche sceny miłośne.
Ze wszystkiego można było wnioskować, że baron lubiał jasne barwy i wesołe wrażenia Ogromne kotary z chińskiemi tłami zasłaniały potężnemi fałdami bogato zaścielone łoże.
Zaledwie Urszula po miękkim kobiercu kilka kroków naprzód postąpiła, gdy nagle fałdy kotary poruszyły się i ozwał się głos od przestrachu drżący:
— Kto tu? Czego chce?
— Ach kochany panie boronie — odpowiedziała kobieta głosem słodkim jak syrup — a któżby to mógł być, jeśli nie ja?
— Tak, to ty kochana Urszulo — odpowiedział zawsze jeszcze drżący głos — lecz cóż to nadzwyczajnego sprowadza cię o tej godzinie do mego pokoju.
— Niepokój przygnał mnie tutaj.
— Mój Boże! czyż jestem bardziej chory, niż zwykle, bardziej, niż mi to zawsze mówicie?
— Bynajmniej, lecz ponieważ pan baron na podagrę dziś bardziej cierpiał niż zwykle, a zwłaszcza w chwili, kiedym go opuściła, więc chciałam, zanim się udam na spoczynek, jeszcze raz zajrzeć i zapytać, czy mnie pan baron nie potrzebuje.
— Któraż to godzina?
— Jeszcze niema pół do dwunastej. Właśnie przyszłam tu w celu usłużenia mu i chciałabym na krześle obok niego noc przepędzić.
W czasie tej rozmowy przystąpiła Urszula do łoża barona i światło świecy padło teraz na wychudłe oblicze barona. Na głowie miał bawełnianą myckę, do czoła wstążką przypasaną jak to w owym czasie było w zwyczaju.
Głowa barona ukryta była w trzech częściach w poduszkach najdelikatniejszemi koronkami obszytych.
Oblicze jego pokryte było niezliczonemi zmarszczkami a głęboko zapadłe oczy patrzały trwożliwie i miały barwę wyciśniętej zeschłej cytryny.
Widząc to pergaminowe oblicze i to otoczenie, można by wziąć barona za Naboba na żółtą febrę umierającego.
Pomimo letnich upałów, cierpiący nakryty był kilkoma pierzynami, bo lekarz sądził, że silne poty uśmierzą upartą podagrę.
— Jesteś dobra i pełna poświęcenia, moja kochana Urszulo — mówił chory — i dzięki ci za to składam z całego serca, jednakowoż niczego mi tak bardzo nie potrzeba jak snu, a na nieszczęście, tego mi dać nie możesz pomimo najszczerszej woli. Ach! to jest dobro, którego żadnemi pieniądzmi opłacić nie można. Dziękuję ci za ofiarę, którą mi chcesz złożyć, lecz przyjąć jej nie mogę. Dziękuj Bogu, że sama spać możesz, lecz mnie to szczęście tej nocy nie dostanie się w udziale.
— Niechże i tak będzie, lecz pozwól mi pan przynajmniej poprawić poduszki, tak to wszystko leży bez porządku i przywala pana. Mógłbyś się pan w tem udusić.
Nie czekając dłużej odpowiedzi, postawiła Urszula światło na, stole i poczęła na pozór z jak największą troskliwością usuwać nieporządek, który właściwie dopiero sama narobiła.
Poprawiając poduszki pod głową starca, wsunęła ostrożnie rękę pod nie i pochwyciła za klucz od wspomnianej, starannie zamkniętej skrzyni.
— No — rzekła potem — jakże teraz panu?
— O wiele lepiej, czuje się teraz wygodniej.
— To dobrze, lecz pójdę teraz i przygotuję panu filiżankę odwaru z makówek.
— Wiesz pani przecież, że przed dwoma godzinami wypiłem już jedne.
— Tak, lecz nie sprawiło pożądanego skutku jak pan widzisz, a zatem druga będzie koniecznie potrzebna.
— Ależ napój już jest całkiem zimny.
— W trzech sekundach przygrzeję. W salonie mam lampę spirytusową.
Urszula wzięła świecę, postawiła srebrną filiżankę na nocnym stoliku, a zasunąwszy potem kotary nad łóżkiem barona, wyszła z gabinetu.
Baron westchnął, bo znał Urszulę Renaud i wiedział dobrze, że wszelkie jego przedstawienia byłyby daremnemi, gdyż Urszula nie ustępowała nigdy i zawsze postawiła na swojem.
Urszula tymczasem otworzyła szybko skrzynię i dobyła z niej pakiecik dobrze opieczętowany z następującym napisem:
„To jest mój testament“.
Urszula schowała dokument do kieszeni, zapaliła potem lampę spirytusową, postawiła na niej srebrną czarkę z odwarem, a wreszcie zbliżyła się ku drzwiom sypialni i rzekła wcale niezmięszana:
— Pański napój panie baronie będzie w minucie gotowy.
— Spiesz się pan — rzekła potem do bandyty, ale tak cicho, że ledwie własny głos słyszeć mogła, — pozostaje nam zaledwie kilka chwil wolnych.
Rodille pochwycił testament i pobiegł do pokoju Urszuli, gdy ta tym czasem do barona się udała i pocieszała go wszelkim możliwym sposobem, zapewniając go ciągle o swem zupełnem rzetelnem poddaniu się.
Śmiały urwisz usiadł tymczasem przy stoliku, wziął nóż do ręki, rozegrzał go dobrze nad świecą i zdjął nim potem pieczątkę tak dobrze, że herb barona nie był w niczem uszkodzony.
Można było łatwo poznać jak zręcznym był w tego rodzaju operacyach.
Z koperty wyjął Rodille poczwórnie złożony papier, który w całości był zapisany. Czytał go szybko, przy czem oblicze jego nie wyraziło ani radości, ani gniewu, ani też zdziwienia.
Uporawszy się z tem, wziął arkusz czystego papieru, złożył go i wsunął w kopertę, schowawszy testament po prostu do kieszeni. Potem rozegrzał znowu ostrze noża i rychło pakiet tak samo był zapieczętowany, jak przed tem.
Do wykonania tego wszystkiego zaledwie trzy minuty czasu były potrzebne.
Zanim upłynęła czwarta, Rodille wręczył już Urszuli pakiet, na który z niecierpliwością i trwogą czekała.
Oboje współwinowajcy nie zamienili z sobą ani jednego pytania. Potem Urszula pospieszyła się, aby pakiet zamknąć w skrzyni, a wsunąwszy następnie z niepospolitą zręcznością klucz pod poduszkę barona, nalała choremu czarkę odwaru a wreszcie pospieszyła do pokoju, gdzie był Rodille, który się właśnie z cala energią zabrał do pasztetu truflami nadzianego.
— No jakże się udało? — zapytała zadyszana — czy dobrze?
— A dlaczegożby nie miało być dobrze? Jeszcze nigdy nie podjąłem się czegokolwiek, czegobym szczęśliwie nie wykonał.
— Więc przeczytałeś pan testament?
— O tak; nie jest on wcale długi.
— A jakaż treść?
— Składa się tylko z jednego rozdziału i tak jest jasna, jak sobie tego moja ty hoża przyjaciółko tylko życzyć możesz. Posłuchaj tylko, brzmi ona dosłownie:
— Zapisuję bez najmniejszego ograniczenia wszelki mój ruchomy i nieruchomy majątek, gotówkę, srebro, słowem wszystko, co posiadam pannie Urszuli Renaud, mojej jedynej, wiernej przyjaciółce.
Słysząc te słowa, które jej najśmielsze nadzieje przewyższały, Urszula poczuła takie wzruszenie, że omal nie omdlała. Lice jej zbladło i niechybnieby runęła na ziemie, gdyby jej Rodille nie podtrzymał i na fotelu nie posadził. Urszula ścisnęła mu serdecznie rękę i kilka łez potoczyło się po jej policzkach.
Ten stan wzruszenia atoli nadmiarem radości spowodowany, nie trwał wcale długo. Urszula opamiętała się rychło i rzekła potem czułym głosem:
— Dziedziczę wszystko, co posiada, a to są miliony! Co za wspaniały człowiek! O! wiedziałam to dobrze, że się nie okaże niewdzięcznym. Ach! co za szczęście! On nie pożyje dłużej nad ośm dni! O Rodille! Rodille! ty ze mną podzielisz to szczęście. Ach! to jest myśl która mi rozum odbiera.
Bandyta tymczasem zachował swój niewzruszony spokój, nalał szklankę wina i podał ją Urszuli.
— Uspokój się moja droga przyjaciółko, uspokój się i wypij to.
Kochana wychyliła duszkiem podaną szklankę.
— Tak! a teraz pogawędzimy — rzekł Rodille.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.